Na co oni właściwie liczą?” – zapytała mnie z prze kąsem koleżanka, kiedy stałyśmy w kolejce, by złożyć życzenia nowożeńcom. Właśnie się roz wiodła i była, delikatnie mówiąc, sceptycznie na stawiona i do instytucji małżeństwa, i do związków w ogóle. Jej słowa dźwięczą mi w głowie, gdy zaczynam szukać badań naukowych, które miałyby dać odpowiedź na pytanie, co robić, by żyć razem długo i szczęśliwie. A badań jest sporo! Naukowcy sprawdzali nawet, jakie znaczenie dla związku ma to, że partnerzy jadą do pracy w tym samym kierunku (niekoniecznie razem i niekoniecznie o tej samej porze) lub śpią w osobnych łóżkach. Przeglądam kolejne publikacje i zadaję sobie pytanie: „Ale na co właściwie można liczyć? Po kilkunastu czy kilkudziesięciu latach bycia razem?”.
MIŁOŚĆ ROMANTYCZNA
Doskonale pamiętam rozczarowanie, które poczułam, gdy po raz pierwszy zobaczyłam wykres ilustrujący trójskładnikową teorię miłości w „Psychologii miłości” prof. Bogdana Wojciszke. Z rysunku wynika, że z biegiem czasu natężenie trzech składników miłości: namiętności, intymności i zobowiązania się zmienia. Zwykle wygląda to tak: na początku znaczący poziom osiąga tylko ten pierwszy – wtedy jesteśmy w fazie zakochania. Potem oprócz namiętności pojawia się też intymność, co przenosi nas w fazę „romantycznych początków”. Gdy dochodzi zobowiązanie, mamy już związek kompletny. Potem zanika namiętność (zostaje intymność i zobowiązanie), co jest sygnałem, że znaleźliśmy się już w relacji przyjacielskiej. Czasem na tym etapie się zatrzymujemy, ale bywa oczywiście gorzej – ulatnia się intymność i związek staje się pusty. A gdy zniknie nawet zobowiązanie – dochodzi do rozpadu. Według prof. Wojciszke najlepsze, na co możemy liczyć po wielu latach, to miłość przyjacielska. Jak stwierdza w „Alfabecie miłości” – wywiadzie rzece przeprowadzonym z naukowcem przez Renatę Mazurowską, miłość romantyczna zawsze w końcu umiera.
Z ogromnym zdziwieniem czytam więc wyniki badań opublikowanych przez czwórkę naukowców: dr Biancę Acevedo, dr. Arthura Arona, dr Helen Fisher i dr Lucy Brown, którzy za pomocą funkcjonalnego rezonansu magnetycznego zbadali aktywność mózgów osób pozostających w związku średnio 21 lat i utrzymujących, że nadal są zakochane w swoich partnerach. Okazało się, że aktywność obszarów odpowiedzialnych za miłość romantyczną była u nich bardzo podobna do aktywności, jaką wcześniej naukowcy zaobserwowali u świeżo zakochanych partnerów. Dwóch pierwszych badaczy opublikowało też metaanalizę „Czy długotrwały związek zabija romantyczną miłość?” sporządzoną m.in. na podstawie 25 badań. Wnioski? Miłość romantyczna z jej intensywnością, zaangażowaniem i seksualnym zainteresowaniem może istnieć w wieloletnich związkach.
Chociaż nie zawsze towarzyszą jej nieustanne myśli o partnerze, wahania nastrojów i niepewność – nazywane przez autorów „obsesją” i charakterystyczne dla najwcześniejszego etapu znajomości. I ta romantyczna miłość w wieloletnich związkach jest pozytywnie skorelowana z satysfakcją z bycia razem. – Arthur Aron to klasyk badań dotyczących związków. Jest cenionym ekspertem i na pewno można ufać jego pracom – mówi dr hab. Magdalena Śmieja, prof. UJ zajmująca się naukowo psychologią bliskich związków. – Jednak pary, którym mimo upływu lat udaje się utrzymać romantyczną miłość czy nawet zadowolenie z relacji, należą do wyjątków – zaznacza. Żeby to się udało, musi wystąpić wiele pozytywnych czynników. Szukając ich dr Śmieja radzi nie koncentrować się na tym, co zrobić, by utrzymać romantyczną miłość po latach, tylko na tym, jak utrzymać satysfakcję ze związku, bo ostatecznie to ona jest najważniejsza.
