Liczba przyjaciół może być trudna do oszacowania, zwłaszcza w czasach gdy media społecznościowe przyczyniają się raczej do poszerzenia – a może nawet rozmycia – definicji przyjaźni. Naukowcy z Aalto University School of Science i University of Oxford postanowili przyjęli następującą strategię: policzyć z iloma osobami badani są w stałym kontakcie telefonicznym. (Kontrowersyjna teoria? Owszem, pozwala bowiem za przyjaciela uznać konsultanta z biura obsługi klienta).
Badanie pokazało, że zarówno kobiety jak i mężczyźni, zawierają najwięcej przyjaźni do 25 roku życia, po przekroczeniu tej magicznej granicy liczba bliskich relacji zaczyna gwałtownie spadać, a tendencja ta utrzymuje się już przez resztę życia.
Przeciętny 25-letni mężczyzna utrzymuje bliski kontakt z 19 osobami, a w wieku 39 lat już tylko z 12 i często to grono obejmuje partnerkę i dzieci. Analogicznie dla 25-letniej kobiety średnia wynosi 17,5 osoby, a dla 39-letniej – 15.
Gwałtowny spadek liczby osób, z którymi regularnie kontaktują się zarówno mężczyźni, jak i kobiety stabilizuje się.dopiero około osiemdziesiątki, gdy liczba przyjaciół zatrzymuje się na poziomie 8 osób dla kobiet i 6 dla mężczyzn.
Między 25 a 30 rokiem życia tracimy najwięcej przyjaciół.
Dlaczego tak się dzieje?
Dlaczego moment przed trzydziestką to taki zły czas dla naszych przyjaźni? Zdaniem naukowców wczesna młodość to „faza próbkowania społecznego”. Służy eksperymentowaniu, sprawdzaniu się w interakcjach, uczeniu się o sobie, o innych, czasem też na błędach. Większa liczba doświadczeń pozwala znaleźć to, co optymalne lub najbardziej wartościowe. Młodzi ludzie w sposób nieuświadomiony zachowują się więc jak „ostrożni nabywcy”, którzy chcą spróbować jak najwięcej, zanim na dobre zainwestują swój czas i uwagę.
Jack Urwin, dziennikarz związany z portalem vice.com, postanowił sprawdzić, jak ta teoria ma się do jego życia. Zauważył tendencję kończących się znajomości i by lepiej zrozumieć, dlaczego tak się stało, odezwał się do starych kumpli z czasów studiów.
– Dorosłość z pewnością odegrała swoją rolę. Wszyscy przenieśliśmy się z powrotem do różnych miast (…). Nie ułatwiła nam tego praca – pisze Urwin. Zauważa, że do rozluźnienia więzi przyczyniła się również technologia: – Facebook miał nam pomóc pozostać w kontakcie, ale to złudzenie. Tu kilka polubień, tam uśmiechnięta emotka i gotowe. (…) Pomysł Zuckerberga doprowadził raczej do bardziej powierzchownego podejścia do przyjaźni. Bardzo łatwo ulec wrażeniu, że jesteśmy w kontakcie, biernie śledząc profile znajomych.
Być może problem dotyczy mniej samego medium, a tego ile wysiłku wkładamy w nasze znajomości. Przyznajmy: przeglądanie zdjęć na intagramie angażuje w mniejszym stopniu niż wykonanie telefonu z pytaniem „co u ciebie”.
Wysiłek znaczy zaangażowanie
Co Urwin usłyszał od starych znajomych? Jeden z nich przyznał, że w pewnym momencie miał wrażenie, że wkładał więcej wysiłku w znajomość, aż w końcu oboje z niej zrezygnowali.
– Musiałem wziąć na siebie poczucie winy, że nie zrobiłem wystarczająco dużo, by utrzymać te znajomości – przyznaje.
Z drugiej strony całe to dociekanie pozwoliło mu zadać starym kumplom kilka ważnych, stosunkowo intymnych pytań, co sprzyjało odbudowaniu bliskości. W efekcie przypomniał sobie, dlaczego te przyjaźnie były dla niego takie ważne.
– Łatwo machnąć ręką, zrzucić na dorosłość, naturalną kolej rzeczy. Tymczasem odrobina uwagi i szczere „hej, jak tam?” może wskrzesić przyjaźnie, które spisaliśmy na straty. Polecam!
Może warto skorzystać z rady Urwina, by wymknąć się ponurym statystykom naukowców z Oksfordu i Aalto University? I zamiast tracić przyjaciół, po prostu utrzymywać znajomości w nieco mniejszym wymiarze?
Źródło: vice.com, independent.co.uk