Na tegoroczną galę wręczenia Oscarów komik Sacha Baron Cohen przybył w mundurze a la Muammar Kaddafi, trzymając w dłoniach urnę z „prochami” Kim Dzong Ila, który według niego pragnął zostać rozsypany na słynnym czerwonym dywanie. Nie po raz pierwszy Cohen wcielił się w wyimaginowaną postać – był już ulicznym gangsterem o pseudonimie Ali G, kazachskim dziennikarzem Boratem i Brünem – austriackim gejem. Wybryk podczas oscarowej gali został zaś wymyślony na potrzeby promocji jego najnowszego filmu „Dyktator” (w kinach od 18 maja), w którym angielski komik wciela się w postać Admirała Generała Shabazza Aladeena. Za każdym razem Cohen nabiera nas na swoją wymyśloną tożsamość za pomocą mistrzowsko dobranych kostiumów. Najnowsze badania dowodzą jednak, że strój nie jest tylko kodem, za którego pomocą obwieszczamy światu, kim jesteśmy albo kogo udajemy.
Może on również manipulować naszymi humorami, a także ograniczać zdolność samodzielnego myślenia.
Tragiczne skutki posłuszeństwa
„Przepraszam wszystkich, którzy poczuli się urażeni moim nieszczęsnym pomysłem” – kajał się w styczniu 2005 r. książę Harry, wnuk królowej Elżbiety II, który na balu przebierańców pojawił się w mundurze żołnierza niemieckiego Africa Korps. Wszelkie służbowe uniformy wywołują zbliżone do siebie reakcje – wykazały badania przeprowadzone przez Janet Volpp i Sharron Lennon z Indiana University. Badaczki pokazywały ankietowanym fotografie kobiet i mężczyzn w różnych nakryciach głowy, prosząc o opinie na ich temat. Ten sam człowiek w czapce policjanta czy wojskowego był opisywany jako godny zaufania profesjonalista, a w bejsbolówce – jako podejrzane indywiduum. Mało tego, nawet jeśli założył wzorowaną na policyjnej czapkę kierowcy autobusu, przypisywano mu rozwagę, zdecydowanie, fachowość. Żadnego znaczenia nie miała natomiast płeć. Krótko mówiąc, to mundur, a nie cechy noszącej go osoby, miał świadczyć o jej autorytecie. „Mundur to przede wszystkim symbol, a jednostka, która go nosi, również nabiera wymiaru symbolicznego” – mówi „Focusowi” prof. Jan Maciejewski, kierownik Zakładu Socjologii Grup Dyspozycyjnych w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Wrocławskiego. „Mundur wyróżnia daną osobę ze świata i sprawia, że w jej obecności ludzie zachowują się inaczej”.
Uniform nie tylko wyróżnia jednostkę z tłumu, ale podkreśla też jej przynależność do grupy niedostępnej dla ogółu. Kolor, krój, pagony, otok na czapce, baretki i ordery na piersiach pozwalają wtajemniczonym określić narodowość, rodzaj służby i miejsce w hierarchii. Uniform niczym tablica informacyjna natychmiast obwieszcza awans i wymusza określone zachowania. „Poleceń przełożonego przestrzega się do tego stopnia, że czasem ryzykuje się nawet własnym życiem” – mówi dr Aleksandra Cisłak ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, badająca problematykę postrzegania społecznego. „Załogi samolotów, na przykład podczas symulowania lotów w ciężkich warunkach, w około jednej czwartej przypadków nie poprawiają oczywistego błędu kapitana nawet wtedy, gdy może mieć tragiczne skutki”. Stan umysłu podwładnego, który jest bezkrytycznie zafiksowany na wykonaniu polecenia przełożonego, nazywa się kapitanozą. A czym jest mundur z punktu widzenia zwierzchnika? Doktor Cisłak odpowiada krótko: „Mundur jest podstawowym argumentem do wymuszania posłuszeństwa”.
