Siedem Złotych Miast Cibola, obfitujące w szlachetne kruszce El Dorado, Srebrna Góra czy zamieszkiwana przez plemię pradawnych gigantów Trapalanda – to tylko ważniejsze spośród mitycznych krain, które rozpalały wyobraźnię hiszpańskich konkwistadorów. Szczególne miejsce w tej fantasmagorycznej kosmografii zajmowało źródło wiecznej młodości.
ANTYCZNE PRAŹRÓDŁO
Herodot (ok. 484-425 p.n.e.) niezwykłe źródło, w którym jeśli się kto umył, ciało jego nabierało większego blasku, jak gdyby to źródło oliwą płynęło, lokalizował w Etiopii. Do Azji przeniósł je nieznany autor „Romansu o Aleksandrze Wielkim”, powstałego prawdopodobnie w okresie hellenistycznym, a później popularnego zarówno na Wschodzie, jak i Zachodzie. Według tego utworu źródło wiecznej młodości miało znajdować się w Indiach, a to przecież właśnie drogi do tego zakątka świata szukali Hiszpanie.
Około 1165 r. powstał niecodzienny list do cesarza bizantyjskiego Manuela I Komnena (1143-1180). Jego autorem miał być mityczny władca znany jako prezbiter Jan. Ów domniemany monarcha chrześcijańskiego królestwa, które rzekomo znajdowało się gdzieś w Azji, szczegółowo opisywał wspaniałości swego państwa (władca wywodził się ponoć od jednego z ewangelicznych mędrców ze Wschodu; Mt 2, 1–12). Nie omieszkał nadmienić, że w jego granicach znajdowało się czyste źródło o rozkosznym różnorakim smaku (…). Jeżeli ktoś na czczo trzykrotnie z owego źródła skosztuje, od tego dnia nie dotknie go żadna słabość i zawsze, jak długo będzie żył, będzie miał jakby trzydzieści dwa lata. List przez kilka kolejnych wieków cieszył się fenomenalnym wręcz zainteresowaniem, o czym świadczą nie tylko liczne zachowane odpisy, ale też jego podróbki. Przekaz o tajemniczym prezbiterze rozpalał wyobraźnię chrześcijańskich podróżników co najmniej do początków XVI w., a podległe mu królestwo umiejscawiano m.in. w Indiach, Azji Środkowej, a także w głębi Afryki (zwykle na obszarach Etiopii).
Podobieństwa do tajemniczego listu wykazuje wzmianka u jednego z inspiratorów Kolumba kardynała Pierre’a D’Ailly (genueńczyk zaczytywał się m.in. w „Opisaniu świata” Marco Polo, przekładach astronoma i geografa Klaudiusza Ptolemeusza, a być może w liście kartografa Toscanellego, który postulował poszukiwanie zachodniej drogi do Indii).
W najsłynniejszym dziele purpurata „Imago Mundi” (ok. 1410 r.) opisano przypadek księdza Jana z Mandeville, który podczas pobytu w Azji Środkowej miał gdzieś zakosztować wody ze źródła wiecznej młodości. Widziałem to źródło i po trzykroć piłem z niego – miał stwierdzić ks. Jan. – A odkąd się napiłem, czuję się zdrów i silny, albowiem ci, co zeń piją, są wiecznie młodzi.
Czy konkwistadorzy znali te dzieła? Kolumb zapoznał się przynajmniej ze wspominanym „Imago Mundi”. Ponadto w skryptoriach i bibliotekach klasztornych ówczesnej Sewilli, Salamanki czy Toledo przechowywano łacińskie przekłady niektórych pisarzy starożytnych. Czytał je m.in. przyszły zdobywca Meksyku Hernan Cortes, studiujący prawo w Yalladolid. Można mniemać, że średniowieczne mity (nierzadko o starożytnym rodowodzie) żyły własnym życiem, nabierając z czasem nowego znaczenia. Część z nich trafiła do konkwistadorów za pośrednictwem muzułmańskiego folkloru, z którym stykała się większość przyszłych zdobywców Nowego Świata. Zwłaszcza że pomimo rozciągnięcia kontroli katolickich monarchów na resztki niegdysiejszego Kalifatu Kordoby (w 1492 r.) spora społeczność muzułmańska pozostała w Andaluzji aż do stłumienia powstania morysków w roku,
1570. Ten tranzyt idei dotyczy, m.in. tradycji o Siedmiu Złotych Miastach Cibola, które miały znajdować się na północ od dzisiejszego Meksyku. Powtarzana przez konkwistadorów legenda wyewoluowała prawdopodobnie z opowieści o „Wyspie Siedmiu Miast”. Wyspa ta stanowiła schronienie wizygockiej społeczności wypieranej z Półwyspu Iberyjskiego przez muzułmanów w 1. połowie YIII w.
