Życie rodzinne przypomina czasem bokserski ring. Zdarza się, że stoimy każde w swoim na-rożniku, patrzymy na siebie i mamy ochotę ruszyć do walki. Albo porzucić rękawice, uciec, schować się i nie wracać. Tymczasem sztuką jest na tym ringu pozostać, ale jednocześnie ustalić własne zasady gry. I pamiętać, że nawet jeśli dojdzie do starcia, to zwyciężyć muszą wszyscy jego uczestnicy. A nikt nie może zostać znokautowany.
Nie ma rodzin idealnych i nie ma wiecznej sielanki. Dróg prowadzących do starć jest całe mnóstwo: sprzeczka, złośliwa uwaga, agresywne zachowanie, chwilowa obojętność, znużenie, skarpetki po raz setny porzucone w łazience… Co zrobić, by wyjść obronną ręką z podbramkowych sytuacji serwowanych nam przez rodzinę i – nie ukrywajmy – przez nas własnej rodzinie? Specjaliści są pewni jednego. Złotego środka nie ma i nie będzie.
Bez sił, Bez ducha
Radek i Magda. Oboje po trzydziestce. ośmioletni syn. Segment na Ursynowie.
Ona: Nie pracuję, bo gdy urodził się Maciek, stwierdziliśmy, że tak będzie lepiej. Stwierdziliśmy? Właściwie to nie pamiętam dokładnie kto. Siedzę w domu i czasami mam ochotę drapać paznokciami ściany. Żyję z dnia na dzień. Rano zakupy, potem sprzątam, obiad, odbieram ze szkoły syna, czekam na męża. Zazwyczaj wraca po 20 i już nie rozmawiamy, bo on jest zmęczony i rzuca w przestrzeń: „Jest koszula na jutro?”. Zainteresowania? Właściwie nie mam. Kiedyś biegałam. A! Uwielbiam tańczyć. Na osiedlu jest nawet taki klub, gdzie uczą salsy. Ale może to głupi pomysł?
On: Kiedy wracam, jestem tak zmęczony, że padam z nóg. Staram się, jak mogę. I kocham ich przecież. Salsa? A kto jej zabrania? Ja też pograłbym w tenisa, ale kiedy mam to robić? W nocy? A w weekendy ciągle coś: to małego trzeba zawieźć na urodziny koleżanki, a to na basen, bo lekarz mu zalecił, a to zakupy, i tak w kółko…
Rozbij szklaną kulę
Przede wszystkim myśl o sobie
Masz pracę – pracuj, masz rodzinę – to się nią zajmuj. Ty jesteś nieważny. Takie myślenie to podstawowy błąd, jaki popełniamy. Terapeuci i coachowie pracujący z rodzinami nie mają wątpliwości, że aby normalnie funkcjonować, trze-ba sobie powiedzieć: „Kocham moich bliskich, są dla mnie ważni, ale ja jestem równie ważny”. „Nie ma to nic wspólnego z egoizmem. Chodzi po prostu o to, że jeśli nie zadbamy o siebie, to w końcu się tak sfrustrujemy, że nie zadbamy też o rodzinę. No i przy okazji nauczymy wszystkich innych, że i o nas nie trzeba dbać” – mówi Dagmara Miąsek, coach z Pracowni Satysfakcji.
Nawet jeśli nie rozumiesz potrzeb czy pasji partnera, lepiej stwierdzić: „OK. Chcesz, to działaj”. To zaprocentuje dla każdej ze stron. Po prostu trzeba czuć radość życia, żeby się nią dzielić z innymi. A każdy, kto jedynie spełnia oczekiwania innych, w końcu tę radość traci. Tyle że aby dać sobie szansę, trzeba najpierw porozmawiać. „Niestety, z mojej praktyki wynika, że wiele rodzin nie rozmawia o swoich problemach i potrzebach, a jeśli już, to nie komunikuje ich wprost i oczekuje, że druga strona powinna czytać w myślach. To jest iluzja, która prowadzi prostą drogą do jeszcze większego cierpienia” – przekonuje Benedykt Peczko, dyrektor Polskiego Instytutu NLP. W miarę upływu czasu szanse na wyjście z dołka maleją do minimum. Jak mamy być sobą zainteresowani (także erotycznie), skoro coraz mniej o sobie wiemy? W ten sposób wysyłamy drugiej stronie czytelny sygnał – nie zależy mi na tobie.
