Nasz dom znów jest pełen gości. Liczę: trzydzieścioro dorosłych i dzieci. Nawet nie wiem, kiedy ze studenckich spotkań przy piwie przeszliśmy do organizacji domowych „miniwesel”. Urodziny, Halloween, powitanie i pożegnanie lata… „Powinnaś być żoną ambasadora” – drwi czasem mój mąż. Nie, na ambasadorową – konwersującą o pogodzie z gronem ledwie znanych mi ludzi – się nie nadaję. Nasze imprezy są fajne, bo współtworzą je nasi przyjaciele. Patrząc na nich, zadaję sobie pytanie: jak to się stało, że nas polubili (a my ich)?
Nie ja jedna o tym myślę. „Jak być lubianym?” – po wpisaniu tej frazy Google wypluwa w pół sekundy kilka milionów odpowiedzi. Gdy ankieterzy pytają ludzi o najważniejsze wartości życiowe, przyjaźń ląduje zwykle na czele listy, tuż obok miłości. Sukces zawodowy czy finansowy jest o wiele mniej ważny niż to, by ludzie nas lubili.
1. Lubimy tych, których często spotykamy
Dr Wojciech Kulesza, psycholog z Wydziału Zamiejscowego Uniwersytetu SWPS w Poznaniu, często pyta studentów, jaka jest największa kara, jaką można zadać człowiekowi. Śmierć? „Nie! Izolacja! Potrzeba przynależności społecznej jest dla nas absolutnie kluczowa. Jesteśmy, jak trafnie zauważył Arystoteles, »zwierzętami społecznymi«, które w przeciwieństwie do większości innych zwierząt nie grupują się tylko po to, by przeżyć: polować, nie zostać upolowanym i się rozmnażać, lecz tworzą stada, aby dobrze żyć i osiągać wyższe cele: przyjaźnić się, ufać sobie, budować kapitał społeczny” – mówi dr Kulesza.
Nie każdy z nas ma jednak łatwość zyskiwania sympatii stada. Jak to się dzieje, że jedni przyjeżdżają na studia do obcego miasta i po miesiącu mają liczne grono znajomych, a inni do magisterki nie mają od kogo pożyczyć notatek? Jedni zmieniają miejsca pracy i dalej chodzą z byłymi współpracownikami na piwo, a inni pracują w jednym miejscu przez dwadzieścia lat i na wspólnego drinka nigdy się nie wybrali? Jak w ogóle tworzą się więzy przyjaźni? Od pierwszego wejrzenia?
„Tak też, np. wpadamy w oko, jeżeli jesteśmy atrakcyjni. Ale przede wszystkim, jak inżynierowi Mamoniowi w »Rejsie«, podobają nam się te melodie, które już raz słyszeliśmy. Im częściej się z kimś kontaktujemy, tym większe prawdopodobieństwo, że poczujemy do niego sympatię” – tłumaczy dr Kulesza. Naukowcy nazywają to zjawisko efektem ekspozycji. Jego skuteczność wykazano już w 1963 roku. Badacze Leon Festinger, Stanley Schachter i Kurt Back sprawdzili, jak studenci jednego z akademików zawierali przyjaźnie. Najczęściej zaprzyjaźniali się współlokatorzy i osoby mieszkające na tym samym piętrze. Im więcej pięter dzieliło studentów, tym bardziej szanse na przyjaźń malały (z wyjątkiem osób, które mieszkały na parterze, w pobliżu skrzynek na listy – te miały przyjaciół na wszystkich piętrach budynku). Jaki z tego wniosek? Przyjaciółmi zostają ci, których „ścieżki” często się przecinają: w pracy, w szkole, na zajęciach jogi.
