Papież Leon III lekko klepnął konia i pojechał wolno do przodu. W ślad za nim ruszył orszak duchownych i dostojników, a potem setki mieszkańców Rzymu. Był 25 kwietnia 799 r., zaczynała się zwyczajowa procesja sprzed Lateranu do bazyliki św. Wawrzyńca. Nikt nie miał pojęcia, jak szokujące okażą się wydarzenia tego zwykłego na pozór, ciepłego wio-sennego dnia.
OBCIĄĆ MU JĘZYK!
Przed Leonem jechał na koniu w pewnej odległości tylko Paschalis, starszy notariusz Kościoła, druga osoba po papieżu. Tak przewidywał zwyczaj. Paschalis nie znosił Leona, bo ten bez żenady obsadzał stanowiska swojakami i żył rozpustnie. Starszy notariusz nie dawał tego po sobie poznać, ale od kilku miesięcy narastała w nim wściekłość na papieża.
Po paru minutach przed orszakiem pojawiły się zabudowania klasztoru San Silvestro in Capite. Paschalis spojrzał nagle w boczną uliczkę i skinął głową, jakby dając jakiś znak. „Brać go!” – rozległ się krzyk. Z okolicznych uliczek wybiegły dziesiątki mężczyzn z mieczami, pędząc w stronę papieża. Osłupiali papiescy pachołkowie próbowali stawić opór, ale zaatakowani z wszystkich stron szybko ulegli. Ci, którzy przeżyli, rzucili się do ucieczki, pociągając za sobą cały orszak.
Napastnicy brutalnie ściągnęli Leona z konia i przygnietli do ziemi. „Tniemy!” – rozkazał ich dowódca. Jeden z oprawców usiłował otworzyć papieżowi usta i obciąć mu język, tak jak wcześniej uzgodniono. Leon zacisnął jednak kurczowo zęby, wił się, szarpał. Nijak nie można go było okiełznać. Dowódca w końcu zaklął i rozkazał prowadzić papieża do klasztoru św. Erazma. Niesiony przez kilku osiłków, półżywy ze strachu Leon modlił się już tylko o śmierć bez tortur i cierpień.
Oprawcy papieża nie zdawali sobie sprawy, że napaść w Rzymie zapoczątkuje wydarzenia o wielkim znaczeniu dla dziejów Europy. Nie wiedzieli też, że torują drogę na szczyt człowiekowi, który w ogóle nie był zamieszany w całą tę hucpę – Karolowi, władcy Franków.
NA MIĘSNEJ DIECIE
Karol urodził się w latach 40. VIII w. (na pewno przed 747 r.) jako drugi syn Pepina Krótkiego, władcy silnego państwa obejmującego ziemie dzisiejszej Francji, Beneluksu i części zachodnich Niemiec. Katolickie państwo frankijskie było w fazie ekspansji. Na zachodzie skutecznie odparło ataki muzułmańskich Arabów, którzy wcześniej zdobyli Hiszpanię. Na wschodzie powoli podporządkowywało sobie ko-lejne plemiona germańskie, narzucając im wiarę w Chrystusa. Na południu wreszcie coraz częściej mieszało się w sprawy Włoch, wspomagając papieży w ich walkach z północnowłoskim królestwem germańskich Longobardów.
