Na przełomie XIX i XX w. Imperium Brytyjskie walczyło w południowej Afryce z Burami. Byli to biali osadnicy o głównie holenderskich korzeniach, którzy utworzyli własne Wolne Państwo Oranii i częściowo zależną od Brytyjczyków Republikę Południowoafrykańską (Transwal). Niepodległościowe ambicje Burów, ich niepokojące Imperium kontakty z Niemcami i zatargi z brytyjskimi imigrantami, a także odkryte na terenie republik bogate złoża złota i diamentów – to wszystko przyczyniło się do wybuchu konfliktu.
Początkowo jednak, w 1899 roku, to Burowie odnosili sukcesy. Wtedy Brytyjczycy sięgnęli po drastyczne metody [patrz: Taktyka spalonej ziemi]. Utworzyli nawet obozy koncentracyjne dla burskich kobiet i dzieci! Nie były przeznaczone do eksterminacji ludzi (choć – jak się potem okazało – z głodu i chorób zmarła jedna czwarta ze 154 tys. osadzonych), lecz traktowane jako miejsca osadzenia wrogo nastawionej społeczności i swoistego szantażu wobec walczących Burów – trzymano tam ich rodziny.
Przeciągająca się wojna oraz nieudolność armii budziły wśród Brytyjczyków duże kontrowersje. Pod ich znakiem upłynęły wybory parlamentarne z 1900 roku. Atmosfery nie poprawiła śmierć ukochanej przez Brytyjczyków królowej Wiktorii w 1901 roku (po aż 64 latach spędzonych na tronie). I w tym samym roku w ręce polityków trafiło makabryczne zdjęcie. Przedstawiało skrajnie wygłodzone i wycieńczone burskie dziecko – sześcioletnią Lizzie Van Zyl. Fotografię wykonano w południowoafrykańskim obozie w lutym 1901 roku. Dostarczył ją znany już wtedy pisarz i lekarz Arthur Conan Doyle (twórca postaci Sherlocka Holmesa), który zgłosił się na ochotnika do pracy w szpitalu polowym w Afryce Południowej. Chciał ukazać, że przerażające okrucieństwo Burów wobec własnych rodzin usprawiedliwia prowadzenie wojny, mającej być drogą do „ucywilizowania” Afryki przez Brytyjczyków.
W końcu stycznia 1902 r. zdjęcie zamieściła gazeta „Daily Chronicle”. Brytyjczycy byli zszokowani tym „żywym szkieletem”, jak określano dziecko w prasie. W tym czasie – choć zmagania z Burami miały się ku końcowi, a Brytyjczycy zapanowali nad Transwalem i Oranią – rząd był atakowany za metody prowadzenia wojny. Szczególnie ostro krytykowali go członkowie opozycyjnej Partii Liberalnej, pacyfiści, tzw. proBurowie oraz sprzyjające im tytuły prasowe. David Lloyd George, wschodząca gwiazda liberałów, wrzał, że „w imieniu Wielkiej Brytanii dokonuje się w Afryce nikczemności”. Wtedy, wiosną 1902 r., opozycji postanowił odpowiedzieć minister ds. kolonii Joseph Chamberlain, wykorzystując właśnie makabryczną fotografię.
WALKA Z BURAMI
Wojna burska toczona była w latach 1899–1902 między Imperium Brytyjskim a państewkami burskimi: Republiką Południowoafrykańską (Transwalem) i Wolnym Państwem Orańskim. To największy konflikt kolonialny epoki wiktoriańskiej. Właściwe działania wojenne zakończyły się w 1900 r., w latach 1901–1902 wojna miała charakter partyzancki. Jej finałem był traktat z Vereeniging z maja 1902 roku. Brytyjczycy zapanowali nad koloniami, a w 1910 r. utworzyli z nich Związek Południowej Afryki.
TRAGEDIA W OBRONIE IMPERIUM
Chamberlain był człowiekiem wysokim, szczupłym, ubierał się elegancko, nawet nieco przesadnie. W prawym oku nosił monokl, a w lewej klapie surduta biały storczyk. Z temperamentu bardziej przypominał Amerykanina niż Brytyjczyka. Brano go pod uwagę na stanowisko premiera, ale ostatecznie kierownictwo rządu objął arystokrata Arthur James Balfour.