2. Lubimy tych, którzy są otwarci
Ale częste kontakty z innymi to za mało. Niektórzy ludzie wydają się nosić w kieszeni magnes, inni lgną do nich, gdy tylko ich widzą. „Ja chyba mam wypisane na twarzy: »z nią można pogadać«” – żartuje koleżanka dziennikarka (na dwóch kontach na Facebooku ma łącznie ok. 7 tys. znajomych i z dużą częścią z nich spotyka się także w realnym świecie). „Przyciągam świrów” – wzdycha kolega, do którego nawet nieznajomi ludzie dosiadają się w tramwaju i zaczynają opowiadać o swoich problemach.
Może to kwestia szczęścia? Nad tym pytaniem głowił się Richard Wiseman, profesor psychologii z brytyjskiego University of Hertfordshire. Osiem lat poświęcił badaniom nad szczęściem i pechem (najmłodszym uczestnikiem był osiemnastoletni student, a najstarszym osiemdziesięcioczteroletni emerytowany księgowy), w których wyniku odkrył m.in., że ludzie mający farta stosują w życiu cztery proste zasady: umieją dostrzegać nadarzające się okazje, wierzą intuicji, są otwarci na nowe doświadczenia, a porażkę umieją przekuć w coś konstruktywnego. „Moje badania dowiodły, że szczęściarze osiągnęli o wiele wyższy niż pechowcy wynik, jeśli chodzi o cechę osobowości zwaną ekstrawersją. Lubią odwiedzać znajomych i chodzić na przyjęcia, i często wybierają zawody polegające na pracy z ludźmi. (…) Osoby takie przyciągają ludzi, ponieważ – choć nie zdają sobie z tego sprawy – ich język ciała i wyraz twarzy są dla innych atrakcyjne i zachęcające” – wyjaśnia badacz w książce „Kod szczęścia”.
Rada pierwsza: Daj innym szansę, by cię poznali
„Woody Allen zwykł mawiać, że »80 proc. sukcesu to pojawić się«. Korzystaj z każdej szansy spotkania z innymi ludźmi: idź na przyjęcie, zatrzymaj się przy czyimś biurku” – radzi Gretchen Rubin, autorka książki „Projekt Szczęście” (The Happiness Project), która przez rok testowała różne sposoby, by stać się szczęśliwszą (w każdym miesiącu skupiając się na określonej dziedzinie życia, m.in. małżeństwie, pracy, rodzicielstwie). „Dołącz do jakiejś grupy: nowa praca, zajęcia, urodzenie dziecka lub przeprowadzka do nowej okolicy dają znakomitą okazję, by wejść w nowe środowisko” – przekonuje Rubin. „A bycie częścią grupy, która dzieli wspólne zainteresowania, to najprostsza droga do nawiązania nowych przyjaźni. W dodatku w grupie możesz nawiązywać przyjaźnie z wieloma ludźmi naraz, w tym samym czasie”.
Rada druga: Mów miłe rzeczy innym ludziom
„Powiedz swoim dobrym przyjaciołom, jak wiele dla ciebie znaczą. Zwykle tego nie robimy, a warto – to sprawi, że ty poczujesz się świetnie, oni poczują się świetnie, a więzi między wami wzmocnią się” – radzi Carlin Flora, autorka książki „Friendfluence: The Surprising Ways Friends Make Us Who We Are”. „Postaraj się dawać przyjaciołom więcej od siebie. Ludzie będący w romantycznym związku zawsze świętują rocznice, a ty pewnie masz przyjaciela, którego znasz 15–20 lat, ale pewnie nigdy nie zabrałeś go na kolację, by uczcić waszą przyjaźń”.
