Głuptaki cieszące się z byle czego – tak do niedawna, bo do lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, byli postrzegani optymiści. Optymizm był raczej przykrym deficytem charakterologicznym, oznaką niedojrzałości i słabości charakteru.
W kontrze do niefrasobliwego wesołkowatego stylu życia (świetnie pokazanego w filmach „Śniadanie na Plutonie” i „Forrest Gump” czy w serialu „Jak rozpętałem II wojnę światową”) stała realistyczna ocena widoków na przyszłość, zbalansowana, dojrzała – ona była symbolem psychicznej siły.
Karierę optymizmu jako najlepszego sposobu na życie zawdzięczamy psychologii pozytywnej, która dziesięć lat po rewolucji dzieci-kwiatów zaczęła się przypatrywać jasnej stronie ludzkiej psychiki. I co w niej odkryła? Naukowcy Margaret Matlin i David Stang w książce z końca lat siedemdziesiątych „Pollyanna Principle” dowodzą, że ludzkie procesy myślowe są raczej optymistyczne niż pesymistyczne (Pollyanna, bohaterka powieści Eleanor Porter, celebrowała szczęście nawet w sytuacjach, w których nikt nie dopatrzył się niczego pozytywnego).
Inni naukowcy poszli dalej: twierdzili, że zdolność do myślenia w optymistyczny sposób powstała w wyniku selekcji naturalnej naszego gatunku, że nie przetrwalibyśmy jako pesymiści. „Ludzie realistycznie bądź pesymistyczne spoglądający w swoją przyszłość i nieuchronność niebezpieczeństwa choroby i śmierci nie byli zmotywowani do czynienia rzeczy potrzebnych do przetrwania. Natomiast optymistycznie nastawieni byli motywowani do walki o przetrwanie, ponieważ wierzyli, że wszystko się dla nich dobrze skończy” – pisał Lion Tiger, kanadyjski naukowiec w książce „Optymism. Biology of Hope”.
Kontynuator ich myśli Martin Seligman, uważany za ojca psychologii pozytywnej, jest przekonany, że optymizmu można się nauczyć. „Optymizm i nadzieja zwiększają odporność na depresję, kiedy zdarzy się coś złego, podnoszą wydajność pracy, przyczyniają się do lepszego zdrowia fizycznego” – pisze w książce „Prawdziwe szczęście”.
Gen wojowniczki
Zarówno optymizm, jak i pesymizm jest uwarunkowany genetycznie. Kilka lat temu naukowcy z kilku uniwersytetów i ośrodków badawczych odkryli, że niska ekspresja genu stymulującego poziom MAO-A, czyli monoaminooksydazy (enzymu zlokalizowanego w tkance nerwowej i odpowiadającego za eliminację m.in. serotoniny, adrenaliny, noradrenaliny), wiąże się z wyższym poziomem optymizmu i zadowolenia z życia. Zdarza się to tylko u kobiet! Naukowcy nie ukrywali zaskoczenia, ponieważ gen jest również związany z alkoholizmem, agresją i zachowaniami antyspołecznymi. Właściwie może uchodzić za „gen wojownika”, a u kobiet pokazuje swoją lepszą stronę i zmienia się w gen optymizmu. Okazuje się, że mimo większej podatności na wahania nastroju i zaburzenia lękowe kobiety wykazują więcej optymizmu niż mężczyźni. Enzym MAO-A rozkłada serotoninę, adrenalinę i noradrenalinę, działając niczym lek przeciwdepresyjny. Niska ekspresja tego genu regulującego pracę enzymu MAO-A poprawia nastrój.
Naukowcy uważają, że testosteron, którego więcej mają mężczyźni, działa u nich w podobnie pozytywny sposób jak gen szczęścia u kobiet – im go mniej, tym odczuwane szczęście jest wyższe. Być może właśnie dlatego chłopcy są bardziej optymistyczni przed okresem dojrzewania, ponieważ ich poziom testosteronu jest niższy.