4 marca 1902 r. Chamberlain wstał ze swego miejsca w pierwszej ławce sali obrad Izby Gmin. Jego tyczkowata postać poruszała się nienaturalnie sztywno, jakby była pozbawiona stawów. Premier Balfour siedział rozparty, z wyciągniętymi nogami. „Jest pewne zdjęcie, które muszę przypomnieć tej izbie – mówił minister ds. kolonii. – Śmiem twierdzić, że każdy członek tej izby otrzymał fotografię biednej, małej dziewczynki w ostatnim stadium wycieńczenia. […] Zdjęcie wykonał lekarz w obozie, aby pokazać, w jakim stanie ludzie trafili do obozów. Dziewczynka trafiła w takim stanie do obozu, gdzie otrzymała wszelką niezbędną opiekę i pomoc, której wymagał jej przypadek. Może jest to przypadek ekstremalny, ale […] opinie innych o »mordowaniu« dzieci dyskredytują tych, którzy je wysuwają”.
Retoryka ministra do spraw kolonii była zgodna z oficjalną linią polityczną rządu: bagatelizować oskarżenia, a dyskredytować oskarżających i ofiary! Widząc w prasie wspomniane zdjęcie, zwykli Brytyjczycy mieli teraz myśleć nie o swojej odpowiedzialności za los dziewczynki, lecz o rzekomym okrucieństwie Burów głodzących na śmierć własne dzieci.
ZŁE BURSKIE MATKI
Opinia Chamberlaina oraz komentarze do sprawy rozprzestrzeniały się w błyskawicznym tempie po najdalszych krańcach Imperium Brytyjskiego. „The Times” rozpowszechniał wypowiedź ministra do spraw kolonii, jakoby matka Lizzie Van Zyl była wcześniej oskarżona o znęcanie się nad dzieckiem. „New Zealand Herald” powoływał się na opinię doktora Perna – głównego lekarza obozu w Bloemfontein, gdzie przebywała Lizzie z rodziną – też obarczając winą za stan dziewczynki jej matkę. „Pani Van Zyl wyprawiała się na cały dzień nad tamę, gdzie prała rzeczy za pieniądze, zostawiając swoich siedmioro dzieci samych (z których najstarsze miało zaledwie trzynaście lat), czego rezultatem była przemiana Lizzie Van Zyl w żywy szkielet” – pisała gazeta. Według niej w obozie Brytyjczycy natychmiast zapewnili dziewczynce niezbędną pomoc medyczną, w tym mleko i tran. Zaś w chwili przyjęcia do szpitala małą zaklasyfikowano jako „idiotkę” – ówczesna medycyna określała tak częściowe upośledzenie umysłowe.
Lizzie stała się – nieświadomie i wbrew własnej woli – symbolem wojny burskiej. Do walk w Afryce kierowano bowiem nie tylko oddziały brytyjskie. Wojska wysłały też Australia, Nowa Zelandia i Kanada. Wojna toczyła się o jedność Imperium, które – jak zakładała brytyjska propaganda – stawiało sobie za cel szerzenie cywilizacji. Usprawiedliwienie słuszności wszystkich działań było niezbędne do wykazania sensu całej wojny. Lizzie Van Zyl i jej matka miały się stać elementem tej strategii. To burskie kobiety głodziły własne dzieci – twierdzono. Były nieodpowiedzialne, zależało im tylko na pieniądzach, a brytyjskim obowiązkiem było interweniować, aby ograniczyć cierpienia. Zdaniem Chamberlaina burskie kobiety po prostu nie nadawały się do wychowywania przyszłych pokoleń!
RACJE ŻYWNOŚCI W OBOZACH
Były znacznie mniejsze niż żołnierskie. Dziennie wynosiły ok. 250 g mąki i ok. 250 g mięsa na osobę, plus troszkę kawy i cukru. Racje pomniejszone – dla „niepożądanych”, czyli rodzin partyzantów, którzy nie złożyli jeszcze broni – nie uwzględniały mięsa. W przypadku dziecka w wieku 3–10 lat, które potrzebuje dużo kalorycznego pożywienia, brak mięsa i warzyw jest niemal wyrokiem śmierci, zwłaszcza w połączeniu z trudnymi warunkami klimatycznymi. Należy też zwrócić uwagę, że póki Burowie mieli farmy, nie głodowali, jednak bez mężczyzn, którzy poszli walczyć, na pewno im się nie przelewało. A organizmy internowanych, zwłaszcza dzieci, były bardzo podatne na szok wywołany nagle brakiem żywności. Dzieci nie miały co marzyć o warzywach i mleku, których dla „zwykłych” więźniów brakowało. A nawet zamożniejsi mieli problemy ze zwiększeniem racji, bo komendanci obozowi nie zezwalali na dokupywanie ich przez osadzonych poza obozem.