Żywiołem Franków była wojna i Karola od młodości wychowywano na wojownika. Jeździł konno, ćwiczył walkę mieczem, polował na tury – bestie mierzące w kłębie nawet dwa metry. Czytać i pisać się nie nauczył; na dworach ówczesnych władców nie przykładano wagi do tej „mniszej” umiejętności. W późniejszych latach zainteresował się jednak tajemniczymi znaczkami na pergaminie, próbował je nawet przyswajać. Gryzmolił kulfony rylcem na tabliczkach woskowych, lecz nie osiągnął poziomu składania liter w słowa. Miał za mało czasu – rządził przecież wielkim państwem, którego granice nieustannie rozszerzał. W dorosłym wieku miał 184 cm wzrostu, bardzo dużo jak na epokę, w której żył. Cecha ta na pewno pomagała mu w budowaniu królewskiego prestiżu. Był barczysty i dobrze zbudowany, do czego przyczyniły się jego nawyki żywieniowe (jadł niemal wyłącznie pieczone mięso). Z byczym wyglądem kontrastował jednak wysoki, cienki głos, często zaskakujący brzmieniem ludzi, którzy słyszeli go po raz pierwszy. Matką przyszłego cesarza była Bertrada, córka hrabiego Laonu. Karol urodził się jako nieślubne dziecko, bo Pepin pojął ją za żonę dopiero w 749 roku. Dwa lata później na świat przyszedł drugi syn tej pary Karloman. Bracia niespecjalnie się lubili. Karol mógł czuć się gorszy, bo był z nieprawego łoża. Lecz urodzenie poza małżeństwem nie wykluczało wówczas z sukcesji. Gdy Pepin zmarł, schedę po nim odziedziczyli obaj bracia, zgodnie z wolą ojca dzieląc się królestwem. Nie zapowiadało to niczego dobrego – w takich przypadkach braciszkowie z reguły brali się za łby i kraj ogarniała krwawa wojna domowa. Ale Karol miał wyjątkowe szczęście: już w 771 r. Karloman niespodziewanie zmarł. W wieku dwudziestu kilku lat Karol stał się więc jedynowładcą i – co równie ważne – żaden inny konkurent nie zgłaszał pretensji do korony. Zdaniem historyka wczesnego średniowiecza prof. Petera Heathera ta właśnie okoliczność umożliwiła przyszłą oszałamiającą karierę króla Franków. Nie musząc prowadzić wojen domowych, mógł się całkowicie skupić na zewnętrznej ekspansji.
OSZAŁAMIAJĄCE RUINY
Atutem Franków, który Karol umiał wykorzystywać, była ich ciężka kawaleria – prototyp jazdy rycerskiej, którą znamy z późniejszych wieków. Król dysponował kilkoma tysiącami jeźdźców okrytych kolczugami bądź skórzanymi kaftanami nabijanymi żelaznymi płytkami. Wojownik, chroniony dodatkowo hełmem i tarczą, walczył włócznią i mieczem. Woj-ska wrogów Franków nie posiadały tak dużej liczby ciężkiej konnicy. W większości składały się z piechurów walczących włóczniami, bez żadnego uzbrojenia ochronnego prócz okrągłej drewnianej tarczy.
Pierwszy przeciwnik, przeciw któremu ruszył nowy król Franków, był dobrze znany jego ojcu. Chodziło o Longobardów, którzy wiecznie toczyli spory terytorialne z papieżem w Italii. W 774 r. Karol, wezwany na pomoc przez głowę Kościoła, przeszedł z armią alpejskimi przełęczami i stanął pod longobardzką stolicą Pawią. Postanowił wziąć ją głodem. Armia frankijska szczelnie otoczyła więc miasto chronione potężnymi murami. Karol, nie czekając na finał, ruszył na południe – do papieża.
Rzym musiał wywrzeć na królu z północy oszałamiające wrażenie. Największe miasta frankijskie ograniczały się wówczas do surowej kamiennej siedziby władcy, tzw. palatium, otoczonego skupiskiem prymitywnych domostw z drewna. Tutaj Karol ujrzał zaś kamienną metropolię rozciągającą się na wielkim obszarze, zamieszkaną przez dziesiątki tysięcy ludzi. Rzym był w większości zniszczony przez najazdy barbarzyńców, ale nawet ruiny oszałamiały swoim ogromem i dostojeństwem. Państwo, które przed wiekami zbudowało to miasto, zaimponowało królowi Franków. Może już wówczas przemknęła mu przez głowę myśl, że w przyszłości można by spróbować odbudować… Imperium Rzymskie?
