To było w niedużym mieście, gdzieś w zachodniej Polsce. Uroczyste obchody Dnia Kobiet, występy paru osób. Pisarka, zespół muzyczny i wreszcie pojawia się ona. Szczupła, zadbana, uśmiechnięta. Przemiło wita zebrane i każe wstać. „Unieśmy ręce i mówmy: Jestem wspaniała, jestem super” – zachęca, a zgromadzone kobiety, jest ich chyba ze sto, ochoczo wstają i krzyczą. Nie protestują, gdy potem mają klepać się po pupach i piersiach, powtarzając za liderką „Mam piękną pupę i cudowne piersi”. Nie ironizują, gdy ta peroruje: „Jesteśmy boginiami, bo rodzimy dzieci i nakrywamy stoły obrusami, robimy kariery i opiekujemy się bliskimi. Jesteśmy fantastyczne”. Na koniec roześmiane wymieniają uściski i całusy.
W ten sposób nieoczekiwanie trafiłam w środek piekła afirmacji. Nie przyłączyłam się wprawdzie do chóru potakiwaczek, ale pomyślałam, że musi być coś z naszą pewnością siebie nie tak, skoro tak łatwo dajemy się wkręcić w czary. Tym bardziej że to godzinne spotkanie było tylko próbką kursów, które prowadząca urządza w całym kraju za pieniądze.
Zresztą nie trzeba jechać daleko. Wystarczy popytać. Szefowa niedużej międzynarodowej firmy: „Znalazłam się na tym stanowisku właściwie przypadkiem. Cały czas myślę, że to się wyda”. Autor głośnej książki w reakcji na komplement, że to świetna rzecz: „Przypadek”. Redaktor cenionego magazynu: „Czuję się jak Dyzma. Boję się, że w końcu ktoś zauważy, że osiągnąłem to w wyniku zbiegu okoliczności”. Przykłady można mnożyć, ale nie w tym rzecz. Czas się z tym rozprawić. Bo pewność siebie nie jest wrodzona. Można się jej nauczyć. I warto, bo przydaje się nie tylko przy wspinaniu po szczeblach kariery. Nie zawadza również w wydawaniu przyjęć, podróżowaniu, uprawianiu sportów, poznawaniu języków obcych, randkowaniu i pielęgnowaniu związków.
Pewność, czyli niepewność
Jak mówi Agnieszka Kasprzyk-Mączyńska, coach biznesu i psycholożka z Uniwersytetu SWPS w Sopocie: „Polskie dziecko mogłoby mieć na imię Uważaj”. Bo choć od opresyjnych lat 70. i 80. minęły dekady, wciąż na placach zabaw i w przedszkolach słychać zewsząd: „Uważaj!”.
Prof. Wiesław Łukaszewski w książce „Wielkie i te nieco mniejsze pytania psychologii” przyznaje, że relacja dorosły–dziecko to ważny tor oddziaływań. „Zaczyna się od prostego treningu samodzielności (lub niesamodzielności) małych dzieci, związanego głównie ze sposobami reakcji na próby spontanicznej aktywności dzieci – pisze. – Wzmacnianie takich prób (»Sprawdź, co się stanie«, »Sam spróbuj«…) lub ich ograniczanie (»Nie rób tego, bo sobie krzywdę zrobisz«, »Nie wchodź tam, bo ubranko sobie pobrudzisz«…) nie tylko służy rozwojowi samodzielności bądź niesamodzielności, ale kształtuje też ogólne nastawienie do zadań czy zdarzeń. Akceptacja, wspieranie samodzielności sprzyjają kształtowaniu postawy skutecznego sprawcy, podczas gdy ograniczanie, udaremnianie samodzielności sprzyja bierności i postawie bezradnościowej, roli pionka niesionego przez zdarzenia zewnętrzne”.
Agnieszka Kasprzyk-Mączyńska wychowuje dwóch synów. Kiedy próbują się wdrapać na wysoki murek, zachęca: „Spokojnie, zrobisz to. W razie czego jestem blisko”. Zazwyczaj jednak pojawia się wtedy ktoś obcy z ostrzeżeniem: „Uważaj”. I tak już będzie przez całe życie. Nawet jeśli – bo to się przecież zdarza – wyjdziemy z domu wyposażeni w odwagę, będziemy spotykać po drodze ludzi, którzy zechcą nam podciąć skrzydła.
