Takie określenie jest w tym przypadku bardzo trafne, ponieważ Hilliard przeżyła trwające sześć godzin zamrożenie. Feralny dzień, 20 grudnia 1980 roku, dostarczył kilku istotnych informacji na temat tego, jak wiele jest w stanie przetrwać ludzki organizm. Zanim jednak poznacie zakończenie tej historii, powróćmy do jej początków.
Czytaj też: Otyłość nie wpływa na zaburzenia psychiczne u dzieci. Przynajmniej w tej grupie wiekowej
Na cztery dni przed wigilią Bożego Narodzenia kobieta przemierzała Minnesotę. Jadąc samochodem znajdowała się pod wpływem alkoholu, a swoją głupotę najpierw przypłaciła wizytą w przydrożnym rowie, by później ponieść jeszcze wyższą cenę. Hilliard błędnie założyła bowiem, że znajduje się w stosunkowo niewielkiej odległości od domu swojego znajomego, Wally’ego Nelsona.
Niska temperatura, późna pora i alkohol krążący we krwi kobiety sprawiły, że ostatecznie straciła przytomność tuż przed domem Nelsona. Ten znalazł znajomą kilka godzin później, pierwotnie zakładając, iż ma do czynienia ze zmarłą. Jego uwagę zwróciły jednak bąbelki wydobywające się z nosa poszkodowanej, co sugerowało, że nadal wykazywała funkcje życiowe. Trzeba było więc podjąć błyskawiczne działanie: mężczyzna zapakował niemal całkowicie sztywną kobietę do samochodu i wyruszył do najbliższego szpitala.
Jean Hilliard zamarzła na około sześć godzin
O powadze sytuacji niech świadczy fakt, iż pielęgniarki – próbując pobrać krew – nie były w stanie przebić się przez skórę pacjentki. Kiedy zmierzono jej puls, wynik pokazał zaledwie 12 uderzeń serca na minutę. Dla porównania: prawidłowa wartość powinna zawierać się w przedziale od 60 do 100 uderzeń na minutę. Skóra Hilliard miała szary kolor, a oczy nie reagowały na światło. Temperatura ciała była natomiast tak niska, iż nie dało się jej zmierzyć przy pomocy profesjonalnych termometrów.
Lekarze postanowili stopniowo rozgrzewać organizm kobiety. Z każdą godziną parametry życiowe wracały do normy, choć w całej historii jest też aspekt humorystyczny: Hilliard obudziła się jeszcze tego samego dnia, a jedna z pierwszych jej wypowiedzi dotyczyła… zniszczonego samochodu, który należał do jej ojca. Najbardziej niesamowite pozostaje natomiast wyzdrowienie pacjentki: na powrót do zdrowia potrzebowała zaledwie kilku dni. Jedna z teorii zakłada, iż kluczem do szczęścia był w tym przypadku alkohol. Utrzymując się we krwi w dużych stężeniach zabezpieczał narządy przed zamarzaniem.
Czytaj też: Orzechy włoskie ratunkiem dla zestresowanych studentów. Pomogą przetrwać sesję
Oczywiście z dystansem należy podchodzić do porównań z soplem lodu, ponieważ kompletna sztywność ciała Hilliard nie musiała oznaczać dosłownego zamrożenia tkanek. Najprawdopodobniej usztywnieniu uległy mięśnie, tworząc wrażenie, że całe ciało zmieniło się w lodową bryłę. Organizm wykorzystał też krew z kończyn do ogrzewania kluczowych obszarów, co może wyjaśniać, dlaczego pacjentka doświadczyła odmrożeń palców. Kiedy krążenie zwolniło, kobieta mogła przeżyć na znacznie mniejszej ilości tlenu niż zazwyczaj.