Jasiek Mela i bieg z przeszkodami

Od pierwszej wyprawy Jasia Meli z Markiem Kamińskim, Wojciechem Ostrowskim i Wojciechem Moskalem na oba bieguny minęło siedem lat. Dzisiaj tamten chudziutki nastolatek jest młodym, silnym mężczyzną o uważnych i wesołych oczach. Mieszka w Krakowie, zbiera pieniądze na pomoc niepełnosprawnym w ramach swojej fundacji, jest szczęśliwie zakochany, zdobył w międzyczasie Elbrus, Kilimandżaro i El Capitana. We wrześniu organizuje Beskid Survival Expedition, w którym weźmie udział dziesięciu niepełnosprawnych. „Będą pływać kajakami, jeździć konno i na rowerach, przeprawiać się przez rzeki” – opowiada Jasiek Mela. „Po co? Żeby pokazać, że zwykli ludzie mogą dokonać rzeczy niezwykłych”.

Powiedzenie Fryderyka Nietzschego: „Co mnie nie zabija, to mnie czyni silniejszym” ma głęboki psychologiczny sens. Tylko jak na początku drogi wybrać „szlak wzmacniający”, a nie „trasę zabójczą”?

Bo właściwie całe życie Jaśka jest udowadnianiem niemożliwego. „Jaś Mela jest doskonałym punktem odniesienia dla naszych lęków w sytuacjach, kiedy wydaje nam się: już nie mogę, nie dam rady. Z perspektywy tego, czego dokonał i co nadal robi, nasze słabości muszą zejść na dalszy plan. Dokonania Jasia Meli są jednak przede wszystkim kwintesencją człowieczeństwa w najbardziej egzystencjalnym jego wymiarze” – uważa dr Tomasz Witkowski, psycholog i trener.

„Żyjemy w świecie, którym rządzi często absurdalne działanie przypadku, gdzie dzieciak chroniący się przed deszczem staje się kaleką na całe życie. Dla większości ludzi takie zdarzenie oznacza dożywotni wyrok i powód do użalania się nad sobą oraz poszukiwania współczucia u innych. Jaś Mela przekroczył te granice. Stworzył poczucie sensu tam, gdzie większość ludzi już go nie potrafi odnaleźć. To jest największa wartość tego, co zrobił. I nie ma znaczenia, czy był to biegun, wysoka góra czy cokolwiek innego. To poczucie sensu leży na wyciągnięcie ręki również tych, których los nie doświadczył, a którym ono umyka”.

Do mety maratonu

Psychologowie są zgodni: w powiedzeniu Fryderyka  Nietzschego: „Co mnie nie zabija, to mnie czyni silniejszym” jest sporo prawdy. „Badania psychologiczne pokazują, że ludzie narażeni na krańcowo trudne sytuacje, a nawet doświadczający przemocy, wychodzą z tych sytuacji najczęściej wzmocnieni. Najczęściej, bo mechanizm resiliencji, czyli naturalnego powrotu do stanu równowagi, dotyczy ponad 90 proc. populacji. Kilku procent ludzi trudne wydarzenia nie wzmocnią, ale wprost przeciwnie” – uważa dr Tomasz Witkowski.

Zdaniem dr Anny Karolczak, psychologa ze Szkoły  Wyższej Psychologii Społecznej Wydziału Zamiejscowego we Wrocławiu, doświadczenia nabyte podczas trudnej sytuacji (pod warunkiem, że się o nich nie zapomina!) są świetną inwestycją na przyszłość. „Wyzwania, jakie sobie stawiamy, budują w nas hart ducha, pobudzają elastyczność myślenia, uczą respektowania różnic pojawiających się we wzajemnych relacjach i opanowywania negatywnych emocji, a także wyrabiają umiejętność podejmowania właściwych decyzji” – wymienia dr Karolczak.

„Ludzie, którzy w swoim życiu przez dłuższy czas walczyli albo z trudną sytuacją zawodową, doświadczyli wielokulturowości (czyli przykładowo zaczynali od zera w obcym kraju), albo zmagali się z chorobą i wyszli z niej zwycięsko, mają kilka cech nieodzownych do dobrego, dojrzałego życia. Nie wikłają się w czarno-białe widzenie rzeczywistości, umieją działać mimo stresu i są otwarci na niestandardowe traktowanie problemowych sytuacji”.