KARAIBSKIE „JĄDRO CIEMNOŚCI”
Podatny na tego typu przekazy okazał się Juan Ponce de León, potomek szlacheckiego rodu z Sewilli. Nie brakowało co prawda złośliwców przypisujących mu pochodzenie z nieprawego łoża. De León, niejako aby potwierdzić swój status społeczny, gorliwie wspomagał ówczesnych monarchów hiszpańskich – Izabelę i Ferdynanda – w ich zmaganiach z Granadą. Prawdopodobnie nie udało mu się zdobyć cennych łupów w trakcie dziesięcioletniej wojny. Stąd latem 1493 r. (a zatem półtora roku po ujarzmieniu muzułmanów) znalazł się wśród załogantów drugiej wyprawy do Nowego Świata.
W odróżnieniu od wielu innych jej uczestników Ponce de León nie popadł w zniechęcenie po zweryfikowaniu przesadzonych wieści Kolumba o bogactwach „Indii Zachodnich”. Ominęła go również epidemia żółtej febry, która dotkliwie przetrzebiła pierwszych przybyszy z Europy. Natomiast nie pozostał obojętny na urok indiańskiego folkloru. Bo to właśnie u rodzimych mieszkańców nowo odkrytych ziem andaluzyjski hidalgo (jak zwykło się zwać szlachtę ówczesnej Hiszpanii) zasłyszał pogłoski o źródle wiecznej młodości. Jak się niebawem okazało, te wieści miały się dla niego stać życiową obsesją.
Zanim jednak do tego doszło, Ponce de León dał się poznać jako rzutki i bezwzględny konkwistador przewodzący oddziałowi zabijaków. Boleśnie odczuli to tubylcy ze wschodniego krańca Hispanioli (współczesne Haiti). Dominikanin Bartolome de Las Casas w „Krótkiej relacji o wyniszczeniu Indii” nie pozostawia na de Leónie przysłowiowej suchej nitki. Podczas tłumienia rebelii Tajnów (rodzimych mieszkańców wyspy) w roku 1504 przyszły poszukiwacz źródła wiecznej młodości wykazał się rzadko spotykaną bezwzględnością. Widziałem również niezliczoną ilość ludzi palonych żywcem, ćwiartowanych i dręczonych różnymi nowymi sposobami mąk i śmierci – pisał dominikanin. Podobnie było podczas zajmowania Puerto Rico (w latach 1508-1509), chociaż miejscowa ludność przyjmowała de Leóna początkowo z niemal nabożną czcią. Hiszpan prędko jednak dał się poznać jako okrutny nadzorca. Będąc gubernatorem wyspy, bezpardonowo wdrażał założenia kolonialnej gospodarki opartej na niewolniczej pracy Indian. Opornych eliminował bez cienia litości. Osobliwą „sławę” zyskał jego pies Becerillo – bestia o rudej sierści i czarnych oczach, która ponoć węchem rozróżniała wrogo usposobionych krajowców.
WYSPA BIMINI
Osiągnąwszy urząd gubernatora (1508 r.), zbliżający się do pięćdziesiątki hidalgo mógł czuć się spełniony i w pełni usatysfakcjonowany wysokim statusem społecznym. Ponce de León nie krył jednak rozczarowania powierzonym mu terytorium bez złóż cennych kruszców. Chciał znaleźć inny obszar dogodny do eksploatacji. Pretekstem stały się zasłyszane u Indian legendy o wyspie Bimini, na której miało znajdować się źródło wiecznej młodości. Gonzalo Fernandez de Oviedo, kronikarz konkwisty, twierdził, że Juan Ponce (…) w swej próżności uwierzył banialukom, jakich mu naopowiadali Indianie.
Ów nieznany Europejczykom ląd Indianie lokalizowali na północ od ich rodzinnej „Borinquen” (tj. Puerto Rico). Zapalczywy konkwistador nie tracił czasu i niezwłocznie rozpoczął starania o pozyskanie oficjalnej koncesji na dalsze odkrycia. „Romans Aleksandra Wielkiego”, list prezbitera Jana, „Imago Mundi”, opowieści Indian – wszystko składało się w logiczną całość. Konkwistador mógł przeczuwać, że trafił na ślad autentycznego źródła wiecznej młodości…
Chęć jego odnalezienia przypisał de Leónowi Gonzalo Fernandez de Oviedo, który wyraźnie nie darzył go sympatią. Być może był to kolejny element dyskredytujący konkwistadora. Tak czy inaczej fantastycznie pobrzmiewająca pogłoska stała się elementem wczesnokolonialnego folkloru. Zwłaszcza że kronikarze konkwisty wyjątkowo gorliwie odnotowywali wszelkie odniesienia do zjawisk nadprzyrodzonych (np. domniemane znaki zwiastujące przybycie Hiszpanów do Meksyku).
