Małgorzata Stańczyk: Czy dajemy dzieciom prawo do okazywania lęku?
Lawrence Cohen: Nie zawsze, ale nawet jeśli nie dajemy im na to przestrzeni, one i tak okazują lęk, tyle że nie wprost. W ciągu ostatnich 20 lat obserwuje się ogromny wzrost lękliwości wśród amerykańskich dzieci. Myślę, że wpływ na to ma zarówno fakt, że współczesny świat obiektywnie obfituje w niebezpieczeństwa, jak i to, że z telewizji i internetu dowiadujemy się o wielu złych rzeczach, które dzieją się w najodleglejszych zakątkach świata. Takie informacje docierają każdego dnia do nas i do naszych dzieci. Zwiększona lękliwość jest też odzwierciedleniem złego stanu gospodarki, który powoduje, że rodzice martwią się o przyszłość. Wszystkie te czynniki potęgują dziecięcy strach. Problem w tym, że dzieci nie uzyskują pomocy w efektywnym wyrażaniu swojego strachu, dlatego najczęściej robią to nieskutecznie.
M.S.: W jaki sposób?
L.C.: Na przykład odmawiają robienia różnych rzeczy. Mówią: „Nie pójdę do szkoły”, „Nie będę rozmawiać”, „Nie spróbuję”, „Nie nauczę się nowych rzeczy”, „Nie będę pływać”. Unikają tego, co ich przeraża. To typowa reakcja na lęk, ale w niczym nie pomaga. Rodzice nie wiedzą, czy zmuszać dzieci do tego, by pokonywały swój strach, czy raczej uznać, że skoro dziecko nie chce czegoś robić, to nie musi. Żadne z tych dwóch rozwiązań nie jest pomocne. Dzieci potrzebują delikatnego popychania w kierunku aktywności, dużo pracy, dużo miłości, empatii i towarzyszenia, które pozwolą przezwyciężyć strach i zrobić to, czego dziecko się obawia.
Innym nieskutecznym sposobem radzenia sobie ze strachem jest złość. Bardzo często agresywne dzieci w głębi siebie są tak naprawdę przestraszone albo ukrywają pod płaszczykiem agresji inne uczucia: smutek, wstyd, brak wiary w siebie. Te emocje sprawiają, że dziecko czuje się bezbronne, dlatego nie chce ich doznawać i przykrywa je złością. Taki sposób wyrażania uczuć dezorientuje innych ludzi. Otoczenie nie dostrzega, że dziecko jest przestraszone, widzi tylko, że jest zezłoszczone i rani innych. Zostaje więc ukarane za agresywne zachowanie, a to głębsze prawdziwe uczucie pozostaje nierozpoznane.
M.S.: Co się dzieje z dziećmi, które nie mogą mówić szczerze o swoich uczuciach?
L.C.: Tracą kontakt ze swoimi uczuciami. W szpitalach każdego dnia pojawia się ktoś przeświadczony o tym, że ma zawał serca. Wykonuje mu się kosztowne badania i okazuje się, że serce ma całkiem zdrowe, ale cierpi z powodu lęku. Pacjent, wciąż nieświadomy swoich emocji, mówi wtedy: „O czym wy mówicie?! Nie czuję żadnego lęku”. Dotyczy to zwłaszcza mężczyzn, uczonych od najwcześniejszych lat, że nie wolno im okazywać uczuć. Nikt nie mówi im, że smutek i strach są normalne. Nic zatem dziwnego, że zamiast pokazywać, co naprawdę czują, ukrywają głęboko swoje uczucia, mówią, że są twardzi i odpowiedzialni. W pewnym momencie, gdy ich ciało nie może tego wszystkiego udźwignąć, są przekonani, że mają zawał. Rzeczywiście, ich serce cierpi, ale to uczucia.
M.S.: Czy niektóre dzieci są bardziej podatne na strach niż inne?