Jasne, nie rozmawiamy, bo jesteśmy zapracowani i zmęczeni. „To wymówka. Przyjrzyjmy się swojemu życiu i podliczmy, ile czasu marnujemy na niekonstruktywny wypoczynek, choćby na telewizor. Powtarzam parom, z którymi prowadzę zajęcia: »wywalcie to pudło do drugiego pokoju, a zobaczycie, ile czasu zyskacie na rozmowę, na bycie ze sobą«. Oczywiście wymaga to wysiłku, bo wiadomo, że łatwiej włączyć telewizor niż wykreować wspólny wieczór” – mówi Dagmara Miąsek. Cenne godziny i minuty zdarza nam się czasem dzielić nierównomiernie, bo na przykład jedno z partnerów za dużo czasu poświęca pracy, a za mało rodzinie. Ludziom dużo łatwiej jest zaangażować się w pracę, w rozwój zawodowy, tam realizować swoje pasje i marzenia. To częsty problem menedżerów, którzy świetnie zarządzają zespołem i swoim czasem w firmie, ale zupełnie nie potrafią tych umiejętności wykorzystać w domu.
A życie rodzinne – tak jak praca – to przede wszystkim gra zespołowa. Trzeba się nauczyć organizować czas razem, ale i bez siebie. Mała przestrzeń, na której musi żyć wiele rodzin, powoduje, że wystarczy iskra, aby wywołać awanturę. Brak azylu to problem większości z nas. I nie chodzi o ucieczkę, ale o chwilowe pobycie samemu, czasem o kwadrans, a czasem o godzinę. Taki krótki czas jest nam potrzebny, by wrócić zregenerowanym do rodziny i funkcjonować dużo lepiej. Jeśli nie mamy odpowiedniego miejsca w domu, warto wyjść, choćby na krótki spacer. I przede wszystkim nie wpadajmy w panikę, kiedy ta druga osoba mówi, że musi chwilę pobyć sama. „Miłość składa się z różnych faz. W pierwszej jest totalne zauroczenie, chemia, fascynacja i potrzeba ciągłego bycia razem. Tyle że ten okres przeciętnie trwa od dziewięciu miesięcy do dwóch lat. Potem już tak nie będzie, co nie oznacza, że będzie gorzej. Błąd niektórych polega na tym, że nie potrafią zrozumieć, dlaczego partner nie trzyma już stale za rękę i nie patrzy w oczy. Uważamy, że dzieje się coś złego. I mamy kolejną pomyłkę” – mówi Lidia Czarkowska, psycholog i socjolog, dyrektor Centrum Coachingu i Mentoringu w Akademii Leona Koźmińskiego.
Jeśli więc druga osoba chce się czasem wycofać, pozwól-my jej. „Znam mężczyznę, który raz do roku wyjeżdża na tydzień sam w góry. Chodzi, podziwia widoki, fotografuje. I przez te siedem dni czuje się świetnie sam ze sobą. To nie oznacza, że nie kocha żony i dzieci” – tłumaczy Benedykt Peczko, podkreślając, że takie potrzeby mogą być szczególnie silne u osób, które na co dzień pracują z dużą liczbą ludzi: doradców, konsultantów, pracowników korporacji.
Uwaga, dziecko!
Aldona i Igor. Przed trzydziestką. Roczna córka. Mieszkanie w centrum miasta.
Ona: Rok temu świat wywrócił się nam do góry nogami. Dopiero teraz dochodzimy do siebie. Gdyby mi ktoś kiedyś powiedział, że po raz pierwszy o rozwodzie pomyślę zaraz po urodzeniu dziecka, to postukałabym się w czoło. Od przyjścia ze szpitala, z małymi wyjątkami, z Igorem praktycznie nie rozmawiałam. Mała ryczała, ja razem z nią. On chciał mi pomagać, ja krzyczałam, że wszystko robi nie tak. Horror! Macierzyństwo jest piękne – powtarzali wszyscy. Dla mnie nie było. Teraz myślę inaczej!
