Jak pisze średniowieczny kronikarz Wincenty Kadłubek, król Krak miał walczyć z Rzymianami i Gallami. Wielu historyków traktowało ten przekaz jako wymysły; ot, kronikarz naczytał się antycznych autorów i postanowił „podrasować” historię Polski. Jasne, są w opowieściach Kadłubka naleciałości ze starożytnych pisarzy, ale po ich usunięciu wywód zaczyna brzmieć bardziej wiarygodnie. Niektórzy badacze twierdzą, że pod określeniami Gallów i Rzymian należy rozumieć Franków. W końcu panowali na terenie dawnej Galii, a Karol Wielki koronował się w Rzymie na cesarza.
CZY WIERZYĆ EINHARDOWI?
Ten pogląd ma sens, zwłaszcza jak się wczytać we frankijskie źródła. Wynika z nich, że „wszelkie barbarzyńskie i dzikie narody” aż po rzekę Wisłę na wschodzie i po Morze Bałtyckie na pół-nocy płaciły trybut Karolowi Wielkiemu. Informację taką przekazał Einhard, biograf cesarza. Wprawdzie średniowieczni autorzy uwielbiali przypisywać swoim bohaterom sukcesy, których nigdy nie osiągnęli, ale Einhard wyróżniał się na ich tle rzetelnością i obiektywizmem. Jeżeli o czymś pisał, to znaczy, że tak faktycznie było. „Żywot Karola Wielkiego” powstał między 817 a 830 r., czyli kilka albo kilkanaście lat po śmierci cesarza. Żyło jeszcze wtedy wiele osób, które dobrze pamiętały panowanie słynnego władcy. Tak więc Einhard musiał się liczyć z tym, że podane przez niego informacje zostaną zweryfikowane.
W „Żywocie” brak opisów, jak cesarz podbijał polskie plemiona (polskie – w znaczeniu mieszkające na terenie dzisiejszej Polski). Na szczęście trochę szczegółów da się wyłuskać z frankijskich roczników. Można przypuszczać, że Karol Wielki podporządkował sobie znaczną część dzisiejszej Polski w dwóch rzutach. W 789 r. zaatakował, pokonał i zmusił do płacenia trybutu Wieletów. Był to związek plemion mieszkających między Łabą a Odrą, ale w tym czasie – jak sądzi mediewista prof. Edward Rymar – ich posiadłości obejmowały także Pomorze.
Podporządkowanie południowej Polski okazało się znacznie trudniejsze, bo po drodze należało się jeszcze uporać z czeskimi plemionami. Do wyprawy Frankowie przygotowali się bardzo starannie. W 803 r. Karol Wielki osobiście sprawdzał najlepszą drogę prowadzącą do Czech; według oficjalnych wersji przez dłuższy czas polował na wschodnim pograniczu swojej monarchii.
ATAK NA KSIĘCIA LECHA
Frankowie uderzyli dwa lata później, w 805 r. Głównodowodzącym wy-prawy został Karol Młodszy, syn i prawa ręka cesarza, noszący już królewską koronę. Podzielił swoją armię na trzy grupy, aby nie było problemów z zaopatrzeniem – miały się połączyć dopiero na miejscu w Czechach.
Słowianie wycofywali się w gęste lasy, unikając walnej bitwy. Frankowie rozpoczęli oblężenie najważniejszej czeskiej twierdzy Canburg (gdzie dokładnie leżała, nie wiemy), a przede wszystkim zajęli się łupieniem kraju. Palili osady i niszczyli zapasy zboża. Nawet jeżeli miejscowi ukryli część, to i tak musieli ją zużyć na bieżące potrzeby, przez co nie mieli nic na zasiew. Przy ówczesnym poziomie sieci komunikacyjnej trudno było ściągnąć żywność z zewnątrz. W efekcie w kolejnym roku czekała ich klęska głodu. Frankowie sprawdzili tę metodę już we wcześniejszych wojnach. Z Czech wycofali się po 40 dniach plądrowania. Wprawdzie Canburga nie zdobyli, ale swoje zrobili. Za rok mogli wrócić pewni sukcesu.
W walkach z Frankami, toczonych w 805 r., zginął tajemniczy książę imieniem Lech. O okolicznościach jego śmierci nic nie wiadomo, ale wybitny czeski historyk Dušan Třeštík przypuszczał, że poległ w czasie obrony Canburga. Imię tego księcia tak bardzo związane jest z pradziejami Polski, że pojawiły się próby łączenia czeskiego Lecha z naszymi Lechami i Leszkami, o których pi-sali Kadłubek i późniejsi kronikarze. Już w XV w. do polskiej historii wciągnął go – acz niezupełnie przekonany – Jan Długosz. W 1795 r. tą ścieżką podążył Jan Potocki (ten od „Rękopisu znalezionego w Saragossie”). Dzisiaj historycy krytykują taką identyfikację, bo sama zbieżność imion to za mało. Ale można sobie wyobrazić, że Lech – choć rezydujący na terenie Wielkopolski – znalazł się wtedy na czeskich ziemiach i poniósł śmierć w walce z Frankami.
