Rozegrana we wrześniu 1454 r. bitwa pod Chojnicami – w czasie wojny trzynastoletniej – obnażyła wszystkie niedoskonałości polskiego sposobu prowadzenia wojny siłami pospolitego ruszenia szlacheckiego. Potomkowie zwycięzców spod Grunwaldu okazali się zadziwiająco nieporadni w walce z krzyżackimi zaciężnymi i ponieśli sromotną klęskę.
Tyle że Krzyżacy, choć bitwę wygrali, to zabrakło im pieniędzy na opłacenie wojska. Zaistniało niebezpieczeństwo, że pozbawieni żołdu wojacy zwrócą się przeciwko swym mocodawcom. Wtedy przestraszony wielki mistrz wystawił brzemienny w skutkach dokument. Nadał zaciężnym prawo dysponowania zamkami i miastami, które powierzono ich obronie. Mogli je sprzedać, zastawić lub też oddać każdemu, komu chcieli.
Krzyżacy szybko tego pożałowali, bowiem zaciężni zwrócili się do Kazimierza Jagiellończyka z propozycją, że w zamian za spłatę żołdu wydadzą mu twierdze, o których do tej pory polscy monarchowie mogli jedynie pomarzyć. Chociaż z początku groźba sprzedaży zamków była tylko jednym z elementów nacisku na wielkiego mistrza, by ten zaspokoił pretensje żołnierzy, to jednak z czasem ów finansowy wariant zaczęto traktować całkiem poważnie.
Rokowania z Polakami krzyżaccy zaciężni podjęli już latem 1455 r., ale ponieważ ich żądania były zbyt wygórowane, rozmowy zerwano. Później przyszła zima i okazało się, że Zakon nadal nie jest w stanie spłacić swoich zobowiązań. Nastroje wśród zaciężnych stawały się coraz gorsze, wyraźnie zaczął się rozłam w ich szeregach. Ci z Niemiec chcieli dać Zakonowi czas na zgromadzenie pieniędzy na wypłatę żołdu, ale Czesi byli coraz bardziej nieprzejednani i zdesperowani.
Odbiło się to na sytuacji wielkiego mistrza Ludwika von Erlichshausena. Niczym zakładnik siedział na zamku w Malborku, a przestrzeń jego wolności skurczyła się praktycznie do sypialni, bo dookoła panoszyli się czescy żołdacy. Pewnego razu wdarli się zresztą nawet i tam i szukali pieniędzy w łóżku.
Czesi jawnie zaczęli dogadywać się z Polakami i gdy przyszła wiosna 1456 roku, byli na dobrej drodze do porozumienia z wysłannikami króla polskiego. W miarę zbliżania się lata rosła pewność, że umowa zaciężnych z Polską zostanie zawarta, a przywódca Czechów Oldrzich Czerwonka z Ledecza stanowczo oświadczył Krzyżakom, że jeśli natychmiast nie przywiozą pieniędzy, to w ogóle nie będzie z nimi pertraktować, chociażby nawet „anioł z nieba przybył” („Akta Stanów Pruskich”).
Porozumienie zawarto ostatecznie 16 sierpnia 1456 r. w Toruniu. Na tej podstawie zaciężni mieli otrzymać 436 tys. guldenów węgierskich, z czego jedną czwartą – w towarze. Resztę należności Polacy mieli zapłacić w ratach, pierwszą w wysokości 25 tys. guldenów do 7 września. Całą sumę zobowiązali się przekazać do 1 stycznia 1457 r.
ZATOPIONY SKARB
Porozumienie zawarte zostało w dużej mierze dzięki wspomnianemu przywódcy zaciężnych czeskich Oldrzichowi Czerwonce. W pewnym momencie przyczynił się nawet do odrzucenia korzystniejszej oferty krzyżackiej – jego postawa wywołała spory w trakcie rokowań. Mówiono, że niejednokrotnie torpedował osiągnięcie porozumienia z Krzyżakami i że – z nieznanych powodów – dążył do zawarcia układu z Polską. Podejrzewano, że z przedstawicielami króla łączyły go jakieś tajne układy.
Niedawno w archiwach odkryto dokumenty potwierdzające te spekulacje. Anonimowy autor opowiada w kronice „Geschichte von wegen eines Bundes” o złocie, dwóch łodziach i wypadku na środku Nogatu. Złoto to 25 tys. guldenów węgierskich. Polacy wypłacili je 4 września 1456 r. w Toruniu grupie zaciężnych czeskich z niejakim Hinką z Ledecza na czele.
Czesi przybyli z Malborka na dwóch łodziach i na tych samych łodziach wracali do Malborka, ale nie wszyscy dotarli do celu. Niedaleko malborskiego zamku, na środku rzeki, jedno z czółen zderzyło się z przęsłem zniszczonego mostu i poszło na dno. Płynął nim Hinko z Ledecza wraz z sześcioosobową załogą. Wszyscy utonęli, a wraz z nimi 25 tys. guldenów węgierskich.