Niepewność bierze się zatem z otoczenia. I trudno się za to obwiniać, bo z natury jesteśmy, jak pisał Elliot Aronson, a wieki przed nim Arystoteles, istotami społecznymi. „Nawet najbardziej indywidualistycznie zorientowane jednostki ludzkie są istotami społecznymi w pełnym tego słowa znaczeniu – pisze prof. Łukaszewski. – Przede wszystkim dlatego, że ulegają socjalizacji, obserwują socjalizację adresowaną do innych i same podejmują działania socjalizacyjne wobec innych”. Rzecz w dzieciństwie się zaczyna, ale nie kończy się już nigdy. Trzeba więc znaleźć sposób, by ułożyć się ze społeczeństwem z korzyścią dla siebie. Sposób i, otóż to, odwagę. Na początek warto pewność siebie, która pozwala nam być odważnym, zdefiniować.
„Pewność siebie wcale nie oznacza uwolnienia się od poczucia dyskomfortu, lecz raczej wiąże się z podejmowaniem działań mimo wątpliwości i mieszanych uczuć – pisze w wydanej właśnie w Polsce książce „Niepewność przekleństwem kobiet” Helene Lerner. – Definicję pewności siebie należałoby zmodyfikować, uwzględniając koncepcję odwagi sformułowaną przez Nelsona Mandelę: »Przekonałem się, że odwaga to nie brak strachu, lecz raczej zwycięstwo nad nim«. Prawdziwa pewność siebie przejawia się zatem w tym, że uznajemy własny strach i decydujemy się działać pomimo jego obecności”.
Zdenerwowanie ludzka rzecz
Helene Lerner prowadzi w USA duże przedsięwzięcie Women Working. W internecie, w telewizji i podczas spotkań mówi kobietom, co zrobić, by osiągnąć sukces. Do swojego sukcesu szła nie tak całkiem oczywistą ścieżką. Pracowała w szkole publicznej, potem w „The New York Times”.
Oto redakcja „The New York Times”, lata 80. W zarządzie sami mężczyźni, ona nie jest nikim ważnym. Aż pewnego dnia szef prosi ją, by zastąpiła go na spotkaniu z kierownikami wysokiego szczebla. Najpierw panika, bo przecież nie wie, co ma powiedzieć. Nie była nawet wcześniej na piętrze, gdzie oni urzędują. Przypomina sobie w pośpiechu, co usłyszała przy jakiejś okazji od Davida Bidmeada, ważnego szefa w międzynarodowej firmie Marsh: „Ludzie bardziej doceniają twoje opinie i łatwiej dostrzegą ich wartość, jeśli ego zostawisz za drzwiami i nie będziesz się zachowywać, jakbyś miała monopol na prawdę”.
Jedzie więc tą windą, nie przypuszczając nawet, że po drodze roztrzaska szklany sufit. Na razie koncentruje się na zadaniu. Zostawić ego, spróbować się na coś przydać. Tylko tyle i aż tyle. Mężczyźni biedzą się nad jakimś problemem. Rozważają, dyskutują, perorują. Ona wymyśla rozwiązanie. I teraz ten krok: pokonać tremę, odezwać się. Robi to. Niepewnie, nie kryjąc zdenerwowania, ale mówi.
„W wyniku tego doświadczenia członkowie kierownictwa firmy dostrzegli we mnie potencjał przywódczy” – wspomina w książce o niepewności kobiet. Okazuje się bowiem, że zdenerwowanie to ludzka rzecz. Można mieć tremę i mówić z sensem. Co więcej, to nawet dość często idzie w parze. Przekonani o swoich racjach, bez cienia wątpliwości, bywają częściej ignoranci niż geniusze. Zdenerwowanie może wyzwolić energię, która pozwoli nam osiągnąć więcej, niż zamierzaliśmy.