Totem kontra sweterek
Nic więc dziwnego, że wojskowy uniform stał się ulubionym strojem dyktatorów. Wyśmiani przez Cohena Kim Dzong Il i Muammar Kaddafi prezentowali dwie wersje kreowanego na użytek publiczny wizerunku – ascety i ekscentryka.
Kim Dzong Il nosił stylizowany na mundur siermiężny kombinezon na suwak, bez epoletów i odznaczeń, co miało podkreślać jego skromność i pracowitość. Była to oczywiście maskarada, gdyż despota pławił się w luksusie, a kombinezon nosił prawdopodobnie z konieczności. Ze względu na bardzo niski wzrost i korpulentną sylwetkę, w klasycznym, dopasowanym do ciała mundurze wyglądałby żałośnie. Nie mógłby też ukrywać pod nim kamizelki kuloodpornej. Rezygnując z wszelkich ozdobników i dystynkcji, osiągał jednak zasadniczy cel – wyróżniał się na tle nawet najwyższych rangą wojskowych.
Muammar Kaddafi uzyskał podobny efekt za pomocą odwrotnych środków. Jego kolorowe mundury ze złotymi epoletami rodem z XVIII wieku i broszką w kształcie Afryki, przepasane zieloną wstęgą, obwieszone dziesiątkami orderów sprawiały, że nie można go było z nikim pomylić.
Cała reszta nowożytnych dyktatorów mieści się między tymi skrajnościami. Niektórzy dodają do tego elementy podkreślające ich wyjątkowość. Znakiem firmowym Fidela Castro stał się oliwkowy mundur partyzanta, Wojciecha Jaruzelskiego – ciemne okulary, Hugo Chaveza – czerwony beret, Saddama Husajna – beret czarny.
„To jest totemizm” – odpowiada prof. Maciejewski na pytanie, po co ludziom, którzy mają absolutną władzę, te przebieranki. W teorii psychoanalizy totem jest symbolicznym wyobrażeniem założyciela rodu, ducha opiekuńczego, ojca społeczności. Dyktatorzy aspirują do tej roli, wystarczy poczytać lub posłuchać ich przemówień, by dostrzec, że w zasadzie każdy z nich uważa się za męża opatrznościowego ratującego naród przed zgubą. Unikatowy, jedyny w swoim rodzaju uniform ma o tym przypominać podwładnym, a także im samym.
Gdyby obaj wspomniani dyktatorzy zdecydowali się zrzucić mundury, ich losy mogłyby się potoczyć podobnie do losów policjantów z Menlo Park w Kalifornii. W 1969 roku zamieniono ich paramilitarne uniformy na mniej „agresywne” zielone swetry, białe koszule i czarne krawaty. Po 18 miesiącach zbadano efekty. Okazało się, że w porównaniu z okresem poprzedzającym eksperyment policjanci wykazywali mniej cech autorytarnych. Potwierdziły to także twarde dane – liczba interwencji, w których wyniku doszło do zranienia cywilów, zmniejszyła się o 50 proc.
O jedną trzecią spadła też liczba ataków na funkcjonariuszy. Wydawało się więc, że złagodzenie wizerunku policjanta przynosi pozytywne efekty. Stróże prawa odarci z atrybutu władzy, jakim jest klasyczny mundur, stracili jednak bojowego ducha. Owszem, stali się milsi i bardziej kontaktowi, ale także mniej skuteczni. Unikali wchodzenia w niebezpieczne sytuacje, interweniowali tylko wtedy, gdy musieli. Zmalała też liczba chętnych do podjęcia pracy w policji. Rezygnując z munduru, policja pozbawiała się symbolu, który decydował o jej sile i atrakcyjności.