Jakkolwiek było, frankijski władca musiał na razie zająć się innymi sprawami. Z północy nadeszła pomyślna wiadomość: Pawia skapitulowała, a Longobardowie opuścili swego króla Dezyderiusza. Karol zanotował pierwszy duży sukces na swym koncie – zdobył panowanie nad północną Italią. Od tej chwili zaczął tytułować się królem Franków i Longobardów. Za Alpami srożył się już jednak kolejny wróg – jak się okazało – o wiele bardziej wymagający. Pogańscy Sasi, mieszkający na terytorium dzisiejszych północno-zachodnich Niemiec, od dawna przysparzali kłopotów Frankom. Podzieleni na wiele plemion formalnie uznawali zwierzchność państwa frankijskiego, które na pogranicznych terenach stawiało swe forty i kościoły. Sasi nie dawali sobie jednak narzucić chrześcijaństwa. Próbowali też wykorzystywać każdą okazję, by zrzucić jarzmo Karolingów.
NA TROPIE CZŁOWIEKA-WIDMO
Na początku lat 70. VIII wieku frankijski oddział przedarł się przez gęste bory, docierając do świętego drzewa Sasów – Irminsula. Dąb boga Wotana (zwanego też Irminem) został ścięty i obalony, ku zgrozie saskich wiernych. Wbrew nadziejom Franków Sasi nie zinterpretowali jednak tego wydarzenia jako ostatecznego zwycięstwa Chrystusa nad Wotanem. Wręcz przeciwnie; uznali, że nadeszła pora zemsty. Ruszyli na pograniczne tereny frankijskie, paląc osady i mordując ludność.
Karol postanowił ostatecznie rozprawić się z saskim oporem. Wiedział, że będzie to niezwykle trudne. Na czele zbuntowanych Sasów stał Widukind, ktoś w rodzaju ich przywódcy duchowego. Był to człowiek-widmo, którego Frankowie nie mogli w żaden sposób uśmiercić ani schwytać. Stosował bowiem bardzo sprytną metodę walki. W czasie pokoju objeżdżał osiedla współplemieńców i płomiennymi mowami zagrzewał do oporu i obrony rodzimej wiary. Gdy wybuchały walki i armia frankijska ruszała do Saksonii, natychmiast uciekał na wschód, w stronę Jutlandii.
Złapać go było niemożnością. Kraj Sasów niemal w całości pokrywały gęste lasy dębowe i moczary. Bagna ciągnęły się nieraz nawet przez 25 km, a tajemne przejścia znali tylko miejscowi przewodnicy. Przeprowadzali oczywiście Widukinda z grupą jego druhów. Ścigającym go frankijskim oddziałom też nie odmawiali usług. Tyle że kończyło się to utopieniem wojowników w bagnie albo rozszarpaniem przez wilki czy niedźwiedzie.
Górujący militarnie Frankowie za każdym razem rozprawiali się z Sasami, po czym przyjmowali od nich hołd i przysięgę szczerego nawrócenia na wiarę Chrystusa. Oddziały frankijskie odchodziły potem na zachód, zostawiając nieliczne załogi w odbudowanych fortach i księży w kościołach. A po kilku miesiącach Widukind wracał z Jutlandii i wszystko zaczynało się od nowa.
W 782 r. znów zaczął się rozgrywać ten sam scenariusz. Sasi wzniecili bunt, Karol rozbił ich, ponosząc spore straty, Widukind zniknął jak kamfora. Pokonani Sasi poprosili o rozejm i obiecali się ukorzyć – jak zwykle.
Zgodnie z wcześniejszymi uzgodnieniami 4,5 tys. nieuzbrojonych saskich wojowników przybyło na pole pod miejscowością Verden. Rozsiedli się na trawie i czekali na zwycięzców. Ustalono, że złożą Karolowi przysięgę wierności, przyjmą chrześcijaństwo i przekażą zakładników jako rękojmię swych obietnic. Ale tym razem zgrany scenariusz został gwałtownie zaburzony.