Oczywiście to nie oznacza, że optymizm zależy tylko od genów. „Jasne, że optymizmu można się nauczyć, bo przecież oprócz predyspozycji genetycznej mamy do czynienia z tzw. obróbką rzeczywistości, czyli tym, jak ją postrzegamy. I na pewno można się nauczyć interpretować rzeczywistość w sposób bardziej optymistyczny” – mówi Tomasz Witkowski, psycholog i trener, autor książki „Zakazana psychologia”.
Myśleć czy rzucać kulą?
Jeff Bridges w książce „Koleś i Mistrz Zen” opowiada, że podczas kręcenia „Big Lebowskiego” na plan filmu przyjechał mistrz gry w kręgle, żeby nauczyć Bridgesa, Goodmana i Buscemiego, jak to się robi. Sam mistrz przyznał, że kiedyś miał ogromny problem z rzucaniem kulą, bo za dużo myślał i nie był w stanie wykonać zamachu. Poszedł z tym do lekarza. „No i co teraz robisz?” – zapytał go Brigdes. „Rzucam tą kulą. Nie myślę” – odpowiedział mistrz.
No właśnie, a jak jest w przypadku optymizmu? Czy trzeba myśleć, czy można po prostu od razu z pesymisty stać się optymistą i ile czasu i wysiłku trzeba w to włożyć? Prof. Tomasz Maruszewski, psycholog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Sopocie, współkierownik studiów podyplomowych „Inteligencja emocjonalna w praktyce”, podkreśla, że uczenie się optymizmu nie ma nic wspólnego z nauką akademicką.
„Z optymizmem jest psychologiczny kłopot, bo każdy wkłada do niego to, co może: zadowolenie z życia, szczęście, odporność na stres” – uważa dr Tomasz Witkowski. – „To, co wynika z badań i co możemy powiedzieć na pewno, to fakt, że optymistyczne podejście do życia pomaga w walce ze stresem. Ludzie, którzy wierzą w to, że doświadczają dużej ilości stresu, wiedząc jednocześnie o jego niszczącej sile, rzeczywiście stają się ofiarami stresu: zapadają za choroby krążenia i częściej umierają. Inne osoby, które także żyją w stresie, ale nie obawiają się jego negatywnej siły – żyją dłużej i zdrowiej”. Krótko mówiąc, jeżeli myślimy: „O, ten stres mnie wykończy” – to on naprawdę wykańcza. A można sobie równie dobrze powiedzieć: „No, tak, stres – kawałek życia. Jakoś przez niego przejdę”.
Zajrzyj do przeszłości
Philip Zimbardo i John Boyd w książce „Paradoks czasu”, w której dzielą ludzi na teraźniejszowców, przeszłościowców i przyszłościowców, dokonują w istocie ich podziału na pesymistów i optymistów:
- Teraźniejszowcy to beztroscy optymiści: raczej nie dbają o siebie, ale – jeżeli zapuka się do nich o północy z prośbą o nocleg – nigdy nie odmówią. To doskonali towarzysze imprez, mający skłonność do ryzykownych zachowań, hazardu, przypadkowego seksu, dłuuuugich kąpieli w wannie z olejkami eterycznymi. Nienawidzą lekarzy, dentystów.
- Przyszłościowcy (umiarkowani pesymiści – pracoholicy), są predestynowani do osiągnięcia sukcesu: obowiązkowi, dbający o zdrowie, poddający się badaniom profilaktycznym, ciągle w biegu, niemający na nic czasu, a zwłaszcza niepamiętający o urodzinach swoich najbliższych. Z amerykańskich badań wynika, że przyszłościowcy stanowią 70 proc. populacji, bo tyle mieszkańców USA twierdzi, że są „naprawdę bardzo zajęci”.