L.C.: Zdecydowanie tak. Jednym ze źródeł lękliwości u dzieci jest reaktywność emocjonalna – 15–20 proc. dzieci rodzi się z temperamentem, który charakteryzuje się wysokim poziomem tej cechy. Oznacza to, że dziecko już jako noworodek silnie reaguje na nowe bodźce, a uspokojenie się zajmuje mu więcej czasu niż innym. Wszystkie małe dzieci reagują na nowe rzeczy w określony sposób, niektóre entuzjastycznie, inne obojętnie, a te 15–20 proc., o których mowa – strachem. Taka skłonność może później przekształcić się we wstydliwość, zaburzenia lękowe, fobię społeczną lub inną.
M.S.: Jak zachodzi taki proces?
L.C.: Dziecko, które nie jest nadmiernie reaktywne emocjonalnie, słysząc nagły hałas, rozgląda się z ciekawością, a gdy przekonuje się, że to nic groźnego, wraca do wcześniejszych zajęć. Wyobraź sobie, że jestem dzieckiem lękliwym. Moją reakcją na taki hałas – nieważne, czym spowodowany – będzie alarm: „O nie! O nie! Niebezpieczeństwo!”. Nie chcę sprawdzać, co to było. Przecież się boję. Dlatego zacznę wymyślać, co mogło się kryć za tym dźwiękiem, a każdy z moich pomysłów będzie wydawał mi się rzeczywisty. Jeśli pomyślę, że to z pewnością wybuch, to moje ciało zacznie reagować tak, jakby faktycznie coś wybuchło.
Jeśli pewne bodźce i okoliczności są dla mnie zbyt straszne, to zaczynam ich unikać. Wciąż czegoś unikam, więc nie trenuję radzenia sobie w nowych sytuacjach. Unikam ludzi – nie mam okazji do rozwijania kompetencji społecznych. Unikam przygód – nie będę odważny. Jeśli rodzice zaczynają zmuszać dzieci do działania wbrew tym odczuciom, one tracą zaufanie do siebie i do innych ludzi. Przestają też rozpoznawać sygnały płynące z wewnątrz. Drugie źródło lęku u dzieci to lękliwi rodzice. Często te dwie przyczyny się kumulują, bo rodzice przekazują dzieciom nie tylko wzorzec, ale także reaktywny temperament. Trzecim źródłem mogą być urazy i traumy. Wypadek, operacja, porwanie, zagrożenie życia.
M.S.: Ale jak przekazujemy dzieciom swoją lękliwość?
L.C.: Najczęściej chyba krzycząc: „Uważaj! Uważaj! Uważaj!”. Ja sam byłem lękliwym dzieckiem, później lękliwym dorosłym, aż stałem się rodzicem. Pamiętam sytuację, kiedy moja córka miała około trzech lat i zaczęła się na coś wspinać. I ja wtedy mówiłem właśnie: „Uważaj! Uważaj! Uważaj!”. Podeszła moja żona i powiedziała: „Łatwiej wyleczy się ze złamanej ręki, jeśli teraz spadnie, niż z bycia zalęknioną przez całe życie”.
M.S.: Mocne.
L.C.: Prawda? Choć nie powiedziała: „To nie ona się boi, tylko ty!”, wiedziałem, że właśnie taka jest prawda. Wziąłem to sobie do serca. Nie chciałem, żeby się bała, więc pracowałem nad tym. Mówiłem: „Jestem przy tobie” zamiast „Uważaj!”. Podpowiadałem, gdzie może postawić stopę. To buduje samoświadomość, natomiast wołanie „Uważaj!” w tym nie pomaga.
M.S.: Córka dostała od ciebie ten gen?
L.C.: Jest już dorosła i niedawno wróciła z trzymiesięcznej podróży po Afryce. Wchodziła na Kilimandżaro, spotkała lwy. Nie bała się tego zrobić, a i ja byłem spokojny, bo udało mi się przezwyciężyć strach i zmienić go w zaufanie. Wiedziałem, że była tam z dobrymi przewodnikami. Dla mnie było ważne, że nie mu-siała się obawiać mojego strachu.
M.S.: Jak uchwycić różnicę między normalnym strachem a patologicznym lękiem?
L.C.: Największe znaczenie ma to, jak bardzo ten lęk wpływa na życie dziecka. Jeśli boi się psów, musi sobie z tym poradzić, bo na świecie jest dużo psów. Nie ma wtedy znaczenia, jak ciężki jest to lęk. Po prostu trzeba go przezwyciężyć. Tak samo ze strachem przed szkołą – nie można po prostu pozwolić dziecku zostać w domu. Czasem trzeba wykonać z nim naprawdę solidną pracę. Nie zawsze potrzebna jest terapia, wiele można zrobić w domu.
