Podczas Wystawy Światowej w Chicago w 1893 r. działacze i publicyści zostali poproszeni o nakreślenie wizji rzeczywistości za sto lat. Mary Elizabeth Lease, sławna sufrażystka, przedstawiła wtedy koncepcję jedzenia w pigułkach: „Malutka fiolka pochodząca z żyznego Łona naszej Matki Ziemi zaopatrzy ludzi w potrzebne substancje na całe dni, a problemy gotowania i kucharek zostaną rozwiązane”.
Minęło ponad sto lat. Na naszych stołach nadal królują zupy, kotlety, ziemniaki i surówki. Gotowanie jest prostsze i szybsze niż dawniej, ale nie stało się jedynie hobby. „Jedzenie w pigułkach to chyba nieunikniona, ale wciąż odległa przyszłość. Procesy ewolucyjne pokazują, że nasze organizmy są w stanie przystosować się do nowych warunków – mowa tu także o układzie pokarmowym – ale to kwestia setek czy tysięcy lat” – ocenia Justyna Mizera, dietetyk sportowy z Centrum Olimpiakos.
Być może równie długo przyjdzie nam poczekać na naprawdę sztuczne jedzenie. Teoretycznie już dziś moglibyśmy produkować wszystkie potrzebne nam substancje pokarmowe z podstawowych surowców chemicznych: węgla, tlenu, wodoru, azotu itd. W praktyce jednak jest to najczęściej nieopłacalne. Nawet najbardziej futurystyczne potrawy powstają dziś na bazie naturalnych produktów – tyle że przetworzonych i jak najbardziej skoncentrowanych.
Krótka historia skoncentrowanego pożywienia
- Przed XIII w. Mieszkańcy Ameryki Płd. suszą ziemniaki w niskiej temperaturze (to tzw. liofilizacja), uzyskując produkt zwany chuno.
- 1802 r. Nicolas Appert otwiera pierwszą fabrykę konserw przemysłowych we francuskim mieście Massy.
- 1959 r. Do sprzedaży wchodzi pierwszy dietetyczny koktajl Metercal, przeznaczony dla odchudzających się.
- 1961 r. Jurij Gagarin zjada pierwszy posiłek na orbicie: dwie tubki pasty mięsnej i jedną tubkę płynnej czekolady.
- 1981 r. Do wyposażenia armii USA wchodzą odwodnione racje żywnościowe MRE, pakowane w grube foliowe torebki.
- 2013 r. Rob Rhinehart opracował mieszankę o nazwie Soylent, która ma całkowicie zastąpić posiłki.
W kosmosie i na polu walki
Prace nad tym trwają od dawna, bo w wielu przypadkach to po prostu konieczność. Wysłanie czegokolwiek w kosmos kosztuje ogromne pieniądze, rzędu 10 tys. dolarów za kilogram. Nic dziwnego, że to agencje kosmiczne pierwsze zajęły się produkcją jedzenia wysuszonego, sproszkowanego czy zamienionego w pastę. W latach 60. XX wieku, gdy Amerykanie kibicowali swoim astronautom, modne stało się picie oranżady w proszku.
Badania nad kompresowaniem racji żywnościowych szybko przejęli wojskowi. Już w 1981 roku amerykański marine mógł nosić na plecach prowiant na kilka dni, praktycznie nie czując jego ciężaru. Jedzenie zwane w skrócie MRE (Meal Ready-to-Eat, czyli posiłek gotowy do spożycia) było poddawane liofilizacji, czyli suszeniu w niskiej temperaturze i ciśnieniu. Dziś w internecie można kupić nawet liofilizowane lody.
Takie potrawy nie zdobyły jednak uznania zwykłych konsumentów. No i wciąż nie były to tabletki, takie jak te pokazane w amerykańskim musicalu „Wyobraź sobie” z 1930 r. Jego bohater, budzący się po wielu dziesięcioleciach ze śpiączki, trafia do futurystycznej restauracji. Dostaje tam obiad – zupa z małży, stek ze szparagami i placek z kawą na deser mają postać jednej pigułki. Bohater połyka ją niechętnie narzekając, że stek był nieco za twardy.
Zażyj 500 pigułek i popij wodą
Problem polega na tym, że kompresowanie jedzenia ma ograniczenia wynikające z jego chemicznej budowy. Nasz organizm potrzebuje energii i substancji budulcowych, które czerpie z węglowodanów, białek i tłuszczów. Jeśli spróbujemy przerobić posiłek o wartości energetycznej 2 tys. kilokalorii na tabletki, na jednej się nie skończy. Węglowodany i białka dostarczają organizmowi przeciętnie cztery kalorie na gram, tłuszcze – dwa razy więcej. Nawet gdybyśmy chcieli żywić się tylko tymi ostatnimi (a to na dłuższą metę byłoby bardzo nierozsądne), musielibyśmy połykać prawie pół tysiąca pigułek dziennie! Byłoby to nie tylko niewygodne, ale także szkodliwe dla zdrowia.
„Z pewnością po pewnym czasie mogłoby to doprowadzić do poważnych niedoborów żywieniowych. Od początku istnienia człowieka spożywał on różnorodne produkty i jego układ pokarmowy wymaga określonej ilości nie tylko białka i tłuszczów, ale przede wszystkim świeżych warzyw i owoców” – komentuje prof. Marek Naruszewicz z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
Na razie więc Polacy ograniczają się tylko do łykania coraz większych ilości suplementów diety. „Statystyczny Polak zjada ponad sto tabletek produktów witaminowo-mineralnych rocznie” – mówi Ewa Jankowska, prezes Polskiego Związku Producentów Leków Bez Recepty PASMI.