Dabbie Storey, dyrektor ds. różnorodności w firmie AT&T, mawia: „Od początku kariery nogi mam cały czas jak z waty”. Podobno najlepszym na to sposobem jest nosić spódnicę na tyle długą, by nie było widać, jak trzęsą się kolana.
„Niepewność jest elementem zmiany. Radziłabym ją przyjąć, a nie zwalczać” – mówi Agnieszka Kasprzyk-Mączyńska, która poza doświadczeniem uniwersyteckim i trenerskim ma za sobą kilkanaście lat współpracy z działami human resources.
Nikt nie jest idealny
Jest taki złośliwy żarcik, że równość między płciami zapanuje wtedy, gdy gruba, łysa kobieta z wąsem będzie szła ulicą z przekonaniem, że wszyscy mężczyźni patrzą na nią z pożądaniem, a kobiety z zazdrością. Mówi on o tym, że mężczyźni mają niby pewność siebie w genotypie. Ostatnie dekady pokazują, że ta męska pewność siebie to krzywdzący stereotyp. Jedno jednak pozostaje niezmienne. Jak pokazują badania (choćby te przeprowadzone kilka lat temu w Hewlett-Packard), kobiety składają podanie o przeniesienie na wyższe stanowisko, kiedy spełniają wszystkie wymagania. Mężczyznom wystarczy 60 procent. I to oni mają rację. Bo, jak mówi Jackie Hernández, dyrektor ds. operacyjnych w Telemundo: „Nikt nigdy nie ma wszystkich narzędzi niezbędnych do wykonywania danej pracy”.
Jeśli chcemy być odważni, musimy o tym pamiętać. O ludziach, których podziwiamy, wiemy tyle, ile oni sami zechcą nam przekazać. Znamy ich z wywiadów w prasie albo ze służbowych zebrań. Nie widzimy ich, gdy przed przyjściem do biura chodzą na dodatkowe lekcje języka, gdy po wyjściu z biura spotykają się z terapeutą, a przed snem wypijają pół butelki wina. Nie widzimy ich w rozmemłanym dresie, doszkalających się w weekendy z zagadnień, które nam są dobrze znane. I przede wszystkim nie wiemy, co potrafili, zanim znaleźli się tam, gdzie są. A wystarczy popytać.
Szefowa niedużej międzynarodowej firmy: „Stanęłam do konkursu na dyrektora, bo pracowałam w tej firmie już bardzo długo. Ale była to moja jedyna pewna kwalifikacja, może jeszcze perfekcyjna znajomość języka. Miałam niejasne pojęcie o zarządzaniu zespołem, wcześniej kierowałam co najwyżej projektami, nie wiedziałam nic o planowaniu budżetu, nie miałam doświadczenia w kontaktach z dużym biznesem, a to kluczowe w prowadzeniu mojej firmy”.
Kierownik ważnego działu w polskim oddziale światowej korporacji długo był wyróżniającym się pomysłowością, ale jednak szeregowym pracownikiem. Niespecjalnie zależało mu na karierze, ale kiedy dostał propozycję awansu, wiedział, że nie może odmówić. „Ale musiałem w ciągu kilku miesięcy zrobić coś ze swoim szkolnym angielskim” – wspomina.
Tak to zazwyczaj wygląda. Każdy kiedyś zajmuje jakieś stanowisko pierwszy raz w życiu i uczy się w trakcie. „To może wyzwalać strach, ponieważ wiąże się z koniecznością opuszczenia własnej strefy komfortu – przypomina Helene Lerner. – Nie ma w tym jednak nic złego, ponieważ podejmowanie wyzwań pozwala nam się rozwijać. Pewność siebie przejawia się w gotowości do wypływania na nieznane wody i podejmowania kolejnych słusznych działań, a także oswajania się z tym, co powoduje, że czujemy się nieswojo”.