Ogłupiająca moc munduru
Fakt, że policyjne uniformy są zazwyczaj granatowe albo ciemnoniebieskie, nie jest przypadkiem. Barwy te budzą odpowiedni respekt, lecz nie wywołują tak silnych emocji jak czerń – wynika z raportu „Connotation of Color Names in the U.S., Europe and Asia”, podsumowującego wieloletnie badania nad postrzeganiem kolorów w różnych kulturach. Kolor ten zastrzeżony jest zatem dla formacji, które z założenia muszą być brutalne i bezwzględne, np. dla antyterrorystów.
Trudno powiedzieć, czy kasjerka z wrocławskego banku zwróciła uwagę na kolor munduru mężczyzny, który dwa lata temu poprosił ją o wydanie 5 milionów złotych. Wiadomo tylko, że bez wahania przekazała mu worek z pieniędzmi. Mężczyzna wyszedł, wsiadł do furgonetki i… tyle go widziano. Kasjerka powinna zażądać podania hasła dnia albo kodu elektronicznego. Wystarczył jej jednak identyfikator, legitymacja (bez wątpienia fałszywa) i przede wszystkim mundur. Złamała procedury, a bez nich zachowała się zgodnie z wynikami głośnego eksperymentu amerykańskiego psychologa Leonarda Bickmana, który wykazał, że na widok munduru większość ludzi… przestaje myśleć.
Eksperyment polegał na proszeniu przypadkowych przechodniów o wykonanie różnych czynności: podniesienie leżącej torby, wręczenie nieznajomemu monety, przesunięcie się o kilka kroków w tył. Badacze sprawdzali reakcje na te polecenia w zależności od ubioru wydających je osób. Okazało się, że niemal wszyscy spełniali prośbę, gdy wydawał je człowiek w mundurze. Cywilów posłuchała niespełna połowa.
„Mundur sam w sobie sygnalizuje autorytet i władzę” – tłumaczy dr Cisłak. „Nawet jeśli nic nie wiemy o człowieku, z którym mamy do czynienia, to jeśli nosi on mundur, jesteśmy bardziej skłonni podporządkowywać się wydawanym przez niego poleceniom”. Nabywamy tę skłonność od najmłodszych lat. Wyniki przeprowadzonych w Wielkiej Brytanii badań wykazały, że dzieci – świadkowie przesłuchiwani przez policjantów w mundurze częściej identyfikowały niewłaściwą osobę jako sprawcę przestępstwa niż wtedy, gdy przesłuchujący był ubrany po cywilnemu. „Dzieje się tak dlatego, że w obliczu munduru świadkowie odczuwają większą presję i powstrzymują się z wyrażaniem wątpliwości, które zostałyby wyrażone w obliczu stroju cywilnego” – tłumaczy dr Cisłak.
Markowe herby
Paradoksalnie, mundur i strój cywilny mają jednak wiele cech wspólnych. Podobnie jak uniform – firmowy dress code wzmacnia poczucie identyfikacji z firmą, a klientów przekonuje, że zajmuje się nimi ekspert. Dzięki „cywilnym mundurom” rozpoznajemy, kto wybiera się na dyskotekę, kto do kościoła, a kto na paradę równości. Przywiązanie członków subkultur do określonych ubraniowych kodów pomaga im zamanifestować poglądy, odróżnić się od ludzi myślących inaczej.
Fakt, że ubraniowe schematy przypisujemy nie tylko subkulturom, ale i rasom, udowodniła we wrześniu 2011 r. interdyscyplinarna grupa naukowców pod kierownictwem psychologa Jonathana B. Freemana z Tufts University.
Zadaniem badanych przez nich ochotników było określenie koloru skóry pojawiających się na ekranach osób. Choć nie zawsze było to zgodne z prawdą, osoby ubrane w stroje biznesowe były określane jako białe, a te w strojach dozorcy jako czarne. Okazało się, że w tym przypadku dominującą rolę w tworzeniu stereotypów pełniły ubrania, pojmowane jako sygnały społecznego statusu.
