Kartka zapisana jest długopisami w kilku kolorach. Na czarno: „Postanowienia noworoczne na 2009”. I korekty: na czerwono te z 2010, na granatowo z 2011, na zielono i szaro kolejne lata. Punkt pierwszy na liście – „lose weight” (schudnąć). Dopisane na czerwono „more” (bardziej), które rok później zostaje skreślone zieloną kreską i uzupełnione na niebiesko słówkiem „again” (znowu). Następne punkty są o regularnym uprawianiu sportu, rzucaniu alkoholu i papierosów, poprawieniu relacji z żoną czy z szefem… A kolorowe uwagi świadczą o podobnie mizernych (jeśli jakichkolwiek) efektach, jak przy zrzucaniu wagi.
Skan kartki na przełomie roku błyskawicznie podbił internet. Co chwila ktoś udostępniał go na Facebooku, ktoś inny przesyłał go mailem do znajomych z uwagą „to o mnie”. Nic dziwnego, większość z nas doskonale zna mechanizm stojący za postanowieniami noworocznymi, które jeszcze przed lutym umierają śmiercią naturalną. Rok później odrobinę je weryfikujemy. I postanawiamy sobie prawie to samo raz jeszcze. Dlaczego tak trudno osiągać nam założone cele – i to nie tylko te z początku stycznia, ale też te najważniejsze, mające zmienić życie na lepsze? Czemu poddajemy się zazwyczaj niemal na początku, rezygnując po pierwszym potknięciu? Ba, często nie robimy nawet pierwszego kroku? Odpowiedź jest prosta: stawiamy te cele niewłaściwie.
Góra gór
Moim celem było zobaczenie, jaka atmosfera panuje pod Mount Everestem i kim są współcześni wspinacze
23 maja 2013 r. o piątej czterdzieści pięć czasu nepalskiego Monika Witkowska stanęła na Mount Evereście. „Byłam przemarznięta, ledwo żywa, wściekła, że nie działa mój aparat fotograficzny… Wiedziałam też, że do pełni sukcesu droga daleka – muszę przecież jeszcze zejść do bazy na dół. Ale oczywiście czułam też ogromną radość” – mówi Monika, na co dzień pilotka wycieczek zagranicznych i dziennikarka.
Do zdobycia najwyższej góry świata przygotowywała się dwa lata. I nie chodziło tylko o fizyczną sprawność (Monika ma niezłą kondycję, jest doświadczoną żeglarką, a także miłośniczką gór, co nie zwolniło jej z codziennego treningu, polegającego głównie na intensywnych biegach). Znacznie trudniejsze było zgromadzenie odpowiednich funduszy. Wyprawa na Everest w wersji oszczędnościowej, czyli bez pomocy Szerpów, kosztuje ponad 30 tys. dolarów. Było oczywiste, że nikt Monice tych 100 tys. złotych – ot tak! – nie da. Zbyt wiele podróży miała za sobą (choćby tych żeglarskich, z przepłynięciem jachtem – jako pierwsza na świecie – z Alaski na Czukotkę), żeby wiedzieć, że nawet wyjątkowe wyprawy nie budzą entuzjazmu potencjalnych sponsorów. Co nie znaczy, że w końcu się ich nie przekona.
Gdy tylko pomysł się pojawił, Witkowska od razu zaczęła sprawdzać, czy w ogóle jest możliwy. Najpierw porozmawiała ze znajomymi, przeszukała internet, wysłała pierwszy e-mail. Potem zaczęła słać kolejne listy, faksy, chodzić na spotkania. Wykorzystywała znajomości ze swojej pracy pilota wycieczek zagranicznych, szukała informacji u himalaistów z zagranicy. „To była prawdziwa dwuletnia harówka! Ale i ona była cennym doświadczeniem, którego nikt mi dziś nie zabierze” – mówi.
W to, że fundusze uda się zebrać, wątpił nawet mąż Moniki, który zazwyczaj ją wspiera i nie pozawala, by zbyt szybko się poddawała (tak było, gdy miała opłynąć przylądek Horn). Ale… Udało się! Sponsorzy dali nieco mniej niż połowę potrzebnej sumy, reszta pieniędzy pochodziła z oszczędności przeznaczonych na wykupienie mieszkania (mąż Moniki nie protestował).
