Gotfryd z Bouillon odmówił przyjęcia tytułu króla Jerozolimy. Uważał, że władcą tego miasta jest Chrystus.
Niech wszyscy wyruszą na tę sprawiedliwą wojnę czyniąc dzieło Boże. Niech pójdą bogaci i ubodzy, wielcy i mali, a sam Bóg stanie na ich czele – papież Urban II potrafił porywać słuchaczy. Ledwo skończył przemowę, gdy tłum zebrany pod murami francuskiego miasta Clermont krzyknął w uniesieniu: „Deus le volt!”, „Bóg tego chce!”.
Był 27 listopada 1095 roku. Wygłaszając apel, Urban II nie zamierzał wstrząsnąć światem. Chciał pomóc zagrożonym przez Turków współwyznawcom ze Wschodu i odzyskać święte dla chrześcijaństwa miejsca w Palestynie. Proszący o wsparcie cesarz bizantyjski spodziewał się przybycia najemników, nad którymi zachowa pełną kontrolę. Tymczasem klasyczna wyprawa wojenna przekształciła się w trwającą niemal dwa stulecia interwencję sprzymierzonych potęg Zachodu w świat islamu. Wpisała się tak mocno w jego historię, że muzułmanie do dziś żołnierzy uczestniczących w misjach wojskowych na Bliskim Wschodzie nazywają „krzyżowcami”.
W IMIĘ BOGA I PRZYGODY
Odzew na słowa papieża przeszedł wszelkie oczekiwania. Urban II wypowiedział je bowiem we właściwym czasie i we właściwym miejscu. W całej zachodniej Europie panowała napięta atmosfera potęgowana przez kryzysy polityczne i społeczne. Ich skutki odczuwali wszyscy adresaci apelu z Clermont, tak bogaci, jak biedni. Zamożnym skończyły się możliwości powiększania fortun, gdyż niemal cała nadająca się do użytku ziemia została podzielona między książąt, hrabiów, baronów i rycerzy. By nie dopuścić do dalszego rozdrabniania majątków, coraz ściślej przestrzegano zasady majoratu, czyli przekazywania schedy najstarszemu synowi. Młodsi musieli się godzić na skromne życie albo zabiegać o hojnie nagradzane przez władców zasługi wojenne.
Czujnie nadstawiali więc uszu na wszelkie wezwania do boju. Biednych do rozpaczy doprowadziły powodzie w 1094 i susza w 1095 roku. Wielu chłopów głodowało, lecz feudalni panowie nie pozwalali im na opuszczanie wsi. Grasujące bezkarnie bandy złodziei okradały wieśniaków z resztek dobytku i przechowywanych na czarną godzinę zapasów żywności. Wielcy i mali pragnęli więc wyrwać się z przygnębiającej codzienności. Papież wskazał cel. Nie byle jaki, wszak Palestyna to biblijna Ziemia Obiecana, która rzeszom analfabetów niemających pojęcia o świecie jawiła się jako kraina mlekiem i miodem płynąca. Wyzwolenie jej spod panowania niewiernych dodatkowo wzmacniało motywację. Bo krucjata miała być nie tylko romantyczną przygodą i wyprawą wojenną, lecz także wymagającą wielkiego poświęcenia pielgrzymką. Papież zapowiedział, że każdy, kto weźmie krzyż i wyruszy na Wschód, otrzyma rozgrzeszenie i odpust, a na poległych czeka wieczne szczęście w niebiańskim raju.
PRECZ Z SARACENAMI!
Gdy tłum na błoniach pod Clermont nieco ochłonął, przed papieżem padł na kolana biskup Ademar de Monteil i poprosił o pozwolenie na udział w krucjacie. Ten gest jeszcze bardziej podgrzał atmosferę. Rozentuzjazmowani ludzie rzucili się do ustawionego na wysokim podeście papieskiego tronu, by prosić o zgodę na podążenie za biskupem. Otrzymywali ją wraz z białym krzyżem, który kościelni dostojnicy przypinali im na prawym ramieniu. Gest Ademara sprawiał wrażenie spontanicznego, w rzeczywistości został zaplanowany wcześniej jako element starannie wyreżyserowanej ceremonii. Wyprawa krzyżowa miała być przedsięwzięciem realizowanym przez świeckich, lecz kierowanym przez Kościół. Dobiegający sześćdziesiątki Urban II nie czuł się już na siłach, by poprowadzić ją osobiście. Nie mógł też opuścić Europy, gdyż zmagał się z antypapieżem Klemensem III.