Zdarza się, że aby zasygnalizować swój społeczny status, nie wystarczy po prostu się ubrać. Liturgiczne szaty czy sędziowska toga wymagają odpowiedniego poruszania się, postawy i kontrolowania gestów. Zdarza się też, że zaznaczenie statusu jest zuchwałe, jak w przypadku operetkowych strojów despotów, które wręcz krzyczą: „Ja tu rządzę!”, albo ordynarne, którego zwolennikiem był na przykład rosyjski arystokrata książę Grigorij Potiomkin. W czasach, gdy urzędnik niższej rangi zarabiał 4 ruble miesięcznie, on paradował w stroju galowym wartym 25 tys. rubli. W przeliczeniu na dzisiejsze warunki to ponad 10 mln złotych.
Wydaje się, że w naszych czasach już nikt nie pozwala sobie na podobne ekstrawagancje. Biznesmeni lubią jednak dyskretnie podciągnąć rękaw marynarki, by sprawdzić, która jest godzina, i przy okazji pokazać, co noszą na ręce. Może to być na przykład zegarek Vacheron Tour de l’Ile za 1,2 mln dolarów albo jeden z modeli firmy Patek Philippe, których ceny zaczynają się od 100–200 tys. dolarów. Osoba postronna raczej nie doceni ich wartości, ale takich przedmiotów nie pokazuje się laikom, lecz tym, którzy znając biznesowy dress code, zakrztuszą się z zazdrości. „Przedmiot staje się symbolem statusu, jeżeli jego nabycie wskazuje na przynależność do grupy o określonej pozycji” – pisał prof. Erving Goffman, wybitny badacz jawnych i ukrytych mechanizmów kierujących zachowaniami ludzi. Samo posiadanie niezwykle wartościowych rzeczy nie wystarcza, gdyż „jeśli kupują je osoby spoza grupy – tracą wartość”. Dlatego moda ciągle się zmienia, a na równoległym torze trwa niekończący się wyścig między tymi, którzy czerpią satysfakcję z przynależności do elitarnego kręgu, a ich naśladowcami. Kiedy symbol statusu się upowszechni, ci pierwsi natychmiast go porzucają, by kupić nowe kreacje czy gadżety. Dzięki temu od razu widać, kto nie nadąża. Ścigają się nie tylko multimilionerzy, gwiazdy show businessu i celebryci. Tym, czym dla najbogatszych są kreacje haute couture, dla przedstawicieli klasy średniej i niższej stały się produkty markowe, opatrzone logo prestiżowej firmy. Logo nobilituje, pełni podobną rolę jak niegdyś szlachecki herb – podkreśla w swojej książce „Przetrwają najpiękniejsi” Nancy Etcoff. Dlatego też ci, których nie stać na prawdziwy luksus, a chcą, by otoczeniu wydawało się, że jest inaczej, sięgają po podróbki. Walka z imitacjami ma więc poza ekonomicznym, także emocjonalny podtekst. Gdy okazało się, że nie można jej wygrać, pojawiło się hasło „no logo”.
Nastrój na strój
Goniąc za modowymi trendami, żwawym krokiem wkraczamy w erę ubrań inteligentnych. Oprócz tak archaicznych funkcji jak ochrona przed zimnem, ubrania te mogą, mierząc tętno, temperaturę i aktywność człowieka, dbać o nasze zdrowie. W zależności od warunków pogodowych są w stanie zarówno nas rozgrzać, jak i ochłodzić. W ciągu trzech najbliższych lat ma powstać tkanina pobierająca i przetwarzająca energię pochodzącą z ludzkiego organizmu. Pozwoli to chociażby na naładowanie komórki poprzez podłączenie jej do koszulki. W dobie takich wynalazków mogłoby się wydawać, że ubrania nie mają już przed nami żadnych tajemnic. Wyniki badań dotyczących psychologicznej siły ubioru wciąż jednak zaskakują. Opublikowany na początku 2012 r. raport naukowców z brytyjskiego uniwersytetu Hertfordshire potwierdził ścisły związek między strojem i nastrojem. Ankietowanych pytano m.in. o to, w co się ubierają, gdy są przygnębieni. Ponad połowa kobiet (57 proc.) odpowiedziała, że dżinsy albo coś luźnego. Tylko 6 proc. wskazało na ulubioną sukienkę lub kostium. Zupełnie innego wyboru dokonywały, kiedy czuły się zadowolone i szczęśliwe. Aż 10 razy częściej (62 proc.) decydowały się wówczas na kreacje podkreślające ich figurę, uszyte z materiałów dobrej jakości, dość kosztowne. Kierująca badaniami prof. Karen Pine tłumaczy, że osoby w kiepskim nastroju wolą ukryć się w tłumie niż się z niego wyróżniać. Dokładnie odwrotnie zachowują się, gdy rozpierają je pozytywne emocje.