Rada trzecia: Mów, ale też słuchaj
Natalia de Barbaro, psycholożka i trenerka prowadząca szkolenia z komunikacji i przywództwa, podkreśla, że na pewno zdobywanie sympatii jest związane z robieniem miejsca dla drugiego człowieka w rozmowie, ze słuchaniem, ale aktywnym – nie chodzi o milczenie, tylko o budowanie jakiegoś pola energetycznego między sobą a drugim człowiekiem. Przyznaje, że spotyka czasem ludzi „mających w sobie pewien blask, którego się nie da nauczyć na szkoleniu”. „Ten blask ma taką funkcję dla innych jak słońce dla słonecznika – ludzie zwracają się ku takim osobom, bo to daje energię. Często lubimy ludzi, którzy mają w sobie głęboką pogodę ducha, spokój i mądrość, ale też pewną jasność – tak, jakby zadali sobie pytania, które inni sobie zadają, i znaleźli już na nie odpowiedź. Trudno jest natomiast lubić ludzi ciągle narzekających, zwłaszcza na swoje życie”.
Rada czwarta: Przypominaj ludziom, jak wiele was łączy
„W moim przypadku świetnie działa strategia: »to sprawiło, że pomyślałam o tobie«. Dzwonię lub piszę maile do przyjaciół, ilekroć natykam się na rzeczy, które mogłyby ich zainteresować lub ich dotyczą. »Gratuluję, widziałam, że podpisałeś kontrakt na nową książkę«, »Musisz posłuchać tej płyty, może ci się spodobać«, »Byłam ostatnio w New Haven – zjadłam grecką sałatkę w Yorkside i wspominałam nasz ostatni rok w szkole«” – wylicza Gretchen Rubin.
Rada piąta: Zbuduj wspólnotę
„Jeśli nie znajdujesz wokół siebie grupy, która podziela twoje przekonania czy zainteresowania – stwórz ją” – radzi Gretchen Rubin na blogu The Hapinness Project. „Klub czytelniczy, który stworzyłam dla moich dzieci, to jedno z największych źródeł mojej radości. Badania pokazują, że wspólne zainteresowanie, które łączy dwoje ludzi, znacząco zwiększa szanse na trwanie relacji między nimi i satysfakcję z życia”.
W ramach jednego z badań eksperci (psychologowie) obejrzeli szereg nagrań wideo z wywiadów. Aby widzowie nie mogli zidentyfikować, czy rozmówca należy do grupy „szczęściarzy”, czy „pechowców”, usunięto z nagrań ścieżkę dźwiękową. Eksperci mieli za zadanie ocenić wygląd i zachowanie rozmówców podczas wywiadów. Różnice między grupami były uderzające. Szczęściarze uśmiechali się dwa razy częściej niż pechowcy i o wiele częściej nawiązywali kontakt wzrokowy. Trzy razy częściej niż pechowcy prezentowali też tzw. otwartą postawę ciała, w której ludzie pochylają się w kierunku rozmówcy, nie krzyżują rąk ani nóg i często pokazują otwarte dłonie.
Postawa zamknięta objawia się krzyżowaniem rąk i nóg oraz odchylaniem się od rozmówcy. „Wyraz twarzy i język ciała szczęściarzy przyciąga do nich innych ludzi, a z im większą liczbą osób gawędzą na przyjęciu, tym większe jest prawdopodobieństwo, że spotkają swojego wymarzonego partnera. Z im większą liczbą osób rozmawiają o interesach, tym większe szanse na poznanie kogoś, kto będzie miał pozytywny wpływ na ich karierę” – wyjaśnia badacz. Porównuje taktykę stosowaną przez ludzi otwartych do zbierania jabłek w sadzie: „Im częściej będziemy wracać w te same miejsca, tym mniej będzie w nich jabłek. Ale jeśli postanowimy za każdym razem pójść w tę część sadu, w której jeszcze nie byliśmy, szanse znalezienia jabłek będą znacznie większe”. Bycie otwartym na nowe sytuacje i na ludzi pomaga.