- Przeszłościowcy (pesymiści) to ludzie, których życiowe decyzje są podejmowane zawsze w kontekście przeszłych zdarzeń. Mają na ścianach zdjęcia przodków, pielęgnują tradycję, rodzinne rytuały, często są głęboko wierzący. Dobrze, gdy ich pierwsze wspomnienia z dzieciństwa mają słodki smak, gorzej – kiedy przypominając je sobie, czują strach lub poniżenie. Jeżeli w ich subiektywnym odczuciu przeszłość była udręką, trudno im wieść szczęśliwe życie.
Jaką radę mają dla nich Zimbardo i Boyd? Otóż taką, że każdy ekstremizm jest szkodliwy. Teraźniejszowcom – beztroskim optymistom każą iść do sklepu po zegarek i kalendarz! Umówić się do lekarza i stomatologa. Niezłym ćwiczeniem dla nich będzie postawienie na biurku salaterki truskawek z bitą śmietaną ze słowami: „Dla ciebie, na później”. Przepracowani umiarkowani pesymiści, którzy dla stanowiska poświęcili rodzinę i krąg przyjaciół, powinni ćwiczyć obdarowywanie swoim czasem samego siebie i innych (byle nie szefa). Niech nauczą się mówić: „cześć, do widzenia, dzień dobry, piękny dzień, miłych wakacji” i posłuchają tego, co inni im na to odpowiedzą. Przyda się także zrobienie porządków w szafie, zaopiekowanie się psem lub kotem oraz praca nad umiejętnością marnowania czasu przy puszczaniu latawców bądź grze we frisbee.
Dla zanurzonych w przeszłości pesymistów dobrymi ćwiczeniami będą wycieczka do SPA, robienie listy rzeczy do wykonania, trzymanie się z hedonistami i czytanie dobrych powieści SF. Nade wszystko jednak powinni trenować spojrzenie na swoją przeszłość nowym optymistycznym okiem. Jeżeli ich pierwsze wrażenie z dzieciństwa jest gorzkie i rzuca cień na teraźniejszość, warto mu się przyjrzeć i wyłuskać z niego coś dobrego.
Pamiętasz, że bałeś się iść do przedszkola, aż bolał cię brzuch ze strachu, a mama poganiała cię, bo śpieszyła się do pracy? Teraz, po tylu latach, możesz sobie powiedzieć: „Nie dziwię się jej, też bym się śpieszył. Robiła, co mogła”. To będzie pierwszy dobry krok do uczenia się bardziej optymistyczego podejścia do świata. Każdy może swoje losy zapisać na nowo. Czym bowiem jest psychoterapia lub praca nad sobą? „To wysiłek zmierzający do przepracowania teraźniejszości po to, żeby lepiej sterować przeszłością i przyszłością” – twierdzą Zimbardo i Boyd. Innymi słowy: warto uczyć się optymizmu, by rozjaśnić swoją przeszłość i przyszłość.
O jaki optymizm walczymy?
Jeżeli jednak zdecydowałeś się, żeby uczyć się patrzeć weselej na świat, warto zapytać, o jaki optymizm chodzi. „Jestem bardzo pesymistyczny, jeżeli chodzi o uwielbienie optymizmu, ponieważ czasami przypomina on niepotrzebne okulary zamazujące obiektywny obraz świata” – mówi dr Tomasz Witkowski.
„Nie radzę uczyć się hurraoptymizmu spod znaku: Wprawdzie poniosłem porażkę, ale i tak jestem wspaniały, bo odpowiedzialność za moje błędy ponosi wszystko dokoła, oprócz mnie”. Sensowniejsze jest podejście racjonalne, zdawanie sobie sprawy z obiektywnej sytuacji i modelowanie jej na naszą korzyść. Jeżeli będziemy nieracjonalnie optymistyczni, to nie dostrzeżemy swoich słabości. Przydatniejsza wydaje się praca nad koherencją – twardością charakteru, która pozwala wyjść cało z najbardziej traumatycznych wydarzeń.
