Jak Polacy złamali bolszewickie szyfry?

Polskie specsłużby przechwyciły w 1920 r. kilka tysięcy zaszyfrowanych depesz wroga. Dzięki kryptologom, którzy złamali sowieckie kody, Piłsudski wiedział o planach wroga
Jak Polacy złamali bolszewickie szyfry?

Odradzająca się w 1918 r. Polska odziedziczyła zalążek wywiadu radiowego i służb kryptologicznych po armii jednego z zaborców, Austro-Węgier. Tam w wywiadzie podczas I wojny zdobywali doświadczenie liczni polscy fachowcy, m.in. kapitan Józef Rybak i major Karol Bołdeskuł. Ten ostatni dochrapał się wysokiego stanowiska kierownika radiowywiadu państw centralnych na obszarze frontu wschodniego.

Po wojnie Piłsudski ściągnął Rybaka z Wiednia do Warszawy, oferując mu stanowisko szefa II Oddziału Sztabu Generalnego, czyli wywiadu Rzeczypospolitej. W komórce zajmującej się nasłuchem radiowym szybko pojawiły się kolejne polskie „sieroty” po specsłużbach upadłego cesarstwa Habsburgów. Kierownikiem sekcji szyfrowej został Bołdeskuł, który dysponował niezwykle cenną wiedzą. Podczas I wojny światowej służbom austro-węgierskim pod jego kierownictwem udało się bowiem złamać wiele kodów armii carskiej. Wiadomo zaś było, że Armia Czerwona odziedziczyła po swej poprzedniczce techniki szyfrowania. 

Najcenniejszym nabytkiem Bołdeskuła okazał się pochodzący z Łodzi absolwent chemii Jan Kowalewski, który służył w carskim wojsku podczas wojny i znał rosyjskie procedury telegraficzne. Wyróżniał się nadzwyczajnymi zdolnościami, jak fenomenalna pamięć fotograficzna, talent matematyczny i lingwistyczny. 

Nocna łamigłówka

Armia Czerwona używała do przekazywania meldunków łączności telegraficznej i radiowej; telegramów nie dało się przechwytywać, ale radiogramy – tak. Pewnego sierpniowego dnia 1919 r. Kowalewski zgodził się wziąć nocny dyżur za kolegę, który wyjechał na wesele siostry. W nocy pracownicy radionasłuchu jak zwykle przekazali dyżurnemu kryptoanalitykowi zaszyfrowane komunikaty radiowe bolszewików. Siedzącemu nad niekończącymi się rzędami cyferek Kowalewskiemu przypomniało się nagle opowiadanie Edgara Alana Poego „Złoty żuk”, którego bohater odkodował szyfrogram prowadzący do skarbu piratów, bazując na częstotliwości pojawiania się liter. Kryptolog założył, że w sowieckim szyfrze powinno znajdować się gdzieś słowo „diwizija”, zawierające trzy samogłoski „i” oddzielone pojedynczymi spółgłoskami. Zaczął więc szukać ciągów cyfr, w których w równych odstępach trzykrotnie powtarzałaby się taka sama sekwencja, oznaczająca – jak założył – literę „i”. 

Przeciętny człowiek dostałby od takiego zadania oczopląsu i ciężkiego zawrotu głowy. Dla umysłu Kowalewskiego była to jednak po prostu trudna łamigłówka. Wkrótce serce zabiło mu mocniej: dostrzegł poszukiwaną sekwencję. Jeśli rzeczywiście kryła się pod nią „diwizija”, dysponował już pięcioma literami: i, d, w, z, j, a. Zamieniwszy w odpowiednich miejscach ciągi cyfr literkami, najtrudniejszą część zadania miał już za sobą. Zaczął teraz odgadywać kolejne słowa, niczym w krzyżówce. Niebawem spostrzegł, że pojedyncze wyrazy układają się we fragmenty sensownych zdań, będących częścią wojskowego komunikatu. W coraz większym podnieceniu pracował dalej i nawet się nie zorientował, kiedy nadszedł świt.