Nic nie uczy tak jak błąd
Helene Lerner poczuła się nieswojo, gdy – doświadczona już w wystąpieniach – któregoś razu nie trafiła w oczekiwania publiczności. Był wieczór, już po kolacji. Słuchacze rozluźnieni, a ona, jak gdyby nigdy nic zaserwowała im nudną prezentację. Przyzwyczajona, że zazwyczaj łatwo nawiązuje kontakt z publicznością, w osłupieniu patrzyła, że tym razem rozmawia ze swoimi wykresami, a słuchacze szukają sposobu, jak by się tu dyskretnie ulotnić.
Nie wspomina tego smaku słodko, ale przełknęła porażkę. I wyciągnęła wnioski. Że trzeba wystąpienie dostosować do okoliczności. Że są sytuacje, kiedy zamiast przynudzać o danych, lepiej opowiedzieć historię z własnego życia. „Otwarte mówienie o własnych słabościach – pisze – pomaga nawiązać lepszy kontakt z odbiorcami. Skoro ktoś taki jak ja, ktoś mający te wszystkie wady, może odnieść sukces, to oni też mogą. Dzięki temu moja historia staje się inspiracją dla innych”.
Kończą się na szczęście czasy bezustannej afirmacji, opowiadania w kółko o paśmie sukcesów, bezkosztowym godzeniu kariery z życiem rodzinnym i łatwym zarabianiu milionów. Kończą się do tego stopnia, że w Dolinie Krzemowej, a jak wiadomo stamtąd przychodzą najciekawsze biznesowe trendy, modna jest inicjatywa „Fuck Up Night”. Kilka osób spotyka się wieczorem przy winie i opowiadają o swoich porażkach. Podobno świetnie im to robi. „To trend wywodzący się z kultury start-upów – mówi Agnieszka Kasprzyk-Mączyńska. – Zbadano, że inwestorzy chętniej wykładają pieniądze na pomysły osób, które wcześniej już coś położyły. Po pierwsze dlatego, że zakładają, że przy tej okazji czegoś się nauczyły. Po drugie są bardziej wiarygodne niż ci, którzy nie zrobili jeszcze nic, albo ci, którzy mówią o pasmach sukcesów”.
Helene Lerner dodaje: „Pewność siebie przejawia się w tym, by podejmować działania i iść naprzód z tego punktu, w którym się obecnie znajdujemy, a nie na skrajnie rygorystycznych przygotowaniach i unikaniu błędów za wszelką cenę. Musimy pozwolić sobie na błędy, bo tylko w ten sposób możemy się rozwijać”.
Jasne, Polska to nie Ameryka. Polacy, którzy w swobodnej pogawędce lubią sobie ponarzekać, są też mistrzami krytyki: za ubranie, za marzenia, za decyzje, a co dopiero za potknięcia. Łatwo jest pisać Lerner, że wystarczy traktować krytyczne uwagi jak informacje zwrotne i wyciągać z nich konstruktywne wnioski. Komuś, kto od dzieciństwa zbiera głównie uwagi, trudno jest zbudować poczucie, że w gruncie rzeczy jest jednak OK.
Krytyka charyzmatyczna
Alicja Sekret, coach językowy, ma wśród klientów osobę, która ma ponadprzeciętne osiągnięcia w swoim zawodzie i zarazem ponadprzeciętnie źle radzi sobie z nauką języka. Działa tu, wbrew pozorom, prosty mechanizm, który Sekret wyjaśnia tak: „To osoba, która przywykła do pochwał za inteligencję. Nie jest pewna siebie z natury, więc na tych pochwałach buduje swoją wartość. I panicznie boi się działać w obszarze, który przychodzi jej trudniej. Boi się, że gdy popełni błąd, wyjdzie – w jej mniemaniu – na jaw, że być może nie jest wcale tak inteligentna”. Jej sposób na takich klientów to chwalić każdy drobny krok. Owszem, sygnalizować błędy, ale przede wszystkim wyrażać uznanie dla postępów.
To dobra strategia, bo – jak zauważa Agnieszka Kasprzyk-Mączyńska – osobom niepewnym siebie potrzebny jest sprzymierzeniec. Szczególnie kiedy znajdują się w nowej lub niekomfortowej sytuacji. Niestety, nawet nie wiadomo jak życzliwy sprzymierzeniec nie załatwi za nas wszystkiego. „Pewność siebie związana jest z poczuciem własnej wartości, a ono ma źródło wewnątrz. Tu większe znaczenie niż bodźce zewnętrzne ma nasza samoświadomość” – mówi.