ŚREDNIOWIECZNY OBÓZ ZAGŁADY
Król dał sygnał i na bezbronnych, niczego niepodejrzewających Sasów, ruszyli ze wszystkich stron Frankowie. 4,5 tys. wojowników zostało zaszlachtowanych toporami i mieczami niczym bydło.
Masakra pod Verden wyznaczyła początek nowej polityki frankijskiej wobec Saksonii. Zakończyła się wieczna zabawa w kotka i myszkę. Karol nie dawał już Sasom chwili wytchnienia. W 784 r. kontynuował wojnę w zimę, co było niezwykłe w tamtych czasach. Stosowano taktykę spalonej ziemi: niszczono osiedla, palono, gwałcono, mordowano. Tysiące ludzi przeganiano w długich kolumnach pod strażą do odległych prowincji królestwa.
Pamiątką po tej tragedii są nazwy istniejących do dziś w Niemczech licznych miejscowości z członem „sachsen”, czyli „saski”. Nowe miejsca przymusowego osiedlenia Sasów określano bowiem ich nazwą – stąd np. mamy miejscowości Sachsenstein, Sachsbach, Sachsenhausen. Ta ostatnia kojarzy się dziś oczywiście z obozem koncentracyjnym z czasów II wojny światowej. Ale również w latach 80. VIII wieku mogło tam istnieć coś w rodzaju średniowiecznego kacetu. Frankowie często więzili bowiem Sasów w obozach otoczonych palisadą z zaostrzonych pali. Jaki los czekał tych więźniów, o tym źródła milczą. Możemy się tylko domyślać, że w tej epoce ich śmierć głodowa specjalnie by zwycięzców nie przejęła…
Stosunkowo najlepszy los czekał niektóre przynajmniej saskie dzieci. Chłopców oddawano do klasztorów, gdzie byli kształceni na mnichów i księży. Dziewczynki prowadzono na targ niewolniczy do Verden i sprzedawano handlarzom żywym towarem, z przeznaczeniem na rynki arabskie. Jasnowłose Saksonki cieszyły się u Arabów dużym powodzeniem i miały szansę na błyskotliwą karierę w haremach.
Nieuchwytny Widukind, przerażony rozmiarami katastrofy, postanowił wreszcie się poddać. Chyba uznał też, że Chrystus jest rzeczywiście silniejszy od saskich bogów. Otrzymawszy od Karola glejt zapewniający nietykalność, człowiek-widmo dobrowolnie stawił się w 785 roku w obozie wroga. Uroczyście wyrzekł się Wotana, Donara i Saksnota oraz zadeklarował wiarę w chrześcijańską Trójcę Świętą.
Otoczenie Karola Wielkiego nie wierzyło, że król dotrzyma słowa danego Widukindowi. Ku powszechnemu zaskoczeniu były przywódca Sasów odjechał jednak swobodnie na wschód. Zamieszkał w okolicach Engeru i do końca życia nie sprawiał już kłopotu Frankom. Mówiono nawet, że stał się gorliwym chrześcijaninem.
Papieża Leona III, uprowadzonego 25 kwietnia 799 r. przez ludzi Paschalisa, uwięziono w celi klasztoru św. Erazma. Starszy notariusz zamierzał wytoczyć papieżowi proces, pozbawić go tiary i wykluczyć z Kościoła jako wszetecznika. Planowane obcięcie języka miało ułatwić sprawę, bo nieszczęsny Leon nie mógłby się nawet bronić.
OJCIEC ŚWIĘTY NA SZNURZE
Sprawa jednak nie okazała się taka prosta. Rzym był podzielony – duża część kleru popierała Paschalisa, ale i Leon miał zwolenników. Znaleźli się tacy również w klasztorze św. Erazma. Zakradli się do papieskiej celi, zapewnili przerażonego więźnia o swych dobrych intencjach i poprosili, by mocno obwiązał się przyniesionym przez nich sznurem. Spuszczając Leona z okna, wystrychnęli na dudka strażników pilnujących klasztornej bramy.