WANDA, CO FRANKA NIE CHCIAŁA
W 806 r. ruszyła kolejna frankijska wyprawa na Czechy. Tym razem na jej czele stał inny z synów cesarza Karola Wielkiego – Pepin, król Italii. Towarzyszyły mu oddziały z Bawarii, Burgundii i Alamanii. Scenariusz był podobny jak w roku poprzednim. Cesarskie wojska w trzech kolumnach dotarły na miejsce i spustoszyły czeskie ziemie. Miejscowi, nękani głodem, nie widzieli sensu w dalszym stawianiu oporu. Pepin mógł więc obłożyć te ziemie trybutem; według późniejszych przekazów wynosił 120 wołów i 500 grzywien srebra.
Jeżeli Einhard miał rację co do zasięgu wschodnich granic monarchii Karola Wielkiego, to właśnie wtedy Frankowie musieli podporządkować sobie polskie plemiona. Jak przypuszcza prof. Edward Rymar, wojska frankijskie mogły „dojść w rejon Śląska i górnej Wisły albo plemiona śląskie i nadwiślański wraz z Czechami weszły w luźny stosunek zależności od Franków, a co najmniej Frankowie mieli prawo uważać, że weszły”.
Echem tych walk może być podanie o królewnie Wandzie, które jako pierwszy odnotował kronikarz Wincenty Kadłubek. Do jej państwa wkroczył „tyran lemański” (imię Rytygier pojawia się dopiero w późniejszych przekazach), jednak jego wojsko nie garnęło się do walki z poddanymi Wandy. Zdesperowany dowódca przebił się mieczem. Atak owego „tyrana lemańskiego” można łączyć z frankijskim najazdem z 805 lub 806 r. (ostrożnie idą w tym kierunku prof. Kazimierz Ślaski i prof. Edward Rymar). Pochodząca z XIV w. „Kronika Wielkopolska” przerobiła go jednak na „króla Alemanów”, a przy okazji utopiła w Wiśle jeszcze Wandę. Zaś dzisiejsza wersja tego podania o królewnie, co Niemca nie chciała, jest już zupełnym nieporozumieniem!
Również ojciec Wandy król Krak miał według Kadłubka walczyć z Rzymianami i Galami, co mogłoby wskazywać na Franków. Możliwe, że zachował się jeszcze jeden ślad obecności wojsk Karola Wielkiego na terenie Polski. Prof. Mikołaj Rudnicki, językoznawca, wskazywał, że ludowe wielkopolskie zawołanie „Ty brągwiu!” odnosiło się do Franków, przeszło jednak daleko posuniętą językową ewolucję (z „Frang” do „brąg”).
Nawet jeśli tak nie było, to Karol Wielki i tak odcisnął swoje piętno na języku polskim. Najpewniej właśnie od jego imienia wywodzi się słowo „król”, którym określa się koronowanego władcę. „Punkt wyjścia stanowiła frankońska forma imienia władcy: Karl. Od tego imienia zostało utworzone w łacinie ludowej wyrażenie (rex) Carlius odnoszone do następców Karola Wielkiego, a następnie do każdego koronowanego władcy. Imię potężnego władcy, który odegrał wielką rolę także w dziejach Słowian, stało się symbolem monarchy i jest obecne we wszystkich językach słowiańskich, por. ros. korol, czes. kral, a nawet zapożyczone do węgierskiego kiraly i rum. crai. Tu warto dodać, że podobny proces dokonał się w starożytności, kiedy to imię własne Cezar stało się tytułem władców Rzymu – cezarów, a stąd też cesarz, car” – tłumaczyła dr Krystyna Długosz-Kurczabowa w internetowej poradni językowej PWN.
CZY AŻ PO WISŁĘ?
Zgadywanie, które plemiona mieszkające na zachód od Wisły musiały płacić trybut Karolowi Wielkiemu to już czysta spekulacja. Warto zwrócić uwagę, że Frankowie nie wiedzieli dokładnie, którędy biegnie Dunaj, a co dopiero Wisła. Całkiem prawdopodobne, że granica na królowej polskich rzek była dla nich czym innym, niż jest w rzeczywistości. Z drugiej strony frankijski wywiad interesował się polskimi ziemiami.
W sumie słynny „Geograf Bawarski” – najstarsza lista plemion zamieszkujących nasz kraj – to raport szpiega z ok. 845 r. działającego na rzecz Ludwika Niemca, jednego z wnuków Karola.
Są badacze, np. prof. Krzysztof Polek, którzy wątpią w relację Einharda o władztwie cesarza sięgającym Wisły. Mimo to relacja wydaje się sensowna. Przecież po sukcesach na ziemiach czeskich (też pytanie, gdzie dla Franków znajdował się ich kres?), wojska mogły ruszyć dalej na północ. A tamtejsze plemiona, aby nie podzielić losu sąsiadów, zapłaciły trybut. Po jakimś czasie – widząc, że zagrożenie minęło – zrezygnowały z danin dla Franków.