Co zrobić, by samoświadomość nie przypominała nam co dwie godziny, że tylko nieuwaga innych pozwoliła nam dojść tu, gdzie jesteśmy? Dobra wiadomość: to jest możliwe.
Po pierwsze przyjrzyjmy się naszym osiągnięciom. Eksperci radzą, by przed podjęciem nowych wyzwań wypisać sobie na kartce umiejętności. To może nam przypomnieć, co już umiemy. Nawet jeśli nie chcemy akurat zmieniać pracy, warto poddać się profesjonalnym testom. Za kilkanaście dolarów można zbadać swoje talenty na stronie amerykańskiego Instytutu Gallupa. Za darmo na stronie www.praca-enter.pl można zrobić sobie test umiejętności zawodowych „Spadochron” przygotowany przez FISE – Fundację Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych. To test, który wymaga przypomnienia sobie historii całego życia – od szkoły poprzez życie towarzyskie po osiągnięcia w pracy. To nieoczekiwanie uzmysławia nam, że potrafimy więcej, niż sądzimy.
Po drugie dopuśćmy do głosu intuicję. Steve Jobs, a kto jak kto, ale on wiedział coś o budowaniu marki, mawiał: „Nie pozwólcie na to, aby hałas cudzych opinii zagłuszył wasz wewnętrzny głos. Nade wszystko jednak miejcie w sobie odwagę podążania za głosem serca i intuicji”. Prawdopodobnie łatwiej jest słuchać intuicji, gdy wprowadziło się na rynek telefon, który zmienił historię społeczną, i nie boryka się z rachunkami za prąd. Ale nikt nie mówi, że ma być łatwiej. Piosenkarka Kayah była mało znaną debiutantką, gdy jej koncert zagłuszało skandowanie wielotysięcznej publiczności: „Golden Life! Golden Life!”. Publika domagała się gwiazdy, a taką był wówczas Golden Life.
Kayah wreszcie krzyknęła do mikrofonu: „Pocałujcie mnie w dupę i tak skończę koncert!”. I skończyła. Skąd miała siłę? „Wiedziałam, że tylko wierność pasjom i konsekwencja do czegoś prowadzą. Nieraz delektowałam się moją ciężką sytuacją, ale nie wątpiłam w jej szczęśliwe zakończenie – mówiła mi kiedyś w wywiadzie. – Jeśli wiemy, co chcemy robić i na jakie kompromisy pójść, a na jakie nie, łatwiej o konsekwencję”.
Agnieszka Kasprzyk-Mączyńska potwierdza: „Wiedza, a przynajmniej wizja tego, dokąd i po co zmierzamy, jest gigantycznym źródłem odwagi. Stanowi kręgosłup, który utrzyma nas w razie zachwiań”.
Helene Lerner radzi: „Przypomnij sobie sytuację, w której zaufałaś instynktowi – i twoja decyzja okazała się słuszna. Przywołaj też przypadek, w którym powinnaś posłuchać intuicji, ale tego nie zrobiłaś. Co się wtedy stało?”. Takie ćwiczenie może pomóc podjąć jednorazową decyzję, a powtarzane może nas wzmacniać na co dzień.
Po trzecie dotrzymujmy słowa. Nie, nie tym wszystkim, którym coś obiecaliśmy (choć to też nie zaszkodzi). Przede wszystkim sobie. „Dotrzymywanie słowa samemu sobie jest kluczowe w budowaniu własnej wartości” – mówi Agnieszka Kasprzyk-Mączyńska. Ona wyćwiczyła to do perfekcji. Planując rok, wpisuje sobie do kalendarza cele i marzenia. Nie tylko zawodowe, ale też dotyczące sfery duchowej, cielesnej, emocjonalnej i społecznej. Każda sfera ma swój kolor i numer. Kiedy potem planuje kolejne tygodnie, zawsze wpisuje też sprawy dotyczące tych marzeń. „Codziennie robię choćby malutki kroczek w kierunku dwóch z tych celów” – mówi.