Hinko z Ledecza był kuzynem Czerwonki i w lipcu 1456 r. brał udział w rokowaniach dotyczących sprzedaży Polakom zamków krzyżackich. Tuż po tej dacie zniknął bezpowrotnie z kart historii. Kronikarz napisał, że zaginione pieniądze były pierwszą ratą sumy, za którą zaciężni sprzedali zamki krzyżackie królowi Polski. I choć wysokość zadatku się zgadza, to z innych dokumentów wynika, że Polacy pierwszej raty nie przekazali ani 5 września, kiedy do Gdańska przybyło po pieniądze dwóch czeskich wysłanników, ani też 11 września, kiedy w mieście gościł Pietrzyk, tłumacz Czerwonki. Za co w takim razie Hinko z Ledecza 4 września 1456 r. w Toruniu otrzymał 25 tys. guldenów, jeśli nie był to zadatek?
W Archiwum Państwowym w Gdańsku zachował się list z 4 września (nie wiadomo którego roku). Nadawcą jest sam Oldrzich Czerwonka, a jego adresatami „dobrzy przyjaciele, łaskawi Panowie burmistrz i rajcy miasta Gdańska”. Czerwonka pytał, czy znalazłby się w Gdańsku ktoś, kto potrafiłby wyszukiwać zatopione w wodzie rzeczy, ponieważ „łódź płynąca do Malborka pod mostem się wywróciła i jej ładunek zatonął”. Jeśliby ktoś taki się znalazł, to prosił o przysłanie go do Malborka, gdzie za dobrą zapłatę wydobyłby ładunek z wody. Obiecywał, że odwdzięczy się Gdańskowi za pomoc.
A ZATEM ŁAPÓWKA?
Z korespondencji jasno wynika, że pod Malborkiem zatonęła łódź z ładunkiem, który był na tyle cenny, że opłacało się sprowadzać specjalistę nurka aż z Gdańska. Nieznany jest rok napisania listu, ale – pamiętając o informacji z kroniki – można założyć, że był to 1456 r., a list dotyczył powracającego z Torunia czółna z Hinką z Ledecza na pokładzie.
Dlaczego Czerwonka tak gorliwie zabiegał o wydobycie zatopionego w Nogacie ładunku? Być może dlatego, że pieniądze nie należały do wszystkich czeskich zaciężnych, ale były tylko i wyłącznie jego własnością.
W trakcie rokowań zaciężnych z Polakami pojawiła się propozycja osobnych wynagrodzeń dla ich dowódców – Bernarda Szumborskiego i Oldrzicha Czerwonki. Pierwszy z nich miał otrzymać 19 tys., drugi zaś 7,5 tys. guldenów węgierskich. Podczas dalszych ustaleń ta propozycja oficjalnie już się nie pojawiła, nie oznacza to jednak, że pomysł upadł. Bernard Szumborski był lojalny wobec Zakonu, więc pieniędzy od króla Polski czy też od Związku Pruskiego na pewno nie wziął, ale Czerwonka mógł to z całą pewnością zrobić.
I od króla polskiego, i od Stanów Pruskich otrzymywał jakieś wynagrodzenie. Na przykład w czerwcu 1457 roku Stany Pruskie przekazały mu najpierw 400, a później 1600 florenów. Są też dowody, że Czerwonka dostawał jakieś pieniądze od króla Polski, chociaż transakcji tych nie rejestrowano.
Czy zatopione 25 tysięcy guldenów węgierskich były łapówką za pomyślne dla Polski załatwienie spraw w Malborku? Tłumaczyłoby to osobiste zaangażowanie Oldrzicha w rokowania z Zakonem Krzyżackim i królem Polski. Czech konsekwentnie odrzucał propozycje Zakonu dotyczące spłaty części żołdu. Z drugiej strony, choć Krzyżacy wielokrotnie składali zaciężnym różne oferty wypłaty żołdu – to w końcu albo przekładali termin, albo nie wywiązywali się z obietnic.
W lipcu 1456 roku twierdzili na przykład, że mistrz krajowy inflancki i komtur elbląski są w trakcie pozyskiwania pieniędzy i że już niebawem na zamku w Przezmarku komtur von Plauen wypłaci im zadatek. Kiedy jednak przedstawiciele zaciężnych tam przybyli, zamiast gotówki otrzymali kolejną propozycję negocjacji. Nic dziwnego, że w pewnym momencie Czerwonka oświadczył Krzyżakom, że jeśli nie dowiozą pieniędzy, a układ z Polską uda się zawrzeć, to zaciężni będą się go potem trzymać, choćby „Zakon dawał potem górę pieniędzy”.
A co ze skarbem? Dwa lata po zatonięciu w Nogacie czółna z cennym ładunkiem jacyś chłopi z Żuław odnaleźli zwłoki Hinki z Ledecza, wraz z nimi zaś – złote guldeny. Trafiły one ostatecznie do rąk Oldrzicha Czerwonki i innego dowódcy wojsk zaciężnych – Andrzeja Gewalta. Zamek w Malborku należał już wtedy do króla Polski, natomiast Czerwonka, jako starosta malborski i wierny poddany króla Polski, walczył przeciwko Krzyżakom.