Ten medal to najwyższe odznaczenie, jakie może otrzymać obcokrajowiec od władz Izraela. Od roku 1963 Instytut Yad Vashem zgromadził biogramy ok. 25 tys. Sprawiedliwych. Lecz wiele informacji w nich zawartych kłóci się z relacjami, składanymi przez uratowanych tuż po wojnie…
Milczenie Izraela
Przybywający do Palestyny ocaleni z Holokaustu Żydzi nie mogli liczyć na zrozumienie ze strony pobratymców, którzy wyemigrowali tam jeszcze przed wojną. Ci drudzy nie pojmowali, jak 6 mln ludzi pozwoliło się wymordować nazistom. Nawet po powstaniu państwa Izrael i utworzeniu w 1953 r. Instytutu Yad Vashem, pierwsza zorganizowana w nim ekspozycja pokazywała jedynie powstanie w warszawskim getcie, ucieczkę z Sobiboru i walkę o niepodległość w Palestynie. O eksterminacji mówiono niewiele, podobnie jak o ludziach, którzy ratowali Żydów. Wprawdzie do ustawy o Yad Vashem dopisano – w ostatniej chwili – akapit o uhonorowaniu Sprawiedliwych, ale przez następne 10 lat był to martwy zapis.
Przyczyną była nie tylko narodowa duma, ale też względy polityczne, a przede wszystkim postawa pierwszego premiera Izraela Davida Ben Guriona, który wyemigrował do Palestyny jeszcze w 1906 r. Wiele żydowskich środowisk zarzucało mu, że bardziej dbał o budowanie izraelskiego państwa niż o pomoc dla eksterminowanej przez nazistów diaspory. Nie istniały tu jednak łatwe decyzje: powstały w 1949 r. Izrael pilnie potrzebował pomocy finansowej. Jako jeden z pierwszych udzielił jej rząd… RFN, którego przedstawiciele 10 września 1952 r. podpisali w Luksemburgu umowę z władzami Izraela o wypłacie 3 mld marek odszkodowania dla państwa żydowskiego i dożywotnich rent dla ocalałych z Holokaustu. Był to potężny zastrzyk finansowy i premier Ben Gurion, „ojciec państwa”, był gotów na wiele kompromisów dla utrzymania dobrych relacji z kanclerzem Adenauerem.
Krytycy Ben Guriona zarzucają mu wręcz, że przez pierwsze 10 lat istnienia Izraela między nim a władzami Niemiec istniała „zmowa milczenia”, dotycząca nazistowskich zbrodni dokonanych na Żydach. Jednak nacisk ocalonych z Holokaustu, którzy zdobywali coraz większe wpływy w państwie, doprowadził w końcu do spektakularnych zdarzeń. W 1960 r. agenci Mossadu uprowadzili z Argentyny Adolfa Eichmanna, głównego realizatora „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”.
Zbrodniarze i sprawiedliwi
Relacjonowany przez wszystkie światowe media proces zbrodniarza rozpoczął się w Jerozolimie w kwietniu 1961 r. i miał decydujące znaczenie dla ożywienia idei Sprawiedliwych. Z jednej strony, pokazał opinii publicznej Izraela mechanizmy i skalę Zagłady. Z drugiej Ben Gurion, obawiając się pogorszenia stosunków z Bonn (Eichmann dysponował dużą wiedzą na temat eksnazistów we władzach RFN, m.in. Hansa Globkego, dyrektora gabinetu kanclerza Adenauera, a wcześniej ważnej postaci w Biurze Żydowskim MSW III Rzeszy), osobiście zadbał, by w akcie oskarżenia znalazły się wzmianki także o ludziach i krajach pomagających Żydom w czasie Zagłady.