Wyposażeni w wiedzę o swoich mocnych stronach, ufni w intuicję i słowni wobec siebie łatwiej damy odpór krytyce płynącej z zewnątrz, ale też rozsądniej wyważymy racje wewnętrznego krytyka i wewnętrznego mentora. Wewnętrznego krytyka nie trzeba przedstawiać. To ten mały upiór, który szepce nam do ucha „wszystko źle”. Czasami ma rację i warto go posłuchać. Żeby go jednak nie przecenić, dobrze jest dopuścić do głosu wewnętrznego mentora. Czyli nas, tyle że starszych i mądrzejszych o na przykład dziesięć lat. Spojrzenie na siebie z perspektywy przyszłości pozwoli nam zbagatelizować drobiazgi, które zatruwają myśli i wyraźniej zobaczyć cel.
Czarodziejskie słowo „nie”
Niestety, na nic zda się to wszystko, jeśli będziemy śmiertelnie zmęczeni. O tym, że zmęczenie odbiera nam radość i osłabia moc, a w rezultacie dewastuje poczucie wartości, napisano już prawdopodobnie wszystko. Pamiętając, że zmęczeni nigdy nie będziemy odważni, nauczmy się mówić „nie”.
Jak to zrobić? Przede wszystkim przestańmy myśleć, że „wszystko da się zrobić” i „wszystko trzeba mieć”. Otóż nie wszystko. Pewnie, to kusząca perspektywa, ale rzadko sprawdza się w rzeczywistości. Aspirując do tego, by zrobić i mieć wszystko, wpadamy w pułapkę: zbyt wiele od siebie oczekujemy, a kiedy potem tych oczekiwań nie spełniamy (bo przeważnie, gdy rzeczy do zrobienia jest za dużo, któraś się nie uda), poczucie wartości pikuje.
W złości oskarżamy świat o całe zło, a wystarczy przyjrzeć się lepiej własnemu kalendarzowi. Przeważnie nikt tam nam niczego ukradkiem nie dopisuje. Po prostu znów, zbyt niepewni siebie, by odmówić, zgodziliśmy się na jakieś zajęcie. Pułapka polega na tym, że nie zyskamy pewności siebie, dopóki nie spróbujemy odmówić. Helene Lerner radzi, by koniecznie wyznaczyć sobie parametry mocy: „Czyli wytyczyć konkretne granice, zacząć w sposób świadomy dobierać zobowiązania. Należy bronić własnego czasu”.
Korzyści jest mnóstwo. Obniżając, choćby o szczebelek, oczekiwania wobec siebie, mamy nieco większą szansę je spełnić. Pracując trochę mniej, pracujemy lepiej. Osiągamy więc więcej i jesteśmy bardziej zadowoleni. Czas, który poświęcaliśmy dotąd na zamartwianie się, że znów coś nam nie wyszło i pielęgnowanie poczucia winy, na rozważania, czy inni są z nas zadowoleni, spożytkujemy na przyjemności albo nawet bierny odpoczynek. Będziemy szczęśliwsi.
Odwaga nie jest wrodzona
Profesor Wiesław Łukaszewski w „Wielkich i trochę mniejszych pytaniach o psychologię” przypomina o odwiecznej walce człowieka o dobry wygląd. Czy też raczej o naszej konfrontacji z cudzym dobrym wyglądem. Cytowani przez niego badacze Philip Myers i Frank Biocca wskazują, że obraz własnego ciała składa się z czterech oddziałujących na siebie elementów: obrazu lansowanego w życiu społecznym (ideał kulturowy), obrazu uwewnętrznionego przez jednostkę (ideał osobisty), osobistych przekonań jednostki na temat własnego wyglądu (samoopis i samoocena) i rzeczywistego wyglądu jednostki. Przy czym największe znaczenie ma ten drugi: wzmacniany przez media ideał osobisty. Słowem, oceniając siebie, porównujemy się z Anją Rubik lub Danielem Craigiem, a nie sąsiadami z przeciwka. A – jak pisze Łukaszewski – „przekonanie, że nie jest się takim, jakim chciałoby się być, rodzi smutek, poczucie zmarnowanych szans, a przekonanie, że nie jest się takim, jakim się być powinno, rodzi wstyd, poczucie winy, ale też poczucie niepokoju czy nawet lęku. I zawsze rodzi niezadowolenie”. Tymczasem wyglądać ponadprzeciętnie może tylko połowa populacji.
