AGNIESZKA FIEDOROWICZ: „Pełna moc możliwości”, „Pełna moc życia” – dlaczego postanowił pan używać tej metafory, a nie np. „gaz do dechy”?
JACEK WALKIEWICZ: Inspiracją był dla mnie kanadyjski mówca Brian Tracy, który powiedział, że samolot, aby wystartować, musi osiągnąć tzw. pełną moc silników. Ten moment nie jest przyjemny dla pasażerów, wie o tym każdy, kto lata – żołądek podchodzi do gardła, ale taka moc startowa
jest niezbędna, by oderwać kilkusettonową maszynę od ziemi. Pomyślałem wtedy, że podobnie jest w życiu: czasem trzeba dać z siebie więcej niż codzienną moc – dać taką, która wciska w fotele, ale jest niezbędna, by się oderwać od nawyków, starych przekonań, sfery komfortu.
Długo to hasło budziło zdziwienie, pracownicy w działach szkoleń patrzyli na moje wizytówki, na których było napisane „Jacek Walkiewicz. Pełna moc życia” ze zdziwieniem, dopytując, jakie prowadzę szkolenia. „Pełna moc życia, sprzedaży, zarządzania” – wyliczałem. A oni na to: „My byśmy woleli klasyczny leadership”. Ale gdy miałem wygłosić wykład na TEDxWSB, organizator Marek Kowalczyk postanowił, aby nadać mu nietypowy tytuł „Pełna moc możliwości”.
Po czterech latach ten wykład ma kilka milionów wejść na YouTube, a „pełna moc” to pana znak rozpoznawczy.
– Nawet moje pierwsze marzenia związane były z lataniem. W latach 70. lubiłem jeździć na Okęcie, był tam taras widokowy, skąd można było obserwować startujące do USA samoloty. Obserwowałem je i marzyłem, że kiedyś tam polecę… I poleciałem.
Pisze pan: „Jeśli o czymś w życiu marzysz, sięgnij po to”.
– Marzenia są częścią szerszej wizji życia. Mają moc. Są też, a przynajmniej powinny być, czymś odświętnym, niecodziennym, wymagającym wysiłku, odwagi: jedni z nas marzą, by zostać milionerami, a inni, by zostać psychoonkologami i pomagać osobom, które walczą z nowotworami. Niestety wielu z nas traktuje marzenia jak proste projekty do odhaczenia.
Kupić telewizor – odhaczone, pojechać na Malediwy – odhaczone.
– Jadą, odhaczają plażę, morze, palmy, ale czy ta podróż daje im jakąś refleksję? Czy liczy się dla nich cel do odhaczenia czy też podróż? Podczas wykładu, który wygłosiłem niedawno z okazji moich 55. urodzin, czytałem wiersz Konstandinosa Kawafisa „Itaka”. Kawafis pisze: „Jeżeli do Itaki wędrować zamierzasz / życzyć sobie winieneś, by długa była wędrówka / pełna przygód i doświadczeń. (…) abyś stary już był, gdy dotrzesz do swej wyspy / bogaty we wszystko, co zdobyłeś po drodze / nie oczekując wcale, by Itaka dała ci bogactwa”.
Bo tak naprawdę „Itaka dała ci tę piękną podróż – bez Itaki nie wyruszyłbyś w drogę”.
– Itaka jest marzeniem, które sprawia, że wyruszamy w drogę. Może w ogóle do Itaki nie dotrzemy, ale to, czego doświadczyliśmy w podróży, zostanie. Jeśli czegoś w życiu żałuję, to tego, że nie podróżowałem w taki sposób, gdy byłem młody. Dużo wyjeżdżam, ale to zupełnie inna podróż niż ta, w którą człowiek wyrusza będąc młody, po raz pierwszy wyrywając się spod skrzydeł rodziców. Mój najstarszy syn Jasiek podróżował tak 17 miesięcy.