Dla idei Sprawiedliwych oznaczało to przełom. Jednak kwestia uhonorowania ludzi ratujących Żydów nie była prosta. Gdy w kwietniu 1962 r. Instytut Yad Vashem zorganizował uroczystość sadzenia „drzewek Sprawiedliwych” na Górze Pamięci w Jerozolimie, jednym z pierwszych zaproszonych był Oskar Schindler. Wzbudziło to protesty ludzi, którzy zapamiętali go jako cynicznego nazistę, który przede wszystkim chciał zarobić na niewolniczej pracy Żydów (ostatecznie został uznany za Sprawiedliwego dopiero pośmiertnie, po filmie Spielberga).
W efekcie postanowiono powołać niezależną komisję, której zadaniem byłaby szczegółowa weryfikacja kandydatur ludzi, zgłaszanych do tytułu. Rozpoczęła pracę w lutym 1963 r., już po egzekucji Eichmanna, a na jej czele stanął Mosze Landau, były przewodniczący trybunału sądzącego zbrodniarza.
W ocenie kandydatur komisja przyjęła kilka podstawowych kryteriów: nominować do tytułu mogą tylko Żydzi, zgłoszony nie może być Żydem, pomoc musiała mieć charakter trwały nie jednorazowy, nie mogła być świadczona w zamian za korzyści finansowe (z wyjątkiem pokrycia kosztów mieszkania i wyżywienia) oraz musiała wiązać się z ryzykiem dla ratującego. Zaakceptowane osoby miały zostać uhonorowane medalem i dyplomem, przysługiwało im też prawo zasadzenia drzewka w Alei Sprawiedliwych, z umieszczoną pod nim tabliczką z imieniem i nazwiskiem. Mogły się również ubiegać o izraelskie obywatelstwo i związaną z nim stałą rentę w wysokości średniej płacy.
Wkrótce komisja ogłosiła nazwisko pierwszego człowieka, uhonorowanego tytułem Sprawiedliwego. Był to… austriacki przedsiębiorca Johann Pscheidt, który w 1941 r. otworzył na terenie Zagłębia Dąbrowskiego fabrykę butów „Rekord”, zatrudniając w niej 80 Żydów z Sosnowca, Będzina i Zawiercia. Wyrobił im następnie „aryjskie” dokumenty – wielu z nich przeżyło. Drugim był… Niemiec Ludwig Woerl – w czasie wojny więzień funkcyjny w barakach szpitalnych obozów koncentracyjnych w Dachau i Auschwitz. Dzięki swojej pozycji mógł tam ocalić życie 600 żydowskim więźniom. Czy był to ukłon w stronę Niemiec, czy relacje uratowanych przez Pscheidta i Woerla rzeczywiście pierwsze trafiły do Yad Vashem? Tego się już zapewne nie dowiemy.
Trzecim i czwartym uhonorowanym byli Tadeusz Czeżowski i Władysław Kowalski z Polski (patrz ramka). Do stycznia 2013 r. Instytut przyznał tytuły Sprawiedliwych 24.811 osobom, z których 6.394 (26 proc.) to Polacy. Czy jednak wszyscy spośród nich spełniali ustanowione przez Yad Vashem kryteria?
Cena życia
Zdzisław i Halina Krzyczkowscy byli parą lumpenproletariuszy zajmujących pożydowskie mieszkanie przy ul. Siennej 42 w Warszawie. On był drobnym złodziejem i bazarowym handlarzem, ona wulgarną, chciwą kobietą. Zdzisław szmuglował żywność do getta, skąd przywoził buty robione przez tamtejszego szewca. Tak poznała go rodzina Barlandów. W maju 1943 r., po upadku powstania w getcie i ucieczce z „pociągu śmierci”, piątka ocalonych poszła szukać ratunku pod ten jedyny znany sobie adres po „aryjskiej” stronie.
Zdzisław i Halina zdecydowali się przyjąć uciekinierów na konkretnych warunkach: Żydzi zapłacą za budowę skrytki (dodatkowej ściany w mieszkaniu) i wyżywienie plus 500 zł „komornego”. Jak twierdzi historyk Jacek Leociak w książce „Ratowanie”, była to niska stawka. W owym czasie wynajęcie w Warszawie mieszkania „nie-Aryjczykom” kosztowało od 2 do 4 tys. złotych miesięcznie. „Aryjczycy” płacili cenę 10-krotnie niższą.