Funkcję przywódcy krucjaty zamierzał więc powierzyć swemu zaufanemu współpracownikowi Ademarowi, który zresztą skwapliwie o to zabiegał. Miejsca i momentu ogłoszenia apelu też nie wybrał przypadkowo. W Clermont obradował synod biskupów; frekwencja dopisała, bo głównym tematem było ustalenie relacji między władzą świecką i duchowną. Przybyło ponad trzystu hierarchów, co gwarantowało szybkie rozpowszechnienie papieskiego wezwania w całej Europie. Na zakończenie uroczystości Urban II udzielił wszystkim rozgrzeszenia i błogosławieństwa. Zapowiedział, że krucjata wyruszy w następnym roku, po żniwach. W czasach gdy nie znano druku ani żadnych środków masowego przekazu, najlepszymi agitatorami okazali się jednak nie biskupi, lecz wędrowni kaznodzieje. Ogarnięci mistycznym uniesieniem wzywali do przygotowania świata na powtórne przyjście Chrystusa. Wywoływali ogromne emocje, pytając, co zrobi Zbawiciel, jeśli zobaczy, że miejsca, w których się urodził, nauczał i umarł, chrześcijanie oddali niewiernym Saracenom. To wystarczyło, by posiać grozę i rozbudzić pragnienie odbicia Ziemi Świętej.
IDZIE LUD
Nawet przy dzisiejszej technice zorganizowanie zamorskiej ekspedycji wymaga wielomiesięcznych przygotowań; armię trzeba uzbroić, przetransportować, wyżywić. Natchnieni kaznodzieje nie zajmowali się takimi szczegółami, a słuchający ich prości ludzie nawet nie wiedzieli, że powinni o tym pomyśleć. Chociaż więc w zamyśle papieża krucjata miała być ekspedycją doborowej armii rycerzy, jego apel zyskał najżywszy oddźwięk wśród biedoty. Podatna na manipulację, nakręcana przez samozwańczych przywódców szła ślepo za nimi. We Francji na czoło tego ludowego ruchu wysunął się mnich Piotr z Amiens. Nosił, jak większość ówczesnych eremitów, starą opończę z kapturem, więc nazywano go Piotrem Pustelnikiem. Steven Runciman, autor monumentalnych „Dziejów wypraw krzyżowych”, podejrzewa, że miał jakiś osobisty uraz do Turków; prawdopodobnie podczas pielgrzymki do Jerozolimy został przez nich pobity i zawrócony z drogi.
Był dziwnym człowiekiem: chodził boso, nie jadł mięsa, żywił się chlebem i rybami, unikał wody, chętnie pijał wino. Kronikarze zanotowali, że miał wyjątkowy talent oratorski, a kiedy przemawiał, „wydawało się, że jego ustami wypowiada się Bóg”. Piotr Pustelnik przejechał na osiołku Francję i północne Niemcy. W każdej miejscowości przyłączali się do niego ochotnicy; gdy dotarł do Kolonii podążało za nim już około 15 tys. ludzi. Większość stanowili chłopi i zubożali mieszczanie, wielu zabrało ze sobą rodziny. Pierwsi wolontariusze byli szczerymi, głęboko wierzącymi chrześcijanami.
Ale jak to zwykle bywa, do rosnącej z każdym dniem ni to procesji, ni demonstracji przyłączało się mnóstwo włóczęgów, awanturników i mętów społecznych. Zgodnie z decyzją papieża krucjata miała wyruszyć 15 sierpnia 1096 roku, jednak tysiące Francuzów zgromadziły się w Kolonii już wczesną wiosną. Cierpliwość nie jest cnotą targanego emocjami tłumu, więc tuż po Wielkanocy (13 kwietnia) pierwszą kilkutysięczną grupę porwał za sobą zubożały szlachcic Walter bez Mienia. Tydzień później wyruszył Piotr Pustelnik.
GŁODNI I NIEBEZPIECZNI
Szli wzdłuż Renu i Dunaju. Zapasy żywności szybko się skończyły, więc zdobywali ją własnym sumptem. Nietrudno sobie wyobrazić, co przeżywali mieszkańcy miast i wsi, przez które przewalała się ta hałastra. Król Węgier Koloman przezornie zobowiązał się do jej zaprowiantowania, ale pod warunkiem, że przemaszeruje przez jego państwo najszybciej jak to możliwe. Na wszelki wypadek posłał silne oddziały wojskowe, by tego dopilnowały.
Na przybycie krzyżowców nie przygotowały się władze Belgradu. Wygłodniali „żołnierze” Waltera bez Mienia wzięli się więc za plądrowanie bazaru w podmiejskim Zemunie; kupcy bronili swego dobytku, doszło do bijatyki, w której padło kilkanaście ofiar śmiertelnych. Gdy nadciągnęła „armia” Piotra Pustelnika, mieszkańcy byli już tak przerażeni, że zamknęli przed nią bramy miasta. Krzyżowcy wzięli je szturmem, zabili i ranili około 4 tysięcy obrońców, obrabowali ich ze wszystkiego. Na koniec zburzyli domy, bo potrzebowali drewna do zbudowania tratw, którymi przeprawili się przez Sawę.
