Zapewne większość ikonicznych wydarzeń w historii ludzkości przechodziło przez tę fazę, czyli etap, na którym do głosu dochodzą osoby podważające prawdziwość tego, co się rzekomo stało. Jednym z najsłynniejszych przykładów takiego zjawiska jest oczywiście lądowanie Amerykanów na Księżycu, przeprowadzone w lipcu 1969 roku. Teraz z kolei żniwo zbiera Oppenheimer i wydarzenia z lat 40. XX wieku.
Czytaj też: Wsadził żywe zwierzę do akceleratora cząstek. Szaleniec czy geniusz?
Podstawowym dowodem wskazującym na rzekome fałszerstwo jest to, że kamery wykorzystywane do nagrywania eksplozji jądrowych przetrwały, podczas gdy inne elementy otoczenia – już niekoniecznie. Na pierwszy rzut oka chciałoby się powiedzieć, że faktycznie coś jest na rzeczy. W końcu znacznie większe obiekty, takie jak domy, poddały się sile fali uderzeniowej, podczas gdy pozornie wątłe kamery nie ruszyły się z miejsca i kontynuowały rejestrowanie ówczesnych wydarzeń.
Okazuje się jednak, iż organizatorzy tych testów byli do nich świetnie przygotowani. Wszystko było zaplanowane tak, aby zgromadzić jak najwięcej danych na temat nowego rodzaju oręża. Ze względu na próbę ograniczania ryzyka wystawienia ludności cywilnej na skutki takich prób, organizowano je zazwyczaj w miejscach oddalonych od cywilizacji. Właśnie dlatego wybuchy prowadzono na terenach pustynnych, gdzie konieczne było tworzenie elementów infrastruktury symulujących ludzkie osiedla.
Wszystko po to, by skuteczniej ocenić wpływ takich eksplozji na środowiska miejskie. Nie powinno więc dziwić umieszczanie domów czy samochodów w zasięgu rażenia broni jądrowej. Wciąż nie udzieliliśmy jednak odpowiedzi na podstawowe pytanie: jakim cudem domy poddawały się sile fal uderzeniowych, podczas gdy kamery pozostawały niewzruszone?
Nagrania z prób nuklearnych zostały wykonane z użyciem najbardziej zaawansowanych ówcześnie sprzętów
Sekret tkwił w oddelegowaniu do tego zadania specjalistów i zapewnieniu im najbardziej zaawansowanego w ówczesnych czasach sprzętu. Na przykład w trakcie Operacji Teapot z 1955 roku, 48 kamer zostało ustawionych w odległości od 838 do 3200 metrów od miejsca eksplozji. Te znajdujące się na zewnątrz budynków zostały umieszczone na wieżach osadzonych w betonie i na wysokościach zapewniających ochronę przed nadlatującymi odłamkami.
Czytaj też: Tajemniczy list Einsteina do nauczycielki religii wystawiony na sprzedaż
Sprzęty umieszczone na ziemi były z kolei zabezpieczone betonem i ołowiem. Nie można przy tym pomijać bardzo istotnego faktu: oglądamy wyłącznie filmy z tych kamer, które przetrwały eksplozje, co może dawać złudne wrażenie, iż wybuchy nie stanowiły dla elektroniki żadnego zagrożenia. Mimo wszystko, jak widać, nawet przy setkach ogólnodostępnych dowodów wciąż nie brakuje głosów, jakoby próby atomowe w wykonaniu Stanów Zjednoczonych nigdy nie miały miejsca.