„Moim celem nie było zaliczenie Góry Gór” – podkreśla Monika. „Czytałam sporo książek o Evereście, widziałam kilka filmów, a przede wszystkim słyszałam masę anegdot, plotek, historii z pogranicza fantastyki. Że wystarczy mieć pieniądze, żeby być wniesionym na szczyt. Że droga na szczyt jest bardzo prosta. Albo wręcz przeciwnie, że to najtrudniejsza i najbardziej wymagająca góra świata. Przy czym większość tych opowieści przekazywana była przez ludzi, którzy nigdy tam nie byli. Moim celem było zobaczenie, jak jest naprawdę, jaka atmosfera panuje pod Mount Everestem, kim są współcześni wspinacze i po co wydają dziesiątki tysięcy dolarów na wyprawę, w czasie której ryzykują zdrowie i życie. A potem chciałam napisać o tym książkę” – mówi Monika. „A samo wejście na szczyt? Było dodatkową nagrodą, wisienką na torcie”.
Skupienie się na samym wyczynie, czyli zdobyciu Everestu, jej zdaniem byłoby błędem. Choćby dlatego, że mogło się nie udać z przyczyn niezależnych od niej, czyli na przykład pogody. „Już zgromadzenie pieniędzy i dostanie się w Himalaje było sukcesem. O ile więc nie wydarzyłaby się żadna tragedia, tam na miejscu porażka była już niemożliwa” – mówi Monika.
Musimy kończyć, zaraz zacznie się spotkanie autorskie w Południku Zero przy Wilczej w Warszawie, gdzie Monika będzie promowała swoją książkę „Everest. Góra Gór”.
Nogi marzeń
Chodzi o to, by zamiast trzymać głowę w chmurach, zejść na ziemię i zacząć działać
Dlaczego Monice się udało? Niektórzy powiedzą, że miała szczęście. Inni, że miała doświadczenie – to był po prostu kolejny wyczyn, kolejny krok w karierze odkrywcy.
Ale coach zobaczy przede wszystkim ogromną motywację. I Everest jako drogę, a nie cel sam w sobie. A także to, że Witkowska umiała zaplanować całą ponaddwuletnią wędrówkę, a nie tylko wyobrażać sobie ostatni etap, gdy stoi na 8850 m n.p.m. „Cel to marzenie, które ma nogi. Inaczej mówiąc, marzenie uziemione, urealnione, już w ruchu” – mówi Marta Szeszko, coach. Chodzi o to, by zamiast trzymać głowę w chmurach (w przypadku Moniki wręcz ponad nimi), zejść na ziemię i zacząć działać. Od razu. Właśnie to działanie – tu i teraz – jest w realizacji celu kluczowe. Tyle że zazwyczaj to jest właśnie najtrudniejsze. „Lepiej zrobić jeden mały krok, niż nie zrobić żadnego, czekając na lepsze czasy” – mówi Szeszko. Bo, jak jest ponoć napisane przy wejściu do siedziby Facebooka, „done is better than perfect”, czyli „zrobione jest lepsze niż idealne”.
Czasem cel może się wydawać zbyt duży: wygląda wspaniale, ale przytłacza i budzi lęki. „Zamiast go zmniejszać albo – nie daj Boże – z niego rezygnować, najlepiej podzielić go na etapy” – mówi Szeszko. Klasyczną metodą jest rozpisanie drogi do niego od tyłu.
Jeśli więc za pięć lat chcę mieszkać w domu z ogrodem, to ustalam, co powinno się stać za trzy lata, co za rok, co za miesiąc, a co – tak naprawdę – dzisiaj. Okazuje się, że najlepiej zaraz chwycić za telefon i dowiedzieć się o konieczne pozwolenia. „Wykonanie pierwszego kroku, nawet najmniejszego, daje nam poczucie wykonania zadania do końca, a więc satysfakcję, nagrodę. Następne etapy już nie wydają się takie wielkie, nie do przejścia” – tłumaczy Marta Szeszko.
Częstym błędem jest wyznaczanie sobie zbyt wielu celów naraz (jak na przytoczonej na początku tekstu liście z 2009 r.). Wtedy zazwyczaj trudno nam zdecydować, który z nich jest najważniejszy: schudnięcie, znalezienie nowej pracy, poprawienie relacji z żoną czy też poprawienie swojego angielskiego. Nie wszystko naraz, w ciągu miesiąca czy dwóch. Wyznaczmy sobie priorytety lub realizujmy cele po kolei.
