POLSKIM REKLAMOM BRAKUJE POLOTU
Na całym świecie ludzie deklarują, że nie wierzą w reklamy. Utrzymują tak, bo przyznanie się do wiary w reklamę byłoby niejako deklaracją pewnego ubezwłasnowolnienia. Dlatego kiedy widzą, że zaczyna się blok reklamowy, idą zrobić sobie herbatę, a kiedy trafiają na reklamę w magazynie, ich zaangażowanie gwałtownie spada, a może przerzucają nawet tę kartkę, jakby chcieli powiedzieć: „apage satanas, nie kuś mnie, cholero!”. Zatem reklama musi zrobić wszystko, żeby nie dało się obok niej przejść obojętnie, wyłączyć, pominąć, zlekceważyć. Polscy specjaliści od marketingu są zazwyczaj do tego stopnia nieufni czy ostrożni, że zakładają, że standardowy odbiorca może wciąż nie wiedzieć, do czego służy np. batonik czekoladowy, pasta do zębów albo płyn do naczyń. Dlatego w Polsce co druga reklama, a może nawet większość, poświęca sporo czasu wyjaśnianiu konsumentowi, do czego służy dany produkt i jak należy się nim posługiwać. Na przykład, że napój gazowany służy do picia, co robi się w ten sposób, że butelkę po odkręceniu nakrętki należy przyłożyć do ust, a następnie podnieść ją tak, aby płyn przemieścił się w stronę jamy gębowej pijącego. Najlepiej, jeśli po spożyciu kilku łyków pijący oderwie butelkę od ust, wyda charakterystyczny odgłos „haaa” i uśmiechnie się, co utwierdzi widza w przekonaniu, że spożycie napoju sprawiło pijącemu wiele radości. Ciekawe, że na świecie marketingowcy bywają znacznie bardziej beztroscy i bezczelnie zakładają, że przeciętny mężczyzna wie, co się robi z maszynką do golenia. Więc nie trzeba w reklamie pokazywać procesu golenia. Wystarczy np. pokazać efekt przed i po. Tak naprawdę layout Brauna (do którego teraz piję) jest rzeczywiście trochę bezczelny, choć jego bezczelność polega na czymś innym. Ale to mi się właśnie w nim podoba. Bo co mówi to ogłoszenie: wystarczy pięć minut, żebyś przestał wyglądać jak małpa.