Ukraiński paradoks

Pierwszy szyfr złamany przez Kowalewskiego o nazwie „Delegat”  był dość prosty, opierał się na metodzie jeszcze z XVIII w. Działalność komórki szyfrowej Oddziału II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego nabrała od tej chwili rozpędu. W drugiej połowie września 1919 r. polskie dowództwo otrzymało już spory pakiet rozszyfrowanych depesz sił sowieckich na Ukrainie. W kolejnych miesiącach, podczas zastoju na froncie, Oddział II dostarczał w swych raportach coraz bardziej szczegółowe informacje: o liczebności sił przeciwnika, rodzajach uzbrojenia, zapasach amunicji, trasach przemarszów, uzupełnieniach itd. 

Informacje te pochodziły nie tylko z przechwyconych depesz radiowych, ale też z wywiadu lotniczego, od konnych zwiadowców poszczególnych oddziałów czy od jeńców sowieckich. Nad interpretacją danych musieli się już głowić sztabowcy. Informacje często były sprzeczne, szczególnie gdy pochodziły z różnych szczebli dowodzenia. Sowieccy dowódcy niższego szczebla Flotylli Dnieprzańskiej skarżyli się np. swemu zwierzchnikowi, że głodni, obdarci i schorowani żołnierze nie mają najmniejszej ochoty do walki. Zwierzchnik depeszował z kolei „naczalstwu”, że nastroje w oddziałach są wyśmienite i wojsko aż się rwie do dalszych bojów o wyzwolenie światowego proletariatu. 

 

Na podstawie zgromadzonych informacji Piłsudski podjął decyzję o ofensywie na Kijów w kwietniu 1920 r. Boleśnie przekonał się jednak, że część z danych była błędna. W meldunkach przechwytywanych przez Polaków lokalni dowódcy Armii Czerwonej wyolbrzymiali bowiem siłę ukraińskiego ruchu narodowego. Alarmowali zwierzchników, że sprawują kontrolę tylko nad miastami, podczas gdy prowincja jest w rękach zbrojnych watah ukraińskich. Piłsudski właśnie na to liczył. Zakładał, że gdy Polacy opanują Kijów, Ukraińcy masowo ich poprą i uda się stworzyć państwo ukraińskie pod polskim protektoratem. Te nadzieje okazały się płonne; Ukraińcy w większości odnieśli się obojętnie lub wrogo do polskiej interwencji. Polacy musieli wycofać się z Kijowa, a potem ustępowali pod naporem rosyjskiej kontrofensywy zarówno na Ukrainie, jak i Białorusi. 

Szyfry się komplikują

Rozmiary polskiej porażki prawdopodobnie byłyby większe, gdyby nie regularne przechwytywanie radiowych meldunków wroga. Na szczęście Rosjanie wciąż stosowali na ogół prymitywne, łatwe to rozgryzienia techniki szyfrowania dawnej armii carskiej. Wkrótce zaczęli jednak stosować również bardziej wyrafinowane metody. Przodowała w nich zadająca Polakom najcięższe straty Armia Konna Siemiona Budionnego. Dysponując 30 radiostacjami polowymi i niezłymi szyfrantami, oddziały Konarmii bardzo sprawnie koordynowały swoje działania, wielokrotnie zaskakując Polaków niespodziewanymi atakami. 

Najwięcej kłopotów przysporzyły komórce Kowalewskiego kombinacje szyfrów (ciągów cyfr zastępujących poszczególne litery) i kodów (ciągów cyfr zastępujących całe wyrazy). Sowieci użyli również metody podwójnego szyfrowania, w której tekst musiał był przekształcany dwukrotnie. Polscy kryptoanalitycy pracowali więc pełną parą, a sekcja szyfrowa zatrudniała kolejnych speców z uzdolnieniami matematycznymi. 