Choć kolonialna administracja rzucała mu kłody pod nogi (Diego Kolumb, starszy syn odkrywcy Ameryki, zazdrośnie strzegł przywileju eksploracji Nowego Świata), Ferdynand Aragoński nie tylko zaakceptował zamierzenia Ponce’a de Leóna (1512 r.), lecz wręcz go zachęcał. Do poszukiwań skłoniła go również utrata gubernatorstwa Puerto Rico (1511 r.) z powodu nadmiernych okrucieństw wobec Indian. 3 marca 1513 r. trzy wyekwipowane okręty (z co najmniej dwustoma ludźmi na pokładzie) wypłynęły na poszukiwania upragnionej „Wyspy Wiecznej Młodości”. Eksploracja wód przybrzeżnych wysp Bahama nie przyniosła rezultatów, niewielka flota skierowała się więc bardziej na północny zachód. W niedzielę wielkanocną, 7 kwietnia 1513 r., Ponce de León i jego podkomendni dotarli do brzegów nieznanego lądu. Floryda (bo tak od tego momentu zwano ów półwysep) okazała się obszarem urokliwym, ale wyjątkowo niegościnnym.
Wieczna młodość na czarnym lądzie
O poszukiwaniach źródła wiecznej młodości na kontynencie afrykańskim (rejonie świata, w którym Herodot umiejscawiał jego pierwowzór) nic pewnego nie wiadomo. Nie przeszkodziło to jednak brytyjskiemu pisarzowi Henry’emu Riderowi Haggardowi (1856-1925) nawiązać do przekazu „ojca historii” w bestselerowej powieści „Ona” (1887). Centralną postacią tego utworu uczynił Ayeshe – długowieczną, białoskórą władczynię zaginionego królestwa w trudno dostępnych rejonach Afryki. Haggard zastąpił wzmiankowaną w przekazie Herodota krynicę magicznym płomieniem. Efekt okazał się bardzo przekonujący – książka doczekała się statusu klasyka, kilku wysokobudżetowych ekranizacji oraz przekładu na niemal pięćdziesiąt języków (w tym także na polski).
POGOŃ ZA UŁUDĄ
Trudności sprawił już silny prąd zatokowy, który pomimo sprzyjającego wiatru skomplikował rejs wzdłuż zachodniego wybrzeża półwyspu. Z kolei kierunek południowo-wschodni okazał się wyjątkowo ryzykowny ze względu na liczne pasma raf koralowych. W jeszcze większym stopniu niegościnny okazał się nowo odkryty ląd, bowiem w odróżnieniu od łagodnie usposobionych Tajnów z wysp Morza Karaibskiego, zamieszkujący Florydę Indianie z miejsca poznali się na przybyłych awanturnikach. Nie mogło być więc mowy o entuzjastycznym powitaniu, jakie zgotowali Kolumbowi tubylcy na wyspie San Salvador (zapewne Guanahani w archipelagu Bahama) pamiętnego 12 października 1492 r. Agresywni krajowcy z półwyspu okazali się wyjątkowo groźnymi i nieskłonnymi do kompromisu przeciwnikami. Dzięki dużej sile naciągu swoich łuków potrafili przestrzelić konia na wylot, a niekiedy również pancerze hiszpańskich przybyszy. Tak więc eksploracja Florydy już na wstępnym etapie okazała się wyjątkowo trudna. Oprócz nagłych ataków Indian podkomendnym Ponce’a de Leóna doskwierała jeszcze zmora europejskich kolonistów w Nowym Świecie – żółta febra oraz inne lokalne choroby.
Tym, co podtrzymywało na duchu coraz mniej pewnych siebie konkwistadorów, była obfitość występujących na Florydzie źródeł. A więc portorykańscy Indianie mogli mieć rację! Niemal każdy z napotykanych cieków wodnych mógł się okazać upragnioną krynicą wiecznej młodości! Entuzjazm Hiszpanów stopniowo jednak wygasał, bo żadne ze źródeł na szlaku ich wędrówki nie przywróciło im osłabionych wiekiem sił. Zamiast tego wzmagała się natarczywość Indian, a zapasy żywności i prochu wyczerpywały się. Rozczarowany Ponce de León nie miał zatem innego wyjścia i pod wpływem sarkania załogi zdecydował się opuścić niegościnny ląd.
Nie zamierzał jednak całkowicie rezygnować z raz podjętego wyzwania. Zwłaszcza że podczas kolejnej wizyty w Hiszpanii wpadła mu w oko pewna urodziwa, a przy tym znacznie od niego młodsza niewiasta. Z oczywistych względów ta okoliczność wzmogła determinacje leciwego już konkwistadora, który wystarał się o potwierdzenie otrzymanej wcześniej licencji na eksplorację Florydy. Następną wyprawę zorganizował jednak dopiero w roku 1521. Rejs zakończył się tragicznie – Indianie oraz miejscowe choroby ponownie zdziesiątkowały jego oddział. De León został dotkliwie zraniony strzałą w nogę, po czym zmarł wkrótce po dotarciu na Kubę. Choć wyprawa poszerzyła wiedzę geograficzną, ostatecznie udowodniła, że sen o źródle wiecznej młodości to tylko mrzonka z epoki odkryć geograficznych.