Nathaniel Hawthorne (1804–1864), amerykański konsul w Liverpoolu w latach 1853–1857, nie miał zbyt wielu oficjalnych zajęć i z pasją oddawał się zwiedzaniu Anglii. A że był pisarzem, więc obserwacje z podróży zawarł w przewodniku „Our Old Home”, wydanym już po powrocie do USA. Latem 1856 roku trafił do niewielkiej wioski Stanton Harcourt w okolicach Oksfordu. Postanowił zwiedzić miejscowy dwór. Zaledwie stanął w progu wielkiej kuchni, gdy doznał zadziwiającego uczucia: „(…) byłem zaniepokojony i zdumiony myślą, że gdzieś już kiedyś widziałem ten niezwykły widok. Jej wysokość, czerń, posępna pustka przed mymi oczami wydawały mi się tak samo dobrze znane jak stateczna schludność kuchni mojej babci… O ile sobie przypominam, nigdy przedtem nie doznałem tak uporczywego ataku tego dziwnego stanu umysłu, w którym w sposób niepełny i dokuczliwy pamiętamy jakiś przeszły widok lub zdarzenie, wobec którego obecnie przeżywane wydaje się być tylko echem lub powtórką”. Hawthorne nie był pierwszą osobą, która zetknęła się z tym niezrozumiałym zjawiskiem. Jednak w owym czasie jedną z niewielu, które przyznały się publicznie do odczucia, że przeżywana w danym momencie sytuacja już się kiedyś wydarzyła, i gdyby tylko odrobinę bardziej wysiliły pamięć, mogłyby przypomnieć sobie, co za chwilę nastąpi. Jednocześnie ktoś, komu przydarza się taka „powtórka z przeszłości”, ma pewność, że fakt, którego jest świadkiem, rozgrywa się po raz pierwszy, i jest całkowicie niemożliwe, by doszło do niego już przedtem.
I choć Hawthorne znalazł wyjaśnienie swego stanu (opis kuchni znał z wcześniejszej lektury), problem nie przestaje być problemem. W powieści Waltera Scotta „Guy Mannering”, wydanej już w 1815 r., tytułowy bohater uważa, że dobrze zna miejsce, w którym znajduje się po raz pierwszy, i toczy monolog wewnętrzny na ten temat: „Jakże często znajdujemy się w towarzystwie, którego nigdy wcześniej nie spotkaliśmy, a jednak mamy wrażenie tajemniczej i nieokreślonej świadomości, że ani scena, ani rozmówcy, ani temat nie są całkowicie nowe… jakbymożna było przewidzieć tę część rozmowy, która jeszcze nie nastąpiła”. Najbardziej znany opis fenomenu w literaturze XIX-wiecznej znajduje się w powieści Karola Dickensa „David Copperfield”: „Wszyscy znamy doskonale owo dziwne, tajemnicze uczucie, które polega na tym, że niekiedy to, co mówimy lub czynimy, wydaje nam się wiernym powtórzeniem czegoś, co mówiliśmy i czyniliśmy zupełnie tak samo w dawnych, zamierzchłych czasach, otoczeni wówczas tymi samymi co teraz postaciami i twarzami”.
W cieniu herezji
Myli się jednak ten, kto uważa, że zjawisko déja vu zostało opisane dopiero w XIX w. Pierwsze świadectwo pochodzi od rzymskiego poety Owidiusza. W 15. księdze poematu epickiego „Metamorfozy” przedstawia mowę Pitagorasa z Samos, słynnego greckiego filozofa, matematyka, wynalazcy skali muzycznej i gorącego zwolennika wegetarianizmu, na temat zbawiennych skutków niejedzenia mięsa. Pitagoras wtrącił w niej autobiograficzną uwagę: „Nasze dusze nie podlegają śmierci i opuściwszy poprzednią siedzibę zawsze żyją w nowych ciałach i mieszkają tam, gdzie zostały przyjęte. Ja sam – pamiętam to – w czasie wojny trojańskiej byłem synem Pantousa, Euforbusem, który zginął ugodzony niegdyś w pierś włócznią młodszego Atrydy. Niedawno w abantejskim Argos w świątyni Junony poznałem tarczę, którą nosiłem na lewym ramieniu”. I chyba właśnie wątek nieśmiertelności duszy i jej wędrówek z ciała do ciała sprawił, że 400 lat później Augustyn z Hippony uznał za stosowne skomentować wywód Pitagorasa: „Nie należy chyba wierzyć temu, że Pitagoras z Samos pamiętał pewne rzeczy tego rodzaju, poznawszy je przedtem z doświadczenia w czasie jednego z pobytów na ziemi w innym ciele, albo temu, co inni opowiadają, że im się to przydarzyło. Są to kłamliwe wspomnienia, podobne do tego, czego najczęściej doświadczamy w marzeniach sennych, gdy wydaje się nam, że przypominamy sobie coś, cośmy uczynili albo powiedzieli, chociaż tego aniśmy czynili, ani mówili. Zdarza się, że takie sny nawiedzają ludzi nawet na jawie, do czego przyczyniają się złe i kłamliwe duchy, którym zależy na budzeniu takich fałszywych mniemań o wędrówce dusz” – pisał w rozprawie „O Trójcy Świętej”.