Krok za krokiem
Metoda smart świetnie sprawdza się i przy krótkoterminowych, i przy większych celach
Podstawowym narzędziem przy stawianiu sobie, ale i innym, na przykład swoim pracownikom, celów jest znana każdemu chyba menedżerowi metoda SMART. Samo słowo jest akronimem angielskich: Simple, Measurable, Achievable, Relevant, Timely defined. Wyznaczony cel powinien być prosty (sformułowany tak, żebyśmy nie mogli go po jakimś czasie interpretować, udawać, że o coś innego chodziło), mierzalny (czyli by można było dokładnie określić stopień jego realizacji), osiągalny (realistyczny, w zasięgu naszych możliwości), istotny (ważny dla nas, stanowiący kolejny krok w naszym rozwoju), określony w czasie (czyli żadnego „kiedyś”, ale dokładnie „za miesiąc” bądź „za rok”).
W polskiej wersji akronim ten czasami bywa też tłumaczony jako „Szczegółowy, Mierzalny, Atrakcyjny, Realistyczny, Terminowy”. Metoda świetnie sprawdza się przy krótkoterminowych celach, takich jak zwiększenie sprzedaży w firmie czy też zrzucenie pięciu kilogramów w dziesięć tygodni, ale i przy większych, takich jak tworzenie własnej firmy.
Tomasz Nowiński zawsze wiedział, że chce pracować na swoim. „Wiem, że pieniądze nie muszą być z tego większe, że u siebie zwykle znacznie więcej się trzeba narobić, ale ja nie chcę być na uwięzi. To taki mój drive, siła napędowa” – mówi. Gdy więc poczuł, że duża znana firma, w której przez kilka lat pracował i którą de facto współ zakładał, zaczyna go męczyć, wciskać w tryby, postanowił odejść. Założył ze znajomymi MarketingWizards.pl, zajmujący się marketingiem w internecie.
I od razu zaczął działać. „Żadnego rozkminiania, co się opłaci, a co nie” – mówi. Po pierwszym kliencie przyszli następni. „Kluczowe było wyznaczenie sobie konkretnych celów. Postanowiliśmy, że w ciągu roku zdobędziemy dwudziestu klientów, będziemy zatrudniać trzydziestu pracowników i będziemy mieli określony dochód. Udało się” – opowiada.
Gdy firma zaczęła sobie nieźle radzić, zaczął rozkręcać następną, tym razem związaną z podróżami. Sam dużo jeździ, i po Polsce, i po egzotycznych krajach. Przyjrzał się serwisom, które działają za granicą. I założył Travelist.pl, klub dla ludzi, którzy cenią w podróży wygodę, ale nie przepych, czyli dobrze rozumiany luksus. Już myśli o następnej firmie, choć na razie nie chce zdradzać jakiej. „Żeby się nie kiwać, stół musi stać na trzech nogach” – przytacza maksymę swojego ojca, tak jak on przedsiębiorcy. Dla Tomka tym stołem jest niezależność, nie tylko finansowa.
Otwarta przestrzeń
Czasem to nasz mózg przeszkadza nam w dotarciu do celu
Na przykładzie Tomasza doskonale widać różne rodzaje celów. Najpierw był to klasyczny cel z serii „przestań”, czyli w tym przypadku „przestań pracować dla kogoś”. Najbardziej powszechny i zazwyczaj kończący się fiaskiem. Chcemy przestać coś robić – zbyt dużo wydawać, tyć, palić, pić w nadmiarze alkohol. „Takie cele nie tylko nie są inspirujące, ale dosłownie skazane na niepowodzenie z powodu pewnej funkcji naszego mózgu. Kiedy wypowiadasz negację, twój mózg słyszy jedynie jej twierdzącą część. Hasło »przestanę wydawać więcej, niż zarabiam« usłyszy to jako polecenie, by wydawać więcej, i radośnie się na to zgodzi” – tłumaczy Tomasz Misiak-Niedźwiadek, coach, i powołuje się na książkę „Zejdź sam sobie z drogi” autorstwa Roberta K. Coopera, niezależnego amerykańskiego naukowca i konsultanta biznesowego.