Nasza relacja z wyglądem ilustruje istotę problemu z pewnością siebie. I nie chodzi nawet o to, że skoro nie mamy osiągnięć Steve’a Jobsa, to właściwie nic tu po nas. Pracując nad pewnością siebie, chcemy mieć ją od razu całą i na zawsze. A tak nie ma. „Odwaga nie jest wrodzona. Jest kształtowana, ale nie nabywa się jej w sposób trwały. Nie zawsze jest się odważnym” – podkreśla Agnieszka Kasprzyk-Mączyńska. Warto o tym wiedzieć na starcie, żeby potem – kiedy coś pójdzie nie tak – nie budować na nowo poczucia winy. Rzadko się zdarza, by wkraczając w nowe życie, zgubić po drodze starego siebie. Kiedy uczymy się nowego języka, nie zapominamy ojczystego. Ten nowy tylko w wyjątkowych wypadkach jest nam tak bliski jak ten wrodzony. A jednak posługujemy się nim. Z pewnością siebie jest podobnie. Wyuczona da nam dużo dobrego. Nawet jeśli od czasu do czasu zrobimy krok w tył.
- Ć: Iskierki pewności siebie według Helene Lerner
1. Wróć myślami do jednego ze swoich osiągnięć z ostatniego roku. Jak doszło do tego, że wykazałeś się inicjatywą? Jakimi kompetencjami się przy tym wykazałeś? Z kim podjąłeś współpracę, żeby osiągnąć założony cel? Mając na względzie odpowiedzi na te pytania, postaraj się sformułować stwierdzenie opisujące istotę twojego dokonania, używając przy tym zaimków „ja” oraz „my”. Na przykład:
• Mój dział odnotował 25-procentowy wzrost sprzedaży (dokonanie).
• Udało mi się zgromadzić informacje na temat nowego rynku i przedłożyć propozycję wprowadzenia tam naszego produktu (inicjatywa, konkretne kompetencje).
• Potem moi współpracownicy zajęli się pozyskiwaniem zleceń (uznanie dla ludzi, z którymi współpracujesz).
- Przeczytaj resztę ćwiczenia na następnej stronie »
2. Przygotowując się do rozmowy kwalifikacyjnej w sprawie ambitnego stanowiska, wypisz umiejętności, które już masz i które będziesz musiała nabyć. Zastanów się też, jakie zadania mogłabyś zlecić do wykonania innym. Taka lista pozwoli ci pozbyć się obaw, że nie podołasz wyzwaniu – pomoże ci dostrzec prawdę. Jakieś umiejętności już masz, niektórych rzeczy możesz się nauczyć, pozostałe scedujesz na innych.
3. Oprócz zadań związanych z pracą i oprócz obowiązków rodzinnych trzeba koniecznie uwzględnić w kalendarzu czas dla siebie, w tym pozycje, które nie podlegają negocjacjom, na przykład wizyty u lekarza albo comiesięczny babski wieczór. Dbając o siebie, zapewnisz sobie większe możliwości do rozwoju na wszystkich płaszczyznach.
4. Powiedz „tak” prostym przyjemnościom, cokolwiek by to w twoim przypadku było. Zacznij eliminować ze swojego życia wszystkich złodziei czasu: poczucie winy, zmartwienia, chęć dogadzania innym, perfekcjonizm. Zdaję sobie sprawę, że to niemałe wyzwanie. Jeśli jednak znajdziesz w swoim życiu miejsce na rzeczy, które pozwalają odpocząć i zregenerować siły, znacznie łatwiej ci będzie odhaczać kolejne punkty z listy rzeczy do wykonania.