W pisanym na gorąco pamiętniku rodzina Barlandów opisywała kryjówkę u Krzyczkowskich jako koszmar, szczególnie zachowanie Haliny: „Od miesięcy oszukuje nas już bezczelnie i okrada na wadze zakupionych produktów. Za chleb, który kosztuje 3 złote, każe płacić 17. Jesteśmy zupełnie roztrzęsieni i rozbici ze strachu. Jedyny sposób, aby kupić sobie kilka chwil spokoju, to trzymać bez przerwy mieszek otwarty, czerpać z niego bez przerwy i dawać, płacić bez końca za każdy oddech”.
Jednocześnie Barlandowie zdawali sobie sprawę, że mają do czynienia z ludźmi z dołów społecznych, ze wszystkimi tego konsekwencjami: „Potrafili zaprosić sobie jakąś koleżankę, a nas zamknąć na dwa dni w tej skrytce, bez wody, bez ubikacji. Głodowaliśmy, bo on przepijał pieniądze”. Z drugiej strony zauważali: „Zdzisio ma swój honor, złodziejski, ale honor, a to już wiele znaczy. Kapusiem nigdy nie byłem i nie będę. Można mnie rżnąć – powiada – na kawały i nikt ode mnie nic nie wydostanie”.
Barlandowie opuścili kryjówkę u Krzyczkowskich w dniu wybuchu powstania warszawskiego. Wyzwolenia stolicy doczekali, ukrywając się w jednej z piwnic. Po wojnie wyemigrowali do Izraela. 40 lat później, w 1987 r., do Mariana Barlanda dotarł list wysłany przez Halinę Krzyczkowską, w którym błagała go o pomoc, opisując tragiczne warunki, w jakich żyje ze swoim mężem. W efekcie do Instytutu Yad Vashem trafił list Barlanda, zgłaszający Polaków do tytułu Sprawiedliwych (uhonorowani mogą starać się o pomoc materialną z żydowskich fundacji). W porównaniu z pamiętnikiem w czasów wojny była to niemal laurka: Krzyczkowscy tytuł Sprawiedliwych otrzymali.
Czy przypadków upiększania świadectw, by spełniały kryteria ustalone przez komisję Yad Vashem, było wiele? Leociak pisze, że tuż po wojnie żydowskie organizacje zostały dosłownie zalane wnioskami o pomoc od osób, które ukrywały Żydów, także za pieniądze. W wielu z nich wprost formułowano żądania rekompensaty za koszty związane z ratowaniem, zarówno materialne, jak i psychiczne. Piszący byli najczęściej ludźmi skrajnie biednymi, schorowanymi, niemogącymi liczyć na żadną pomoc. Wielu z nich zostało później nominowanych do tytułu Sprawiedliwych i otrzymało go. Czy oznacza to, że wśród uhonorowanych przez Instytut Yad Vashem są „mniej” lub „bardziej” Sprawiedliwi?
Jak uważa dr Mordecai Paldiel, były dyrektor Departamentu Sprawiedliwych w Yad Vashem, u najgłębszych podstaw tej idei leży mistyczna przypowieść o Lamed Vav Tzadikim – czyli 36 sprawiedliwych, którzy muszą istnieć w każdym pokoleniu, by świat mógł przetrwać. Jeśli zabraknie chociażby jednego z nich, nastąpi straszliwy koniec. Nie wiedzą wzajemnie o swoim istnieniu, nikt nie jest też świadom roli, jaka jest im przypisana. Często są to prości, biedni ludzie. I chociaż talmudyczna przypowieść dotyczyła wyłącznie Izraelitów, wydaje się, że taka interpretacja Sprawiedliwych została rozciągnięta przez komisję Yad Vashem także na ludzi ratujących Żydów w czasie Holokaustu – nawet Krzyczkowscy, którzy uczynili z tego źródło dochodu, ryzykowali własnym życiem. Wobec tego faktu ich motywacja i sposób bycia miały drugorzędne znaczenie.
