Kamikadze: boski wiatr propagandy

Aż 34 amerykańskie okręty poszły na dno po ataku kamikaze. Kolejnych 368 zostało uszkodzonych. To sukces japońskiej szkoły walki. Jej porażką okazało się jednak fiasko poniesione w budowaniu posłusznej armii samobójców.
Kamikadze: boski wiatr propagandy

Kiedy 7 grudnia 1941 roku pilot Fusata Iida startował do ataku na Pearl Harbor, zapowiedział swoim kolegom: „Kiedy coś mi się stanie, rozbiję swój samolot o wroga”. Kilka godzin później, atakując amerykański port, został ostrzelany. Jego samolot zaczął tracić paliwo. Iida nie miał żadnych szans na powrót do bazy. Postanowił więc zrealizować to, co zapowiedział jeszcze przed startem. Skierował swoją maszynę nad morską bazę lotniczą Kaneohe Bay i tam ją rozbił, niszcząc urządzenia lotniska.

ZWYCIĘSTWO I ŚMIERĆ

Samurajski kodeks Bushidō za piękne umieranie uznawał śmierć poniesioną w bitwie. W Hagakure, przewodniku dla wojownika napisanym przez samuraja Jōchō Yamamoto, można przeczytać taką oto przypowieść: „W prowincji Hizen żył pewien człowiek pochodzący z rodu Taku. Mimo że był chory na ospę wietrzną, chciał wyruszyć z innymi atakować zamek w Shimabara. Krewni ze wszystkich sił próbowali go powstrzymać, mówiąc: »Nawet jeśli dotrzesz tam mimo takiej choroby, nie przydasz się do niczego«. A on mówił: »Jeśli umrę po drodze, to spełni się moje marzenie. Skoro mój pan obdarzył mnie dobrodziejstwami, jakże można mówić, że się nie przydam?« […]. Nie dbał w ogóle o siebie, i nie wzdragał się przed brudem. W rezultacie szybko powrócił do zdrowia i w wojnie wypełnił powinność wasala. […] Mistrz, gdy o tym usłyszał, powiedział: »Czyż jest coś równie czystego i wzniosłego, jak odrzucenie swego życia dla pana? Jeśli ktoś w imię obowiązku odrzuca własne życie, to nie tylko bóg ospy, ale wszyscy bogowie niebios z pewnością go ochronią«”.

Getty Images

Hagakure powstało na początku XIX wieku. Mimo przemian ekonomicznych i społecznych, jakie zachodziły w Japonii pod koniec tego okresu, państwo wciąż starało się tak wychowywać młodzież, by ta za swój największy obowiązek uważała śmierć za cesarza. Młodzi ludzie, mówiąc „ojczyzna”, mieli myśleć: cesarz. I odwrotnie. Żeby im to jeszcze dokładniej wbić do głowy, poczyniono odpowiednie zapisy w regulaminach armii i floty (Kairikugun Keiritsu) z 1872 roku. Nie uwzględniano poddania się, ucieczki ani żadnego sposobu pozwalającego ocalić życie. Uchylenie się karano śmiercią. W 1941 roku i później nic się nie zmieniło. Wręcz przeciwnie, kult ducha samounicestwienia jeszcze wzrósł. Gdyby w skrócie porównać szkolenie i indoktrynację w czterech najważniejszych armiach biorących udział w II wojnie światowej: Niemcy szkoleni byli – by zabijać i zwyciężyć, Rosjanie – by zwyciężyć za wszelką cenę, Amerykanie – by za wszelką cenę przeżyć i zwyciężyć; a Japończycy – by umrzeć i zwyciężyć.

MŁODZI NA RZEŹ

Teishintai – tak po japońsku określano ochotników, dla których już na samym początku wojny tworzono specjalne oddziały. Saperów, żywych torped (ningen-gyōrai) czy ludzkich pocisków (ningen-bakudan). Jednak najbardziej znaną formacją były oddziały kamikaze – tokkōtai – lotnicze jednostki przeznaczone do bezpośredniego atakowania celów przeciwnika. 25 października 1944 roku kamikaze zaatakowali po raz pierwszy podczas bitwy o Leyte. Tak wygladały początki formacji kamikaze.