WIELKIE OCZEKIWANIA
Satysfakcja ze związku zależy w dużej mierze od naszych oczekiwań. A im wyższe, tym trudniej je spełnić. Z tego powodu, jak uważa prof. psychologii Eli J. Finkel z Uniwersytetu Northwestern i autor książki „All-Or-Nothing Marriage: How the Best Marriages Work”, przeciętne małżeństwa są dziś dużo mniej satysfakcjonujące niż kiedyś. Ale uwaga! Jednocześnie te najlepsze są dużo lepsze niż kiedykolwiek były. Swoją teorię Finkel tłumaczy, odwołując się do piramidy Maslowa. Najpierw celem małżeństwa było zaspokojenie podstawowych potrzeb fizjologicznych i zyskanie poczucia bezpieczeństwa. Potem, kiedy jego zawarcie przestało już być do tego konieczne, małżonkowie zaczęli oczekiwać od siebie miłości.
Dziś jesteśmy już na szczycie piramidy – przestało nam wystarczać to, że partner nas kocha. Chcemy, by dodatkowo pomógł nam się rozwinąć i odkryć samych siebie. Finkel uważa, że to się może udać pod warunkiem, że zainwestujemy w małżeństwo odpowiednio dużo czasu i wysiłku. Podobnie jest z marzeniem o utrzymaniu romantycznej miłości. Badacze Aron i Acevedo zdają sobie sprawę, że uświadomienie sobie, iż to możliwe, może wywołać pewien niepokój u partnerów, którzy są ze sobą szczęśliwi, chociaż nie odczuwają wielkiej intensywności uczuć. Żyli w przekonaniu, że na nic więcej nie można liczyć, a tu nagle taka informacja! To może być frustrujące. Z drugiej jednak strony ta wiadomość może stanowić dla nich źródło inspiracji i przyczynić się do poprawy relacji.
Trudno więc jednoznacznie określić, czy posiadanie wysokich oczekiwań w stosunku do związku jest dobre czy nie. – Chyba że są nierealne, a za takie uważam oczekiwanie, że związek się nie zmieni. Milan Kundera powiedział: „kicz to jest świat bez gówna”, co moim zdaniem można odnieść do miłości. Kiedy ktoś liczy na to, że zawsze będzie kolorowa, lukrowana, bez ciemnych stron, to tworzy sobie kicz miłości a nie miłość prawdziwą. I skazuje się na frustrację – podkreśla dr hab. Katarzyna Popiołek, profesor katowickiej filii Uniwersytetu SWPS. To nie znaczy, że ludzie po latach bycia razem muszą stracić zainteresowanie sobą, chęć uszczęśliwiania siebie nawzajem, intensywność uczuć, miłość romantyczną i satysfakcję. Nie. Natomiast nie da się utrzymać związku w niezmienionej formie.
Tylko w niewielkim stopniu nasze szanse na stworzenie go zależą od tego, jacy się rodzimy. Naukowcy z Uniwersytetu Yale po przebadaniu 178 małżeństw odkryli, że partnerzy, którzy mieli genotyp GG [jedna z trzech kombinacji nukleotydów w DNA – przyp. red.] lub byli w relacji z osobą, która go posiadała, odczuwali też większą satysfakcję ze związku i poczucie bezpieczeństwa niż pozostali.
Wpływ genotypu GG na poziom satysfakcji oceniono jednak tylko na 4 proc. – Cechy osobowości tzw. wielkiej piątki, czyli poziom neurotyczności, ekstrawersji, otwartości na doświadczenie, ugodowości i sumienności, z jakim się rodzimy, też nie mają wielkiego wpływu – mówi dr Magdalena Śmieja. – Jak pokazała duża metaanaliza, nasze zadowolenie z relacji tylko w 6 proc. zależy od naszej osobowości i maksymalnie w 3 proc. od osobowości partnera. Dużo większe znaczenie mają nasze relacje z rodzicami. Zgodnie z teorią więzi Johna Bowlby’ego styl przywiązania, który wykształcamy w pierwszych latach naszego życia, ma duży wpływ na to, w jaki sposób później wchodzimy w bliskie relacje i w nich funkcjonujemy.
