W 2006 roku zespół badaczy pod przewodnictwem profesor psychologii Nairan Ramirez-Esparzy z University of Connecticut, poprosił dwujęzycznych Amerykanów meksykańskiego pochodzenia o wykonanie testu na osobowość – najpierw po angielsku, a następnie w języku hiszpańskim. Test oceniał pięć podstawowych czynników osobowości: ekstrawersję, otwartość na doświadczenie, ugodowość, sumienność i neurotyczność. Wyniki testu po angielsku ukazały badanych jako bardziej ekstrawertycznych, ugodowych i otwartych. Wyniki testu pokazały, że gdy badani posługiwali się językiem angielskim, okazywali się bardziej ekstrawertyczni, ugodowi i otwarci niż w sytuacji, gdy używali języka hiszpańskiego.
Kultura języka
W kolejnym, uzupełniającym badaniu profesor Ramirez-Esparza poprosiła badanych o opisanie w paru zdaniach swojej osobowości w obu językach. Posługując się językiem hiszpańskim, badani mówili o sobie w kontekście swoich rodzin, związków i tego, co lubią robić w wolnym czasie. Przechodząc na język angielski z kolei, osoby te chętniej rozmawiały o swoich osiągnięciach, studiach i codziennych zajęciach. Może to wynikać z faktu, że kultura anglosaska – a przede wszystkim Ameryka – wciąż kojarzy się ludziom z dobrobytem, postępem i sukcesem.
– Język nie może istnieć bez kultury, z której pochodzi – przypomina Ramirez-Esparza. – W sposób naturalny postrzegamy siebie poprzez wartości kulturowe języka, w którym mówimy.
Opublikowane teorie językowe profesorów z Connecticut są jednymi z wielu. Już w pierwszej połowie XX wieku dwóch językoznawców – Edward Sapir i Benjamin Lee Whorf – pisało o tzw. prawie relatywizmu językowego. Hipoteza Sapira–Whorfa zakłada, że język oddziałuje na myślenie, a w konsekwencji na zachowanie ludzi. Whorf, który zajmował się głównie badaniem języków Majów i Hopi (Indian Ameryki Północnej), w jednej z opublikowanych przez siebie tez mówił o zależności między systemem czasowników w tych językach a pojmowaniem przez Indian czasu i przestrzeni. Język hopi określił mianem „języka pozbawionego czasu”, gdyż jego czasowniki nie odmieniają się w kontekście przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Whorf przeciwstawiał tego typu języki językom „temporalnym”, czyli uwzględniającym czas w gramatyce.
Czas to pieniądz?
Podobne rozróżnienie można zastosować w odniesieniu do dzisiejszych języków i kultur. Amerykański ekonomista i behawiorysta Keith Chen podszedł do zagadnienia od strony ekonomii. Zaobserwował on interesujące zjawisko: kraje, których obywatele posługują się językami „pozbawionymi czasu”, mają wyższe PKB. Obywatele tych krajów są po prostu bardziej oszczędni.
Dlaczego tak jest? Według Chena język, który nie zmusza nas do oddzielenia grubą linią „teraz” i „potem” sprawia, że patrzymy na nasze życie z innej perspektywy. Jeśli dany język daje nam do zrozumienia, że przyszłość jest bardzo odległa, łatwo nie zwracać uwagi na negatywne konsekwencje nadmiernego wydawania pieniędzy.
Jak pokazują statystyki, ludzie posługujący się językami pozbawionymi czasu, przechodzą na emeryturę wyposażeni w o 25 procent większe oszczędności niż osoby mówiące w językach temporalnych. Co więcej, ci pierwsi wykazują mniejsze skłonności do popadania w uzależnienie od palenia papierosów (o 20–24 procent) oraz otyłość (o 13–17 procent).
Trudne słówka
W Polsce – jak łatwo zgadnąć – posługujemy się językiem uwzględniającym czas. Podobnie jak Anglicy postrzegamy czas liniowo, czyli od lewej do prawej („next week”, „w przyszłym tygodniu” itp.). Warto jednak zwrócić uwagę na inne aspekty naszego języka, które – przez historię, brak odpowiedniego nazewnictwa czy uwarunkowanie kulturowe – determinują, w jaki sposób rozmawiamy na pewne tematy (np. o polityce, seksualności czy uczuciach).
Gdy następnym razem poczujemy się nieswojo w trakcie rozmowy, być może wystarczy, że przejdziemy na hiszpański bądź francuski? Ot, kolejny powód, aby uczyć się języków.