To pierwszy w dziejach bezpośredni opis déja vu. Pierwszy i jedyny w ciągu następnych… 1500 lat. Badacze zachodzą w głowę, skąd wzięła się
ta cisza nad fenomenem, skoro był dobrze znany współczesnym biskupa z Hippony, co jasno wynika z kontekstu wykładu św. Augustyna. Być może
dla wielu pokoleń było to zjawisko zbyt skomplikowane lub – dla odmiany – zbyt trywialne, by na rozmyślania nad jego naturą tracili cenny czas, należny pracy i modlitwie. Zniechęcać ich mogła też zbyt bliska konotacja fenomenu z wierzeniami w reinkarnację. A to już pachniało herezją. W końcu kto chciałby przyznać się do obcowania ze złymi i kłamliwymi duchami?
Dopiero XIX wiek otworzył się na badanie nieodgadnionej natury zjawiska. Pewien angielski lekarz Arthur L. Wigan pierwszy starał się zgłębić problem déja vu w sposób naukowy. Notabene fenomenu nie tylko jeszcze niezdefiniowanego, ale nawet nienazwanego. W wydanej w 1844 roku książce „Dwoistość umysłu” („The Duality of Mind”) opisuje historię, która przydarzyła mu się w 1817 roku podczas pogrzebu księżnej Charlotty w Windsorze. W noc poprzedzającą pogrzeb spał niewiele, następnie przez cały dzień nic nie jadł (wszystkie puby zostały zamknięte z powodu żałoby) i zmęczony przybył na wieczorną ceremonię. Po czterech godzinach spędzonych w kaplicy św. Jerzego był bliski omdlenia. Nagle, w momencie gdy trumnę składano na miejsce ostatecznego spoczynku księżnej, poczuł, że widział już całą tę scenę, co więcej – znał słowa, które akurat skierował do niego stojący obok mężczyzna. Wigan doszedł do wniosku, że to dziwne zjawisko występuje, gdy wskutek zmęczenia jedna z półkul mózgowych jest nieaktywna, a nawet „śpi”. Pod wpływem nagłego impulsu „budzi” się i analizuje sytuację z opóźnieniem w stosunku do półkuli czynnej przez cały czas. Przyswaja informację znaną już wcześniej drugiej półkuli. W ten sposób powstaje wrażenie, że przeżywana obecnie sytuacja już się kiedyś – przed laty – wydarzyła. Przedział czasowy może wydawać się długi, ponieważ „uśpiona” półkula nie ma danych, według których mogłaby ocenić upływ czasu. Jak przyznają dzisiejsi badacze, wiele myśli
XIX-wiecznego lekarza zapowiadało osiągnięcia współczesnej neurobiologii. Nic dziwnego, że jego dzieło zostało wznowione przed kilku laty.
„Już to widziałem, już tu byłem”
Sam termin déja vu pojawił się w 1876 roku. Profesor filozofii w gimnazjum klasycznym w Poitiers Emile Boirac opublikował w „Revue philosophique” list, w którym pisał o „uczuciu déja vu” (fr. już widziane) – jednym z rodzajów iluzji pamięci. Jednak nowe określenie – co dziś może dziwić – początkowo się nie przyjęło i zostało zapomniane na następnych 30 lat. Dopiero w połowie lat 90. XIX wieku zostało odkurzone i oficjalnie zaakceptowane przez francuskie towarzystwo medyczno-psychologiczne. Na przełomie wieków badania nad déja vu nabrały tempa i pojawiło się wiele teorii, wyjaśniających przyczyny fenomenu, od wywodów na temat zapomnianych snów przez zakłócenia w odbiorze obrazów do rozważań nad epilepsją.
Déja vu zafascynowało również psychoanalityków. Zygmunt Freud dowodził, że doświadczenie bierze się z tłumionych pragnień lub wspomnień stresujących wydarzeń, do których człowiek nie ma już dostępu za pośrednictwem regularnej pamięci. Do déja vu wracał zresztą kilkakrotnie, twierdząc np., że jedynym miejscem, o którym z całą pewnością można rzec, że „już tu kiedyś byłem”, jest macica, lub że déja vu odzwierciedla fantazje na temat kastracji i towarzyszącego im w związku z tym niepokoju. Jego następcy dowodzili zaś, że déja vu jest systemem obronnym, świadectwem walki ego z id i superego. Przez następne dekady cień Freuda prawie całkowicie określił ramy naukowego podejścia do problemu déja vu.