Polityka i sprawiedliwi
W ciągu 50 lat idea Sprawiedliwych stała się potężnym narzędziem izraelskiej polityki. Każde przyznanie tytułu jest uroczystością, z udziałem władz państwowych danego kraju i mediów. Yad Vashem to drugie z kolei (po Starym Mieście w Jerozolimie) najczęściej odwiedzane przez turystów miejsce w Izraelu. Nie zmienia to faktu, że niektóre decyzje Instytutu budzą wiele wątpliwości.
Tytułem Sprawiedliwego wśród narodów świata nie został dotąd uhonorowany żaden Arab ani Irańczyk, chociaż znane są przypadki ratowania przez nich Żydów w czasie Holokaustu. Tunezyjczyk z miasta Mahdia Khaled Abdelwahhab w czasie okupacji kraju przez Niemców ukrył na farmie ponad 20 Żydów (w sumie ze 100 tys. tunezyjskich Żydów 5 tys. zostało deportowanych do obozów śmierci). Zgłoszony do tytułu w 2007 r., nie został dotąd uhonorowany. Jeszcze wymowniejszy jest przykład Abdola Hosseina Sardariego, irańskiego dyplomaty, który w czasie niemieckiej okupacji Francji umożliwił ucieczkę z tego kraju dwóch tysięcy perskich Żydów [pisaliśmy o nim w FH 9/13 – przyp. red.]. Chociaż został za to doceniony przez wiele żydowskich organizacji, w tym Centrum Szymona Wiesenthala, tytułu Sprawiedliwego od Yad Vashem nie otrzymał. Wielką nieobecną wśród Sprawiedliwych jest również polska Romka Alfreda Noncia Markowska, która w czasie wojny uratowała pięćdziesięcioro cygańskich i żydowskich dzieci.
O wiele bardziej kontrowersyjny jest przypadek Alberta Göringa, młodszego brata nazistowskiego zbrodniarza Hermanna. Albert, którego ojcem chrzestnym był mający żydowskie korzenie Ritter von Epstein, na przekór rodzinie angażował się w pomoc Żydom – szczególnie w czasie, gdy piastował stanowisko dyrektora w czeskiej fabryce Skody. Potrafił wysłać do obozu koncentracyjnego ciężarówkę z zapotrzebowaniem na kilkudziesięciu robotników, która następnie zatrzymywała się w odludnym miejscu, umożliwiając więźniom ucieczkę. On również został zgłoszony do tytułu Sprawiedliwego.
Jak dotąd, na każde 10 wniosków o przyznanie tytułu, trafiających do Yad Vashem, 8 jest rozpatrywanych pozytywnie. Mimo upływu niemal 70 lat od zakończenia II wojny światowej Sprawiedliwych wciąż przybywa. W 2013 roku było to 455 osób (w tym 55 Polaków). Nie zdarzył się jeszcze przypadek odebrania tytułu żadnemu z uhonorowanych, jednak może to nastąpić. Wiosną 2014 roku dr Natalia Indrimi, dyrektor żydowskiego centrum kultury z Nowego Jorku, odnalazła dokumenty świadczące o tym, że Giovanni Patalucci – który w czasie włoskiej okupacji Chorwacji pełnił funkcję komendanta policji w Rijece, gdzie rzekomo uratował od śmierci 5 tys. żydowskich dzieci – w rzeczywistości był zbrodniarzem wojennym. Informacje o liczbie uratowanych okazały się fałszywe. Ponadto wyszło na jaw, że z zarządzanego przez Patalucciego regionu aż 80 proc. Żydów trafiło do Auschwitz, co było największym odsetkiem ze wszystkich miast Włoch i okupowanych przez nie terytoriów. Patalucci jest jednak problemem nie tylko dla Yad Vashem – w 2005 r. Watykan rozpoczął proces beatyfikacji Włocha. Ścieżki Sprawiedliwych bywają naprawdę kręte.