Następny w kolejności jest cel zwyczajny. Na przykład zgromadzić 20 tys. zł (czy jak to było w przypadku Tomka – 20 klientów). To tu metoda SMART przydaje się najbardziej. „Ale jeśli jakaś suma pieniędzy jest wszystkim, do czego dążysz, rzadko będzie czymś więcej niż końcowym przystankiem. Wątpliwe, by zarobienie tej gotówki w fundamentalny sposób zmieniło to, kim jesteś, albo pogłębiło twoją zdolność, by żyć i pracować w sposób, który wciąż będzie pozwalał ci tworzyć coś o większym znaczeniu. To jedna z głównych wad zwyczajnych celów” – mówi Misiak-Niedźwiadek. Nawet jeśli chcemy wykorzystać te pieniądze na coś szczytnego, choćby dodatkowe wykształcenie. Nauczyć się dzięki nim zajęcia, które nas ekscytuje, otwiera nowe możliwości.
„Wtedy jest to już cel związany z wykształceniem czy własną działalnością, a nie cel zarobienia pieniędzy. I wtedy możemy przejść do kolejnego etapu” – mówi coach.
Ale co się stanie, jeśli pominiemy zbieranie pieniędzy i uderzymy w tzw. wielki włochaty cel? To termin bardzo obrazowy, za którym kryją się takie przymiotniki jak zuchwały, sympatyczny, odważny, duży…
Takim celem nie jest zarobienie 20 tys. zł, ale wzbogacenie się. Już nie zgubienie pięciu kilogramów, tylko wyszczuplenie. Nie tylko wejście na Everest, ale i wykorzystywanie potem zdobytej wiedzy i do-świadczenia. „Weźmy pierwszy przykład. Wzbogacenie się jest kuszące, ale jeśli to już się wydarzy, to co wtedy? Droga usłana różami? Według naukowców: nie!” – podkreśla Misiak-Niedźwiadek. Po znaczącym wzbogaceniu się ludzie wcale nie są szczęśliwsi, a przynajmniej tak mówi mniej więcej połowa ludzi badanych przez PNC Advisors. 29 proc. z nich powiedziało wręcz, że posiadanie dużej ilości pieniędzy tworzy więcej problemów, niż rozwiązuje. To jedno z niebezpieczeństw wielkiego włochatego celu. Jest on punktem końcowym, który niemal w nieunikniony sposób prowadzi do stopniowego zamierania i rozpadu.
Zmierzając do niego, nie rozbudujemy w sobie wewnętrznych mocy, by zrobić więcej i zrobić to łatwiej. „I tu właśnie pojawiają się tzw. cele otwartej przestrzeni. W tym przykładzie jest to bycie niezależnym finansowo na zawsze. A co, jeśli mógłbyś mieć wszystkie niezbędne środki, by żyć życiem, jakie sam wybierzesz, przy wystarczającej elastyczności i rezerwach, aby zaspokoić nieoczekiwane potrzeby? To mogłoby oznaczać znalezienie nowych sposobów na wykorzystanie twoich talentów, zarobienie więcej przy mniejszych zmaganiach, mądre oszczędzanie” – podpowiada Misiak–Niedźwiadek. Powiedzmy, że w najgorszym wypadku nie uda nam się zrobić tego wszystkiego w ciągu pięciu lat. Ale sama droga do tego celu jest wartością, bo stajemy się coraz bardziej niezależni. I jesteśmy w dużo lepszej sytuacji niż ta, w której byliśmy wcześniej. Jeśli pozostaniemy wierni sobie, wówczas po drodze odkryjemy nowe pasje, talenty i zdolności, które mogą przemienić się na przykład w nowe narzędzia niezależności finansowej.
Główny problem polega na tym, że jesteśmy tak uwarunkowani, by nigdy na poważnie nie wyobrażać sobie takich „niemożliwych” celów i do nich nie dążyć. „Choć możemy życzyć sobie, aby stać się niezależnymi finansowo, to nie jest to coś, do czego mózg potrafiłby się odnieść w tej chwili i w związku z tym ogłosić alarm. A więc dosłownie staje ci na drodze i nie pobudza do działania” – mówi Misiak-Niedźwiadek (rady, jak przezwyciężyć te trudności, znajdziesz w ćwiczeniach do tego tekstu).