Jasiek Mela, wspominając siebie tuż po wypadku, zaznacza, że musiało upłynąć trochę czasu, zanim uzmysłowił sobie: mam szanse na normalne, dobre, a nawet bardzo dobre życie. „Rodzice nauczyli mnie, że nie ma takiego dołka, z którego nie można by wyjść, i że przeszkody, przed którymi staję, są po coś” – mówi Mela. „Otarcie się o śmierć nauczyło mnie doceniania życia i tego, że nie chcę żyć życiem kaleki”. Podczas maratonu w Nowym Jorku dwa lata temu poczuł nagle silny ból. Okazało się, że proteza nogi boleśnie go obtarła, bo nie była przystosowana do takiego forsownego biegu.

„Miałem ochotę zrezygnować, bolało jak diabli, ale wtedy przypomniałem sobie mój pobyt w szpitalu sprzed pięciu laty” – mówi Jasiek Mela. „Ból, którego teraz doświadczałem, był niczym w porównaniu z tamtym. I dobiegłem na metę, z kiepskim czasem – ponad sześć godzin – ale maraton skończyłem”.

Koherencja, czyli twardość

Skąd Jasiek Mela wiedział, że dojdzie na oba bieguny?  „Nie wiedziałem tego. Dopiero po cyklu przygotowań trwających ponad półtora roku uwierzyłem, że jestem w stanie to zrobić” – wyznaje Mela. Zdaniem dr. Tomasza Witkowskiego, duet Kamiński–Mela (ze wsparciem Moskala i Ostrowskiego) siedem lat temu, przygotowując się do wyprawy na bieguny, działał modelowo: właśnie tak, jak powinno się przygotowywać przed podjęciem tak trudnego wyzwania. W tym wypadku ogromną rolę gra ważny rys osobowości: koherencja, czyli twardość psychiczna. To cecha odpowiedzialna za funkcjonowanie człowieka w sytuacjach trudnych, a nawet traumatycznych.

 

Ludzie o wysokim poczuciu koherencji potrafią się odnaleźć nawet w najgorszych okolicznościach. „Najlepszy sposób na jej rozwijanie, to to, co zrobili Marek Kamiński i Jaś Mela. Stawiali sobie coraz większe wyzwania, jednocześnie zapewniając sobie wsparcie. Nie opiekę, nie nadmierną pomoc, lecz właśnie wsparcie” – wyjaśnia Witkowski. „Marek Kamiński przygotował program treningowy, ale to Jaś Mela musiał go realizować. Kamiński czuwał nad całością projektu, ale to Mela był odpowiedzialny za jego ostateczną realizację.

Ludzie, którzy chcą kształcić koherencję, powinni mieć poczucie wsparcia, ale jednocześnie całkowitej odpowiedzialności za to, co robią. Najlepiej obierać za cel coś, co tylko trochę przekracza nasze możliwości, mając jednocześnie świadomość: wiem, na co mnie stać”. Tak było właśnie w przypadku Meli i Kamińskiego. „Marek Kamiński, planując wyprawę z Jasiem Melą, był już zdobywcą bieguna. Wiedział, co ich czeka, wiedział, że zadanie będzie dużo trudniejsze niż wszelkie jego wcześniejsze przedsięwzięcia, ale nie jest niemożliwe. To zresztą charakterystyczne dla ludzi o wysokiej motywacji osiągnięć. Nie porywają się z motyką na słońce, bo to może łatwo zabić. Stopniowo podwyższają poprzeczkę” – analizuje dr Witkowski.

Twój cel

Zejdźmy na ziemię z El Capitana i obu biegunów do klimatyzowanych pomieszczeń, wygodnych biurowych foteli i ekranów komputerów. Także w tych okolicznościach codziennie stajemy przed wyzwaniami życiowymi, w warstwie psychologicznej pewnie bardziej obciążającymi niż wyprawa na biegun. Jakie wnioski z doświadczeń Jasia Meli i Marka Kamińskiego mogą wyciągnąć ci, którzy nigdy na biegun nie dotrą?