Po trzech miesiącach od wymarszu z Kolonii dotarli do Sofii, gdzie z zemsty za jakąś obrazę lub dla draki podpalili młyny. Tego było już za wiele dla Cesarstwa Bizantyjskiego, któremu teoretycznie spieszyli z pomocą. Zamiast powitalnej delegacji wysłano przeciwko nim wojsko. Doszło do regularnej bitwy, w której Piotr Pustelnik stracił jedną czwartą ludzi i cały skarbiec. Przywołana do porządku zbieranina spokorniała i spokojnie dotarła do Konstantynopola.
1 sierpnia 1096 roku cesarz udzielił audiencji Piotrowi Pustelnikowi. Wyraził wdzięczność za trud i współczucie z powodu wydarzeń w Bułgarii, okazywał wręcz przesadną życzliwość, ale w rzeczywistości chciał się ich jak najszybciej pozbyć. Zgodził się jedynie na pięciodniowy odpoczynek i kazał się przeprawiać przez Bosfor.
RZEŹ AMATORÓW
By dotrzeć do Palestyny, krzyżowcy, którzy połączyli swe siły pod przywództwem Piotra Pustelnika, musieli przejść przez terytorium dzisiejszej Turcji, opanowane już w większości przez Seldżuków. Za nim rozciągało się Królestwo Armenii – drugie obok Bizancjum chrześcijańskie państwo w Azji – i muzułmańska Syria.
Była pełnia lata. Wyczerpani ludzie wlekli się przez wypalone słońcem góry oraz wyżyny i stawali się agresywni. Emocje wyładowywali na niewiernych i „heretykach”, za których uważali chrześcijan obrządku wschodniego. Ofiary torturowali, piekli żywcem w ogniskach. W końcu zaczęli się kłócić między sobą.
Niemcy i Włosi wypowiedzieli posłuszeństwo francuskim przywódcom i poszli dalej sami. Zajęli pozbawiony większego znaczenia zamek Kserigordon. Fetowali zwycięstwo, ale szybko okazało się, że niemający pojęcia o taktyce i strategii amatorzy nie mogą wygrać wojny. Turcy otoczyli zamczysko, do okolicznych studni wrzucili zwłoki, zatruwając wodę. Krzyżowcy konali z pragnienia, pili krew z żył zwierząt i własny mocz. Po ośmiu dniach poddali się. Postawiono ich przed alternatywą: przechodzą na islam albo zostaną ścięci. Większość wolała stracić głowę niż wyrzec się wiary.
Wieść o zdobyciu Kserigordonu przez Niemców tak poruszyła Francuzów, że natychmiast pognali ich śladem. I w jednej z dolin wpadli w pułapkę zastawioną przez Turków. To nie była bitwa, lecz rzeź, z 20 tysięcy ocalały niespełna trzy tysiące. Poległ między innymi Walter bez Mienia.
Piotr Pustelnik ocalał, ponieważ prowadził wówczas rozmowy w Konstantynopolu. Przekonywał cesarza, że nie wszystko stracone, gdyż zostawił w Europie współpracowników, którzy werbowali nowych ochotników. Nie fantazjował, z Niemiec faktycznie wyruszyły trzy armie ludowe, liczące po około 10 tys. ludzi. Żadna nie dotarła do Bizancjum. Wroga znaleziono bliżej.
Wielu uczestników krucjaty, chcąc kupić broń i żywność na drogę, musiało zapożyczyć się u Żydów. W tłumie szybko znaleźli się fanatycy i prowokatorzy przekonujący, że to skrajna niesprawiedliwość, by na poświęceniu chrześcijan zarabiali niewierni. Kaznodzieje dorzucili do tego jeszcze jeden argument. „Muzułmanie zajęli Ziemię Świętą, ale czy to oni popełnili najcięższą zbrodnię? Czy oni zabili Pana Naszego Jezusa Chrystusa?” – perorowali.
Podjudzony tłum nie potrzebował dalszych zachęt do napaści na gminy żydowskie. Nie powstrzymały go apele biskupów. W Wormacji motłoch wtargnął nawet do biskupiego pałacu i wymordował wszystkich chroniących się w nim Żydów Biskup Moguncji kazał zamknąć przed nadciągającą watahą bramy miasta, ale w nocy ktoś je otworzył. Następnego dnia zabito co najmniej tysiąc ludzi. Do pogromów i rzezi doszło w Ratyzbonie, Pradze i innych miastach. Falę przemocy zatrzymał dopiero król Węgier Koloman. Jego wojska przez sześć tygodni broniły mostu na Dunaju, rozbijając po kolei nadciągające z Niemiec armie krzyżowców amatorów.
IDĄ RYCERZE
Latem na Bizancjum spadła plaga szarańczy. Owady zachowywały się jednak inaczej niż zwykle: spustoszyły winnice, nie tknęły zaś zbóż. Niespotykane zjawisko odebrano jako zły znak. Cesarz Aleksy I Komnen kazał tłumaczyć przerażonym poddanym, że jest wręcz przeciwnie – to omen optymistyczny, zapowiedź zniszczenia muzułmanów i przetrwania chrześcijan. Robił jednak dobrą minę do złej gry, bo sam był pełen niepokoju. Już wiedział, że od Zachodu maszerują i płyną cztery potężne armie.