Warto wiedzieć;
Henryk Sławik – dziennikarz, który ocalił tysiące dzieci
Jako uczestnik trzech powstań śląskich i wieloletni poseł do Sejmu Śląskiego 45-letni dziennikarz Henryk Sławik musiał uciekać z kraju po zajęciu go przez armię niemiecką. Przedostał się na Węgry, gdzie stanął na czele Komitetu Obywatelskiego ds. Opieki nad Uchodźcami Polskimi – organizacji, która pod pretekstem świadczenia pomocy materialnej dla 100 tysięcy przebywających w tym kraju emigrantów prowadziła na wielką skalę operację przerzutu Polaków na Zachód. Zaufanym współpracownikiem Sławika był József Antall, szef Biura ds. Uchodźców węgierskiego MSW, który wystawiał Polakom dokumenty legalizujące ich pobyt w tym kraju.
Już w 1939 r. do kierowanej przez Sławika organizacji zaczęły trafiać żydowskie dzieci, które udało się potajemnie ewakuować z okupowanej Polski. W miarę narastania nazistowskich represji grupa ta stawała się coraz liczniejsza. Latem 1943 r. Sławik i Antall ukryli uciekinierów w miasteczku Vac w sierocińcu, działającym pod szyldem Domu Sierot Polskich Oficerów. Kiedy węgierskie władze, po zajęciu kraju przez armię niemiecką, rozpoczęły wiosną 1944 r. masowe deportacje Żydów do obozu śmierci w Auschwitz, podopieczni z Vac zostali potajemnie wywiezieni do Budapesztu i umieszczeni w domach prywatnych i sierocińcach, gdzie przeżyli do końca wojny. Szacuje się, że dzięki Sławikowi i Antallowi udało się w sumie uratować od 5 do 14 tys. żydowskich dzieci (dokładna ewidencja ze względów bezpieczeństwa nie była prowadzona).
Latem 1944 r. Henryk Sławik wpadł w ręce gestapo. Torturowany w więzieniu w Budapeszcie, nie wydał nikogo ze współpracowników. Niedługo po tym został zamordowany w obozie koncentracyjnym w Mauthausen. W 1977 r. Instytut Yad Vashem przyznał mu tytuł Sprawiedliwego. Prowadzone przez Sławika działania były jedną z pierwszych akcji ratowania Żydów w czasie II wojny światowej poza granicami Polski.
Wilm Hosenfeld – człowiek, który uratował Szpilmana
Postać Hosenfelda pozostawała nieznana aż do słynnego filmu Romana Polańskiego „Pianista” z 2002 roku. Ten kapitan Wehrmachtu, który w 1939 r. pełnił funkcję komendanta obozu jenieckiego w Pabianicach, a następnie oficera zarządzającego obiektami sportowymi dla Niemców w Warszawie, prowadził przez cały czas okupacji podwójne życie. Dowodem stał się jego pamiętnik, wysłany do żony w paczce z bielizną. Wynika z niego, że Hosenfeld starał się pomagać Polakom i Żydom, zatrudniając ich w administrowanych przez siebie obiektach. Najbardziej znanym jednak epizodem jest pomoc, jakiej udzielił żydowskiemu pianiście Władysławowi Szpilmanowi, ukrywającemu się w ruinach.
Niemiec dostarczał mu żywność i ubranie, chronił też przed możliwą wpadką. Szpilman przeżył, jednak Hosenfeld po dostaniu się do sowieckiej niewoli został oskarżony o zbrodnie wojenne i skazany na 25 lat obozu pracy. Zmarł w 1952 r. w okolicach Stalingradu. W 2009 r., siedem lat po premierze „Pianisty”, Hosenfeld został uznany za Sprawiedliwego.
Władysław Kowalski – prywatna wojna pułkownika
W 1940 r. 45-letni pułkownik rezerwy Władysław Kowalski miał dobrą pracę w Zakładach Philipsa w Warszawie, gdzie zajmował się egzekucją należności wekslowych. Jak na warunki okupacyjne, mógł dostatnio i bezpiecznie żyć. Nie potrafił jednak przejść obojętnie wobec potrzebujących.