Koherencja to po prostu suma poczucia zaradności, sensowności i zrozumienia. Osoba z wysokim poczuciem koherencji zareaguje aktywnie na każdą stresującą sytuację: westchnie, zakasze rękawy i zacznie szukać wyjścia z sytuacji z przekonaniem, że zasoby, którymi dysponuje, są wartościowe i przydatne w tej sytuacji. A jeśli dojdzie do wniosku, że czegoś jej brakuje, to sobie takie zasoby zorganizuje, załatwi, pożyczy, stworzy. Dzięki takiemu podejściu emocje nie stają się ekstremalne. Mogą być silne, mogą być nagłe, ale zawsze uda się je opanować i kontrolować. Emocje te czy odczuwany stres nie spowodują też zahamowania działania. Bardzo przydatne jest kształtowanie poczucia koherencji wśród dzieci, np. poprzez stawianie przed nimi zadań, które są w stanie rozwikłać.
Czy poczucie koherencji można kształtować także u osób dorosłych? Naturalnie. Amerykańska uczona Suzanne Kobasa opracowała w tym celu specjalne treningi. U podstaw budowania tej wewnętrznej siły dającej nadzieję, poczucie sprawczości i w rezultacie optymizm leżało… wysypianie się i regularne ćwiczenia. „Kiedy dbasz o swój umysł i ciało, skuteczniej możesz walczyć z wyzwaniami w swoim życiu” – twierdzi Suzanne Kobasa. Zaleca ona także regularne i konsekwentne ćwiczenia pozytywnego myślenia, a przede wszystkim słuchanie siebie wtedy, kiedy coś poszło źle. „Bądź świadomy emocji i myśli, jakie cię ogarniają. Koryguj w głowie negatywne myśli na swój temat, nie pozwalaj, by tobą zawładnęły” – radzi Kobasa.
Co jeszcze? Ważne jest uczenie się na błędach i porażkach. Nie należy zapominać o swoich klęskach (w myśl hasła: „To inni są winni, a nie ja”), tylko tak długo i wytrwale szukać w porażce nauki, aż się ją odnajdzie i wyciągnie właściwe wnioski. Lepiej być ostrożnym z hasłem „Co cię nie zabije, to cię wzmocni” – warto szukać wyzwań, którym można podołać.
„Pamiętaj o tym, że wszyscy mamy złe i dobre dni, doświadczamy kryzysów. Ale mamy niezwykłą umiejętność: to my możemy wybrać, w jaki sposób będziemy reagować na te negatywne doświadczenia. Możemy zdecydować się na rozpacz i panikę, ale równie dobrze – jeżeli wybierzemy spokój i logiczne rozwiązanie – wybrnąć z krytycznej sytuacji. Twoja reakcja zawsze zależy od ciebie” – mówi Suzanne Kobasa. I co za tym idzie: dobrze jest umieć utrzymać odpowiednią perspektywę wobec tego, co nas spotyka: nie epatować nieszczęściem, spróbować zachować w miarę obiektywny dystans. Czasami warto odczekać, aż emocje opadną i sytuacja stanie się mniej przytłaczająca – wtedy dopiero podejmować decyzję o podjęciu działania.
Buduj pewność siebie. Ludzie z wysokim poczuciem koherencji wierzą w to, co robią, i nie poddają się niepowodzeniom. Co więcej, ponieważ są przekonani o swojej sile, nie boją się podejmowania ryzyka po to, by rozwijać się i iść do przodu” – podkreśla Kobasa.
Niesłychanie ważne w budowaniu optymizmu są relacje z innymi ludźmi. Sieć wsparcia jest potrzebna i sprawia, że stajemy się bardziej odporni na stres. W końcu ostatni punkt: ludzie optymistyczni, koherentni wiedzą, że rzeczywistość jest zmienna, że starannie zaplanowane projekty czasami mogą nie ujrzeć światła dziennego. Nie załamuje ich to.