Na bocznym torze
I kiedy zainteresowanie fenomenem sięgnęło szczytu u początku XX wieku, pojawił się Iwan Pietrowicz Pawłow ze swoim psem i skierował uwagę
uczonych na behawioryzm, uznający że jedynym naukowo uzasadnionym przedmiotem badań psychologicznych jest zachowanie człowieka, które można zaobserwować i zmierzyć. W takiej koncepcji dla déja vu nie było miejsca – nie wiąże się ono z żadnym widomym zachowaniem. Pojawia się nagle, bez uprzedzenia, bez świadków ani jakichkolwiek fizycznych objawów. Osobie, która go doświadcza, trzeba wierzyć na słowo, że mówi prawdę, bez możliwości naukowej weryfikacji jej słów. W tej sytuacji naukowcy stracili zainteresowanie déja vu. Przez dużą część XX wieku większość danych o zjawisku pochodziła z jednego badania przeprowadzonego w latach 40. przez Mortona Leedsa, studenta miejskiego college’u w Nowym Jorku. Przez rok prowadził rejestr własnych przypadków déja vu. W ciągu 12 miesięcy odnotował 144 zdarzenia, co daje imponującą średnią jednego déja vu co dwa i pół dnia! Skrupulatnie zapisywał czas ich występowania, okoliczności, długość i nasilenie.
Déja vu trafiło na pobocza nauki. Odtąd zajmowali się nim głównie miłośnicy zjawisk paranormalnych, którzy swe teorie trzymali w bezpiecznej odległości od naukowych metod badawczych. Dzięki temu fenomen zrobił karierę jako argument na rzecz reinkarnacji, doświadczeń pozacielesnych, czwartego wymiaru, kosmitów przeprowadzających eksperymenty na porwanych ziemianach itp. Skojarzenie déja vu z tego rodzaju wątpliwymi teoriami spowodowało w praktyce wykreślenie zjawiska z listy interesujących pytań, na które współczesna nauka powinna znaleźć odpowiedź. Za to osiągnęło sukces popkulturowy jako temat filmów, piosenek, powieści, a nawet powiedzeń na czele ze słynnym zawołaniem amerykańskiego bejsbolisty Yogiego Berry: „Déja vu all over again”, czyli „Déja vu po raz kolejny”.
Wszystko już było?
Przełom w naukowym badaniu zjawiska nastąpił w latach 80. XX wieku i wiązał się z osobą Vernona Neppe, młodego południowoafrykańskiego badacza, który poświęcił déja vu swą pracę doktorską. Określił w niej fenomen jako: „każde subiektywnie niewłaściwe odczucie znajomości aktualnie doświadczanego wydarzenia w niezdefiniowanej przeszłości”. Do dziś jest to najchętniej aprobowana przez badaczy definicja déja vu. Neppe wyodrębnił też cztery oddzielne kategorie déja vu ze względu na okoliczności, w których się pojawia. Inni badacze poszli za ciosem i dodali tuzin wariacji w typie „deja”, takich jak: déja vécu (już przeżyte), déja senti (już odczute), déja visité (już odwiedzone), déja arrivé (coś, co się już wydarzyło), déja connu (już poznane), déja dit (już powiedziane), déja gouté (już próbowane), déja rencontré (już spotkane), déja revé (już śnione). Jedyną anglojęzyczną odmianą fenomenu jest chroniczne déja vu (chronic déja vu), polegające na tym, że osobie, której się to przydarza, wydaje się, że każdą sytuację w życiu przeżyła już wcześniej. W końcu pojawiło się déja vu a rebours, czyli jamais vu – nigdy nie widziane. Wygląda na to, że mądry rabin Ben Akiba miał rację, mówiąc, że wszystko już było.
Ostatnie trzydzieści lat to powrót déja vu na naukowe salony i rozwój poważnych badań nad jego istotą. Szczególnie duże nadzieje wiąże się z
neurobiologią i rozszyfrowaniem natury zjawiska w rezultacie analizy pracy mózgu. Popularne są też teorie z zakresu psychologii pamięci. Pomimo jednak prawie 170 lat badań (licząc od wydania książki doktora Wigana) i stworzenia ponad 70 teorii naukowych na temat natury zjawiska, déja vu nadal pozostaje nierozwiązaną zagadką. Amerykański psycholog dr Alan Brown, autor wydanej w 2004 roku książki „The déja vu experience”, podkreśla znaczenie badań nad déja vu: „Nie wiemy ani co je powoduje, ani jaki mechanizm je wyzwala, ani kto zjawiska doświadcza, a kto nie i dlaczego. Nie rozumiemy nawet, dlaczego zanika z wiekiem (…) Ale im bardziej poznamy naturę tego złudzenia, tym lepiej zrozumiemy normalne procesy, zachodzące w pamięci”.