On: O ciąży dowiedzieliśmy się, gdy planowałem z kolegami wyjazd na Mont Blanc. Oni pojechali, ja nie. Potem urodziła się Majka i świat zwariował. Na kilka miesięcy musiałem zapomnieć, że mam żonę.
Pierwszy raz dłużej udało nam się porozmawiać po trzech miesiącach. Teraz jest lepiej. Tylko ta góra cały czas pozostała w tyle głowy…
Paradoks z porodówki
Nie rezygnuj z marzeń, najwyżej odsuń na trochę ich realizację
Coś, co miało łączyć – nieoczekiwanie dzieli. Pojawienie się dziecka to jedna z największych prób dla związku. Małe jest jak ogromny balon, który wypełnia całą naszą przestrzeń. „Zaczyna skupiać na sobie całą naszą uwagę. Partner musi zrozumieć, że nie jest już najważniejszy, a jednocześnie nie może-my przestać dbać o te momenty, które nam zostały dla siebie” – radzi Lidia Czarkowska, prywatnie mama czwórki dzieci. Największy błąd to powiedzieć sobie „potem o tym pomyślę, jakoś to będzie”. Zamiast tego od razu trzeba zadbać o jakość wspólnego życia. Jak? Cieszyć się z tego, co jest możliwe, a nie skupiać się na tym, czego akurat robić czy mieć nie można. Ale uwaga! Marzenia w żadnym razie nie są skupianiem się na niemożliwym. Nie tylko można, ale wręcz trzeba je pielęgnować. Według psychologów podstawowym błędem jest myślenie, że jeśli już założyliśmy rodzinę, to coś się na zawsze skończyło. To nieprawda. Jeszcze jest do czego dążyć. Trwanie w rodzinie i z rodziną wymaga od nas jedynie dojrzałości w wybieraniu i ustalaniu celów. Często wybór kojarzy się z rezygnacją, a przecież może jedynie oznaczać odłożenie czegoś w czasie.
Branie i dawanie
Do ćwiczenia przystąp w wolnej chwili, gdy nic nie będzie ci przeszkadzało. Możesz wykonać je tylko w wyobraźni, ale zaleca się formę pisemną, która pomaga uporządkować myśli i w razie potrzeby podzielić się nimi z partnerem.
1. Określ wszystko to, co dajesz swojemu partnerowi lub partnerce w waszej relacji. Mogą to być zarówno rzeczy materialne (finanse, prezenty czy konkretne prace), jak i niematerialne, np. wsparcie emocjonalne w trudnych chwilach, dzielenie się swoimi radościami, wiedzą itd.
2. Wymień wszystko, co otrzymujesz od swojego partnera lub partnerki, zarówno w wymiarze materialnym, jak i emocjonalnym.
3. Na podstawie tego zestawienia określ, czy w twoim odczuciu dajecie sobie i przyjmujecie od siebie mniej więcej tyle samo. Nie chodzi o „zimne kalkulacje”, lecz o twoje subiektywne wrażenie, czy proporcje dawania i przyjmowania są dla ciebie satysfakcjonujące. A dla twojego partnera//partnerki?
4. Jeśli dotychczasowa sytuacja was satysfakcjonuje, możecie sobie po-gratulować i świętować równowagę w związku. Uwaga: to świętowanie jest ważne, tak jak świętowanie osiągnięć, miłych chwil, pokonanych trudności itd. Wzmacnia ono wszystko, co jest wspólnie świętowane, i po-zwala czerpać z tego głębszą radość.
5. Jeśli uznasz, że w waszym związku brakuje równowagi, że jedna osoba daje więcej, niż przyjmuje (otrzymuje), to ustal, jakie konkretne zmiany chciał(a)byś wprowadzić. Sprecyzuj swoje cele i określ, co możesz zrobić, aby tę równowagę uzyskać. Następnie przedyskutuj ten temat z partnerem lub partnerką – i zabierzcie się do działania.