Telegrafy kontra radiostacje

W miarę postępów sowieckiej kontrofensywy czas pracował na korzyść Polaków. Z każdym tygodniem posuwająca się szybko Armia Czerwona musiała bowiem polegać w coraz większym stopniu na komunikacji radiowej. Łącznościowcy nie nadążali bowiem z uruchamianiem linii telegraficznych, układanych z reguły wzdłuż szlaków kolejowych. Bolszewickim dywizjom, które wysforowały się daleko do przodu, pozostawały więc często tylko radiostacje. Te zaś były zawodne: szwankowały podczas burz i częściej niż telegrafy ulegały awariom. Coraz więcej jednostek musiało więc działać po omacku, a Polacy trwali na nasłuchu, wychwytując bolszewickie radiostacje.

W przeciwieństwie do Armii Czerwonej łączność w wojsku polskim opierała się w dużo większym stopniu na telegrafii. Było to uciążliwsze, wymagało bowiem przeciągania kabli i ich pilnowania, miało jednak również niewątpliwą zaletę: wróg nie mógł przechwytywać komunikatów. Telegrafy uzupełniali konni posłańcy oraz samoloty, z których zrzucano meldunki i rozkazy w specjalnych pojemnikach. 

W lipcu 1920 r. siły Piłsudskiego miały tylko 26 radiostacji, z czego 20 używano do komunikacji pomiędzy armiami i dywizjami. Pozostałe służyły wyłącznie do nasłuchu przeciwnika. Trzy najnowocześniejsze radiostacje samochodowe, sprowadzone z Francji, ulokowano w Serocku, Zegrzu i Markach. Gdy bolszewicy zbliżali się do linii Wisły, radiowywiad pracował na pełnych obrotach; operatorzy nie mieli kiedy się wyspać. Komórka Kowalewskiego w pośpiechu odszyfrowywała depesze i przekazywała dowództwu. Czasami bezzwłocznie dzwoniono do Belwederu i odczytywano adiutantom Piłsudskiego pilny komunikat po rosyjsku, a dopiero później zawracano sobie głowę tłumaczeniem.

Armie rosyjskie, z wyjątkiem Konarmii Budionnego, wciąż używały zwykle dość prymitywnych szyfrów. Brakowało im bowiem szyfrantów, panował straszny bałagan. Zdarzało się, że dowódcy liniowi depeszowali „naczalstwu”, iż nie wiedzą, co robić, bo nie dają rady odkodować przysłanych im rozkazów.

 

Alarmujące meldunki 

W lipcu i sierpniu 1920 r. Polacy przejęli nieco ponad tysiąc radiogramów wroga. Zespół Kowalewskiego rozpracował 19 kluczy szyfrowych, dzięki czemu odczytano ponad 800 depesz. Piłsudski wiedział dzięki temu, że linie zaopatrzeniowe Armii Czerwonej uległy zerwaniu, więc zaczyna brakować jej amunicji, żywności i uzupełnień. W meldunku do sowieckiego naczelnego dowódcy Michaiła Tuchaczewskiego, odszyfrowanym przez Polaków 1 sierpnia 1920 r., dowództwo 3. Korpusu Konnego alarmowało: „Wielkie zmęczenie ludzi, przemęczenie koni, ulewne i zimne deszcze i niemożność dostarczenia na czas niezbędnej ilości amunicji kolosalnie utrudniają pomyślny rozwój dalszych operacji”. 3 sierpnia przejęto kolejne depesze: „Artyleria korpusu zupełnie nie działa z powodu kompletnego braku naboi i pocisków”, „ataki korpusu z powodu zupełnego prawie braku amunicji artyleryjskiej i karabinowej prowadzone są na białą broń”. O podobnie „katastrofalnej” sytuacji donosiły również w tych dniach inne sowieckie jednostki. 