Tym razem nie była to łatwa do poskromienia zbieranina cywilów, lecz uzbrojony po zęby kwiat europejskiego rycerstwa. By zachęcić możnych do udziału w krucjacie, papież do rozgrzeszenia i odpustu dorzucił zobowiązanie, że ich majątkami zaopiekuje się Kościół. Lokalni biskupi mieli dopilnować, by po powrocie właścicieli oddano im wszystkie dobra w nienaruszonym stanie. System ubezpieczeniowy zadziałał i do miejsc zbiórki masowo napłynęli zamożni ochotnicy z Francji, Anglii, Danii, Szwecji, Flandrii, Niemiec, Włoch.
Każda z armii liczyła około 10 tys. ludzi, w tym co najmniej tysiąc ciężkozbrojnych konnych rycerzy. Prowadzili je Gotfryd z Bouillon (książę Lotaryngii), hrabia Rajmund z Tuluzy, hrabia Stefan z Blois i Boemund z Tarentu (książę normański). Biskup Ademar jako legat, czyli osobisty przedstawiciel papieża, jechał w orszaku Rajmunda.
Wszystkie formacje zmierzały różnymi drogami do Konstantynopola (patrz s. 14). Cesarz Aleksy miał powody do obaw. Minęło już niemal pół wieku od schizmy wschodniej i obłożenia się klątwami przez papieża i patriarchę, a przecież krzyżowcy reprezentowali biskupa Rzymu. Czy podporządkują się władzy greków, jak wówczas – w odróżnieniu od rzymskich łacinników – nazywano wyznawców prawosławia? Czy oddadzą Bizantyjczykom ziemie, które odbiją Turkom?
Odpowiedź padła bardzo szybko. Dumni baronowie z Zachodu odmówili złożenia cesarzowi hołdu lennego, oświadczając, że ich jedynym władcą jest papież. Zadeklarowali jedynie gotowość do lojalnej współpracy i niepodejmowania działań sprzecznych z interesem cesarstwa. Nie mieli jednak najmniejszej ochoty na słuchanie rozkazów cesarza. Jako pierwszy okazał to Baldwin, brat Gotfryda z Bouillon, który samowolnie odłączył się od głównych sił; zamiast na południe pomaszerował na wschód. Zdobył wielkie wówczas miasto Edessę i w nim pozostał. Zajęte terytorium przekształcił w rządzone przez siebie chrześcijańskie minipaństwo – hrabstwo Edessy.
Pozostali krzyżowcy zawrzeli z oburzenia, bo przecież ich misją miało być wyzwolenie Ziemi Świętej, a nie tworzenie udzielnych księstw dla magnatów. Bez wdania się w bratobójczą wojnę nie mogli jednak nic zrobić. Pomaszerowali dalej, pod jedną z największych metropolii ówczesnego świata – Antiochię.
BOSY ZWYCIĘZCA
Miasto było tak ogromne, że nawet 20-tysięczna armia nie wystarczała do otoczenia go szczelnym pierścieniem. Potężne mury i ponad 400 baszt odstręczało od ataku. Krzyżowcy rozpoczęli oblężenie w październiku 1097 r. i do końca maja następnego roku niczego nie wskórali. Zbliżała się pora upałów, kończyły zapasy żywności, osłabionych ludzi dziesiątkowała malaria i dyzenteria. Stefan z Blois uznał, że dalsze czekanie nie ma sensu i wrócił do Europy. Zanosiło się na totalną porażkę. Dowodzący oblężeniem Boemund z Tarentu znalazł jednak rozwiązanie. 3 czerwca 1098 r. kazał upozorować odwrót. Turcy dali się nabrać, zeszli z murów, zapomnieli o czujności i kiedy armia krzyżowa nagle zawróciła, nie byli już w stanie jej zatrzymać.
Żołnierze zajęli się plądrowaniem domów i mordowaniem muzułmanów, dowódcy rywalizacją o władzę nad miastem. Boemund opracował plan jego zdobycia, więc uważał się za naturalnego kandydata do objęcia niezwykle prestiżowego stanowiska – Antiochia była siedzibą najstarszego chrześcijańskiego patriarchatu. Ale identyczne ambicje miał Rajmund z Tuluzy, wspierany jawnie przez legata Ademara i dyskretnie przez cesarza Aleksego. Dzięki potężnym sojusznikom był pewny sukcesu, lecz biskup Ademar zmarł nagle na tyfus i powstała sytuacja patowa.
Znudzone rycerstwo chciało jak najszybciej zobaczyć Jerozolimę, Rajmund obawiał się , że jeśli opuści Antiochię, jego rywal przechwyci władzę, i zwlekał z wymarszem. Doczekał się z tego powodu oskarżeń o tchórzostwo i grzech zaniechania. Nie widząc innego sposobu na przełamanie impasu, postanowił zostawić miasto Boemundowi, a sam powalczyć o władzę nad Jerozolimą.