Samolot do Hollywood
Skorzystaj z trzech inteligencji, nie tylko jednej
Polacy, którzy zrobili karierę w Hollywood? Przecież to świetny pomysł na książkę! Agnieszka Niezgoda, która właśnie miała się przeprowadzić do Los Angeles do swojego partnera, nie kryła entuzjazmu dla nowego pomysłu. Ona była dziennikarką, a jej chłopak Jacek Laskus fotografem i mógł zrobić bohaterom książki portrety. „Nie chciałam spędzać życia na plaży. Zależało mi, żeby zrobić coś więcej, żeby inspirować innych” – mówi. Po wylądowaniu w Kalifornii właściwie od razu zaczęła szukać kontaktów i bohaterów. Po dwóch latach mieli zgromadzony całkiem spory materiał – 22 wywiady z najlepszymi polskimi reżyserami (choćby Agnieszką Holland), kompozytorami (np. z Janem A.P. Kaczmarkiem) czy kostiumografami (np. Anną Biedrzycką-Sheppard). Kilka wydawnictw było zainteresowanych książką, ale wszystkie na własnych warunkach. Co oznaczało groszowe wynagrodzenie dla autorów, a także inną formę, ilustracje i okładkę, niż sobie wymarzyli. Agnieszka zdała sobie sprawę, że ktoś będzie czerpał garściami z jej pracy, a na dodatek popsuje efekt końcowy. Postanowiła wydać książkę sama. „Nie wiedziałam, z czym to się wiąże i ile wysiłku mnie to będzie kosztować. Ale moi rozmówcy też nie wiedzieli, co ich czeka, gdy wyjeżdżali na drugi koniec świata. I to oni w dużym stopniu zainspirowali mnie, żeby robić rzeczy być może szalone, ale zgodne z własnymi marzeniami. Bo nawet absurdalne decyzje, jeśli pochodzą z głębi nas, opłacają się” – mówi dziś.
Dwa kolejne lata żyła jak nakręcona. Była w stanie poruszyć niebo i ziemię. Najpierw wszyscy ją od pomysłu odwodzili – że za drogo, że się na tym nie zna, żeby poprzestała na pisaniu. A potem jej entuzjazm i wiara we własny pomysł zaczęły udzielać się innym. Dostała dotację Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, zaangażowała grupę grafików i tłumaczy (warunkiem dotacji PISF była wersja anglojęzyczna, z czego Agnieszka teraz bardzo się cieszy, bo to może otworzyć ją na rynek amerykański), a także przekonała do swojego pomysłu dystrybutora, czyli Wydawnictwo Media Rodzina. W ostatniej chwili, tuż przed drukiem, okazało się, że na wywiad zgadza się Roman Polański.
Według coacha Tomasza Misiaka-Niedźwiadka jej cel udało się zrealizować, bo jego autorka była wyjątkowo głęboko zmotywowana. Wierzyła, że to co robi, ma sens. I sięgnęła po to, co dla niej najważniejsze. „Skorzystała ze wszystkich trzech inteligencji, które każdy z nas ma. Tej znajdującej się w głowie, odpowiedzialnej za rozumienie, percepcję, kreatywność. Tej w sercu, która jest źródłem wartości, relacji i współodczuwania, oraz ostatniej, umiejscowionej w trzewiach. I to tam znajdują się pokłady odwagi” – mówi coach.
Premiera książki „Hollywood.pl” odbyła się w listopadzie na Camera Image SPR. „Włożyłam w to nie tylko mnóstwo czasu, ale i pieniędzy, które niekoniecznie muszą mi się zwrócić. Ale udało się! I jestem przekonana, że to dopiero początek drogi” – mówi Agnieszka Niezgoda.
1/5: ZNAJDŹ CEL
Wybierz taki obszar życia lub pracy, w którym najbardziej pragnąłbyś zobaczyć znaczny postęp albo odnieść sukces, i dokończ następujące zdania:
- Czy nie byłoby wspaniale, gdybym mógł…
- Kiedy myślę o tym, w co najbardziej chciałbym się zaangażować w życiu albo czego chciałbym dla ludzi, których kocham, to byłoby to…
2/5: STĄD – TAM
Przyjrzyj się krokom milowym, dzięki którym dotrzesz do celu. Zbudowanie takiej ścieżki rozbudza wewnętrzne wyzwanie rzucone blokującym nas nawykom i rutynowym zachowaniom twojego mózgu. Jaki będzie prawdopodobny rezultat tego wyboru za rok? Za pięć lat? Za 10 lat?