Zachęcił go pan, dając mu na 21. urodziny kompas z wygrawerowanym mottem: „W nieznane wejdź. Odważnym bądź. Za tajemnicą idź”. Po co nam te tajemnice?
– Gdy się bierze plecak, nie wiedząc do końca, dokąd się jedzie i kiedy wróci, to czyni podróż tajemniczą i zaskakującą. Te zaskoczenia, to, co nas spotyka w podróży, to mniejsze lub większe inicjacje. Dzięki nim młody człowiek może zbudować swoją tożsamość, przekonać się, że da sobie radę sam.
Taka podróż to też szansa, by zweryfikować różne twierdzenia powtarzane przez nauczycieli i rodziców, np. „pilnuj portfela, bo jak cię okradną, będzie tragedia”. A tymczasem ukradziony portfel czy paszport może być początkiem niezwykłej przygody, może na komisariacie spotkamy Hiszpana, z którym wyruszymy w rejs do Nowej Zelandii, albo Francuzkę, w której się zakochamy i zostanie później naszą żoną? Pojawia się taki błysk i już wiemy, że to zmieni nasze życie.
Taki błysk może się nawet pojawić w WKD-ce (Warszawska Kolej Dojazdowa – przyp. red.].
– (śmiech) Studiowałem weterynarię na SGGW i jechałem na egzamin, kiedy w pociągu dosiadł się do mnie strasznie nudny koleś, który, jak się okazało, też jechał na Ursynów. Gdy przesiedliśmy się do autobusu, spotkaliśmy jego koleżankę, którą zapytał: „A co ty tu robisz? Przecież studiujesz biologię?”. A ona na to: „Przeniosłam się na pedagogikę”. Męczyłem się na tej weterynarii, okazało się, że boję się zwierząt i gdy ta dziewczyna powiedziała, że się przeniosła, olśniło mnie: ja też się przeniosę – na psychologię. Tak zrobiłem – to była jedna z najmądrzejszych decyzji w moim życiu i chyba najważniejsza lekcja, że jak człowiek chce coś zmienić, to sposób często przychodzi sam. Najtrudniej podjąć decyzję o wyruszeniu do Itaki, a gdy już wyruszymy, to gwiazdy same wskażą nam drogę.
Mówi pan też: „Dam radę. Dam. A jak upadnę? To się podniosę. A jak się nie podniosę? To sobie poleżę”.
– Wielu ludzi dziękuje mi za te słowa, piszą, że zmieniły ich podejście do życia. Bo trudno dać sobie prawo, żeby „poleżeć”, odpuścić, nie mieć przez jakiś czas pracy, być samotnym. „Mądry wojownik wie, kiedy się wycofać, a wycofać się nie znaczy przegrać”.
Taka rezygnacja wymaga odwagi.
– Nie ma społecznego przyzwolenia na popełnianie błędów. Samo słowo „błąd” stygmatyzuje. Piszą do mnie ludzie, którzy odeszli z korporacji i założyli własny biznes, który nie wypalił. Pytają, czy mają „wrócić do korporacji z podkulonym ogonem”? A ja pytam, czemu z podkulonym ogonem? Wracacie z podniesioną głową, bo jesteście bogatsi o doświadczenie: kiedyś wiedzieliście, że chcecie mieć kawiarnię, a teraz rozumiecie, jak to jest ją mieć. Zrealizowaliście to marzenie, ale wolicie wrócić do pracy w korporacji. Kropka.
Nasz system oświaty nie zachęca do poszukiwań.
– Niestety, szkoła stawia wymagania, a nie wyzwania. Szkoła to „muszę”, a świadome życie to to, czego naprawdę „chcę”. Warto sobie zadać pytanie, czy żyjemy, tak jak musimy, czy jak chcemy.
JACEK WALKIEWICZ – psycholog, członek Stowarzyszenia Profesjonalnych Mówców, autor programów szkoleniowych i wykładów dla ponad 300 firm.