Na dodatek pomiędzy atakującymi Warszawę od wschodu i północy armiami Tuchaczewskiego oraz siłami próbującymi zdobyć Lwów ziała pustka. Znajdowały się tam nieliczne rozproszone oddziały, tzw. Grupa Mozyrska. W końcu lipca 1920 r. dzięki przechwyconym meldunkom Polacy zdali sobie sprawę, że tę lukę można wykorzystać. „Udało mi się odszyfrować depesze wysyłane przez tzw. Grupę Mozyrską – wspominał po latach Kowalewski w wywiadzie dla Radia Wolna Europa. – Dowódca Grupy Mozyrskiej, która obsadzała środkowy odcinek frontu (…) słał alarmujące depesze, że ma coraz dłuższy odcinek do obsadzenia. Kierunek kontrofensywy nasuwał się sam”. Dlatego właśnie na ten obszar, nad rzekę Wieprz, Piłsudski wprowadził cichcem swą Grupę Uderzeniową, szykując ją do ciosu w podbrzusze sił bolszewickich.

„Bogiem było słowo”

Atak znad Wieprza mógł się powieść jedynie pod warunkiem, że Tuchaczewskiemu nie przyjdą w porę na pomoc siły z południa. Informacje radiowywiadu prawdopodobnie umocniły Piłsudskiego w przekonaniu, że tak się nie stanie. 16 sierpnia Tuchaczewski wydał dyrektywę, nakazując walczącej pod Lwowem Armii Konnej marsz na północ. Budionny odpowiedział jednak: „ze względu na będący w wykonaniu rozkaz zdobycia Lwowa oddziały znajdują się 15 wiorst od miasta i nie mogą być wycofane z walki”. Komórka Kowalewskiego odszyfrowała te depesze. Piłsudski, prowadzący już ofensywę znad Wieprza, mógł skupić w pełni uwagę na przedpolach stolicy, nie martwiąc się już o swoje tyły.

Tuchaczewski nie zareagował w porę na zagrożenie, które pojawiło się nagle na jego lewym skrzydle. Dywizje Piłsudskiego zmiotły stawiającą słaby opór Grupę Mozyrską i rozgromiły wroga na przedpolu Warszawy. Marszałek chciał jeszcze odciąć drogę odwrotu na wschód pozostałym siłom przeciwnika, operującym na północ i północny zachód od miasta. Liczył się czas: wiadomo było, że dowództwo sowieckie będzie próbowało przesłać drogą radiową rozkaz odwrotu szturmującej Płock 4. Armii. 

Teoretycznie można było użyć rozpracowanego rosyjskiego szyfru i wydać wrogowi fałszywy rozkaz kontynuowania natarcia. Tyle że po bitwie sztab sowiecki szybko by się w tym zorientował i wiedziałby już, że Polacy złamali szyfr. Postanowiono więc zagłuszać bolszewików na paśmie, na którym radiostacja Tuchaczewskiego w Mińsku podawała rozkazy 4. Armii. Stacja radiowa w Warszawie, którą dostrojono do tego pasma, zaczęła non stop nadawać morsem… tekst z Biblii. Radiooperatorzy 4. Armii odbierali bez przerwy komunikat: „Na początku było słowo. A słowo było u Boga i Bogiem było słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez nie się stało, a bez niego nic się nie stało, co się stało…”.

Rozkaz odwrotu nie dotarł więc w porę do dowództwa. Znalazłszy się w potrzasku, Rosjanie próbowali przebijać się na wschód. Znaczna część odciętych sił przekroczyła granicę niemieckich Prus Wschodnich, gdzie ją internowano. W ten sposób dopełnił się ostatni akt batalii pod Warszawą.

To obszerny fragment artykułu, który ukazał się w całości w Focusie Historia nr 4/2020: https://www.kultowy.pl/focus-historia-4-2020.html Magazyn „Focus Historia” jest partnerem medialnym portalu 1920.gov.pl, poświęconego Bitwie Warszawskiej i wojnie polsko-bolszewickiej. Więcej o portalu tutaj