Psia karma lepsza niż krewetki?
Nikt nie ma pojęcia, jaki zasięg może mieć to zjawisko, ale nie ulega wątpliwości, że część karmy dla zwierząt zjadają ludzie – ci, których nie stać na droższe produkty mięsne. Jednak, paradoksalnie, taka dieta może być zdrowsza niż standardowa. Wynika to z badań, o których pisze Mary Roach w książce „Gastrofaza”: „36 powszechnie dostępnych w USA źródeł białka uszeregowano pod względem wartości odżywczej. Przyznawano im punkty za obecność witamin, zawartość wapnia i pierwiastków śladowych, natomiast odejmowano za dodatek syropu kukurydzianego i tłuszczów nasyconych. Michael Jacobson, założyciel organizacji obrony praw konsumentów CSPI dołączył do rankingu pokarm dla psów produkowany przez firmę Alpo. Produkt zdobył 30 punktów, bijąc na głowę salami, kiełbasę wieprzową, pieczonego kurczaka, krewetki, szynkę, polędwicę wołową, hamburgery McDonalda, masło orzechowe, hot-dogi z czystej wołowiny, mielonkę, boczek i kiełbasę”.
Trzy litry papki dziennie
Skoro nie tabletki, to może płyn? Z takiego założenia wychodzą producenci licznych dietetycznych koktajli, które osobom odchudzającym się mają zastępować zwykłe jedzenie przez jakiś czas. 25-letni amerykański programista Rob Rhinehart poszedł dalej. Opracowana przez niego mieszanina o nazwie Soylent ma całkowicie zastąpić posiłki.
„Przeczytałem tony naukowych opracowań i sporządziłem listę składników, niezbędnych do przeżycia. Później sam ją testowałem. Przez 30 dni nie jadłem niczego innego. I co? Żyję!” – ogłosił na swym blogu kilka lat temu. Wynalazek Rhineharta opisały media, inwestorzy wyłożyli 3,5 mln dolarów, ruszyła masowa produkcja. Dziś bez problemu można zamówić przez internet porcję tego sproszkowanego „jedzenia przyszłości”. Co w nim jest? Główne źródło energii stanowi maltodekstryna – mieszanina cukrów. Część witamin, minerałów i błonnika zapewnia mąka owsiana, a białko – proszek uzyskiwany z ryżu.
Te naturalne składniki są uzupełniane syntetycznymi preparatami witaminowo-minerałowymi. Do tego należy dodać olej lub oliwę z oliwek oraz wodę – i Soylent gotowy. Całość przypomina papkę, którą żywili się bohaterowie „Matriksa” Dorosły mężczyzna ma potrzebować mniej więcej trzech litrów Soylentu dziennie.
Kosmiczna dieta
Jedzenie na pokładzie statku kosmicznego jest nie tylko trudne technicznie z powodu bardzo słabej grawitacji. Przez wiele lat potrawy dla astro- i kosmonautów były po prostu niesmaczne. Wraz z rozwojem techniki poprawiała się jakość żywienia. Jednak i dziś większość potraw musi być półpłynna lub lepka. Podstawowe dania w menu to różne odmiany owsianki, jajecznicy, gulaszu, pieczonego lub gotowanego mięsa, a także puddingi, sałatki, tortilla i batoniki.
Technologia kontra gastronomia
„Ludzie myślą, że tylko dlatego, iż coś jest naturalne, to jest zdrowe. A tymczasem gdyby nie technologia, wciąż byśmy marzli i głodowali w zimie. Dlaczego nie skorzystać z niej w odżywianiu?” – przekonuje Rhinehart i zapowiada, że Soylent pomoże wyżywić cały świat. Naukowcy są jednak sceptyczni.
„Taką mieszankę trzeba bardzo starannie przygotować, aby organizm mógł z niej skorzystać. Na przykład jeśli nie będzie odpowiedniego połączenia wapnia z magnezem, grozi to zaburzeniami wchłaniania i niedoborem tych ważnych pierwiastków” – krytykuje Justyna Mizera. „Nauka o żywieniu stawia dopiero pierwsze kroki. Co jeśli naturalne jedzenie dostarcza nam składników, których istnienia jeszcze nie jesteśmy świadomi? Nie znajdziemy ich w Soylencie” – dodaje Kantha Shelke z firmy Corvus Blue.
Na przeszkodzie mogą też stanąć czynniki czysto ekonomiczne. Obecnie dzienna porcja Soylentu dla dorosłego mężczyzny kosztuje blisko osiem dolarów. Wydaje się, że to niewiele. Jednak w najbiedniejszych rejonach świata 1,2 mld ludzi żyje za mniej niż 1,25 dolara dziennie. Dla nich amerykańska papka nie będzie żadnym rozwiązaniem.
A dla nas? Rhinehart deklaruje, że po roku odżywiania się niemal wyłącznie Soylentem czuje się świetnie. Jednak większość tych, którzy próbowali jego wynalazku, narzeka na utratę przyjemności, jaka towarzyszy jedzeniu zwykłych pokarmów. Kolor, kształt, tekstura czy wreszcie zapach i smak – do tego wszystkiego przywykliśmy przez miliony lat ewolucji. I wygląda na to, że jeszcze długo nie zamienimy tego na jakiekolwiek pigułki czy koktajle.
DLA GŁODNYCH WIEDZY:
» Ciekawa książka m.in. o żywności i trawieniu pokarmów – „Gastrofaza. Przygody w układzie pokarmowym”, Mary Roach (Znak 2014)