Kiedy w maju 2012 r. Wioletta Połeć i Marcin Jurczuk, właściciele hurtowni zachodniej odzieży używanej, zostali oszukani przez nieuczciwą konkurencję, myśleli o tym, żeby zrezygnować z biznesu. Zamówiony przez nich wielotonowy transport z Anglii nadawał się na śmietnik. Konkurencja była perfidna: wśród wilgotnych, częściowo spleśniałych ubrań znajdowały się… zgniłe ziemniaki.
Przez parę dni zastanawiali się, czy kilka miesięcy wcześniej słusznie zrezygnowali ze stabilnych etatów w poprzednich miejscach pracy. On był przecież dyrektorem w prestiżowym wydawnictwie, ona szefem sprzedaży w firmie handlującej sprzętem elektronicznym. Załamanie nie trwało jednak długo. „Kłopoty finansowe, w jakie wpędzili nas nieuczciwi koledzy z branży, zmusiło nas do tego, by się zastanowić, co dalej” – opowiada Marcin Jurczuk. W efekcie zrezygnowali z hurtowni, ale nie z branży. Postanowili stworzyć butik z ekskluzywną odzieżą z drugiej ręki w myśl hasła: wielka moda za niewielką cenę. Dziś o ich internetowym sklepie Fashion Code w świecie mody robi się coraz głośniej. Biznesplan przysłany na konkurs Inkubatora Przedsiębiorczości Idea Banku zdobył uznanie jurorów – jako jeden z trzydziestu na 3,5 tys. zgłoszeń. Dzięki temu zyskali dodatkowe wsparcie w zakresie marketingu, obsługi prawnej i finansowania. „Kluczem do decyzji o nowym biznesie był dobrze zrobiony biznesplan, analiza rynku i wspieranie się w decyzjach. Moją pasją jest moda i na tym się znam, Marcin świetnie sprawdza się w relacjach zewnętrznych. Doskonale się uzupełniamy” – opowiada Wioletta Połeć.
Ich historia to świetny przykład na prawdziwość zasady „co cię nie zabije, to cię wzmocni”, którą półtora wieku temu sformułował niemiecki filozof Fryderyk Nietzsche. Współcześni psychologowie nieco tę sentencję modyfikują. „Kiedyś w psychologii modne było określenie »hardness«, czyli »twardość«. Dziś dochodzimy do wniosku, że ważniejsza jest »resilience«. Mówiąc potocznym językiem: nie chodzi o to, żeby nigdy nie upaść, tylko by szybko i w miarę skutecznie się podnosić. Nie być ołowianym żołnierzykiem, lecz wańką-wstańką” – mówi doc. Tomasz Ochinowski z Katedry Psychologii i Socjologii Zarządzania na Uniwersytecie Warszawskim. Słowo „resilience” trudno przetłumaczyć na polski. Dlatego w naszym kraju tę przydatną nie tylko w biznesie cechę określa się słowem „rezyliencja”. Zarówno termin, jak i związana z nim filozofia życiowa robi zresztą nad Wisłą karierę.
Odbicie od dna
PRZEZ DŁUGIE LATA REZYLIENCJĘ BADANO GŁÓWNIE W KONTEKŚCIE OSÓB DOTKNIĘTYCH TRAUMĄ
Historia badań nad rezyliencją sięga lat 40. XX wieku. Amerykańscy lekarze ze zdziwieniem zaobserwowali wówczas, że część osób chorych psychicznie całkiem nieźle radzi sobie w życiu. Badani zakładali rodziny, podejmowali pracę i mieli wysoki poziom poczucia osobistego szczęścia. Psychiatrzy doszli zatem do wniosku, że muszą mieć jakąś niezwiązaną z chorobą cechę, która czyni ich odpornymi na trudności. Prawdziwym przełomem w opracowaniu koncepcji rezyliencji okazał się rok 1955, kiedy amerykańska psycholożka Emma Werner z University of California stworzyła zespół pedagogów, pediatrów i pracowników opieki społecznej, z którym pojechała na hawajską wyspę Kauai. W tej niewielkiej społeczności rozpowszechnione były patologie – głównie alkoholizm i skrajna bieda. Werner wytypowała 698 dzieci pochodzących z marginesu społecznego, a następnie przez kilkadziesiąt lat obserwowała ich rozwój.