ZE WSPARCIEM OJCA SHERLOCKA
Gdy w 1902 r. dyskutowano o zdjęciu, a politycy i dziennikarze prześcigali się w deklarowaniu patriotyzmu i czystości intencji brytyjskich władz, Lizzie nie żyła już od roku. Zwolennicy wojny twierdzili, że tę i inne fotografie rozpowszechniali pacyfiści, chcąc zdyskredytować rząd przez wskazanie na rzekome fatalne warunki w obozach. I to dlatego minister Chamberlain musiał gwałtownie zaprotestować w Izbie Gmin. Jak było naprawdę?
Zdjęcie zdobył w Afryce Arthur Conan Doyle, który wierzył w misję „cywilizacyjną” Imperium Brytyjskiego. Od momentu wybuchu walk z Burami zaangażował się w akcję propagandową. Jeszcze w 1900 r. opublikował książkę usprawiedliwiającą brytyjską politykę w tej wojnie. Gdy trafił do Afryki, znalazł się właśnie w Bloemfontein – czyli tam, gdzie znajdowała się Lizzie z rodziną. Wydawał się więc dobrze zorientowany, a jego patriotyzmu i rzetelności nawet nie wypadało kwestionować.
Co więcej, Doyle był zwolennikiem ówczesnych obozów koncentracyjnych. Upierał się, że ich utworzenie – po zniszczeniu burskich farm w ramach taktyki spalonej ziemi – stanowiło wręcz humanitarny obowiązek Brytyjczyków. Młody Winston Churchill, wtedy korespondent wojenny, wyrażał podobną opinię: według niego obozy łączyły się tylko z „minimalnym cierpieniem” osadzonych. Natomiast sam pomysłodawca obozów gen. Horatio Kitchener przyznawał, że placówki te utworzono nie po to, aby zapewnić burskim rodzinom „komfort”, lecz „minimum”…
Przemówienie Chamberlaina w Izbie Gmin miało zamknąć usta opozycji. Jednak tak jak konserwatyści mieli dowody w sprawie Lizzie zgromadzone przez Arthura Conan Doyle’a, tak również liberałowie dysponowali swoim agentem w Afryce Południowej.
PANNA HOBHOUSE NA TROPIE
Rolę tę pełniła 40latka z Kornwalii, panna Emily Hobhouse. Większość życia spędziła w kornwalijskim Liskeard, gdzie jej ojciec sprawował posługę jako duchowny. W wieku 35 lat zaangażowała się w popularny wówczas ruch antyalkoholowy i udała się do amerykańskiej Minnesoty, gdzie agitowała na rzecz trzeźwości wśród górników. Do Wielkiej Brytanii wróciła kilka lat później. Zaopiekował się nią wtedy brat, wpływowy polityk i socjolog, współtwórca socjalliberalizmu Leonard Trelawny Hobhouse. Dzięki niemu zaangażowała się w akcję na rzecz burskich kobiet i dzieci.
O Emily mówiono, że „poczucie humoru, takt, umiejętności organizacyjne i ogólna rozwaga nie były jej darami”. Pomimo tych wad, stronnictwo proburskie, w którym L.T. Hobhouse był prominentną postacią, nie zaoponowało, gdy wyraziła chęć udania się do Afryki Południowej, aby przyjrzeć się tamtejszej sytuacji. „Cóż, próbowaliśmy rozwagi i próbowaliśmy ostrożności – mówił jej wpływowy brat. – Może odrobina nierozwagi się lepiej przysłuży”.
„Nierozważna” Emily dotarła do Afryki Południowej na początku 1901 r. Wyposażona w listy polecające od wpływowych liberalnych polityków, została przyjęta na lunchu przez jednego z najważniejszych urzędników kolonialnych Alfreda Milnera. Dzięki jego poparciu (którego później pożałował) uzyskała dostęp do obozów, w których przebywały internowane kobiety i dzieci. W tym do tego w Bloemfontein – gdzie poznała rodzinę Van Zyl.