Pierwszym uratowanym przez niego Żydem był Bruno Boral, który we wrześniu 1940 r. zaczepił go na ulicy, prosząc o coś do jedzenia. Kowalski zabrał go do domu, nakarmił, ubrał, załatwił fałszywą metrykę chrztu i kenkartę, a następnie pracę w Philipsie. Latem 1941 r. spotkał rodzinę żydowskiego adwokata Filipa Rubina, która szukała schronienia w zrujnowanej kamienicy. Ich również zabrał do siebie.
W 1942 r. pod pretekstem windykacji należności, zaczął specjalnie wchodzić do getta w poszukiwaniu tych, którym mógłby pomóc. Tak trafiły do niego m.in. rodziny Rozenów i Bucholców. 12 osób ulokował w skrytce w swoim mieszkaniu na Pańskiej 111, resztę u zaufanych znajomych. Kiedy mimo wysokiej pensji z Philipsa zaczęło brakować funduszy na wyżywienie coraz większej liczby ukrywających się, Kowalski rozkręcił w mieszkaniu chałupniczą produkcję zabawek, które osobiście sprzedawał.
W sumie do wybuchu powstania warszawskiego pułkownik ukrywał u siebie i zaufanych znajomych 26 Żydów. Kiedy kryjówki zostały zniszczone po bombardowaniach, zebrał wszystkich w piwnicy domu przy Siennej, gdzie postanowił zbudować bunkier-kryjówkę. Wkrótce do grupy przyłączyło się kolejnych 30 Żydów. Kowalski i cała 56-osobowa grupa jego podopiecznych ukrywała się w bunkrze od upadku powstania aż do 19 stycznia 1945 r. – ponad 3,5 miesiąca. Zmarła tylko jedna osoba. W 1947 r. Kowalski ożenił się z uratowaną przez niego Leą Bucholc, a w 1957 r. wyemigrował z nią do Izraela, gdzie pracował m.in. w Instytucie Yad Vashem. Jest jednym z pierwszych Polaków, uhonorowanych w 1963 r. tytułem Sprawiedliwy wśród narodów świata.
Irena Sendler – lista „Jolanty”
Jako córka praktykującego w Otwocku lekarza miała szeroki krąg żydowskich znajomych, a w wieku 7 lat swobodnie mówiła w jidysz. Gdy wybuchła wojna, 29-latka pracowała w Wydziale Opieki Społecznej zarządu miasta stołecznego Warszawy. Kiedy pod niemiecką okupacją rozpoczęły się pierwsze prześladowania Żydów, Irena postanowiła wykorzystać swoje stanowisko do niesienia im pomocy. W krótkim czasie na terenie dzielnicy żydowskiej powstała siatka zaufanych osób, wystawiających fałszywe dokumenty dla mieszkających tam rodzin – według nazistowskich zarządzeń Żydom nie wolno było korzystać z żadnych form opieki społecznej. W krótkim czasie stworzony przez Irenę Sendler system pomocy objął ponad 3 tys. osób. Wszystko załamało się jednak w momencie utworzenia w Warszawie getta i zamknięcia mieszkających w nim ludzi.
Irena zaczęła przedostawać się na teren getta jako członek ekipy sanitarnej do zwalczania chorób zakaźnych. Odnowiła kontakty i system pomocy, w którego ramach do rodzin żydowskich trafiała żywność, odzież, lekarstwa i pieniądze. Kiedy jednak w 1942 r. rozpoczęły się masowe wysiedlenia z getta, i stało się jasne, że mieszkający w nim Żydzi skazani są na zagładę, priorytety zmieniły się. Najważniejszym zadaniem stało się od tej pory wyprowadzenie z getta jak największej liczby ludzi, szczególnie dzieci.