W styczniu 1099 roku, pół roku po zajęciu Antiochii, wydał wreszcie rozkaz wymarszu. W ramach pokuty przez trzy dni szedł boso jak ubogi pielgrzym. Zadowolony konkurent utworzył drugie po Edessie chrześcijańskie państewko na Bliskim Wschodzie – księstwo Antiochii.
Oblężenie Jerozolimy zaczęło się 7 czerwca. Pierwszy szturm zakończył się fiaskiem. Doznający mistycznych objawień ksiądz Piotr Dezydery przepowiedział wówczas, że krzyżowcy zdobędą miasto, jeśli obejdą je w pokutnej procesji wokół murów. Zarządzono więc trzy dni ścisłego postu, po czym wszyscy boso, z pokornie pochylonymi głowami, podeszli pod mury. Muzułmanie kpili i obrzucali ich wyzwiskami. Ale los obrońców był już przesądzony. Krzyżowcy zbudowali wysokie wieże oblężnicze, podciągnęli je pod mury, przerzucili pomosty i wdarli się do miasta.
OBROŃCA ŚWIĘTEGO GROBU
15 lipca 1099 roku, po trzech latach morderczej wędrówki i ciężkich walk, chrześcijanie osiągnęli upragniony cel. Euforia i religijny fanatyzm wprawiły ich w taki amok, że zabijali każdego napotkanego muzułmanina i Żyda. Rzeź trwała przez całą noc.
Dopuszczenie do masakry było niewybaczalnym błędem dowódców. Muzułmanie nigdy o niej nie zapomnieli, słowo „krzyżowiec” stało się dla nich synonimem bezwzględnego najeźdźcy, którego za wszelką cenę trzeba zepchnąć do morza. Gdyby do rzezi nie doszło, historia Bliskiego Wschodu mogłaby się potoczyć inaczej. Papież Urban II zmarł dwa tygodnie po zdobyciu Jerozolimy. Za szybko, by zdążyła dotrzeć do niego wiadomość, że misja, którą uważał za cel i sens swego pontyfikatu, została wypełniona. Z dowódców czterech armii w rozgrywce o najwyższą godność w nowym państwie liczyło się już tylko dwóch – Rajmund z Tuluzy i Gotfryd z Bouillon. Nieskrywane ambicje pierwszego z nich narobiły mu jednak tylu wrogów, że nie miał szans. Jego 40-letni konkurent był skromny, szczerze pobożny, miły w obejściu, cieszył się powszechną sympatią. Zdecydowano więc, że to on zasiądzie na tronie Królestwa Jerozolimskiego.
„Nie godzi się, by człowiek został królem w mieście, w którym Bóg nosił koronę cierniową” – odpowiedział notablom składającym mu pokłony. Nie zrezygnował jednak z władzy, prosił tylko, by nie nadawano mu tytułu króla. Otrzymał więc zaproponowaną przez siebie godność Obrońcy Świętego Grobu. Rok po nominacji zachorował – prawdopodobnie na tyfus – i zmarł.
Następcą Gotfryda został jego brat Baldwin, którego ściągnięto z Edessy. Ten nie miał już skrupułów i przyjął tytuł królewski. Na tronie zasiadł jako Baldwin I. Rządził rozsądnie, konsekwentnie poszerzał granice swego państwa, które w apogeum rozwoju objęło większość obszaru należącego dziś do Izraela i Libanu, od Gazy po Bejrut. Dalej na północ znajdowały się: hrabstwo Trypolisu, które w końcu wywalczył dla siebie Rajmund z Tuluzy, księstwo Antiochii i hrabstwo Edessy. Gdyby ich władcy potrafili współpracować ze sobą i z Bizancjum, chrześcijańska enklawa w świecie islamu miałaby wszelkie szanse na przetrwanie. Polityczne ambicje, religijne zacietrzewienie i samowola butnych rycerzy sprawiły, że historia potoczyła się inaczej.
IDĄ KRÓLOWIE
Minęło 45 lat od utworzenia Królestwa Jerozolimskiego, gdy nim i całą Europą wstrząsnęła wieść o zajęciu przez Turków Edessy. Najeźdźcy zrównali miasto z ziemią, żeby już nigdy się nie podniosło.
Upadek pierwszego państwa stworzonego przez krzyżowców stanowił ostrzeżenie, że wynik walki z islamem nie został przesądzony. Sytuacja była tak groźna, że papież Eugeniusz natychmiast zaapelował o zorganizowanie następnej krucjaty. Ciężar jej poprowadzenia po raz pierwszy wzięli na swe barki królowie – Francuz Ludwik VII i Niemiec Konrad III Hohenstauf. Obaj darzyli się nienawiścią, ale łączyła ich niechęć do Bizancjum i wrogość do muzułmanów, więc działali w miarę zgodnie. Na czele 20-tysięcznej armii dotarli do Jerozolimy. Tam ufni w swą potęgę podjęli decyzję, że zamiast na Edessę uderzą na stolicę Syrii Damaszek.