3. Lubimy tych, którzy się uśmiechają i nas słuchają
„Nie krytykuj”, „Uśmiechaj się”, „Słuchaj innych”, „Spraw, by inni poczuli się ważni” – te rady się nie starzeją. Udzielał ich już niemal sto lat temu Dale Carnegie, syn ubogich farmerów z Missouri, który przeszedł do historii jako ojciec społecznego poradnictwa. Jego wydany w 1936 roku poradnik „Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi” do dziś rozszedł się w kilkudziesięciu milionach egzemplarzy (lepiej sprzedaje się tylko Biblia i „Harry Potter”, żartują księgarze) i został przełożony na ponad 50 języków.
Carnegie, pisząc go, czerpał z własnych doświadczeń. Karierę zaczynał jako domokrążca sprzedający mięso sklepikarzom w Południowej Dakocie. Szybko zaczął osiągać najlepsze wyniki w stanie. I zamiast zajmować się mięsem, zaczął uczyć innych, jak sprzedawać siebie. „Ta książka nie tylko zdefiniowała na nowo amerykańskie dążenie do szczęścia, ale też była kamieniem węgielnym całego przemysłu terapeutycznego, który sprzedaje nam recepty na wszystko ustami takich guru jak Oprah Winifrey” – zauważa Steven Watts, autor biografii „Mesjasz poradnictwa”.
Tajemnica jego sukcesu? Dale Carnegie był sprawnym obserwatorem zachowań ludzkich i wyciągał wnioski. „Kiedy miałem pięć lat, ojciec kupił mi za 15 centów małego rudawego szczeniaka. Był on światłem i radością mojego dzieciństwa. Każdego popołudnia około czwartej siadał na podwórzu i wlepiał swoje cudowne oczy w ścieżkę. Jak tylko usłyszał mój głos lub zobaczył mnie ciągnącego za sobą po piachu worek, rzucał się pędem pod górę, aby przywitać mnie, skacząc z radości i szczekając w prawdziwym uniesieniu” – wspomina Carnegie w swoim poradniku. Tippy był jego nieodłącznym towarzyszem przez pięć lat i nauczył go ważnej rzeczy. „Więcej przyjaciół można zdobyć przez dwa miesiące, okazując ludziom szczere zainteresowanie, niż przez dwa lata, próbując sprawić, by ludzie zainteresowali się tobą” – radził Carnegie. Stosowanie tej zasady sprawiło, że ludzie uznawali go szybko za wspaniałego rozmówcę i towarzysza. Czy czarował ich elokwencją? Skądże!
„Na obiedzie wydanym kiedyś przez jednego z nowojorskich wydawców spotkałem sławnego botanika. Nigdy wcześniej nie rozmawiałem z człowiekiem tego fachu i rozmowa była fascynująca. Siedziałem na brzegu swojego krzesła i słuchałem, jak opowiada o egzotycznych roślinach, eksperymentach prowadzących do rozwijania nowych form życia roślinnego i roślinach doniczkowych (powiedział mi wiele ciekawych rzeczy nawet o zwykłym ziemniaku). O północy pożegnałem się ze wszystkimi i wyszedłem. Po moim wyjściu botanik skierował do gospodarza wiele miłych słów pod moim adresem, m.in. że jestem bardzo inteligentny, a zakończył stwierdzeniem, że jestem „najwspanialszym rozmówcą”. (…) Przecież prawie się nie odzywałem? Nawet gdybym chciał, nie mógłbym odezwać się, nie zmieniając tematu, ponieważ o botanice wiem tyle, co o anatomii pingwinów. Robiłem tylko jedno: słuchałem z uwagą. I on to czuł. I oczywiście sprawiało mu to przyjemność. Uważne słuchanie jest bowiem największym komplementem dla mówiącego. (…) Jeśli więc chcesz być dobrym rozmówcą, bądź uważnym słuchaczem. Interesuj się innymi, a wydasz się im interesujący. Zachęcaj rozmówcę do mówienia o nim samym i o jego dokonaniach”.