Leon przy pomocy swych zwolenników uciekł na północ, na tereny kontrolowane przez oddziały Karola. Choć miał za sobą straszliwe przeżycia, nie zamierzał rezygnować z powrotu do Rzymu. Kto mógł mu to zapewnić? Oczywiście – tylko władca Franków! Leon dobrze jednak wiedział, że król nie pomoże mu za darmo. Karol mógł przecież uznać za słuszne zarzuty Paschalisa. Tym bardziej że ten wysłał swoją delegację do króla. Leon zdawał sobie sprawę, że musi zaoferować Karolowi wiele, by wygrać pojedynek z wrogiem.
Frankijski władca był już wówczas u szczytu potęgi. Po rzuceniu na kolana Sasów ściśle podporządkował sobie też Bawarię, cieszącą się dotychczas dużą niezależnością. Jego armie zajęły następnie leżący dalej na wschód kraj Awarów, koczowników przybyłych z Azji, którzy dopiero od niedawna zmienili swój tryb życia na osiadły.
W zdobytej stolicy wroga, Wiel-kim Ringu, Frankowie zagarnęli bajeczne bogactwa – góry złota, srebra i klejnotów, które wcześniej Awarowie złupili podczas swych wypraw wojennych. Ekspansję prowadzono też z powodzeniem na drugim krańcu Europy, odbijając Arabom ziemie w północnej Hiszpanii.
Państwo Karola, którego nazywano już Wielkim, zaczynało więc nabierać kształtów prawdziwego imperium. Dostrzegał to jasno łebski mnich Alkuin, czołowy doradca króla Franków. Gdy dowiedział się, w jakiej biedzie znalazł się papież, w lot chwycił szansę. Podszepnął Karolowi: oto doskonały moment, by – po 324 latach – odnowić Cesarstwo Rzymskie na Zachodzie!
Zgodnie z życzeniem Karola Le-on III przybył do niego do Paderbornu w Saksonii. Król chciał, by papież zobaczył na własne oczy, jak skutecznie chrystianizowany jest kraj Sasów. Potem ruszyły negocjacje. Leon nie miał wyjścia, musiał zgodzić się na układ: Karol zapewni mu powrót do Italii; on uhonoruje Karola koroną cesarza.
SŁOŃ, BASENY I DZIEWCZYNY
W roku 800 król Franków pojawił się z wojskiem u wrót Rzymu. „Przy-byłem, by przywrócić zakłócony ład w Kościele” – oświadczył. By nadać wszystkiemu pozory legalności, urządzono sąd nad Leonem. Papież złożył uroczystą przysięgę, że zarzuty wobec niego są wyssane z palca. Zgodnie z ówczesną procedurą sądową jego oskarżyciele mogli składać kontrprzysięgi i ostatecznie zwyciężyłaby ta strona, która zebrałaby więcej przysięgających na jej rzecz. Szkopuł jednak w tym, że jakoś nikt już się nie kwapił do występowania przeciw Leonowi. Wszyscy dobrze wyczuwali, czego pragnie Karol. Papież wygrał więc proces, oczyszczony ze wszystkich zarzutów. O Paschalisie słuch natomiast zaginął.
25 grudnia 800 r. w bazylice św. Piotra papież nałożył cesarską koronę na głowę króla Franków. Następnie padł przed nim na kolana, oddając mu hołd. Trzydzieści lat wojen i zabiegów o umocnienie Państwa Franków zostało uwieńczone tytułem najzaszczytniejszym z możliwych. A że nadał go Karolowi papież, nikt nie wątpił, że chciał tego sam Bóg.
Po koronacji świeżo upieczony cesarz zaczął się uważać również za władcę Rzymu. Formalną niezależnością państwa papieskiego się nie przejmował; rządy na jego terytorium przejęli frankijscy urzędnicy. Leon III godził się z tym ze smutkiem, wiedząc, że nic nie może na to poradzić.