M.S.: Czyli rodzice mogą być terapeutami swoich dzieci?
L.C.: A nawet więcej niż terapeutami. Często, gdy pracuję z rodzinami, coachuję rodziców, aby pokazać im, jak mogą pomóc swoim dzieciom. Mówię im, co zrobiłbym w danej sytuacji. Rzecz w tym, że tylko oni mogą to zrobić, bo mają relację z dzieckiem, której terapeuta nie ma. Uczę rodziców myślenia jak terapeuta zabawy. Nie uczę bycia terapeutą, bo rodzice to rodzice, a nie terapeuci.
M.S.: Jak myśli terapeuta zabawy?
L.C.: Nie patrzy na zachowanie, ale na to, co się pod nim kryje, na uczucia, potrzeby, które są pod spodem. Rodzice często patrzą na zachowanie, które im się nie podoba, i chcą coś w nim zmienić. Kiedy rodzic mówi, że starsze dziecko bije młodsze, terapeuta zastanawia się, jaka niezaspokojona potrzeba kryje się za tym zachowaniem. Być może potrzeba kontaktu, autonomii, aktywności, w których dziecko może przewodzić i decydować, albo potrzeba spędzania więcej czasu jeden na jeden z rodzicem, który zaprzątnięty jest opieką nad niemowlęciem? Oczywiście, nie ma nic dziwnego w tym, że rodzice chcą, żeby dziecko przestało bić młodszego brata. Ale zatrzymywanie się na samym zachowaniu nie pomaga.
M.S.: W jaki sposób zabawa może pomóc?
L.C.: Dzieci komunikują się przez zabawę. Zabawa nie jest tylko dodatkową, mało istotną czynnością, którą dzieci wykonują w wolnym czasie. Zabawa jest sercem zachowania dzieci. Przychodzą do mnie rodzice, którzy uważają, że trzeba wciąż rozmawiać z dziećmi, żeby czegoś nie robiły. Mówię wtedy, że sama rozmowa nie pomoże. Trzeba zacząć się bawić. Zabawa to język, którym komunikują się dzieci, to sposób, w jaki wyrażają emocje i radzą sobie z trudnościami.
Dorosły, który ma problemy, potrzebuje się wygadać. Opowiedzieć o tym, co się w nim dzieje, matce, żonie, przyjacielowi, terapeucie, może pisać dziennik albo tworzyć sztukę – jest wiele sposobów wyrażania siebie. Gdy ma się problemy wewnątrz, trzeba je wyrzucić na zewnątrz. Dzieci robią to poprzez zabawę. Biją swoje lalki lub rysują. Rodzice mówią czasem: „Narysuj coś ładnego!”. Tylko że dzieci nie zawsze mają akurat w sobie „coś ładnego”. Czasem mają w sobie problemy, lęk, napięcia. Rysują dinozaura depczącego ludzi, pożary domów. Nie każmy im od razu rysować wozu strażackiego. Zabawa, która leczy, jest dowolna, płynie z głębi dziecka.
M.S.: Czego nie mówić dziecku, które się czegoś obawia?
L.C.: Z pewnością nie pomaga odrzucanie strachu dziecka poprzez zapewnianie: „Nie ma się czego bać!”, ośmieszanie: „Nie bądź głupi!”, „Przecież wszyscy tam wchodzą! Dlaczego też nie pójdziesz?”, „Co się z tobą dzieje?”, „Nie wstydź się!”. Te wszystkie zdania powodują, że dziecko myśli sobie: „Osoba, której ufam, nie rozumie mnie”.
M.S.: Co pomaga?