Pamiętaj, że równowaga w dawaniu i braniu ma charakter dynamiczny – nieustannie zmieniają się sytuacje, nasze potrzeby i możliwości. Dlatego jest wiele okoliczności, w których w sposób naturalny więcej dajemy lub bierzemy. Np. podczas choroby czy innego kryzysu możemy przyjmować więcej troski i wsparcia, a gdy z kolei to nasza partnerka czy partner są w potrzebie, my dajemy więcej. Pamiętajmy jednak: dawanie z potrzeby serca jest czym innym niż długotrwałe jednostronne eksploatowanie swojej energii czy nawykowa rezygnacja z własnych potrzeb.
On i dziecko kontra ja
Paweł i Ania. Oboje po czterdziestce. Trzy córki. Dom pod Warszawą.
Oboje przyznają, że ostatnio troszkę się mijają, ale podobno nie to stanowi problem. Ona: Nie mogę znieść jego stosunku do naszej najstarszej córki, która wie, że przy Pawle może sobie pozwolić na wszystko. Trzymają sztamę. To wygląda tak, jakby oboje byli przeciwko mnie. Gośka wchodzi w trudny wiek. Ostatnio wykrzyczała mi, że w życiu nic mi się nie udaje, a wszystko, co mamy, to wyłącznie zasługa taty. A Paweł? Po prostu się z tego śmiał.
On: Bo to śmieszne. Anka wszystko wyolbrzymia. Zachowuje się, jakby była zazdrosna o własną córkę. To jest normalne? A po tej aferze uciekła z płaczem. Zachowała się jak wariatka.
Niebezpieczne sojusze
Rodzice mają działać ramię w ramię
Relacje z dziećmi to jeden z ważniejszych aspektów w co-dziennym życiu rodziny. To prawdziwy poligon, wręcz – jak to niektórzy określają – wojna podjazdowa. „To, że dzieci będą buntować się, krzyczeć, jest zupełnie jasne. Pytanie, jak my się zachowamy, gdzie wspólnie postawimy granice. Brak rozmowy o wspólnych priorytetach, jeśli chodzi o wychowywanie dzieci, to jeden z większych błędów” – ostrzega Dagmara Miąsek. Co robić? Od początku działać ramię w ramię. Bo nie jesteśmy mamą i tatą. Jesteśmy rodzicami. W domowych kuluarach można powiedzieć „nie masz racji”, warto pośmiać się ze wspólnych reakcji, ale wobec dziecka – stoimy murem. Benedykt Peczko zwraca uwagę na poważniejszy aspekt całej sprawy. Często, choć nie uświadamiamy sobie tego, wkraczamy z dziećmi w nieformalne koalicje przeciwko drugiemu rodzicowi. „Zdarza się, że ojciec czuje się niedowartościowany przez żonę. Zrozumienia szuka u córki, bo jej najzwyczajniej imponuje. To znów efekt braku rozmowy w związku. Bo żona może nie zdawać sobie sprawy, że partner potrzebuje dowartościowania. Myśli: »On jest taki pewny siebie, to po co go chwalić«” – mówi Peczko. Podkreśla jednocześnie, że problem nie dotyczy tylko relacji rodzic–dziecko: „Spotkałem się z przeróżnymi konfiguracjami koalicji, chociażby dziadków przeciwko matce”.
Takich koalicji trzeba unikać jak ognia. Na dłuższą metę są niszczące i uniemożliwiają budowanie zdrowych relacji. Zwłaszcza w wypadku dzieci, bo jako członek koalicji zostają wyrzucone z naturalnej roli, a wrzucone w kompletnie dla nich niezrozumiałą.
Jesteś taką ofermą!
Krzysiek i Ola, 33 lata, półroczne dziecko. Niedawno przeprowadzili się do Krakowa.
Ona: Przyznaję, że często nie mogę się powstrzymać od porównywania Krzyśka z mężami koleżanek. I co ja poradzę, że to porównanie nie wypada dobrze? On jest taki sam jak cała jego rodzina. Żyć po linii najmniejszego oporu, bo jakoś to będzie. Inni budują domy, a my gnieździmy się z dzieckiem w pokoju; inni potrafią zarobić tyle, żeby ich żony czuły się bezpiecznie. A on? Wieczny optymista!
