Są takie sytuacje, w których wolelibyśmy nie mieć zmysłu równowagi. Np. wtedy, gdy pod wpływem alkoholu wmawia nam on, że świat wiruje, a podłoga usuwa się spod nóg. Jednak bez poczucia równowagi – chyba najbardziej zaawansowanego zmysłu, jaki mamy do dyspozycji – nie bylibyśmy w stanie funkcjonować. Bez wzroku, słuchu czy smaku da się żyć. Z uszkodzonym zmysłem równowagi to niemożliwe.
Zwykło się uważać, że za działanie tego zmysłu odpowiada ucho wewnętrzne. W rzeczywistości tam znajduje się tylko jeden z jego elementów. Dane o pozycji ciała i o tym, w jakim kierunku ono się porusza, trafiają do mózgu także z oczu, zakończeń nerwowych w stawach i mięśniach. W uchu wewnętrznym znajduje się natomiast błędnik. A w jego wnętrzu – płyn zwany śródchłonką, który w zależności od położenia głowy przemieszcza się w pokręconych kanalikach (zwanych przewodami półkolistymi).
Wnętrze tych struktur pokryte jest włoskami nabłonka czuciowego, który przekazuje do mózgu informacje o ruchach śródchłonki. Na tej podstawie mózg – jak superszybki komputer – „przelicza”, w jakiej pozycji znajduje się głowa w danym momencie. Następnie dodaje do tego informacje płynące z mięśni, stawów i oczu… i już wie, gdzie jesteśmy i jak się poruszamy. Czy leżymy, stoimy, czy właśnie zaczynamy spadać ze schodów i przydałaby się szybka reakcja mięśni, by do upadku nie dopuścić.
Ale zmysł równowagi jest nam potrzebny także w wielu innych sytuacjach. Dzięki niemu możemy się poruszać. Chodzenie, bieganie, wchodzenie po drabinie, a nawet pływanie bez danych ze zmysłu równowagi byłoby niemożliwe. Tak samo jak tzw. fiksacja wzrokowa, czyli umiejętność skupienia wzroku na jednym punkcie, niezależnie od ruchów głowy czy całego ciała.
System równowagi reaguje w ciągu dziesiątych części sekundy. Choć jest tak szybki i na co dzień niezawodny, daje się czasami oszukać. Błędnik w uchu wewnętrznym ma pewną bezwładność. Gdy przez dłuższy czas obracamy się w kółko, to nawet po zatrzymaniu mięśnie dostają sygnał, żeby dostosować się do ruchu obrotowego. Efekt? Przewracamy się i gdy leżymy na podłodze, świat wokół nas wiruje jeszcze przez kilka–kilkanaście sekund.
Ale to nie jest jedyny przypadek, gdy system równowagi trochę się gubi. Każdy skomplikowany układ ma kłopoty, kiedy do jego „centrali” trafiają sprzeczne informacje. Gdy błędnik rejestruje ruch, a oczy tego nie widzą, mamy do czynienia z chorobą morską, inaczej zwaną lokomocyjną. Błędnik czuje, jak okręt buja się na falach, ale gdy siedzimy w ciasnej kajucie, wzrok tego bujania nie potwierdza. Dlaczego? Bo ściany, na które patrzymy, bujają się razem ze statkiem. Podobnie jest, gdy czytamy książkę jadąc autobusem albo samochodem. Wymioty, zawroty głowy, zaburzenia rytmu serca czy ślinotok – to reakcje obronne organizmu w nienaturalnej dla niego sytuacji.
Jak im przeciwdziałać? Sygnały z oczu i błędnika powinny być zbieżne. W autobusie lepiej nie czytać, tylko spoglądać za okno. Na pokładzie statku lepiej nie siedzieć w kajucie, tylko wyjść na pokład i patrzeć na fale. Tym bardziej że negatywne skutki choroby morskiej są mniejsze na świeżym powietrzu. A najlepiej jest wzrok po prostu „wyłączyć” – zamykając oczy.