L.C.: „Widzę, że to dla ciebie trudne, więc ci pomogę”, „Pójdę z tobą!”, „Możesz być na moich kolanach tak długo, jak chcesz, aż będziesz gotowy”. Czasem podczas przyjęcia dziecko przez godzinę siedzi rodzicowi na kolanach, a rodzic mówi wciąż tylko: „No idź, idź!”. Wtedy ono jeszcze bardziej chce być na kolanach. Jak się powie: „Możesz tu być, jak długo chcesz, możesz patrzeć na inne dzieci i dołączyć do nich, kiedy będziesz gotowy” – dzieci schodzą z kolan dużo szybciej. Zapewnienie, że dziecko będzie mogło wrócić na kolana, jest też istotne. Dzieci, które z jakiegoś powodu nie mają jeszcze wewnętrznego poczucia bezpieczeństwa, potrzebują bezpiecznej przystani.
M.S.: W jaki sposób zabawa może oswajać dziecko z czymś, przed czym odczuwa silny strach?
L.C.: Opowiem o jednym z moich małych znajomych. Bał się dźwięku suszarek do rąk w toaletach. Bał się też tego gorącego powietrza, które się z nich wydostaje. Początkowo mama zdecydowała: „W porządku, po prostu nie będziemy tam wchodzić!”. Pojawiło się jednak pytanie – gdzie będą chodzić do toalety poza domem? Okazało się, że nie da się uniknąć takich toalet. Próba zmuszenia dziecka do wejścia do toalety z suszarką za każdym razem kończyła się jednak krzykiem i płaczem. Z pomocą przyszła im zabawa, która polegała na tym, że mama w bezpiecznym miejscu, w domu, udawała, że jest suszarką do rąk i goniła syna, wydając odgłosy suszenia. A potem zamieniali się rolami – to syn był suszarką i gonił mamę, głośno szumiąc. W takich przypadkach to dziecko decyduje, którą rolę w zabawie woli. Czy chce być rzeczą, której się boi, czy woli raczej uciekać. Ważne, żeby rodzic, odgrywając rolę „strasznej” rzeczy – suszarki, potwora, złodzieja, psa – udawał w zabawny sposób. Nie chodzi o to, by rzeczywiście stawał się przerażający. Lepiej wydawać śmieszne głosy, być niezdarnym potworem, który się przewraca, potyka, suszarką, która nic nie widzi. Chodzi o to, by rozśmieszyć dziecko. Kiedy z kolei ono wchodzi w rolę rzeczy, której się boi, nabiera poczucia mocy. Później, kiedy oswoili się z samym przedmiotem, jakim jest suszarka, mama zatroszczyła się o emocje dziecka. Powiedziała: „Pójdziemy do łazienki razem, możesz być u mnie na rękach, jeśli chcesz, ale pójdziemy i będziemy tam”. Poszli tam razem i ktoś akurat używał suszarki.
M.S.: Uciekli?
L.C.: Zostali. Dziecko się bało, zaczęło krzyczeć, że chce wyjść. Wtedy mama powiedziała: „Jest bezpiecznie, trzymam cię. Tak, jest strasznie, ale trzymam cię i jesteś bezpieczny”. To bardzo ważne – mama przyznała, że jest strasznie, a dziecko ma prawo się bać, zamiast mówić: „Jest bezpiecznie, więc się nie bój” albo „O nie! Znów się boisz, uciekajmy”. Rodzic obniża napięcie, najpierw poprzez śmiech i zabawę, a później przez towarzyszenie dziecku w trudnych emocjach. Mama i syn krok po kroku zbliżali się do suszarki, aż udało im się doprowadzić do tego, by dziecko umieściło pod nią ręce. Początkowo nie mogło tego zrobić, bo chciało zatykać dłońmi uszy. Za pierwszym razem więc to mama zatykała mu uszy, a ono wysuszyło ręce. Dziś chłopiec wciąż nie przepada za suszarkami, ale nie boi się przejść obok nich, gdy korzysta z toalety.
M.S.: Jesteś propagatorem rodzicielstwa przez zabawę (ang. Playful Parenting). Czy zabawa wystarczy do wychowania dziecka?
L.C.: Dałem taki tytuł swojej książce, bo uważam, że zabawa jest elementem, którego najczęściej brakuje w wychowaniu. Nie oznacza to, że to jedyne, czego dziecko potrzebuje. Dzieci potrzebują odpowiedzialnych dorosłych, obiadu na stole, odpoczynku. Kładę nacisk na zabawę, bo rodzice o tym aspekcie zapominają. Pamiętają o obiedzie, ale o zabawie już rzadziej.