Jeśli chcemy być lubiani, powinniśmy zacząć od robienia różnych rzeczy dla innych ludzi. Takich, które wymagają czasu, wysiłku, bezinteresowności i uwagi – radził Dale Carnegie. On sam znał daty urodzin wszystkich swoich znajomych (zapisywał je w specjalnym notatniku) i kiedy zbliżał się dzień czyichś urodzin, wysyłał list albo telegram z życzeniami. Równie ważne jest pamiętanie imion i nazwisk małżonków czy dzieci znajomych. „Czyny są głośniejsze niż słowa, a uśmiech mówi zawsze: Lubię cię. Czynisz mnie szczęśliwym. Cieszę się, że cię widzę” – pisał Carnegie.
Starsza przyjaźń mniej rdzewieje
Psychologowie Thomas Berndt i Sally Hoyle badali stabilność przyjaźni w trzech grupach amerykańskich uczniów: pierwszoklasistów (6–7 lat), czwartoklasistów (9–10 lat) i tych w ósmej klasie (13–14 lat). Im starsze dzieci, tym stabilniejsze były zawierane przez nie przyjaźnie: wśród pierwszaków tylko połowa przyjaźni przetrwała rok, podczas gdy u uczniów klasy 8. wskaźnik ten sięgał 75 proc. Pierwszo- i czwartoklasiści zyskiwali więcej przyjaciół, niż ich tracili, podczas gdy u ośmioklasistów tendencja była odwrotna. Jak tłumaczą badacze – u starszych dzieci ilość przechodzi w jakość: ograniczamy liczbę przyjaciół, ale przyjaźnie stają się głębsze. Badacze zauważyli też, że bardziej stabilne były przyjaźnie miedzy tymi dziećmi, które spotykały się ze sobą nie tylko w szkole, ale także poza nią.
„Taaa” – wzdycha mój mąż, przekartkowując sceptycznie poradnik Carnegiego. „Ostatnio uśmiechnąłem się do staruszki w autobusie. »Co pana tak śmieszy!« – warknęła. Dobrze, że nie przyłożyła mi torebką”.
Może miał pecha? Bo wiele z opisanych przez Carnegiego metod działa. „Uśmiech drugiej osoby sygnalizuje brak agresji. Ja się uśmiecham, pani uśmiech odwzajemnia i zaczyna czuć to, co ja. Tak działają neurony lustrzane” – wyjaśnia dr Kulesza. Neurony, których działanie odkrył zespół Giacomo Rizzolattiego z uniwersytetu w Parmie, aktywują się nie tylko przy wykonywaniu jakiejś czynności, ale i wtedy, gdy widzimy, że wykonuje ją ktoś inny. „W badaniach pokazano np., że jeżeli badani trzymali w ustach długopis w sposób przypominający uśmiech (o czym nie wiedzieli), to oglądane reklamy były bardziej pozytywnie oceniane niż w warunkach, gdy tego wymuszonego uśmiechu nie było. Tak więc uśmiechając się, zaczynamy lubić tych, do których się uśmiechamy. A że uśmiech jest zaraźliwy, to rozmówca również się do nas uśmiecha, zaczyna nas lubić i koło się zamyka”.
4. Lubimy tych, którzy są do nas podobni
„Niby to trywialne wejść na imprezę i zagaić, że tak jak pani lubię tańczyć kizombę, ale jeśli w trakcie naszej rozmowy okaże się, że pochodzimy z tego samego miasta albo nasze matki są rozwódkami – to zapewniam, z miejsca stanę się pani bliższy” – przekonuje dr Kulesza.
