Kruszce, dzieła sztuki i przedmioty kolekcjonerskie mogą stać się inwestycyjnym eldorado. „Opierają się one na produktach potrzebnych gospodarce lub wywołujących u ludzi emocje” – tak alternatywne inwestycje opisuje Adam Jagielnicki, informatyk i pasjonat giełdowy.
Ich zaletą jest ponadczasowość i stosunkowo małe ryzyko inwestycyjne. „Dzieła sztuki i większość przedmiotów kolekcjonerskich z upływem czasu zyskują na wartości” – tłumaczy Jagielnicki. „Jeśli chodzi o ryzyko, to można przyjąć, że jest ono małe, jeśli korzystamy z usług pośrednika. Kiedy inwestujemy sami, ryzyko rośnie”.
Aby zacząć samodzielnie inwestować w przedmioty kolekcjonerskie, wystarczy nawet kilkaset złotych. Nie trzeba być więc giełdowym rekinem, aby na alternatywnych inwestycjach zarobić. Prezentujemy najlepsze materiały na kryzysowe lokaty.
Podpis na wagę złota
Okazuje się, że wysiłki łowców autografów, którzy wyczekują na swoich idoli pod hotelami, kinami czy stadionami, mogą się bardzo opłacić. Wielu z nich to w rzeczywistości profesjonalni handlarze, którzy zamiast zatrzymać podpis idola w pudełku z pamiątkami, wystawiają go na aukcji.
Najdroższe tego typu zdobycze sprzedawane są za setki tysięcy dolarów. Barometrem sytuacji na rynku jest indeks Fraser’s 100, który pokazuje, jak zmieniają się ceny najbardziej wartościowych autografów. Od 1997 roku wartość tego wskaźnika wzrosła o ponad 340 proc. Znawcy rynku twierdzą, że najdroższymi autografami na świecie są te autorstwa Williama Shakespeare’a. Jest ich tylko sześć, a wartość każdego z nich wyceniona jest na 2,5 mln funtów.
Sztuka wyboru
Wartość dzieł sztuki określa światowy indeks sztuki Mei Moses Art Index. Jednym z największych walorów inwestowania w nie jest ich brak związku z tradycyjnymi rynkami finansowymi. Inwestowanie w sztukę jest wiec najlepszym sposobem na ochronę kapitału przed inflacją. Dobra rada dla tych, którzy dysponują skromnymi oszczędnościami: warto szukać lokalnych, młodych i nieznanych jeszcze szerszemu gronu artystów. W końcu obrazy Wilhelma Sasnala, które w 1999 roku kosztowały około 2 tys. zł, dziś warte są prawie 900 razy tyle.
O tym, że w sztukę mogą inwestować nie tylko miliarderzy, przekonali się nabywcy sprzedanego niedawno obrazu Sola LeWitta. Został on podzielony na 11 tys. udziałów, z których każdy wynosił 10 euro.
Monety warte miliony
W monety można inwestować na dwa sposoby. Można skupić się na egzemplarzach kolekcjonerskich, których wartość znacznie przewyższa wartość kruszcu, z którego są zrobione, albo kupować bite ze złota, srebra lub platyny monety bulionowe, których ceny są z kolei uzależnione od wahań na rynkach metali szlachetnych.
Wartość monet rośnie w zastraszającym tempie, co widać na przykładzie tej, wybitej w 1995 roku z okazji XIII Konkursu Chopinowskiego. Jej cena emisyjna wynosiła 780 zł, a jej wartość obecna to aż 40 tys. zł! Nie zmienił się tylko jej nominał, który zarówno 17 lat temu, jak i dziś wynosi 200 zł.
Jedną z najdroższych monet świata jest polska 100-dukatówka Zygmunta III Wazy z 1621 roku. W 2008 roku sprzedano ja za 1,4 mln dolarów.
Mimo że jest najdroższą polską monetą w historii, to jednak bardzo jej daleko do słynnej 20-dolarówki z 1933 roku. Tzw. Podwójny Orzeł jest stosunkowo młodym eksponatem, ale ze względu na swoja wyjątkową historię osiągnął ekstremalnie wysoka cenę. 30 lipca 2002 roku sprzedano te monetę za 7,6 mln dolarów!
Pocztowe białe kruki
Zgodnie z powszechnym przekonaniem zbieranie znaczków to nudne hobby samotników, a obrastające kurzem klasery zabierają tylko miejsce w szafach. W rzeczywistości rynek znaczków wart jest 10 mld dolarów i liczy około 50 mln profesjonalnych zbieraczy, polujących na pocztowe „białe kruki”. 141-letni szwedzki znaczek Treskilling Yellow został na przykład w 2010 roku sprzedany za równowartość 4,7 mln dolarów.
Co ciekawe, 14 lat wcześniej jego cena była o połowę niższa. Podnoszący wartość znaczków upływ czasu jest dla istniejącej od 1856 roku firmy Stanley Gibbons racją bytu. Firma ta oferuje fundusze o gwarantowanej 15-procentowej stopie wzrostu w okresie pięciu lat albo 50-procentowej w okresie 10 lat. Pocieszenie przy dosyć niskiej stopie wzrostu znaczków stanowi fakt, że ich wycena jest całkowicie odporna na wahania rynkowe. Co więcej, aby rozpocząć inwestowanie, nie trzeba dysponować ogromnymi środkami. Można to robić systematycznie i na małą skalę.
Może coś mocniejszego?
Im mniej dostępny trunek, tym droższy i tym więcej można na nim zarobić – brzmi główna zasada inwestujących w szlachetne alkohole. Jeśli chodzi o whisky, to najwyższe ceny osiągają te typu single malt, czyli z jednego rodzaju słodu. Nic dziwnego – ten typ stanowi jedynie 0,2 proc. światowej produkcji tego alkoholu.
Po 2–3 latach inwestycje w markowe whisky moga przyniesc nawet 30–50 proc. zysków. Dla porównania lokaty bankowe przynoszą dziś zysk wynoszący 4-5 proc. w skali roku.
Ze statystyk wynika jednak, że Polacy wolą lokować kapitał w winie. W 2011 roku zainwestowano w nie w naszym kraju ponad 120 mln złotych. Inwestując w trunek poprzez pośredników (minimalna kwota inwestycji to ok. 10 tys. złotych), kupuje się konkretne skrzynki tego trunku, które przechowywane są w specjalnych magazynach, najczęściej w Londynie albo Bordeaux, a później wystawiane na sprzedaż na rynku kolekcjonerskim.
Ponad 90 proc. win kupowanych w celach inwestycyjnych pochodzi z francuskiego rejonu Bordeaux, a niektóre marki drożeją nawet o 20–30 proc. w ciągu roku. „Rynek win jest mały i nie podlega spekulacjom. Ilość towaru jest ograniczona, a ze względu na zmieniające się warunki klimatyczne oraz konsumpcje nawet się zmniejsza. Za to popyt jest duży” – mówi Piotr Kamecki z firmy Wine Advisors. Właściciele cieńszych portfeli niech nie tracą ducha – można inwestować zbiorowo przy dowolnym wkładzie kapitałowym poszczególnych kupujących.
Dla głodnych wiedzy:
www.wineadvisors.pl – strona firmy doradczej, wyspecjalizowanej w inwestycjach w wino; „Inwestycje alternatywne. Pierwsze kroki na rynku pozagiełdowym”, Adam Jagielnicki, Wydawnictwo Helion 2010;
www.kolekcjoner.nbp.pl – serwis z internetowymi aukcjami monet