Dotychczas elektrownie wiatrowe powstawały przede wszystkim na otwartej przestrzeni: na polach lub na morzu. Teraz, dzięki miniaturyzacji, zaczynają zdobywać miasta – na razie w Stanach Zjednoczonych.
Firma BroadStar z Teksasu wprowadza właśnie do produkcji turbinę wiatrową Aerocam. Została ona zaprojektowana w taki sposób, by reagować na najlżejsze zefirki: już podmuch prędkości 1,7 m/s może wprawić ją w ruch. Bardziej zaawansowane wersje tej turbiny są tak sporządzone, by pracować wydajnie niezależnie od kierunku wiatru. Prócz tego przyznać trzeba, że wiatrak Aerocam, przypominający trochę koło wodnego młyna, jest niebrzydki i budynku nie oszpeci.
Eleganckie są także turbiny produkowane przez konkurencję: firmę Aerovironment. Te stukilowe, dwumetrowe wiatraki dostały nawet prestiżową nagrodę Red Dot za udany design. Firma Aerovironment zamontowała je już u klientów w dziewięciu amerykańskich miastach, między innymi Bostonie i Austin. Małe wiatrowe elektrownie najlepiej ustawić na dachu, ale można też umocować je na balkonie lub parapecie. Śmigła zostały zaprojektowane w ten sposób, by produkowały energię przy wietrze prędkości od 3,1 m/s. Jedna turbina wytwarza w ciągu roku około 660 kilowatogodzin energii: czyli dla zaspokojenia potrzeb typowego polskiego gospodarstwa wystarczyłyby trzy wiatraki.
Niestety firma ta (podobnie jak BroadStar) na razie nie działa w Polsce. Prócz tego nie sprzedaje zestawów trójturbinowych; najmniejszy system oferowany przez Aerovironment składa się z 15 wiatraków. Wraz z instalacją zestaw kosztuje około 35 tys. dolarów. Taka inwestycja zwraca się w USA po 35 latach – to, trzeba przyznać, dość długi czas.
Ale w instalowaniu turbin na dachu nie chodzi tylko o pieniądze: wiatraki informują wszystkich, że tu oto mieszkają lub pracują ludzie, którzy wykorzystują ekologiczne źródła energii. Wiatrak na dachu to nie tylko prądnica, to także godło.