Karol upajał się tymczasem swoją wielkością. Cesarzowa bizantyjska Irena zaproponowała mu ślub. Kalif z Bagdadu przysłał w prezencie wielkiego słonia. Delegacje najpotężniejszych władców świata przybywały do Akwizgranu, nowej frankijskiej stolicy. Przez długie lata król nie miał stałej siedziby, bez przerwy objeżdżając swój wielki kraj i napadając na sąsiednie. Teraz jednak osiadł w swym „nowym Rzymie”, zbudowanym według własnych zaleceń. W imponującym zespole pałacowym, rozciągającym się na obszarze 20 ha, dysponował m.in. basenami z wodą z gorących źródeł. Kąpielami usiłował leczyć się z podagry, która coraz mocniej mu dokuczała. Żądze cielesne zaspokajał w tak zwanym Domu Kobiet, czyli po prostu haremie zorganizowanym na wzór dworów arabskich. Od dawna był powszechnie znany z zamiłowania do rozpusty. Z pięcioma żonami oraz licznymi konkubinami i kochankami spłodził w ciągu życia co najmniej 17 dzieci. Tyle przynajmniej uznał oficjalnie za swoje potomstwo.
Mnisi z królewskiego dworu nie mieli odwagi wypominać arcychrześcijańskiemu władcy jego fatalnego prowadzenia się. Generalnie zresztą na dworze akwizgrańskim panowały swobodne obyczaje. Zbiorowe popijawy kończyły się często orgietkami, w których brali udział również duchowni.
Oprócz rozkoszy ciała Karol dbał jednak również o rozkosze ducha. Był analfabetą, ale uwielbiał księgi. Gromadził je namiętnie i kazał je sobie regularnie czytać. W gronie dworskich uczonych prowadził długie dyskusje na interesujące go tematy, w tym filozoficzne. Coraz bardziej ceniąc wiedzę, nakazał zakładać szkoły w całym państwie. Było to zadanie niemożliwe do wykonania w społeczeństwie niemal w całości złożonym z analfabetów. Niemniej cesarz nadał pierwszy impuls procesowi odrodzenia oświaty w zachodniej Europie po całych wiekach tkwienia w ciemnocie.
Prawa, które wydawał, też były coraz bardziej światłe, oczywiście jak na epokę wczesnego średniowiecza. Zarządził na przykład, że sporów o granice gruntów nie będzie rozstrzygał pojedynek na miecze czy topory. Zamiast tego zalecił stosować tzw. próbę krzyża. Wiodący spór stawali prosto z wyciągniętymi w bok ramionami – który dłużej wytrzymał w pozycji Chrystusa, ten miał rację.
DZIEDZICTWO
Zima przełomu 813 i 814 r. była bardzo mroźna. Służba nieustannie paliła w piecach, ale wielkie kamienne palatium w Akwizgranie trudno było porządnie ogrzać. Mimo to 70-letni Karol nie zaprzestał korzystania z basenu. Pewnego dnia wyszedł z ciepłej wody na zimne powietrze i złapał przeziębienie. Wkrótce przerodziło się ono w ciężkie zapalenie płuc. Piątego dnia choroby cesarz, czując nadchodzącą śmierć, poprosił o ostatnie namaszczenie.
Zmarł 28 stycznia, został pochowany już następnego dnia. Pozostawił po sobie imperium o powierzchni 1,350 mln km kw., rozciągające się od Pampeluny na zachodzie po okolice dzisiejszego Budapesztu na wschodzie, od Hamburga na północy po Neapol na południu. Państwo to przetrwało bardzo krótko. Po śmierci Karola powróciła zmora wojny domowej – syn władcy i jego następca Ludwik Pobożny stanął w obliczu rebelii własnych synów. Potem wnukowie Karola zaczęli bić się między sobą. W 843 roku dokonano podziału państwa na trzy części: wschodnia dała początek Niemcom, zachodnia Francji, środkowa szybko się rozpadła. Ale jedna rzecz z dziedzictwa Karola przetrwała – idea odnowionego Cesarstwa Rzymskiego. Przejęli ją władcy Niemiec i miało to kolosalny wpływ na dzieje Europy.