Badacze Tanya Chartrand i John Bargh nazwali ten mechanizm „efektem kameleona”. W serii eksperymentów sprawdzali, jaki wpływ na postawę wobec drugiego człowieka będzie miało kopiowanie jego ruchów. Poproszono dwoje uczestników o swobodną rozmowę, przy czym jeden z rozmówców, który był tak naprawdę asystentem badaczy, miał w połowie przypadków naśladować postawę i gesty drugiego uczestnika. Efekt? Naśladowani bardziej polubili asystenta niż ci, których zachowania nie kopiowano. „Mimikra zwiększa też w nas chęć niesienia innym pomocy” – dodaje dr Kulesza. Wespół z Dariuszem Dolińskim, Robertem Majewskim i Avią Huisman sprawdził, jak na przychylność rozmówców wpływa powtórzenie ich słów. Kasjer w kantorze walut, który miał za zadanie obsługiwać klientów, a następnie prosić o datek dla lokalnej fundacji, w jednym z przypadków dokładnie powtarzał słowa klienta, w kolejnym zmieniał kolejność wypowiadanych słów, w jeszcze w innym odpowiadał zdaniem tej samej długości, ale o innej treści. Wyniki opublikowane w 2014 roku w artykule „The echo effect” na łamach „Jour nal of Language and Social Psychology” nie pozostawiają wątpliwości: papugowanie opłaca się. Najwyższe datki zostawiali klienci, których słowa zostały idealnie przez kasjera powtórzone lub szyk zdania został tylko nieco zmieniony. „Jeśli mowę można porównać do tańca, to aby zadziałał efekt kameleona, nie wystarczy, byśmy oboje tańczyli, musimy tańczyć w tym samym stylu” – tłumaczy badacz.
5. Lubimy tych, którzy wierzą w to, co my
Jak to, ale to przeciwieństwa się przyciągają! „Podobieństwo odgrywa ważną rolę w pierwszym etapie tworzenia się związku, podczas gdy komplementarność staje się ważna później” – tłumaczą Elliot Aronson, Timothy D. Wilson i Robin M. Akert w książce „Psychologia społeczna. Serce i umysł”. Jak jednak od znajomości przejść do przyjaźni i odkryć, czy się różnimy (i uzupełniamy)?„Podobieństwo pozwala przewidywać, że będziemy się podobnie zachowywać. To sprawia, że czujemy się w towarzystwie osób »takich, jak my« bezpiecznie i dobrze” – tłumaczy dr Kulesza. Spotykamy się więc coraz częściej. „Wymieniamy się – nie tylko przysługami, ale wszystkim, co nazywa się wpłatami na konto emocjonalne: uwagą, dotrzymywaniem słowa, uznaniem, ale nie fabrycznymi komplementami. Wierzę, że ważna jest też autentyczność w kontakcie, to, że czuję, że rozmawiasz ze mną naprawdę, nie przebierasz się za kogoś, kim nie jesteś, żeby coś ze mną ugrać” – wylicza Natalia de Barbaro.
Ważne jest też, na ile przyjaciel „wspiera naszą tożsamość społeczną, czyli to, kim we własnych oczach jesteśmy i co uważamy za bezdyskusyjną wartość” – wynika z badań Carolyn Weisz i Lisy F. Wood, psycholożek z Uniwersytetu Puget Sound w Tacomie. Wartości te mogą dotyczyć religii, jaką wyznajemy (lub tego, że nie wyznajemy jej wcale), miejsca pochodzenia, ról społecznych czy kibicowania tej samej drużynie. Weisz i Wood śledziły losy studentów – od 1. roku do ukończenia studiów. Co jakiś czas prosiły badanych, by określili częstość kontaktów i poziom bliskości, wsparcia, a także wspólnej tożsamości społecznej z przyjaciółmi tej samej płci. Poziom trzech pierwszych czynników pozwala przewidywać, czy dana przyjaźń się utrzyma, ale o tym, kto zostanie naszym najlepszym przyjacielem, decydowała wspólna tożsamość społeczna. Nazywamy kogoś najlepszym przyjacielem wtedy, gdy potwierdza słuszność naszych wyborów, przez co dopieszcza nasze ego.