Początkowo działania panny Hobhouse koncentrowały się na ukazaniu trudnych warunków obozowych, sprzyjających rozwojowi chorób wśród osadzonych. Jej relacje publikował „Manchester Guardian”. Ujawnienie przez Doyle’a zdjęcia Lizzie skłoniło ją jednak do poświęcenia większej uwagi dziewczynce, o której mówiono coraz więcej.
Doyle, który przekazał prasie zdjęcie, utrzymywał, że za stan dziecka odpowiedzialna była jego matka. Hobhouse wyraziła swe wątpliwości co do prawdziwości tych doniesień. Doyle upierał się jednak przy swoim. Twierdził, że dysponuje zeznaniem niejakiej siostry Kennedy oraz dwojga innych świadków (których tożsamości nie zdradził) potwierdzających, iż dziewczynka była „ofiarą własnej matki”. Pannę Hobhouse – podobnie jak wszystkich przeciwników wojny – zaliczał do „partii antynarodowej”. Pisarz posunął się nawet dalej. Na kartach swej drugiej książki o wojnie („The War in South Africa ”, 1902) otwarcie zaatakował proBurów. „Opierając się na jakiejś plotce – oskarżał jednego z liberalnych publicystów – odmalował przerażający obraz moralnej i fizycznej degradacji burskich kobiet z brytyjskich obozów. Żadne słowa nie mogą być zbyt mocne, aby napiętnować takie twierdzenia, chyba że dostarczy się wystarczająco silny dowód, a póki co jedynym »dowodem« jest gołe twierdzenie tendencyjnego pisarza i tendencyjnej gazety, która przyznaje, że nie ma żadnych bezpośrednich informacji w tej sprawie”.
To, że warunki obozowe były tam złe, nie ulegało wątpliwości. Wiedzieli o tym urzędnicy brytyjscy i wojskowi. Musiał też wiedzieć o tym Doyle. Twórca Sherlocka Holmesa domagał się jednak wykazania jasnego związku między stanem Lizzie a warunkami w obozach. Rzucał krytykującej Imperium „partii antynarodowej” wyzwanie: „Znajdźcie dowód”. W tym przypadku najbardziej spektakularne byłoby wykazanie, że jego rewelacje na temat Lizzie mijały się z prawdą. Były ku temu podstawy, gdyż Doyle wielokrotnie obiecywał przedstawić dowody wskazujące, że matka dziewczynki była sądzona za znęcanie się nad dzieckiem, jednak tego nie zrobił…
TAKTYKA SPALONEJ ZIEMI
Gdy wojna burska przybrała charakter partyzancki, Brytyjczycy zaczęli mieć większe niż dotychczas trudności w walce z wrogiem. Partyzanci chronili się na trudno dostępnych terenach, ale otrzymywali żywność od pozostałych na farmach kobiet i dzieci. Chcąc odciąć przeciwnika od zaopatrzenia, gen. Kitchener zdecydował się na zastosowanie taktyki spalonej ziemi, co w tym przypadku oznaczało spalenie ziemi uprawnej i domostw. Kobiety i dzieci zostały bez dachu nad głową, zdane na upalne dnie i chłodne noce.
KŁAMSTWA WYCHODZĄ NA JAW
Emily podjęła rzuconą rękawicę. Jej śledztwo wykazało, że Lizzie Van Zyl trafiła do obozu w Bloemfontein w listopadzie 1900 r. wraz z pierwszą grupą osadzonych, a nie w lutym 1901 r. – jak wcześniej twierdzono. Odnaleziony autor zdjęcia, niejaki De Klerk, potwierdził, że wykonał je w lutym 1901 r. Nie dało się zatem ukryć, że od chwili przybycia do obozu do wykonania fotografii dziewczynka spędziła około trzech miesięcy pod brytyjską „opieką”. Już to podważało dotychczasowe twierdzenia Doyle’a, rządu i ich zwolenników!