DOBRY START
– Osoby, które mają styl oparty na poczuciu bezpieczeństwa – zostały we wczesnym dzieciństwie otoczone troską, a ich potrzeby były zaspokajane – mają potem większą łatwość bycia w relacji. Są bardziej ufne i otwarte. Natomiast trudniej mogą mieć osoby o stylu unikowym lub lękowo-ambiwalentnym. Ale to oczywiście nie znaczy, że są skazane na porażkę – mówi dr Śmieja. Wielu ekspertów uważa, że początek romantycznej znajomości ma duże znaczenie dla jej przyszłości. Chodzi między innymi o motywację, jaką mamy wchodząc w relację i potem pozostając w niej. – Ona jest kluczowa. Chodzi o to, jak bardzo chcemy być w związku, jak silna jest nasza potrzeba – mówi dr Śmieja. – To decyduje o tym, jak postrzegamy partnera i na co jesteśmy gotowi, by z nim być.
Z kolei prof. Wojciszke podczas swojego wykładu przytacza badania, z których wynika, że partnerzy, którzy na początku bardziej się idealizowali, są potem ze sobą bardziej szczęśliwi. Ważne są też przekonania, z jakimi wchodzimy w relację, a zwłaszcza to, co uważamy za najważniejsze dla stworzenia dobrego związku. Jedni twierdzą, że grunt to znaleźć idealnie dopasowaną do nas osobę. Jak pisze w „Alfabecie miłości” prof. Wojciszke, wiara w taką metaforę miłości, która jako jej istotę przedstawia złączenie dwóch połówek jabłka, „utrudnia ludziom funkcjonowanie w bliskim związku, szczególnie w sytuacji konfliktów. Bo konflikt bardzo dokładnie pokazuje, że to jednak nie jest druga połówka”. Profesor oskarża tę metaforę także o promowanie bierności. Ona sprawia, że partnerzy wychodzą z założenia: „Niczego nie muszę robić. Muszę zaczekać, aż ona czy on się dopasuje”. Takie podejście bardzo szybko prowadzi do rozpadu związku. – Są też osoby, które uważają, że niemal z każdym można być szczęśliwym pod warunkiem, że włoży się w to odpowiednio dużo pracy. Takie podejście na pewno jest lepsze, pod warunkiem, że nie jest skrajne, bo wtedy może prowadzić do trwania w szkodliwych czy nawet przemocowych układach – mówi dr Magdalena Śmieja.
Bez przyjęcia, że związek wymaga pracy, trudno też o zobowiązanie, a ono – jak stwierdza w „Alfabecie miłości” prof. Wojciszke – jest najbardziej stabilnym i jedynym w pełni podlegającym naszej
kontroli elementem miłości. „To jest decyzja, a potem stałe działanie na rzecz dobra związku, bardziej niż na rzecz dobra własnego”. – Niestety żyjemy w czasach dużego indywidualizmu, większość jest nastawiona na to, by brać i rozliczać się z partnerem z tego, ile kto dał i ile ten drugi jest nam winien. To nie jest ani dojrzałe, ani korzystne. Warto już na początku starać się poznać potrzeby partnera. Ustalić, czego my od związku oczekujemy, np. na jak dużej autonomii nam zależy, i uczyć się czerpać radość z dawania – mówi prof. Katarzyna Popiołek. Kiedy zadbamy o dobry grunt, łatwiej nam będzie potem zmierzyć się z problemami, bo te z całą pewnością się pojawią.
Wielu badaczy związków skupia się na sposobie, w jaki para rozwiązuje konflikty i uważa go za kluczowy dla jakości relacji. Jednym z najbardziej znanych jest dr John Gottman, psycholog, badacz i terapeuta małżeński, który nazywany jest czasem „tym, który z ponad 90-procentową skutecznością potrafi przewidzieć ryzyko rozwodu u danej pary”. Zasłynął bowiem twierdzeniem, że potrafi to zrobić, obserwując, w jaki sposób partnerzy komunikują się ze sobą w jego laboratorium. Wnioski wyciąga na podstawie wyników swoich licznych badań i wieloletnich (nawet 20-letnich) obserwacji par.
Dziś jest przekonany, że na związek fatalnie wpływa i przyczynia się do jego rozpadu Czterech Jeźdźców Apokalipsy. Tak zostały nazwane szczególnie toksyczne zachowania. Pierwsze to krytycyzm – chodzi o przylepianie partnerowi negatywnych etykietek, krytykowanie jego cech, często z podkreślaniem ich stałości („nigdy o mnie nie dbasz”). Drugi jeździec to pogarda. Wyrażana werbalnie, ale też poprzez mimikę czy mowę ciała. Trzeci to defensywność. Pojawia się, gdy czujemy się zaatakowani lub krytykowani. Wtedy najpierw zaczynamy się tłumaczyć np. dlaczego się spóźniliśmy, a potem szybko odbijamy piłeczkę i zaczynamy obwiniać partnera chociażby o to, że uparł się przy takiej a nie innej godzinie spotkania. Czwarty jeździec to wycofywanie się. To unikanie kontaktu wzrokowego, brak odpowiedzi, ucieczka przed konfrontacją, próba zapewnienia sobie świętego spokoju.