Fartuch czyni cuda
Naukowcy z Northwestern University w Chicago postanowili sprawdzić, czy dzięki odpowiedniemu strojowi możemy stać się mądrzejsi. Do badania zaprosili 58 studentów, z których połowa założyła laboratoryjne fartuchy. Wszyscy przeszli serię testów. Okazało się, że studenci w fartuchach zrobili o połowę mniej błędów niż ci, którzy ich nie mieli. Naukowe eksperymenty dowodzą, że źle dobrany strój może sprawić, że będziemy się czuć nieswojo, i może zaważyć na efektywności naszej pracy. Odpowiednio dobrany ubiór poprawia natomiast humor i mobilizuje do działania. Nie dajmy się jednak zwieść – założenie fartucha nie sprawiło, że studenci stali się mądrzejsi. Byli najprawdopodobniej bardziej skupieni i pewni siebie. Jeśli więc zgodnie z popularnym, choć wątpliwym powiedzeniem, szata nie zdobi czło-wieka, to na pewno pomaga mu żyć.
Zależność między samopoczuciem i strojem jest dwukierunkowa, co zdaniem prof. Pine oznacza, że odpowiednio dobrany ubiór poprawia humor, łagodzi chandrę, mobilizuje do działania. Mobilizuje – to nawet za mało powiedziane, wpływa także na osiągane wyniki! Hajo Adam, William Maddux i Adam Galinsky, psychologowie z amerykańskiej szkoły biznesu Kellogg School of Management, przeprowadzili w 2010 r. intrygujący eksperyment. Podzielili studentów na trzy grupy, wszystkim wręczyli białe fartuchy. Dwóm pierwszym powiedzieli, że jest to kitel lekarza, trzeciej – że malarza. Następnie poprosili „lekarzy” i „malarzy” o nałożenie stroju, trzecia grupa miała jedynie powiesić obok siebie fartuch „lekarski”. Tak przygotowanych studentów poddali testom na spostrzegawczość i skojarzenia. Okazało się, że „lekarze”, niezależnie od tego, czy mieli specjalistyczny ubiór na sobie, czy tylko przed sobą, wypadli zdecydowanie lepiej niż „malarze”.
Na tej podstawie naukowcy sformułowali teorię „ubranego poznania” (enclothed cognition), zgodnie z którą ubiór mający symboliczne znaczenie sprawia, że nosząca go osoba podświadomie wczuwa się i zachowuje jak jego prawowity posiadacz. Lekarz postrzegany jest jako ekspert, który podejmuje decyzje wymagające maksymalnej koncentracji, wiedzy i szybkiej analizy faktów. Malarz to albo żyjący na luzie artysta, albo rzemieślnik, od którego nie wymaga się aż tak wiele.
Studenci poddani eksperymentowi zachowali się zgodnie z tymi stereotypami. By lepiej wypaść na egzaminie, warto więc ubrać się jak profesor, zabiegając o pracę – jak fachowiec, a ruszając na podryw – jak modelka czy model. Odpowiednio dobrana kreacja nie tylko wpłynie na sposób postrzegania nas przez innych, wyzwoli również umiejętności pomocne w osiągnięciu celu, do którego aktualnie dążymy.