 

Tymczasem były to raczej ostatnie podrygi słabnących z każdym dniem japońskich sił. „Japończycy nie potrafili zaakceptować porażki w wojnie. Śmierć wydawała się jedynym wyjściem, nawet jeśli oznaczałaby unicestwienie całego narodu. Dopiero pod koniec wojny kilku przywódców, z Hirohito na czele, może nie tyle odzyskało rozum, ile raczej cywilną odwagę, by wymusić i narzucić kapitulację” – mówi „Focusowi” doktor Jarosław Jastrzębski z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Po Leyte kamikaze atakowali jeszcze wielokrotnie. Kilka tysięcy młodych ludzi zginęło w bezsensowny sposób. Młodych, bo do grona kamikaze rekrutowano przede wszystkim właśnie takich. „Osobowości niedojrzałe, bez rodzinnych obowiązków. Wśród takich najprościej znaleźć podatnych na indoktrynację i przekonanie, że jedynym celem ich życia jest zostanie bohaterem. Nawet za cenę śmierci” – tłumaczy w rozmowie z „Focusem” doktor Ewa Kramarz, psychiatra. I chociaż to właśnie kamikaze pokazuje się jako sztandarowy przykład japońskiego poświęcenia, warto wiedzieć, że dla części z nich ostatni lot nie był bynajmniej lotem samobójczym. Był po prostu wysłaniem niechcących tego wcale ludzi na śmierć.

Getty Images

„To wszystko kłamstwo, że odeszli wypełnieni walecznością i radością, wołając: »Niech żyje cesarz!«. Byli bardziej owcami posyłanymi na rzeź. Wszyscy patrzyli ze strachem. Niektórzy nie byli w stanie sami wstać i zostali przyprowadzeni i pchnięci do samolotu przez żołnierzy obsługi” – napisał Tsuneo Watanabe, redaktor naczelny „Yomiuri Shimbun” [ogólnokrajowy japoński dziennik – przyp. red].

NIE KOCHAM CIĘ!

Redaktor najpoczytniejszej gazety w Japonii ma rację. Z pamiętników pozostawionych przez wcielonych na siłę do formacji tokkōtai studentów wynika jasno: nie chcieli umierać za cesarza. Chcieli żyć! „W sali, gdzie odbywało się pożegnanie, młodzi oficerowie popijali zimną sake. Niektórzy wychylali kieliszek jednym haustem, inni drobnymi łykami. Sala zamieniała się stopniowo w pobojowisko. Tłuczono żarówki kordzikami. Łamano krzesła, wybijano okna  wyrzucano przez nie obrusy. Śpiewano wojskowe pieśni i miotano przekleństwa. Jedni wpadali w gniew, drudzy na głos płakali. To była ostatnia noc ich życia” – tak opisywał ostatnią noc przed wylotem na rajd Kasuga Takeo, który pełnił służbę w kwatermistrzostwie bazy Tsuchiura. Wielu z tych, którzy noce takie jak ta spędzili na pijaństwie, następnego dnia wcale nie próbowało uderzyć w okręt nieprzyjaciela. Starali się wodować w pobliżu, tak aby ocalić życie. Jednak i tak skazani byli na śmierć, jeśli nie fizyczną, to psychiczną.

Getty Images

To efekt upodlającego szkolenia. „Kiedy tylko przekroczyłem bramy bazy Tsuchiura, zaczęło się codzienne »szkolenie«. Uderzano mnie w twarz tak mocno i tak często, że mi ją trwale zdeformowano. 2 stycznia 1945 roku Kaneko (chorąży) spoliczkowal mnie dwadzieścia razy, wewnętrzną stronę policzka miałem poranioną własnymi zębami” – wspominał Daikichi Irokawa w swoich „Zapiskach”.

LOS PRZYPIECZĘTOWANY

„Przeżywali straszną traumę. Już samo przekonanie, że jest się przeznaczonym na śmierć, bardzo często skutkowało spaczeniem charakteru. Także przeżycie lotu, który miał być samobójczy, wypaczało charakter do końca życia. Powrotu do czasu sprzed wcielenia do samobójczych jednostek nie było” – dodaje dr Kramarz. „Japonio! Dlaczego cię nie kocham i nie szanuję?” – napisał Hayasi Tadao w swoim dzienniku 31 sierpnia 1941 roku. Dopiero za nieco ponad trzy miesiące myśliwce zero miały nadlecieć nad Pearl Harbor. A jednak Tadao, wówczas jeszcze licealista, wiedział,
że nie przeżyje najbliższych lat: „Dotarliśmy do punktu, do którego mieliśmy dotrzeć. Czegóż więcej mamy oczekiwać? Nasz los jest już przypieczętowany”. „Wszystko skończone, nie ma już nadziei”. Zginął 28 lipca 1945 roku.