Zgodnie z przypuszczeniami okazało się, że większość nastolatków wychowujących się w rodzinach z problemem alkoholowym zaczyna powielać negatywne schematy rodziców, ładując się w rozmaite nałogi i życiowe problemy. Zaskoczeniem były jednak losy pozostałych. Okazało się, że ok. 30 proc. badanych całkiem dobrze sobie radzi mimo patologicznych obciążeń rodzinnych. Prof. Werner porównała te osoby do niektórych odmian metali, które cechuje wysoka odporność na złamanie, skruszenie i odkształcenie (po angielsku właśnie „resilience”). Odtąd termin na dobre zagościł w psychologii. Generalnie chodzi o zdolność do pokonywania przeciwności losu oraz elastycznego przystosowywania się do trudnych warunków życiowych. W Polsce – obok wspomnianego już określenia „rezyliencja” – używa się też terminów „sprężystość” lub „odporność psychiczna”. Dr Karol L. Kumpfer z Uniwersytetu w Utah stosuje jeszcze bardziej obrazową definicję: „umiejętność odbijania się od dna”.
Przez długie lata rezyliencję badano głównie w kontekście osób dotkniętych traumą. Koncentrowano się na dzieciach z patologicznych środowisk, społecznościach ogarniętych wojną czy doświadczonych klęskami żywiołowymi, a także osobach, które dotknęły osobiste nieszczęścia. W ostatnich latach koncepcję rezyliencji przenosi się na grunt rozwoju osobistego i zawodowego.
Ważnym impulsem był też projekt naukowy zlecony dziesięć lat temu przez Armię USA Martinowi E.P. Seligmanowi, uważanemu za guru współczesnej psychologii amerykańskiej. Był to szczytowy okres rządów George’a W. Busha i co za tym idzie – czas dużego zaangażowania żołnierzy amerykańskich w operacje wojskowe na całym świecie. Zadanie Seligmana polegało na opracowaniu programu wzmocnienia odporności psychicznej żołnierzy narażonych na wojenną traumę. „Seligman stanął na stanowisku, że rezyliencję można rozwijać. Z czasem wnioski z jego badań zaczęto przenosić do świata biznesu. Sprzyjał temu zwłaszcza kryzys ekonomiczny, który ogarnął Stany Zjednoczone” – mówi doc. Tomasz Ochinowski, który od kilku lat bada możliwości przeniesienia wniosków Seligmana na grunt polski.
Dobrze, jak niedobrze
TUŻ PRZED NAJWIĘKSZYM SUKCESEM PRZYCHODZI NAJWIĘKSZA TRUDNOŚĆ
„W życiu najlepiej, kiedy jest nam dobrze i źle. Kiedy jest nam tylko dobrze – to niedobrze” – pisał w 2002 r. ks. Jan Twardowski. Kilka lat później jego poetycką intuicję potwierdzili naukowcy. A konkretnie Mark Seery z University Buffalo, który przebadał prawie 2,5 tys. osób mających za sobą szczególnie trudne doświadczenia życiowe. Okazało się, że w kłopotach najlepiej sobie radzą osoby mające w swojej wcześniejszej biografii pewną dozę nieszczęśliwych wypadków losowych. Ludzie „w czepku urodzeni”, których w dzieciństwie i młodości omijał zły los, kiepsko dostosowywali się do trudnych okoliczności. Nie znaczy to bynajmniej, że „im gorzej, tym lepiej”. Badania wykazały bowiem, że trudności uodparniają nas tylko wtedy, gdy nie są przesadnie dotkliwe. Osoby najciężej doświadczane tracą rezyliencję i w konsekwencji przyjmują bierną postawę wobec losu. Najodporniejsi okazali się „średniacy”, czyli tacy, których życie nie rozpieszczało, ale też zbyt boleśnie nie dotykało.
„Wychodzenia z kryzysu trzeba się uczyć już w dzieciństwie” – tłumaczy Tomasz Jamroziak, trener biznesu, specjalista „resilience training”. Jego zdaniem, całkowite izolowanie dzieci od sytuacji stresowych stało się jedną z przyczyn porażki tzw. bezstresowego wychowania. „To także częste doświadczenie prymusów, którzy kończą podstawówkę. Idą do świetnego liceum i tam po raz pierwszy okazuje się, że wcale nie są najlepsi. Niejednokrotnie nie umieją sobie z taką sytuacją poradzić, podczas gdy gorsi uczniowie doskonale adaptują się w nowym środowisku” – zauważa Jamroziak. I podkreśla, że rezyliencja jest szczególnie ważna w okresie kryzysu. „Chodzi o umiejętność zachowania obszaru kompetencji mimo pogorszenia warunków zewnętrznych. Innymi słowy o to, by przetrwać mimo suszy” – mówi Jamroziak.