3/5: AUTOMOTYWACJA
Zarządzanie energią – Jak powinienem się zorganizować, żeby mieć energię do tej zmiany. Czego potrzebuję? Jak mogę zapewnić sobie komfort i poczucie bezpieczeństwa w tym działaniu? Z kim mogę w tym współdziałać i dzielić się postępami i trudnościami? Znany psycholog Jan Strelau podkreśla, że istotnym czynnikiem decydującym o kontynuacji lub przerwaniu działania jest informacja zwrotna dla jednostki na temat wyników. Jeżeli jednostka nie otrzymuje informacji o postępach, redukuje swoją wytrwa-łość. Dzięki jakim działaniom osiągnę największy efekt przy jak najmniejszym wysiłku? Ile radości jest w tym, co robię?
- Moc autoreklamy – To jedno z najprostszych, przyjemnych i skutecznych narzędzi wspierania automotywacji. Przy każdej okazji dziel się z innymi swoimi marzeniami i opowiadaj o tym, czym się zajmujeszi interesujesz. Z jedto z uznaniem (co już będzie nagrodą), z drugiej – powiększysz listę świadków, wobec których będziesz się czuł zobowiązany do działania. Niewykluczone też, że staną się oni źródłem inspiracji.
- Bliska i daleka gratyfikacja – Cel jest ważny, ale równie ważna jest droga do niego. Ona też powinna sprawiać ci przyjemność. Nigdy do końca nie wiemy, dokąd nas zaprowadzi i jakie możliwości się otworzą dzięki celowi otwartej przestrzeni. Dlatego zaplanuj nagrody pośrednie lub świętuj małe i duże sukcesy.
- Zdrowy dystans – Świadomość, że możesz wybrać: czy kontynuować działania, czy ich zaniechać, może wzmacniać wytrwałość w drodze do celu. Pozwól sobie na myśl, że nie musisz tego osiągnąć za wszelką cenę. Nie presja, lecz radość prawdziwie i trwale motywuje.
4/5: SPYTAJ GŁOWĘ, SERCEI BRZUCH – By poprawnie zrozumieć i zdefiniować to, czego pragniemy, trzeba użyć nie jednej, ale trzech inteligencji: myślącej i kreatywnej głowy, serca pełnego wartości oraz intuicji i mobilizacji brzucha (nerwowego układu jelitowego).
- Serce: Głębsze znaczenie – jakich twoich wartości życiowych dotyczy ten cel? Ekologiczność – jaki wpływ będzie miała jego realizacja na życie twoje, rodziny, otoczenia? Co się zmieni, jeśli osiągnę ten cel? Co się zmieni, jeśli go nie osiągnę? Co się nie zmieni, gdy osiągnę cel? Co się nie zmieni, gdy nie osiągnę celu?
- Głowa: Realistyczność – w jakim stopniu cel jest możliwy do zrealizowania? Mierzalność – po czym poznasz, że go osiągnąłeś? Jak zmierzysz sukces? Precyzyjność – powinieneś być w stanie maksymalnie precyzyjnie zapisać swój cel, np. tylko jednym zdaniem, tak by był osadzony w czasie. Kontrola – co jest, a co nie jest w zasięgu twojej kontroli? Gdzie chcesz mieć jej więcej?
- Brzuch: Otwarta przestrzeń – odpowiedz kolejno na pytania: Co znacznie ważniejszego dzięki temu celowi osiągniesz? Co ci to umożliwi? Kim się dzięki temu staniesz? Specyfikacja zmysłowa – wyobraź sobie, że masz już to, czego chciałeś, jak teraz wyglądasz, a co widzisz wokół siebie, gdzie jesteś? Kto jest wokół ciebie? Jakie widzisz kolory, obrazy, jakie pojawiają się zapachy? Co słyszysz? Co czuje twoje ciało? Jakie to uczucie? Mobilizacja – Do czego mobilizuje cię myśl o tym celu? Do czego brakuje ci motywacji?
5/5: POZYTYWNA INTENCJA WEWNĘTRZNEGO KRYTYKA
Bywa, że w drodze do celu sami rzucamy sobie kłody pod nogi, gdy zawierzamy głosowi wewnętrznego krytyka: „jesteś za dużym leniem”, „to cię przerasta”, „to ci się nie uda”. Spisz, za co wewnętrzny krytyk cię najczęściej krytykuje. Spytaj go: czego chcesz ode mnie, krytyku? Co ma być skutkiem twojego krytykowania? Jaka dobra intencja kryje się pod twoją krytyką? Jak to osiągnąć – co mam przestać, a co zacząć robić od teraz?