Efekt natychmiastowy Dwie szybkie rady dla tych, którzy chcą zdobyć czyjąś sympatię:
- Efekt Franklina Ludzie cię polubią, jeśli będą mogli ci pomóc (sprawdza się raczej w wypadku drobnych przysług)
Tę ponadstuletnią komodę babcia naszej przyjaciółki Ani przywiozła z Królewca. Taszczyliśmy ją w sześcioro: konserwator z pomocnikiem, ja, mój mąż i dwóch sąsiadów z parteru. Rozmontowaliśmy drzwi, by przepchnąć mebel do mieszkania. Gdy wreszcie usiedliśmy, poczuliśmy, że bardzo lubimy Anię. Bo przecież nie poświęcilibyśmy połowy dnia na noszenie półtonowej komody, gdyby tak nie było. Zjawisko to pierwszy opisał Benjamin Franklin: zdobył sympatię politycznego przeciwnika, prosząc go o pożyczenie rzadkiej książki ze swojej biblioteki. „Kiedy niebawem spotkaliśmy się w Izbie, przemówił do mnie (czego nigdy dotąd nie robił). Odtąd też okazywał zawsze gotowość dopomagania mi i wkrótce bardzo zaprzyjaźniliśmy się. Ten, kto raz ci wyrządził przysługę, będzie bardziej skory oddać ci nową niż ktoś, komuś ty usłużył” – podsumował Franklin. Wysiłek, jaki wkładamy w pomoc drugiej osobie, wywołuje dysonans poznawczy. Redukujemy go, mówiąc „pomogłem tej osobie, bo ją lubię” i nasza sympatia automatycznie rośnie. W 1969 r. Jon Jecker i David Landy poprosili studentów o wykonanie zadania, w którym można było wygrać znaczną sumę pieniędzy. Następnie jeden z eksperymentatorów wyjaśnił części uczestników, że właśnie wyczerpały mu się fundusze na badania i poprosił o zwrot wygranej. Pozostałych nie proszono o pomoc. Na koniec wszyscy mieli za pomocą kwestionariusza ocenić eksperymentatora. Za najbardziej sympatycznego uznali badacza ci studenci, których udało się nakłonić do udzielenia mu pomocy.
- Efekt potknięcia Wydasz się sympatyczniejszy, jeśli od czasu do czasu popełnisz jakiś błąd
Tak ustalił znany psycholog społeczny Elliot Aronson. „Należy jednak zdawać sobie sprawę, że działa to jedynie wtedy, gdy grozi ci, że będziesz postrzegany jako ktoś zbyt perfekcyjny” – przestrzega prof. Richard Wiseman.
Wszyscy mnie lubią, tylko nie ja sam
Amazon po wpisaniu hasła „How to win friends” sugeruje mi zakup nie tylko klasycznej pozycji Carnegiego, ale i unowocześnionej wersji książki, dzięki której dowiem się, jak robić selfie i publikować błyskotliwe komentarze na Facebooku (by zyskać więcej lajków i znajomych).
Inne poradniki obiecują też pomóc mi „zbudować moją osobistą markę”. „To jest okropna formuła, która prowadzi do potrójnego zafałszowania: po pierwsze jestem produktem, a więc patrzę na siebie jak na przedmiot, po drugie ktoś musi mnie kupić – to uruchamia we mnie zachowania, które mogą być ze mną sprzeczne, pod klienta, po trzecie marka to coś, co jest oderwane od nas samych, takich, jakimi chcemy być. Jeśli chcę, żeby mnie lubili wszyscy – także ci, z którymi się totalnie nie zgadzam – to czy lubię siebie?” – pyta retorycznie Natalia de Barbaro.