Tą „suszą” wcale nie muszą być spektakularne życiowe czy biznesowe niepowodzenia. Dla Olgi Kozierowskiej, menedżerki i dziennikarki, twórczyni przedsięwzięcia „Sukces pisany szminką”, które wspiera przedsiębiorczość kobiet, impulsem do zmian stały się początki swoistego wypalenia zawodowego. „Swoistego”, bo zupełnie niewidocznego dla otoczenia i długo niedostrzegalnego dla niej samej. W końcu dziesięć lat pracy w wielkich międzynarodowych firmach było pasmem sukcesów. Po pięciu miesiącach pracy w PR awansowała na kierownika. Po dwóch latach była już szefem na pięć krajów, po kilku następnych – na czternaście. „W pewnym momencie poczułam jednak, że staję się typowym korpoludkiem i robię coś, co nazywam realizacją celów pozornych” – opowiada Kozierowska.
Kiedy mówiła, że chce dokonać w życiu zmiany, znajomi myśleli, że kokietuje. Zwłaszcza kiedy opowiadała, że marzy się jej własny program w radiu. Przekonywali, że bez znajomości w tej branży nic nie osiągnie. Pytali, po co ryzykuje, skoro ma dobrą pracę. „Miałam wrażenie, że wszyscy są przeciwko mnie” – uśmiecha się dziś. Ale twierdzi, że takie sytuacje od podjęcia nowego wyzwania jej nie odstraszają. „Wielokrotnie się przekonałam, że tuż przed największym sukcesem przychodzi największa trudność. Problem w tym, że większość ludzi na tym etapie rezygnuje i popada w zniechęcenie. Tymczasem ci, którzy się nie poddadzą, mogą później świętować zwycięstwo” – wyjaśnia. Jej program „Sukces pisany szminką” nie tylko osiągnął sukces, ale przerodził się w wielki projekt wspierania przedsiębiorczości kobiet. A ona sama zdobyła wiele nagród, m.in. dla Dziennikarza Roku 2011 w kategorii „Promowanie przedsiębiorczości” w konkursie Polski Przedsiębiorczej. Teraz zaangażowana jest także w nowy projekt „Grow up Start up”, którego celem jest integracja i wsparcie młodych przedsiębiorców.
Oczywiście, nie każdy musi odnosić spektakularne sukcesy. Ale każdy może i powinien pracować nad własną rezyliencją. Psychologowie opracowali zbiór uniwersalnych zasad, które należy stosować w życiu, żeby być odpornym na ciosy, a pozorne niepowodzenia przekuć w pozytywy. Oto najważniejsze z nich.
ZASADA 1: ZAPRZYJAŹNIJ SIĘ ZE ŚWIATEM
„Inni ludzie to najlepsze lekarstwo na życiowe dołki, a także najpewniejsza recepta na znajdywanie życiowych górek” – pisze w swojej książce „Pełnia życia. Nowe spojrzenie na kwestię szczęścia i dobrego życia” przywoływany już Martin E.P. Seligman. Właśnie inwestowanie w więzi to zdaniem specjalistów jeden z podstawowych czynników wzmacniających naszą psychiczną sprężystość. Ktoś mógłby zapytać, co to ma wspólnego z rozwojem zawodowym? „Siatka przyjaciół i bliskich tworzy grupę wsparcia, która na wyboistej drodze do sukcesu okazuje się niezwykle pomocna” – zapewnia Olga Kozierowska, która obecnie sama jest coachem dla wielu poszukujących sukcesu w biznesie. I tłumaczy, że owe grupy mogą mieć bardzo różny charakter.
Oczywiście, niezależnie od zajmowanej pozycji zawodowej, każdy ma grono współpracowników i doradców. Ale są też nieformalne grupy wsparcia, zarówno zawodowe (zaprzyjaźnieni specjaliści, mentorzy, eksperci), jak i osobiste (rodzina, przyjaciele, znajomi). „Ci ostatni dostarczają bezcennego wsparcia emocjonalnego, budują siłę, nadzieję i poczucie wartości, wreszcie pomagają pokonać w sobie poczucie bezradności wobec ewentualnych problemów” – tłumaczy. Nic dziwnego, że gdy kilka lat temu American Psychological Association opracowało poradnik zwiększania swojej rezyliencji, jego pierwsze zdanie brzmiało: „Twórz relacje”. Także zdaniem Seligmana posiadanie przyjaciół w pracy i poza nią to najlepsza polisa na kłopoty. Jak to osiągnąć? Psycholog proponuje sposób tak prosty, że aż genialny: „Wymyśl na jutro jakiś całkowicie nieoczekiwany dobry uczynek i zrób go”.