Cel był równie ambitny, jak nierealny. Gdy dotarli do murów miasta, od tyłu zaszła ich potężna armia muzułmańska. Chcieli oblegać, a sami omal nie zostali oblężeni. Wycofali się w ostatniej chwili. Po tym blamażu podupadło morale krzyżowców, wzrosło natomiast poczucie pewności siebie muzułmanów, którzy dokonywali coraz śmielszych wypadów na Królestwo Jerozolimskie.
W 1167 r. krzyżowcy postanowili przejść do ofensywy i zaatakować najsilniejsze ogniwo islamu – Egipt. Nie mogli wybrać gorzej. Po kilku zwycięstwach ugrzęźli w rozlewiskach delty Nilu; wrócili do Palestyny z niczym, a nieopatrznie sprowokowali śmiertelne zagrożenie dla swego państwa. W walkach o Egipt pełnym blaskiem rozbłysła bowiem gwiazda wezyra Salaha ad-Dina, który korzystając ze świeżo zdobytej popularności i zamieszania po śmierci kalifa przechwycił władzę w Kairze.
W 1174 r. Saladyn – tak zeuropeizowano jego imię – podbił Syrię, co radykalnie zmieniło układ sił w regionie. Królestwo Jerozolimskie po raz pierwszy w swych dziejach zostało otoczone ze wszystkich stron przez jedno zarządzane silną ręką imperium. Z porównania potencjału ludnościowego i militarnego wynikało, że w bezpośrednim starciu jest skazane na klęskę. Jedyną szansę przetrwania dawało utrzymanie pokoju.
Krzyżowcy dłużej przebywający w Palestynie zdawali sobie z tego doskonale sprawę, ale z Zachodu wciąż przybywali fanatycy, którzy ugodową politykę wobec niewiernych uważali za zdradę. Rwali się do wojny i nieustannie prowokowali Saladyna. Szczególne „zasługi” na tym polu położył Renald z Châtillon, zarządca terytoriów położonych na zachód od rzeki Jordan. Napadał na ciągnące przez pustynię karawany arabskich kupców i ich okręty na Morzu Czerwonym. Gdy zatopił statek z pielgrzymami płynącymi do Mekki, Saladyn złożył uroczystą przysięgę, że tej zbrodni nigdy mu nie daruje.
TRĄD I UPOKORZENIE
W Królestwie nie było nikogo, kto mógłby poskromić takich narwańców jak Renald. Król Baldwin IV chorował na trąd, stracił wzrok i władzę w nogach, jego ciało gniło. Umierał bezpotomnie, więc na dworze trwała zacięta walka o schedę, co uniemożliwiało podejmowanie szybkich decyzji. A Saladyn zdobywał twierdzę po twierdzy.
W 1185 r. Baldwin IV zmarł, regencję przejął mąż jego siostry Gwidon z Lusignan. Zbyt słaby, by narzucić swoją wolę, uległ radykałom prącym do szybkiej rozprawy z muzułmanami. 4 lipca 1187 roku armia Królestwa Jerozolimskiego poniosła druzgocącą klęskę w bitwie pod Hittin. Straciła ponad 1200 konnych rycerzy i 10 tys. piechurów. Gwidon i Renald de Châtillon zostali wzięci do niewoli. Saladyn kazał przyprowadzić obu do swego namiotu. Podał spragnionemu Gwidonowi czarkę wody schłodzonej śniegiem. Regent wypił kilka łyków, przekazał naczynie Renaldowi.
„To nie ja, lecz on dał pić temu człowiekowi” – powiedział Saladyn. Sułtan był człowiekiem honoru i przestrzegał zasady, w myśl której osoba, której gospodarz poda coś do zjedzenia lub picia, staje się jego gościem i musi jej zapewnić bezpieczeństwo. Zanim tłumacz przełożył te słowa na francuski, a krzyżowcy pojęli ich sens, Saladyn osobiście ściął Renaldowi głowę. Wypełnił w ten sposób przysięgę złożoną kilka lat temu. We wrześniu islamska armia otoczyła Jerozolimę. Po tygodniu dokonała pierwszego wyłomu w murach, zdobycie miasta było już tylko kwestią czasu.
By uniknąć rzezi cywilów, patriarcha przekonał dowódcę do złożenia broni. Saladyn zgodził się darować życie każdemu, kto uiści opłatę. Dla bogatych były to grosze, dla biednych fortuna. Złota starczyłoby na wykupienie wszystkich, ale dostojnicy świeccy i duchowni woleli wywieźć swoje bogactwa, niż przeznaczyć je na pomoc bliźnim. W chrześcijańskim państwie chrześcijańskie nakazy okazały się czczym frazesem. Z Jerozolimy wyszły dwie kolumny uchodźców: bogaci zmierzali do bezpiecznych miejsc, biedni szli do niewoli. W krótkim czasie Saladyn opanował całą Palestynę, z wyjątkiem twierdzy Krak des Chevaliers bronionej przez joannitów, Tortosy pozostającej w rękach templariuszy i portowego miasta Tyr. Stworzone wysiłkiem całego Zachodu królestwo nie przetrwało nawet jednego stulecia.