Ponieważ możliwość pomocy w ramach Wydziału Opieki Społecznej wyczerpała się, w 1942 r. Sendler rozpoczęła działalność w konspiracyjnej Radzie Pomocy Żydom „Żegota”, finansowanej przez rząd emigracyjny w Londynie. Pod pseudonimem „Jolanta” kierowała wydziałem dziecięcym tej organizacji. Do jej mieszkania zaczęły trafiać przemycane z getta (bywało, że kanałami) żydowskie dzieci, które często sama musiała wykąpać, ubrać, nakarmić i ulokować w bezpiecznych kryjówkach. Stwarzało to nieprawdopodobne sytuacje: kiedy pewnego razu odprowadziła do jednego ze szpitali skrajnie wyczerpaną dziewczynkę, lekarka oskarżyła ją na policji o znęcanie się nad dzieckiem. Dopiero uruchomienie konspiracyjnych kontaktów uratowało „Jolantę” przed sprawą sądową.
Dla każdego z ratowanych żydowskich dzieci Sendler załatwiała fałszywe „aryjskie” dokumenty. Ich prawdziwe imiona i nazwiska zapisywała na bibułkach, które zostały zakopane w słoiku. Odnalezione po wojnie, pozwoliły dzieciom (było ich 2,5 tys.) odkryć ich prawdziwą tożsamość. Sendler została uznana za Sprawiedliwą w 1965 r.
Mówi prof. Szewach Weiss, były ambasador Izraela w Polsce: Każde ocalenie to był mały cud
Ja sam jestem dzieckiem Holokaustu, które przeżyło dzięki pomocy Polaków i Ukraińców, więc tytuł Sprawiedliwy wśród narodów świata to dla mnie nie tylko nagroda, ale szczególny status dla ludzi, którzy byli jedynym światełkiem w tamtych diabelskich czasach. Z sześciomilionowej żydowskiej społeczności ocalały jedynie małe grupki: tu trzystu, tam czterystu… Każde ocalenie to mały cud. I każdy został ocalony inaczej.
Procedura przyznawania tytułu jest bardzo ścisła, prawie sądowa. I chociaż wyklucza honorowanie ludzi, którzy pomagali za pieniądze, to przecież zawsze coś trzeba było dać, żeby można było choćby kupić jedzenie. Ratowali ludzie, którzy sami byli biedni, więc jeśli ktoś miał pierścionek lub pieniądze, to dawał. Zwykle problemy z przyznaniem tytułu są inne: biskup Andrzej Szeptycki ze Lwowa, który ocalił m.in. Adama Rotfelda, Sprawiedliwym nie został. Bo chociaż ratował dzieci żydowskie, to z drugiej strony ściśle współpracował z Niemcami.
Dlaczego dziś, prawie 70 lat po zakończeniu wojny, wciąż pojawiają się nowi Sprawiedliwi? Trzeba pamiętać, że wielu z nich musiało ukrywać Żydów nie tylko przed Niemcami, ale również przed swoimi sąsiadami, a nawet rodzinami. Antysemityzm był przecież, nie tylko w Polsce, bardzo silny. Tym większe bohaterstwo tych ludzi. I często dopiero dziś ich wnuki, a nawet prawnuki, odkrywają prawdę o Sprawiedliwych.
Drzewka Sprawiedliwych Sadzone w Alei Sprawiedliwych Yad Vashem drzewka to tzw. drzewa karobowe, uprawiane na Bliskim Wschodzie od ponad 3 tys. lat. Ich strąkowe owoce są jadalne, a nasiona były używane jako precyzyjne odważniki, bo wszystkie mają idealnie taką samą wielkość i ciężar: 0,2 grama. Od słowa „karob” wywodzi się słowo „karat” – używana w złotnictwie jednostka wagi. Drzewka sadzono na terenie Yad Vashem do 1990 r. Obecnie, z powodu braku miejsca, zaniechano tego zwyczaju: Sprawiedliwi są honorowani kamienną tabliczką z imieniem i nazwiskiem.
Dla głodnych wiedzy
- Jacek Leociak „Ratowanie. Opowieści Polaków i Żydów”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010