ZASADA 2: DOSTRZEŻ LAS, NIE TYLKO DRZEWA
Duże znaczenie ma też to, w jaki sposób podchodzimy do swoich bardziej lub mniej realnych porażek. „Najszybszym sposobem na sukces jest podwojenie tempa popełniania pomyłek” – mawiał Thomas Watson, jeden z założycieli firmy IBM. Jeden z jego menedżerów popełnił kiedyś błąd, narażając spółkę na stratę 12 mln dolarów. Przyszedł do gabinetu szefa, spodziewając się zwolnienia. „Oczywiście, że pana nie zwolnię. Właśnie zainwestowałem w pana 12 milionów!” – odpowiedział zaskoczonemu pracownikowi Watson.
Faktem jest, że w ostatnich latach menedżerowie na Zachodzie coraz bardziej doceniają porażki jako niezbędne etapy w drodze do sukcesu. Niepowodzenie traktują jedynie jako jedno z wielu drzew, które tworzą las. Tymczasem w Polsce każdy błąd to ciągle powód do wstydu, a w przypadku stosunków zawodowych nawet zwolnienia. Nasze niepowodzenia w najlepszym razie usiłujemy zbagatelizować, ukryć i o nich zapomnieć. Dzieje się tak, bo od dzieciństwa jesteśmy uczeni koncentrowania się na porażce. Uczniowie karani są za błędny wynik rozwiązanego zadania, a nagradzani za poprawny. Tymczasem popełnianie błędów to najlepsza lekcja, gdyż wyciągana z niej wiedza zawsze jest unikatowa.
Podobnie trzeba podejść do wszelkich niepowodzeń, które nas spotykają podczas realizacji projektu. A najlepiej wyeliminować ze słownika słowo „problem” i zastąpić pojęciem „wyzwanie”. We wstępie do książki Olgi Kozierowskiej „Sukces pisany szminką” Irena Eris, potentatka na rynku kosmetyków, pisze: „Czasem trzeba się cofnąć, aby potem ze zdwojoną siłą iść naprzód. I nawet nieplanowana zmiana pracy, zwolnienie, które początkowo mogą wydawać się nam wielkim dramatem, mogą okazać się błogosławieństwem. Takie zdarzenia nierzadko pomagają nam rozwinąć skrzydła, stają się asumptem do realizacji własnych pasji i marzeń”. Ale żeby to osiągnąć, trzeba na kłopoty spojrzeć w szerszej perspektywie. Tak jak niezapomniany Stanisław Anioł z serialu „Alternatywy 4”, który obej- Zasada 2. Dostrzeż las, nie tylko drzewa mując posadę ciecia na warszawskim Ursynowie, powtarzał: „Schodzę w dół tylko po to, żeby się odbić!”.
ZASADA 3: PIELĘGNUJ POZYTYWNE EMOCJE
Zdaniem psychologa i coacha Tomasza Jamroziaka sposobem na „oswojenie” porażki jest odpowiednie jej zdefiniowanie. Nasza najczęstsza reakcja na trudną sytuację to myślenie typu „jestem ofiarą”. Wszystko jedno: kryzysu, złego szefa czy zawiści konkurencji. Albo po prostu „mam pecha”. „Na krótką metę takie podejście przynosi ulgę, bo zdejmuje z nas odpowiedzialność i daje natychmiastowe rozgrzeszenie. Ale po chwili taka uproszczona rzeczywistość staje się pułapką” – tłumaczy. Zaczyna się życie przeszłością i rozważanie: „gdybym się nie ożenił…”, „gdybym inaczej odpowiedział szefowi…”, „gdybym wybrał inne studia…”. Takie rozważania wcale nie muszą być nieprawdziwe, ale prawie zawsze są bezproduktywne. „Bo przeszłości nie zmienimy” – przypomina Jamroziak.