REANIMACJA
Na wieść o upadku Jerozolimy schorowany papież Urban III załamał się i umarł, jego następca Grzegorz VIII zarządził pięć lat ścisłego postu w każdy piątek i wyrzeczenie się potraw mięsnych w środy i soboty. „Niech każdy okaże skruchę i weźmie krzyż” – pisał w dramatycznych listach do monarchów i biskupów. Wstrząs był tak silny, że pozytywnie na papieski apel odpowiedzieli najpotężniejsi wówczas ludzie Europy – król Anglii Ryszard Lwie Serce, Francji – Filip II August, cesarz Fryderyk Barbarossa. Wszyscy złożyli uroczyste śluby, że osobiście wezmą udział w krucjacie. Do Tyru jako pierwsi dotarli Normanowie z Sycylii. Po nich ruszyli na wschód Duńczycy, Flamandowie, Węgrzy, Szwedzi, Norwegowie.
Wiosną 1189 r. wymaszerowała potężna niemiecka armia Barbarossy; Anglicy i Francuzi popłynęli morzem. Tuż po dotarciu do Bizancjum cesarz Fryderyk wpadł do rzeki, ciężka zbroja pociągnęła go na dno i utonął. Przygnębieni Niemcy stracili ochotę do walki. Za to Ryszard Lwie Serce tryskał energią. Błyskawicznie zdobył nadmorską twierdzę Akka i rozbił muzułmanów w wielkiej bitwie pod Arsuf. Po tych sukcesach mógł przystąpić do negocjacji pokojowych z Saladynem jak równy z równym. Radykałowie domagali się szturmu na Jerozolimę, ale król Anglii nie był chwiejnym Gwidonem dającym posłuch temu, kto głośniej krzyczy. Wiedział, że nawet jeśli zajmie miasto, nie zdoła go utrzymać. Dlatego żądał od Saladyna jedynie zapewnienia chrześcijanom swobodnego dostępu do miejsc kultu i zwrotu kilku twierdz. Sułtan wyraził zgodę.
W 1191 r. skazane na zagładę chrześcijańskie królestwo zostało reanimowane, tyle że w mocno okrojonych granicach, bez Jerozolimy, ze stolicą w Akce. Zajmowało pas wybrzeża długości 150 km i szerokości nie więcej niż 15 km. Gwarantem jego dalszego trwania było bliskie Cesarstwo Bizantyjskie i dalekie mocarstwa europejskie. Kilkanaście lat później chrześcijanie wyręczyli muzułmanów i sami skazali je na zagładę. W 1201 r. grupa francuskich i niemieckich arystokratów podjęła spontaniczną inicjatywę zorganizowania kolejnej krucjaty. Do swych planów przekonali papieża Innocentego III oraz dożę Wenecji Enrico Dandolo, który za sowitą zapłatą zgodził się udostępnić 50 okrętów do przewiezienia 15-tysięcznej armii.
WYROK ŚMIERCI
Dandolo nie ujawnił, że przy okazji zamierza załatwić osobiste porachunki z Bizantyjczykami. W młodości podczas pobytu w Konstantynopolu został przez nich pobity i stracił częściowo wzrok. Oczywiście wyrachowani weneccy kupcy nie wdaliby się w ryzykowne przedsięwzięcie tylko po to, by zaspokoić żądzę zemsty swego pryncypała. Ale nowy cesarz Aleksy III odebrał im przywileje handlowe, więc też szczerze go nienawidzili. Tajny plan przewidywał obalenie Aleksego III i osadzenie na tronie jego bratanka. Przebywający w Wenecji pretendent obiecał za koronę nie tylko przywrócenie kupieckich przywilejów, ale także gigantyczną zapłatę w złocie. Początkowo wszystko przebiegało zgodnie z planem. Armada krzyżowców przerwała łańcuchy blokujące dostęp do portu i wylądowała w Konstantynopolu. Przerażony Aleksy III uciekł z miasta, jego miejsce zajął bratanek – Aleksy IV.
Sprawy zaczęły się komplikować, gdy okazało się, że skarbiec jest pusty i cesarz nie może się wywiązać z zobowiązań. Rozczarowani Wenecjanie prosili, naciskali, w końcu zagrozili detronizacją. Przerażony Aleksy IV podniósł podatki, czym sprowokował rewolucję. W lutym 1204 roku rozwścieczony tłum wtargnął do świątyni Hagia Sophia, znienawidzonego cesarza uwięziono i uduszono. Władzę przejął jego szwagier, który odmówił spełnienia żądań krzyżowców. Ci odpowiedzieli, że powołają własnego cesarza, a patriarchę greckiego zastąpią łacinnikiem. To była iskra, która wznieciła gigantyczny pożar. Mieszkańcy Konstantynopola stanęli murem za swoimi władcami, więc przywódcy krucjaty wprowadzili do miasta całą swoją armię, pozwalając jej robić, co zechce.