On: Nie będę mówił wszystkiego. Powiem tylko, że staram się, jak mogę, a z niezadowoleniem spotykam się na każdym kroku. Przykład? Niedawno byli u nas znajomi i przy nich usłyszałem: „Krzysiek, co ty za talerzyki na stole postawiłeś? Przepraszam was. On tak zawsze. Nawet do stołu nakryć nie potrafi”.
Życie nie jest bajką
Pamietaj: oboje jesteście przeciętni
Niemiecka psychoterapeutka Eva Zurhorst zadaje swoim pacjentom i czytelnikom swoich książek pytanie: dlaczego żądasz, aby twój partner był ideałem, księciem lub księżniczką z bajki, skoro ty sam jesteś przeciętną osobą? Można pogłębić to pytanie. Czy robisz dla waszego związku tyle, ile wymagasz od partnera? Odpowiedź dla wielu osób może się okazać druzgocąca. „Ale właśnie taki szokujący rachunek sumienia pomoże rodzinie. Bo tylko uświadomienie sobie, że wszyscy powinni dawać tyle samo, ile biorą, pozwoli na jej normalne funkcjonowanie. To jest klucz do sukcesu” – przekonuje Peczko. „W przeciwnym razie osoba, która tylko daje, w końcu się wypali. Z moich obserwacji wynika, że to może się też odbić na jej zdrowiu fizycznym” – przestrzega.
W każdej rodzinie dochodzi do spięć. I rzecz nie w tym, aby do nich nie dochodziło. „Kłótnie są jak najbardziej wskazane. Jeśli nigdy nie wybuchają, to oznacza, że wygasły emocje. Ale jeśli już się kłócić, to należy robić to uczciwie” – mówi Lidia Czarkowska. Co to znaczy? „Mówmy o tym, co nas boli, a nawet, jakie są nasze warunki, żebyśmy nadal stanowili rodzinę. Ale nie atakujmy siebie nawzajem, jak ognia unikajmy ranienia drugiej osoby i nie licytujmy, kto jest w większym stopniu odpowiedzialny za błędy. To tylko pali mosty i ciężko wrócić do punktu wyjścia” – wylicza.
Psycholog John Gottman obserwował kłócące się pary. Na tej podstawie wskazał cztery czynniki, które podczas sporów są naszymi największymi wrogami. To: krytyka, postawa obronna, blokowanie (np. uniemożliwianie przeprosin) i wróg numer jeden – pogarda dla partnera.
Gottman wyodrębnił też dwa rodzaje relacji, jakie tworzą ludzie. Pierwszy nazwał pilotażem pozytywnego uczucia. Pozytywne emocje działają jak bufor – nawet jeśli partner zachowuje się nieprzyjemnie, druga osoba myśli: to nic takiego, po prostu jest w kiepskim nastroju. Kiedy mamy do czynienia z pilotażem negatywnego uczucia, nawet pozytywne czy neutralne zachowania i słowa partnera są interpretowane negatywnie. „Aby odbudować dobrą relację, za jedno krzywdzące stwierdzenie powinniśmy powiedzieć aż pięć komplementów. Niestety mało kto zdaje sobie z tego sprawę i dostrzega to, co jest piękne w drugiej osobie” – komentuje Lidia Czarkowska.
Psycholodzy przekonują, że gdy mamy dość i zastanawiamy się, jak przetrwać w rodzinie, pomocna może być odpowiedź na pytanie, czy jesteśmy w stanie przetrwać bez rodziny. Ta odpowiedź często dodaje wiatru w żagle. 73 proc. Polaków pytanych w tym roku przez pracownię sondażową PBS DGA, co jest dla nich sensem życia, wskazało właśnie na rodzinę. Bohater jednej z przytoczonych w tym tekście historii podkreślał, że spotkał się kiedyś z celnym cytatem: „Bo nie zawsze jest kolorowo, i nie zawsze czarno-biało, i nie zawsze dobrze, ale dobrze, że jest”.