Getty Images

Ochotniczość formacji tokkōtai była propagandowym mitem. Jednostki te nie zostały włączone w struktury armii ani marynarki. Tam wydawano bowiem konkretne i ścisłe rozkazy, a te były poparte cesarskim autorytetem. Formacje ochotnicze mogły same zgłaszać się do akcji. Nie trzeba było więc do wysyłania na śmierć mieszać cesarza. Oczywiście nikt z wyższych oficerów nie zamierzał zabraniać patriotycznej, ochotniczej postawy. „Byli i tacy dowódcy, którzy zgłaszali całą jednostkę na ochotnika, nie pytając podwładnych o zdanie. Bo w sumie po co? Dlatego z czasem naczelne dowództwa w zasadzie po prostu wydawały rozkaz przeprowadzenia ataków, bo i tak było oczywiste, że ochotników nie zabraknie” – przypomina doktor Jastrzębski. Sasaki Hachiro został wcielony do wojska, gdy studiował na Uniwersytecie Cesarskim w Tokio. Podczas nauki demonstrował wybitnie pacyfistyczną postawę. Jednak w trakcie wojny zaczęło się to zmieniać, a kiedy Sasaki włożył mundur… „Musimy sprostać zadaniu obrony wieczystego życia naszego narodu, walcząc na froncie, by powstrzymać w miarę możliwości postępy wroga. (…) Nie załamuję się i ochoczo wyruszę na front” – napisał w pamiętniku.

 

Samobójczy atak przeprowadził 14 kwietnia 1945 roku. „Często, wiedząc, że nie ma odwrotu, kamikaze potrafili strach przekuć w patriotyzm. Z zewnątrz wyglądało to na umiłowanie ojczyzny, a było zwykłym strachem” – nie pozostawia złudzeń Ewa Kramarz.

SIŁA STATYSTYKI

Japonia nie miała szans na zwycięstwo, nawet gdyby rzuciła do walki dwa razy więcej „ochotników”. Po prostu brakowało doświadczonych pilotów, samo niszczenie maszyn o kadłuby amerykańskich
okrętów to stanowczo zbyt mało. „Głównym powodem sięgnięcia po kamikaze było uznanie przez Japończyków faktu, że nie ma już nadziei na nadrobienie zaległości w wyszkoleniu pilotów. Znacznie mniejszą rolę odgrywał tu fakt zacofania technologicznego w sprzęcie lotniczym, dostrzegalny w latach 1943–1945. Zdarzało się, że ataki samobójcze były prowadzone nawet na najnowocześniejszych japońskich samolotach – niewiele albo w ogóle nieustępujących osiągami Amerykanom czy Brytyjczykom” – przekonuje Jastrzębski. W raporcie US Air Force napisano: „Około 2800 napastników kamikaze zatopiło 34 okręty, uszkodziło 368 innych, zginęło 4.900 marynarzy, a rannych zostało ponad 4.800. Pomimo radarów, przechwytywania i niszczenia w powietrzu, stosowania przeciwlotniczych zapór, aż 14 proc. kamikaze zdołało dolecieć do okrętów; prawie 8,5 proc. wszystkich z nich zostało trafionych właśnie przez Kamikaze”. Statystyki wydają się więc korzystne dla lotników tokkōtai. Prawie dwóch zabitych Amerykanów na jednego Japończyka. Jednak to tylko matematyka.

Getty Images

„Jestem głęboko wdzięczny za życzliwość mojej matki, rozbijając się o wrogą flotę i zmiatając ją z powierzchni ziemi”. Oto wiersz śmierci, czyli poetycka kwintesencja życia Kunio Otaniego, który zginął 4 maja 1945 roku na wodach Okinawy. Nigdy nie dowiemy się, czy był prawdziwym, czy jedynie propagandowym ochotnikiem. Tak jak wielu jego kolegów.

Więcej:historia