Trzeba się raczej zastanowić, co konkretnie w danej sytuacji możemy zrobić? Jakie są drogi wyjścia z kłopotu? Jakie mamy realne scenariusze? „Nagle się okazuje, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Koncentrując się na przyszłości, odzyskujemy poznawczą, a co za tym idzie faktyczną kontrolę nad sytuacją. I zaczynamy ją zmieniać” – mówi Jamroziak. Z kolei dr Łukasz Kaczmarek z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, twórca pierwszej polskiej skali rezyliencji, pozwalającej na mierzenie zdolności adaptowania się jednostki do trudnych okoliczności, proponuje zastosować „pozytywne przewartościowanie” i „skoncentrowanie na problemie”.
To pierwsze oznacza próbę zauważenia w sytuacji stresującej pozytywów. To drugie – wyłuskanie przyczyn problemu i próbę zapanowania nad nim. „O ile emocje negatywne wiążą się często z zawężaniem repertuaru myśli i zachowań, o tyle pozytywne powiązane są z szerokim spektrum myśli i działań. Na przykład zabawa stwarza pole dla spontaniczności, autentyczności i kreatywności” – zauważa dr Kaczmarek.
ZASADA 4: MIEJ MARZENIA
„Życie jest tym, co przydarza nam się w czasie, gdy zajęci jesteśmy czymś zupełnie innym” – pisał Anthony de Mello, hinduski psychoterapeuta i mistyk. Poczucie, że czas przecieka nam przez palce, niekiedy towarzyszy każdemu. Ale nie każdy wie, jak temu zaradzić. Olga Kozierowska też nie wiedziała, ale w jednej z książek przeczytała zdanie: „Jeśli chcesz odnaleźć siebie, wróć do marzeń z dzieciństwa”. Przypomniała sobie, że jako nastolatka ze szkolną koleżanką Marysią Sadowską (dziś znana piosenkarka i reżyserka filmowa) bawiła się w pokazy mody.
Olga zawsze była konferansjerką, co dało jej do myślenia, że na modelkę się nie nadaje, ale pewnie ma smykałkę do publicznych występów. Wróciła do marzeń z dzieciństwa. Potem stworzyła organizację „Sukces pisany szminką”. Czasem paradoksalnie trudna sytuacja może być świetną okazją, by zabrać się do realizacji planów odkładanych przez lata na półkę. Czasem wyzwoleniem jest utrata pracy. Nareszcie pojawia się czas, żeby się zastanowić, co chcemy robić z własnym życiem. Wymuszona zmiana staje się szansą, by odważyć się zrealizować swoje ryzykowne marzenia.
Na znaczenie „nowego otwarcia” w życiu zwracała zresztą uwagę pionierka badań nad rezyliencją prof. Emmy Werner. Zauważyła, że młodzi ludzie wywodzący się z patologicznych rodzin często wychodzili na prostą, gdy w ich życiu dokonywała się jakaś zasadnicza zmiana. Werner nazywała to „syndromem drugiej szansy” – mogło to być pójście do wojska, podjęcie studiów albo szczęśliwe zakochanie i stworzenie związku. A ryzyko? Socjolog Ulrich Beck twierdzi, że to wytwór naszego umysłu. W końcu nie da się go dotknąć, zjeść ani powąchać. A to oznacza, że żyje głównie w naszych wyobrażeniach. Dlatego psychologowie nie mają wątpliwości, że warto mieć marzenia. I mieć odwagę je realizować. Inaczej zamieszkamy w świecie własnych fantazji i nie zmienimy otaczającej nas rzeczywistości.
ZASADA 5: BĄDŹ CIEKAWY ŚWIATA
Na koniec zasada, która przyda się nie tylko tym, którzy chcą zwiększyć swoją rezyliencję. Sformułowali ją specjaliści American Psychological Association proszeni o opracowanie wspomnianego już poradnika wzmacniania odporności psychicznej: „Przede wszystkim zadbaj o siebie. Zacznij zwracać uwagę na własne potrzeby i uczucia. Zaangażuj się w działania, które sprawiają ci przyjemność i przynoszą odprężenie. Regularnie uprawiaj sport. To wszystko sprawi, że twój umysł i ciało będą odporne na przeciwności losu”.