„Przede wszystkim: niech nauczą się działania według planu, formułowania konkretnych celów i realnej oceny ryzyka” – uważa dr Anna Karolczak. Przed zadecydowaniem: „wchodzę w to”, „podejmuję się tego”, „na pewno mi się uda”, należy skalkulować, czy i w jakim stopniu jesteśmy w stanie udźwignąć taki poziom ryzyka i dyskomfortu, z jakim być może będzie się wiązało nowe wyzwanie. „Warto wsłuchać się w siebie, nie zagłuszać emocji i odpowiedzieć sobie na pytanie: jakie moje własne cele zrealizuję podczas tego projektu, co z tego wyniosę również dla siebie?” – radzi Karolczak.

Bo praca tylko nad cudzymi celami nie jest rozwijająca i może się okazać „trasą zabójczą”, a nie „szlakiem wzmacniającym”.

Jasiek Mela przyznaje: „Selekcjonuję propozycje nowych  wypraw. Wiem, że niektóre są po prostu nie dla mnie, że nic z nich nie wyniosę. Poza tym nauczyłem się, że gór się doświadcza, a nie zdobywa. Nie miałbym problemu z porażką, gdyby nagle nie udało mi się. Jeżeli zrozumiałbym, że sobie nie poradzę, po prostu zszedłbym z drogi”.

Przegrana jak sukces

No właśnie, nagle w środku ambitnego projektu, którego się podjęliśmy, okazuje się, że zamiast mieć kontrolę nad sytuacją, czujemy się, jakbyśmy się poruszali we mgle. „Tego typu zwielokrotnione sygnały mogą mówić, że decyzja o wkładanym w projekt wysiłku nie jest słuszna. Przeszkody, oczywiście, należy pokonywać. Jeśli jednak ma się wrażenie długotrwałego chaosu, a także braku efektów działania, przy jednoczesnym poczuciu utraty kontroli nad własnym życiem, warto rozważyć radykalną zmianę planu” – radzi dr Anna Karolczak. „Tymczasem w przypadkach silnego stresu ludzie uciekają się nieraz do zgubnej pomocy substancji psychoaktywnych: alkoholu i narkotyków, a ich relacje z najbliższymi ludźmi mogą ulec gwałtownemu pogorszeniu”.

Uzasadnionej rezygnacji z działań nad przerastającym nas  projektem nie należy rozpatrywać w kategoriach porażki. „Lepiej pomyśleć o tym w ten sposób: przegraną byłoby przyzwolenie na to, aby pozbawiona sensu i kontroli, szkodliwa z punktu widzenia zawodowego i prywatnego sytuacja znalazła przykry finał na przykład w postaci zawału” – uważa dr Karolczak. „By wzmocnić dobre myślenie na swój temat po podjęciu decyzji o wycofaniu się z danego przedsięwzięcia, na początek warto wziąć głęboki oddech i… zająć się czymś kompletnie innym, co przyniesie natychmiastowy sukces, na przykład małą pozytywną zmianą swojego wizerunku albo pomocą osobie, która samodzielnie nie potrafi zmienić koła w samochodzie. Szybki sukces w nowej dziedzinie pomaga zachować poczucie własnej wartości mimo porażki”.

Pamiętaj bowiem, że powiedzenie Nietzschego może brzmieć jeszcze następująco: „Nierzadko to, co cię nie zabije (od razu), to cię (powoli) wykończy”. I takiego rozwoju sytuacji należy unikać.


JASIEK MELA (ur. w 1988) w 2002 roku stracił lewe podudzie i prawe przedramię w wyniku porażenia prądem – schronił się podczas deszczu w niezabezpieczonej stacji transformatorowej w okolicach Malborka. Dwa lata później razem z Markiem Kamińskim, Wojciechem Ostrowskim i Wojciechem Moskalem zdobył dwa bieguny: północny i południowy. W 2008 roku wszedł na Kilimandżaro, a rok później na Elbrus razem z dwoma innymi niepełnosprawnymi kolegami. W 2010 był na wyprawie wspinaczkowej na El Capitan razem z Andrzejem Szczęsnym, paraolimpijczykiem i narciarzem zjazdowym, który przeszedł amputację nogi.