Hobhouse udowodniła także, że Van Zylowie należeli do tzw. niepożądanych. Były to rodziny, w których mężczyźni nie złożyli broni i prowadzili dalej akcje partyzanckie. Rodziny takie dostawały mniejsze racje żywnościowe, aby skłonić ich członków do poddania się. Czyli do momentu wykonania fotografii, przez trzy miesiące, Van Zylowie wegetowali.
Ustalenia Hobhouse nie podważały jednak, że pani Van Zyl była wyrodną matką, jak utrzymywał personel medyczny obozu. Wskazywały co najwyżej, że warunki obozowe przyczyniły się do złego stanu zdrowia i w efekcie śmierci dziecka. Hobhouse nie poddawała się jednak i drążyła dalej. Świadek Doyle’a – siostra Kennedy – podtrzymała wprawdzie swoje wcześniejsze oświadczenie, że Lizzie była głodzona przez matkę, lecz zapytana o dowody stwierdziła jedynie: „Sąsiedzi tak gadali”. Od tych samych sąsiadów informacje miał zaczerpnąć obozowy lekarz, którym był albo doktor Pern, albo jego podwładny. Informatorami personelu okazała się jedna rodzina – przeciwnicy polityczni męża pani Van Zyl i ojca Lizzie! Pozostali sąsiedzi zaprzeczyli wszystkiemu.
Okazało się też, że to za sprawą obozowej „diety” mała Lizzie trafiła do tamtejszego szpitala, jednak niedługo potem wróciła do namiotu matki i rodzeństwa. Od tego momentu lekarz nie odwiedził dziecka ani razu. Nie interesował się też okolicznościami jego śmierci.
Hobhouse udało się też wytłumaczyć, dlaczego pani Van Zyl zostawiała dzieci bez opieki. Warunki obozowe były ciężkie, ale standard życia poszczególnych rodzin – różny, w zależności od ich stanu majątkowego. W namiocie Van Zylów mieszkało 8 osób, co nie było najwyższą liczbą, ale rodzina musiała spać na gołej ziemi. Matka, nie mając pieniędzy na dokupienie jedzenia do niskich racji (nie mówiąc już o ubraniach czy prostych meblach), dorabiała praniem dla lepiej sytuowanych rodzin. Wody nie doprowadzono jednak do obozu, więc kobieta musiała chodzić w okolice tamy, znajdującej się prawie kilometr dalej.Pannie Hobhouse udało się podważyć wszystkie oskarżenia rzucane nad trumną Lizzie pod adresem jej matki. Udowodniła też, że dziewczynka nie była odosobnionym przypadkiem. W Bloemfontein i w innych obozach znajdowały się dzieci w podobnym stanie zagłodzenia! Całość jej ustaleń, potwierdzonych przez niezależną komisję, przyczyniła się do poprawy sytuacji. Ułatwił to także podpisany w końcu maja 1902 r. traktat pokojowy kończący wojnę burską.
KRÓTKA PAMIĘĆ
Pomimo zwycięstwa w wojnie, historia Lizzie i obozy koncentracyjne podzieliły brytyjskie społeczeństwo. Przyczyniło się to do wyborczej klęski konserwatystów w 1906 r. Brak rzetelności nie zaszkodził natomiast reputacji Arthura Conan Doyle’a. W 1903 r. ukazało się jego kolejne opowiadanie o Holmesie, a potem następne. W 1909 r. wykazał się też humanitaryzmem – zaangażował się w międzynarodową kampanię przeciwko niewolniczej pracy w belgijskim Kongu.
Emily Hobhouse wracała do Afryki Południowej kilkakrotnie, angażując się w tamtejsze akcje charytatywne. Gorąco sprzeciwiała się I wojnie światowej. Gdy umarła w 1926 r., jej prochy złożono w pomniku w Bloemfontein, upamiętniającym cierpienia kobiet w obozach. Jednak w tym samym czasie w jej rodzinnej Kornwalii żadna z gazet nie opublikowała choćby wzmianki o śmierci niezwykłej krajanki.
Po latach pamięć o Lizzie zbladła. Zapamiętano brytyjskie obozy w Afryce Południowej, ale dziewczynka, która nieświadomie posłużyła za instrument w propagandowym starciu imperialistów i pacyfistów, stała się ledwie przypisem ma marginesie tych tragicznych wydarzeń. A wiek XX okazał się bogaty w tego rodzaju przypisy: niejedno dziecko mogłoby nosić imię Lizzie Van Zyl…