Bo wszechstronny rozwój (także pozazawodowy), ciekawość świata i szerokie horyzonty to najlepsze antidotum na życiowe kłopoty. Ku zaskoczeniu wielu, ważną rolę odgrywa tu także zainteresowanie szeroko rozumianą metafizyką. Badania Ann Masten wykazały na przykład, że odporności psychicznej sprzyjają modlitwa, wiara w Boga i przynależność do wspólnoty religijnej. Na znaczenie tego aspektu zwraca też uwagę Martin Seligman. „Jego pojęcie »spirituality« jest znacznie szersze niż nasza »duchowość« czy tym bardziej »religijność«” – tłumaczy doc. Tomasz Ochinowski. „Chodzi o jakiekolwiek odniesienie do ostatecznych wartości, może to być zatem także światopogląd ateistyczny” – podkreśla. Słowem, niezbędne każdemu z nas do życia poczucie sensu.
Bo jeśli wyraźnie widzimy cel wędrówki, wtedy nie zwracamy uwagi na to, czy droga jest prosta, czy kręta i wyboista. Przestaje być istotne, jak często upadamy. Ważniejsze staje się to, czy umiemy się podnieść.
RÓWNOWAŻENIE KONSEKWENCJI
SNUCIE NEGATYWNYCH SCENARIUSZY CZĘSTO NAS OGRANICZA I UTRUDNIA OSIĄGANIE CELÓW.
Ale zdaniem Tomasza Jamroziaka, trenera biznesu, specjalisty „resilience training”, w kontrolowanej postaci może mieć charakter uwalniający i wzmacniający. W tym celu warto przeprowadzić ćwiczenie zwane „Równoważeniem konsekwencji”.
- Weź kartkę i opisz w punktach czarny scenariusz, jakiego się boisz w związku ze stresującą dla ciebie sytuacją. Na przykład: jadąc na rozmowę kwalifikacyjną, boisz się, że na wstępie dostaniesz trudne pytanie i na nie nie odpowiesz. W związku z tym nie dostaniesz oczekiwanej pracy.
- A teraz pomyśl, że może być jeszcze gorzej. Przecież do przewidzianego przez ciebie niepowodzenia może dojść jeszcze inne! Na przykład z powodu korka spóźnisz się pół godziny. Nie dość, że się skompromitujesz niekompetencją, to jeszcze uznają, że nie masz szacunku dla innych. Ten scenariusz opisz na oddzielnej kartce.
- Podobną czynność powtórz kilkakrotnie, ciągle podążając do coraz gorszej dla ciebie wizji.
- Wreszcie opisz najgorszy scenariusz, jaki sobie możesz wyobrazić. Nie dość, że się kompromitujesz niewiedzą, spóźnieniem i wszystkimi innymi strasznymi rzeczami, okazuje się, że osoba, która przeprowadza z tobą rozmowę kwalifikacyjną, dobrze zna twojego obecnego szefa. Doniesie mu więc, że szukasz nowej pracy. Obecny przełożony się wścieknie i wyrzuci cię z roboty. Nie tylko nie dostajesz nowego zajęcia, ale jeszcze tracisz stare! „Budowanie coraz czarniejszych scenariuszy wydaje się bez sensu. Ale w tym ćwiczeniu ma pozytywny wymiar” – tłumaczy Tomasz Jamroziak. Chodzi o celowe zwiększenie elastyczności naszej wyobraźni w kontekście stresowej sytuacji. Przyda nam się to w drugiej części ćwiczenia.
- Wreszcie pora na scenariusz pozytywny. Wyobraź sobie na przykład, że rozmowa ma pomyślny przebieg. Przechodzisz do drugiego etapu rekrutacji.
- A teraz kolejne scenariusze – coraz bardziej pozytywne. Wszystkie zapisujesz na oddzielnej kartce. Gdy dojdziesz do tego najbardziej pozytywnego (powiedzmy, że rozmawiający z tobą prezes od razu proponuje ci posadę swego zastępcy w zarządzie), jeszcze raz przeczytaj wszystkie scenariusze w takiej kolejności, w jakiej powstawały
- . Na koniec pomyśl, które z nich są najmniej prawdopodobne. Odrzuć skrajności: zapewne po pierwszej rozmowie ani nie stracisz dotychczasowej pracy, ani nie zostaniesz członkiem zarządu. Zastanów się, które są najbardziej realne. Pewnie te znajdujące się pośrodku skali „od najgorszego do najlepszego”.
„To ćwiczenie pozwala odzyskać psychiczną kontrolę nad stresującą sytuacją i realnie ocenić zagrożenie porażką” – tłumaczy Tomasz Jamroziak. Głęboki sens ma także zmierzenie się z nieustającym lękiem. Nieprzypadkowo Mark Twain powtarzał: „większość zmartwień mojego życia nigdy nie nadeszła”.