W przyszłym roku obchodzimy 150. rocznicę urodzin Stefana Żeromskiego. Nasz niedoszły noblista (w 1924 r. przegrał z Reymontem; obaj zmarli rok później w odstępie zaledwie kilkunastu dni) był znany z tego, że w pracy nie używał maszyny do pisania. Posługiwał się raczej najprostszą obsadką ze stalówką i najzwyklejszym atramentem. Gdy go zabrakło, po prostu sięgał po ołówek.
Bardziej istotne było dla Żeromskiego przepisywanie tekstów przed przekazaniem ich do drukarni. „Poprawiał i doskonalił to, co napisał. Przywiązywał bowiem dużą wagę do SŁOWA, zarówno kunsztownie wykaligrafowanego, jak i przekaźnika myśli przelewanych na papier – opowiada „Focusowi Historia” Malwina Domagała z warszawskiego Muzeum Literatury. – Niektóre rękopisy pisarz zgromadził w drewnianych skrzyniach i przekazał potem córce jako spuściznę po sobie, swoisty majątek. Wydarzenia wojenne obeszły się z nimi jednak okrutnie. Monika Żeromska w czasie okupacji zmieniała miejsce ich przechowywania. Ostatecznie skrzynie zostały ukryte w małej wnęce piwnicznej kamienicy przy Rynku Starego Miasta 11, gdzie funkcjonowało wydawnictwo, składy i drukarnia Mortkowicza”. Fatalnie, bo podczas powstania warszawskiego budynek ten w wyniku bombardowania lotniczego i artyleryjskiego całkowicie legł w gruzach…
Córka pisarza próbowała odnaleźć w rumowisku kamienicy resztki rękopisów. W 1945 roku wydobyto zawartość dwóch skrzyń, natomiast zimą 1951 r. odnaleziono „w zgniłej, rozlatującej się skrzynce, mokrą, spęczniałą od wody kupę rozłażących się, zlepionych ze sobą kartek”. Jak opisywała Hanna Mortkowicz-Olczakowa w książce „O Stefanie Żeromskim”, te „zamoknięte, bezkształtne bryły papieru” znaczone były „niebieskimi i fiołkowymi śladami rozpłyniętych liter”. Córka pisarza sięgnęła po zeszyty z rozpaczą. Wydawało się, że nic nie da się już z nimi zrobić…
Całe szczęście wojnę przeżył Bonawentura Lenart, uważany w okresie międzywojennym za jednego z najlepszych na świecie specjalistów konserwatorów. Żeromska była zresztą jego studentką i poprosiła mistrza o pomoc. Ten się zgodził, a prace nad rękopisami trwały prawie 10 lat. Kartka po kartce trzeba było pozbyć się wilgoci, a potem pleśni i drobnoustrojów. Po wyschnięciu odkażono rękopisy w komorze próżniowej skonstruowanej przez Lenarta. Tylko część zeszytów zmienionych w bezkształtną masę, trzeba było spalić. Resztę uratowano i uporządkowano. „Lenart, używając swojego kunsztu, wiedzy i doświadczenia, uratował je przed totalnym zniszczeniem i rękopisy odpowiednio zabezpieczył” – podkreśla Malwina Domagała. Ocalone dzieła, choć czasem wyglądające już tylko jak strzępki, znajdują się dziś w Muzeum Literatury. Są wśród nich m.in. „Duma o hetmanie”, „Uroda życia”, „Wiatr od morza” oraz „Biała rękawiczka”.