Yes, I can
„Bycie optymistą czy pesymistą zależy od ukształtowania się wzorca przywiązania w rodzinie. Jeżeli rodzice uczą dziecko, że jest ono w stanie osiągnąć pewnie rzeczy i ono to robi – najpewniej wyrośnie z niego optymista. Postawienie przed dzieckiem wymagań nie do spełnienia zrobi z niego pesymistę” – uważa prof. Tomasz Maruszewski. „To kształtowanie odpowiednich warunków tworzy optymistę. Obama powiedział swojego czasu »Yes, I can« – ta wypowiedź kształci optymizm. Odwrotnie niż filozofia, którą się wyznaje u nas, że »trzeba coś odwalić« – to ewidentnie naprowadza nas na trop, że za chwilę poniesiemy porażkę albo już ją ponieśliśmy”.
Wypowiadając optymistyczne „Yes, I can”, musimy jednak dobrze znać nasz poziom możliwości: najlepiej, by cele, które sobie wyznaczamy, leżały tuż przy górnej granicy naszych możliwości, wtedy będzie największa szansa, że je osiągniemy.
„W naszym społeczeństwie istnieje silna presja porównywania się pod względem tego, co osiągnęliśmy i co osiągnęli inni. Często zapominamy o tym, że wielkie osiągnięcia wiążą się z równie wielkimi wyrzeczeniami. Czasami mądrzejszą strategią jest poprzestawanie na małym i cieszenie się z drobnych przyjemności – jako uzupełnienie naszej optymistycznej wizji świata” – uważa prof. Tomasz Maruszewski. „Jesteśmy narodem rzucającym sobie kłody pod nogi w kwestii optymizmu. Mamy bardzo wysokie wymagania, wobec tego doznajemy niepowodzeń – i efekt jest taki, że brakuje nam optymizmu”.
„Najlepszym sposobem na realizację wyznaczonych sobie celów, a co za tym idzie na kształtowanie optymizmu, jest zjadanie słonia po kawałku” – twierdzi Marek Grębski, psycholog i psychoterapeuta. „Każdy cel, nawet największy, musimy podzielić na etapy. Tylko wtedy jesteśmy w stanie go osiągnąć i cieszyć się z małych sukcesów”.
Niebezpieczeństwa optymizmu
Niestety, nawet optymizm ma swoją ciemną stronę. W książce „Smile or Die” Barbara Ehrenreich, biolożka, która wygrała walkę z rakiem piersi, mocno krytykuje metody słynnej simontonowskiej szkoły dla chorych na raka. Jej zdaniem zachowania optymistyczne w ciężkich przypadkach choroby, zamiast pomagać, mogą się przyczynić do pogorszenia stanu zdrowia chorego.
Z prostej przyczyny: optymistyczne myślenie na temat choroby czasami powoduje, że chory nie dostaje dostatecznej ilości potrzebnego mu wsparcia od bliskich, nie może porozmawiać o śmierci, bo nie dopuszcza przygnębiających myśli, zwątpienia, lęku, ponieważ wszyscy dokoła utrzymują go w przekonaniu, że „przecież będzie dobrze”. Okazuje się także, że to – jak twierdzi dr Tomasz Witkowski – pesymiści, a nie optymiści żyją dłużej. Z prostego powodu: pesymiści przewidują o wiele więcej negatywnych zdarzeń, ubezpieczają się, chodzą częściej do lekarza. Optymiści żyją może weselej, ale… krócej. Tylko dlaczego ludzie dożywający naprawdę sędziwego wieku mają takie roześmiane twarze?
Redakcja Focus.pl wybierze dla Ciebie najlepsze artykuły tygodnia. Zapisz się na nasz newsletter
Ścieżki rozwoju
- Martin E.P. Seligman, „Prawdziwe szczęście”, Media Rodzina, Poznań 2005
- Martin E.P. Seligman, „Optymizmu można się nauczyć”, Media Rodzina, Poznań 2002
- Alan Carr, „Psychologia pozytywna”, Wydawnictwo Zysk i S-ka 2009
- Jacek Santorski, Karolina Święcicka, „Wskazówki na dobre i na złe czasy”, Czarna Owca, Warszawa 2009