Samo uświadomienie sobie, że właśnie pozwoliliśmy wjechać jednemu z jeźdźców w sam środek naszego konfliktu, ma już ułatwić poradzenie sobie z nim. Kolejnym krokiem jest zastąpienie złych wzorców dobrymi, czyli np. podjęcie rozmowy, zamiast uciekania do drugiego pokoju. Z kolei badania naukowców z Uniwersytetu Kalifornijskiego dowodzą, że z konfliktem łatwiej radzą sobie partnerzy, którzy w rozmowie używają słów podkreślających jedność np. „my”, „nasz”, „nam” niż ci, którzy mówią głównie: „ja”, „moje”, „mnie”.
PRECZ Z NUDĄ
Zdobycie odpowiednich umiejętności komunikacyjnych nie wystarczy jednak, by radzić sobie z konfliktami. Można nauczyć się, co mówić i jak mówić, ale jeśli słowa będą stały w sprzeczności z naszymi emocjami, przekonaniami i tym, jak interpretujemy sytuację, to na niewiele się zdadzą. – Duże znaczenie ma nasze nieświadome zaufanie do partnera, czyli to, czy rzeczywiście czujemy się z nim bezpiecznie, a nie czy jedynie to deklarujemy – tłumaczy dr Śmieja i tłumaczy, że jeśli naprawdę mamy zaufanie do partnera, to też jesteśmy bardziej skłonni interpretować różne zachowania na jego korzyść. Jeśli więc ufamy partnerowi, to gdy np. nie pójdzie z nami na obiad do krewnych, zamiast posądzać go o to, że przestaliśmy się dla niego liczyć, czy że chce nas postawić w trudnej sytuacji, stwierdzamy, że pewnie był zbyt zmęczony, by uczestniczyć w rodzinnym spotkaniu.
Jak takie nieuświadomione zaufanie się rodzi? Głównie w wyniku zachowania, które pokazuje, że możemy liczyć na jego wsparcie i mu ufać. Ważna jest także nasza samoocena. – Niska samoocena wiąże się z brakiem zaufania do partnera i skłonnością do deprecjonowania go, zwłaszcza w reakcji na lęk przed odrzuceniem wywołany np. przez konflikt. Ludzie z wyższą samooceną, ale nie narcystyczną, zwykle lepiej postrzegają bliską osobę i bardziej jej ufają – tłumaczy dr Śmieja. Wygląda więc na to, że nad własną samooceną warto popracować. Oczywiście praca nad związkiem bywa też bardzo przyjemna. I nie chodzi tylko o seks.
Badacze z Uniwersytetów Michigan i Stony Brook udowodnili to, co pewnie wielu z nas wie lub podejrzewa już od dawna – nuda zabija związek. Odwiedzili 123 pary w siódmym roku małżeństwa,
sprawdzając m.in. jak często partnerzy oddają się wspólnie ekscytującym aktywnościom. Ci, którzy robili to rzadko, 9 lat później byli mniej zadowoleni z bycia razem. – Ważne też, by traktować swojego partnera jako źródło wrażeń. Starać się podsycać w sobie zainteresowanie nim.
Odrzucać myśl, że znamy go jak własną kieszeń – mówi prof. Katarzyna Popiołek. Czy da się z tego wszystkiego złożyć receptę na trwały dobry związek? Kilka ważnych składników na pewno da się wyłonić. Profesor Popiołek nie radzi jednak zbyt kurczowo się ich trzymać, bo elementów, które wpływają na związek, jest tak dużo i one wzajemnie na siebie wpływają, że trudno określić, co ostatecznie decyduje, że dwie konkretne osoby są ze sobą szczęśliwe: – Poza tym te badania, które prowadzono nad związkami przez wiele lat, zaczynały się w realiach, które zdecydowanie różnią się od dzisiejszych. Czy więc możemy uznać, że postawa wobec związku, którą partnerzy przyjęli kilkadziesiąt lat temu i która doprowadziła ich do obecnego sukcesu będzie najlepsza, jaką możemy przyjąć dzisiaj? – pyta.