„Stajesz się pełnym hipokryzji kawałkiem gliny, który może wpasować się wszędzie, ale przez to traci kształt, który mógłbyś nazwać swoim własnym” – pisze Jordan Bates, bloger portalu Refinethemind.com. Łatwo powiedzieć, ale trudniej przestać zabiegać o sympatię i uznanie w świecie, w którym wciąż oceniamy się po liczbie „lajków” i nawet ukochane klocki mojej córki nazywają się Friends. Dopasowanie to cena za zyskanie sympatii, która wydaje się kusząco niska. „Niestety, może być ona bardzo wysoka” – przestrzega dr Kulesza. – Nieprzypadkowo ustroje totalitarne odwołują się do mimikry, grupowe naśladowanie może mieć bardzo negatywne skutki, co świetnie pokazują np. eksperymenty Scotta S. Wiltermutha”. W jednym z nich uczestnicy mieli spacerować wokół kampusu uniwersyteckiego. Jedni maszerowali noga w nogę z badaczem, drudzy chodzili swobodnie. „Osoby, które synchronizowały swoje zachowania, bardziej lubiły eksperymentatora oraz czuły się z nim bardziej związane. Gdy eksperymentator prosił uczestników o zabijanie robaków poprzez umieszczanie ich w młynku do kawy, okazało się, że większą skłonność do spełniania tego drastycznego polecenia wykazywały osoby, które synchronizowały się z eksperymentatorem podczas spaceru” – pisze Wojciech Kulesza w książce „Efekt kameleona. Psychologia naśladownictwa”.
Sprawdź, czy nie zniechęcasz do siebie ludzi
Martwe punkty to te elementy naszego zachowania, które przeszkadzają innym lub wywołują wrażenia niesłużące naszemu wizerunkowi. Widzą je wszyscy poza nami. Trudno samemu dostrzec śnieżek łupieżu na ramionach marynarki czy kostiumu” – pisze psycholog Jacek Santorski, który skonstruował listę takich niechcianych cech, mogących odstraszać innych od polubienia nas. Martwym punktem może być:
- Nadmierna podejrzliwość
- Izolowanie się i zamykanie się w sobie
- Ekscentryzm
- Zmienność emocjonalna, naprzemienne chwalenie i deprecjonowanie ludzi i zjawisk
- Egocentryzm, domaganie się szczególnych praw bez liczenia się z innymi
- Hałaśliwość, brak wyczucia granic
- Seksualizowanie relacji
- Wybujały konserwatyzm, opór wobec zmian
- Perfekcjonizm
- Narzucanie się z pomocą, nachalność
- Pasywność, upór, obrażanie się
- Pogardliwe, krytyczne podejście do ludzi, którzy od nas zależą, despotyzm
- Skrajny pesymizm, narzekanie
Niestety, równie łatwo poszło badanym z krzywdzeniem ludzi. W tym przypadku uczestnicy eksperymentu synchronizowali się, machając w rytm muzyki kubkami trzymanymi w dłoni. Potem indywidualnie wybierali utwór dla następnej grupy. Swoje wybory musieli później uwspólnić, tworząc opinię trójki. „Jedna z osób, będąca członkiem grupy decyzyjnej, proponowała nieprzyjemny utwór, a następnie mierzono tendencję osób badanych do zgody na tę krzywdzącą i nieuzasadnioną propozycję. Okazało się, że uczestnicy naśladujący swoje zachowania częściej popierali działania agresywne, nieetyczne i krzywdzące kolejnych i do tego niewinnych uczestników badania” – pisze Wojciech Kulesza.
„Przyjaciel tworzy w nas nową przestrzeń, która prawdopodobnie nie zaistniałaby nigdy, gdybyśmy go nie spotkali. Tylko dzięki niemu rodzi się w nas nowy świat” – pisała Anaïs Nin. Trzeba jednak uważać, by te światy – nie przysłoniły w nas tego, kim naprawdę jesteśmy. „Te zewnętrzne pochwały, lajki, od których tak się ostatnio uzależniamy, to naprawdę są puste kalorie. »Cuda są tylko wewnątrz« jak pisał poeta” – przypomina Natalia de Barbaro.