Prof. Rymar wysunął hipotezę, że pamięć o zwierzchności z czasów karo-lińskich przetrwała i dlatego jeszcze po prawie dwóch stuleciach z tego powodu Piastowie musieli płacić trybut z niektórych dzielnic niemieckim władcom – jako następcom Karola. Inni badacze podchodzą krytycznie do tego pomysłu.
POLAK CESARZEM?
O ile władza Karola Wielkiego nad polskimi ziemiami byłaby bardzo luźna i krótkotrwała, o tyle jego potomkowie faktycznie rządzili Polską. Wszystko za sprawą praprapraprapraprawnuczki cesarza, palatynówny lotaryńskiej Rychezy, która w 1013 r. została żoną Mieszka II, syna Bolesława Chrobrego. Kiedy trzy lata później na świat przyszedł syn tej pary, nazwano go Kazimierzem Karolem. Drugie imię – jak pisał wybitny genealog Kazimierz Jasiński – „jest przejawem kultu Karola Wielkiego na dworze piastowskim w dobie panowania Bolesława Chrobrego i jeszcze w pierwszych latach rządów Mieszka II”.
Wybór imienia w średniowieczu nie był wypadkową gustu rodziców, ale świadczył o ich planach wobec potomka (np. pewne imiona gwarantowały wysłanie do zakonu). Kto wie, czy Bolesław Chrobry – bo to on pewnie miał decydujące zdanie w sprawie imion jedynego wnuka – nie marzył o wielkiej karierze dla Kazimierza Karola? Ówczesny cesarz Henryk II nie miał dzieci, więc gra o spadek po nim była kwestią czasu. Przyszły władca Polski, potomek Karola Wielkiego, mógł spokojnie zawalczyć o tron swojego cesarskiego przodka! Tym bardziej że ten tron w znaczeniu dosłownym od kilkunastu lat znajdował się w Polsce.
WIELKOPOLSKI WUJEKJean Bodel w „Pieśni o Sasach” (XII w.) wymienia Polaków wśród poddanych Widukinda, który walczył z Karolem Wielkim. Zaś żyjący w XIII w. Adenet le Roi pisze, że brat Berty – damy z Saksonii, matki Karola – władał… Wielkopolską!Słynny cesarz pojawia się też przy okazji genealogii sfabrykowanych na zamówienie. Najczęściej dotyczyło to osób, które doznały nagłego „awansu”. I tak ród carycy Maryny Mniszchówny (zm. 1614), żony Dymitra Samozwańca, miał wywodzić się od Wandalina, który przez „siedm lat w wojsku Karola Wielkiego (…) hetmanił”. Podobnie królowa Marysieńka, żona Jana III Sobieskiego, chciała sobie poprawić genealogię i jeden z usłużnych autorów zafundował jej cesarskie pochodzenie.
ZŁOTY TRON KAROLA WIELKIEGO
Tron Karola przez prawie 200 lat stał w jego grobowcu; cesarz został pochowany w pozycji siedzącej w kościele św. Marii w Akwizgranie. Z upływem pokoleń zapomniano, w której części świątyni znajdują się szczątki władcy. W maju 1000 r. postanowił je odnaleźć cesarz Otton III – ten sam, który dwa miesiące wcześniej brał udział w zjeździe gnieźnieńskim. W podróży z Gniezna do Akwizgranu towarzyszył mu gospodarz tamtej imprezy: polski władca Bolesław Chrobry.
W kościele Otton III kazał w tajemnicy zerwać posadzkę i przebić się do groty w podziemiach. Wszedł tam w towarzystwie dwóch biskupów i hrabiego Ottona z Lomello. Zwłoki Karola znaleziono bez problemu; były bardzo dobrze zachowa-ne, nie licząc nosa, który Otton III kazał zastąpić złotą protezą. Oprócz tego obciął Karolowi paznokcie i ubrał go w nową szatę. Zabrał pewne pamiątki z grobowca. Według relacji kronikarza Ademara z Chabannes, był wśród nich złoty tron Karola, który Otton… przehandlował z Chrobrym na ramię św. Wojciecha. Jak zwraca uwagę dr hab. Dariusz A. Sikorski, „określenie »złoty tron« nie musi być rozumiane dosłownie. Mógł to być tron drewniany obity złotą blachą lub pozłacany”.
Przez lata wątpiono w przekaz Ademara z Chabannes. Wprawdzie żył w czasach opisywanych wydarzeń (urodził się około 988 r.), ale fragment o tronie uchodził za późniejszą wstawkę. Dopiero kilkanaście lat temu wykazano definitywnie, że wyszedł spod pióra kronikarza.
O dalszych losach złotego tronu nic jednak nie wiadomo. Można przypuszczać, że zaginął gdzieś w czasie zawieruchy, która w latach 30. XI w. zmiotła z mapy polskie państwo. Kazimierz Karol nie odzyskał wspaniałego tronu swojego przodka. Udało mu się jednak odbudować Polskę – stąd jest lepiej znany jako Kazimierz Odnowiciel.