Żołnierze urządzili 3-dniową orgię zniszczenia. Demolowali wszystko, od pomników na ulicach po ikonostasy w świątyniach. Jedno z najpiękniejszych miast ówczesnego świata legło w gruzach. Na jego ruinach dokonano… zjednoczenia chrześcijaństwa. Krzyżowcy zgodnie z zapowiedzią powołali łacińskiego cesarza (Flamand Baldwin I) i patriarchę (Wenecjanin Tommaso Morosini), który natychmiast oznajmił, że kierowany przez niego Kościół wschodni uznaje zwierzchnictwo papieża. Bizantyjczycy uznali to za uzurpację, z którą się nie pogodzili. Powołali własnego cesarza Teodora Laskarisa, zięcia obalonego Aleksego III.
Nowy władca zapowiedział nieustępliwą walkę o odzyskanie Konstantynopola. Tymczasową stolicą państwa została Nikea. Z zamętu skorzystały ludy podległe dotąd Bizancjum i jego sąsiedzi. W efekcie cesarstwo rozpadło się na kilka skłóconych ze sobą państw: łacińską Romanię (tak nazwano tereny zajęte przez krzyżowców), Cesarstwo Nikejskie (pod panowaniem Teodora Laskarisa), Cesarstwo Bułgarii, Serbię, Epir (zachodnia Grecja opanowana przez Michała Angelosa), cesarstwo Trapezuntu (na południowo-wschodnim wybrzeżu Morza Czarnego, rządzone przez potomków cesarskiego rodu Komnenów).
WYGRANI PRZEGRANI
Zwycięstwo krzyżowców było więc gorsze od pyrrusowego. Rozbijając Cesarstwo Bizantyjskie, zniszczyli bowiem jedyną zaporę zdolną powstrzymać ekspansję Turków. Dla chrześcijańskiego Królestwa w Palestynie oznaczało to wyrok śmierci. Gdy zdano sobie sprawę ze skutków najazdu na Konstantynopol, próbowano naprawić szkody, organizując kolejne krucjaty (patrz s. 4). Prowadzili je król Węgier Andrzej, cesarz Fryderyk II Hohenstauf, król Francji Ludwik IX, następca tronu Anglii Edward. Wielkie nadzieje wiązano też z Mongołami, którzy zajmując Persję, Irak i Syrię, złamali potęgę islamu. Papieże wysyłali osobistych przedstawicieli do Czyngis-chana i jego następców, łudząc się, że nawrócą ich na chrześcijaństwo. To były iluzje, które ostatecznie rozwiały się we wrześniu 1260 r. pod Ajn Dżalut w Palestynie, gdzie stanęły naprzeciw siebie armie Mongołów i ostatniego liczącego się jeszcze państwa muzułmańskiego – Egiptu.
Zwyciężyli dowodzeni przez Bajbarsa egipscy mamelucy. Ekspansja Mongołów została zatrzymana, a Bajbars już bez przeszkód mógł realizować politykę usuwania krzyżowców z dar al-islam, świętej ziemi islamu. W 1263 r. zdobył Nazaret, pięć lat później Antiochię, w 1271 r. najpotężniejszy zamek joannitów – Krak des Chevaliers. W tym samym czasie władcy Cesarstwa Nikejskiego odzyskali Konstantynopol; po ciężkich walkach 25 lipca 1261 r. do miasta wkroczył Michał VIII Paleolog. Z planów podporządkowania Kościołów wschodnich papiestwu nie pozostało nic. Kropkę nad i postawili następcy wojowniczego sułtana Bajbarsa, zajmując w 1289 roku Trypolis i 2 lata później ostatni bastion chrześcijan – Akkę. Jej upadek nie wywołał w Europie większego poruszenia. Zapał i entuzjazm towarzyszący pierwszej krucjacie dawno wygasł. Palestyna nie okazała się Ziemią Obiecaną ani dla biednych, ani dla bogatych.
Zdewaluowały się ideały, które przekonywały tysiące ludzi do wzięcia krzyża. Uczciwi chrześcijanie decydowali się na ryzykowną wyprawę, by bronić wiary i świętych miejsc, a przekonywali się, że mają tworzyć kolejną feudalną monarchię i udzielne księstwa, w których jedni panują, a inni harują lub giną. Nie tego chcieli. Najbardziej trwałym efektem krucjat okazała wykopana przez nie głęboka przepaść między chrześcijaństwem i islamem, a po złupieniu Konstantynopola – także między chrześcijaństwem wschodnim i zachodnim. Nie udało się jej zasypać do dziś. Na trwających dwa stulecia zmaganiach paradoksalnie najwięcej stracili zwycięzcy, a najwięcej zyskali przegrani. Przed wyprawami krzyżowymi centrami cywilizacyjnymi średniowiecznego świata były arabskie metropolie – Bagdad, Kair, Damaszek i Cesarstwo Bizantyjskie. Po ich zakończeniu prymat przejęła Europa Zachodnia.