W czasach gdy komputerów na świecie było mniej niż miliard, głównym sposobem przechowywania informacji było zapisywanie ich na papierze. Tak się przy tym składało, że całkiem sporą część światowej produkcji papieru konsumowały służby wywiadowcze, policja czy księgowi, a więc ludzie, którzy zwykle mają najwięcej do ukrycia. O ile jednak zapełnianie tysięcy kartek papieru szło im dość gładko, o tyle już zniszczenie stworzonych informacji przerastało często ich możliwości.
PUZZLE Z NISZCZARKI
Jedną z pamiątek po wschodnioniemieckiej służbie bezpieczeństwa Stasi były setki worków z pociętymi na drobne kawałki fragmentami akt. Do pracy zasiedli doświadczeni funkcjonariusze… służb granicznych, którzy stracili pracę w wyniku likwidacji niemiecko- -niemieckiej granicy. W ciągu kilkunastu miesięcy odtworzyli większość dokumentów tajnej policji NRD. Nie był to zresztą pierwszy taki przypadek. Od kiedy palenie ważnych dokumentów stosuje w zasadzie tylko Watykan i wyłącznie w przypadku konklawe, jednym z najważniejszych sprzętów w biurach i urzędach stała się niszczarka do papieru. W samych Stanach Zjednoczonych rynek tych urządzeń wart jest ponad 100 mln dolarów rocznie i szybko rośnie. Jednak gdy trzeba odzyskać naprawdę ważne dokumenty, niszczarki okazują się mało skuteczne.
Kiedy w 1979 roku w Iranie doszło do islamskiej rewolucji, pracownicy ambasady USA w Teheranie (która była jednocześnie centrum operacji wywiadowczych CIA na terenie Azji) przystąpili do panicznego niszczenia tysięcy akt. Chociaż tzw. piąty poziom bezpieczeństwa niszczarki do dokumentów ściśle tajnych przewiduje, że ścinki nie mogą być szersze niż 0,8 mm i dłuższe niż 13 mm, irańscy studenci, którzy zajęli ambasadę, w ciągu trzech lat poskładali skrawki papieru w 68 tomów akt wydanych pod wspólnym tytułem „Z jaskini amerykańskiego wywiadu”. Była to największa wpadka służb wywiadowczych w historii, gdyż akta zawierały nie tylko informacje o działaniach CIA, ale też na przykład o akcjach izraelskiego Mossadu w Związku Radzieckim.
Jak trudno dobrze zniszczyć papier, świadczy też wpadka Enronu, jednej z największych na świecie firm energetycznych, która w wyniku oszukańczych operacji finansowych zbankrutowała z hukiem w 2001 roku. Tam też niszczarki pracowały pełną parą, jednak pracownicy, chcąc ułatwić sobie zadanie niszczenia kompromitujących dokumentów, wkładali je w otwór niszczarki dłuższą krawędzią. Dzięki temu zadrukowane kartki cięte były wzdłuż linii tekstu, więc ich odtworzenie dla służb śledczych okazało się banalnie proste. Tym bardziej że od długiego czasu w pracy tej wykorzystuje się programy komputerowe, stworzone do układania zarówno dwu-, jak i trójwymiarowych puzzli.
Technologię tę zaczęto stosować już w latach 60. XX wieku, by wspomóc odtwarzanie 15 tys. fragmentów tzw. Zwojów znad Morza Martwego, które przeleżały ponad dwa tysiąclecia w grotach niedaleko ruin Qumran w Iraku. Wymieszane z kurzem, pokryte odchodami nietoperzy, nadżarte przez robaki zapisane skrawki udało się w ciągu kilku lat złożyć w 600 pełnych dokumentów, zawierających niezwykle cenne teksty religijne, literackie i informacje historyczne z czasów II Świątyni Izraelskiej.
O ile nawet najbardziej zniszczony papier ulegnie w końcu przed ludzką determinacją oraz komputerową techniką i odda swoje tajemnice, o tyle dużo większym problemem niż odtwarzanie danych staje się dziś ich niszczenie. Na świecie pracuje obecnie ponad miliard komputerów, co oznacza, że co szósty mieszkaniec naszej planety pobiera, przetwarza, zapisuje, kopiuje i przesyła informacje innym ludziom w ilościach wcześniej kompletnie niewyobrażalnych.
OD SKROBANIA PAPIRUSA DO KLAWISZA DELETE
Kiedy w czasie inwazji Juliusza Cezara na Egipt w 47 roku p.n.e. od okrętów egipskich zajął się Pałac Królewski, a następnie Biblioteka Aleksandryjska, z dymem poszła spora część wiedzy ludzkości. 700 tys. papirusowych woluminów zamieniło się w popiół. 700 lat później resztki księgozbioru kazał spalić kalif Omar I w ramach akcji niszczenia wszystkich ksiąg niewiernych. A jednak wiele informacji zawartych w zwojach z Biblioteki Aleksandryjskiej przetrwało do naszych czasów. Papirus, najszerzej stosowany w starożytnym świecie nośnik informacji, mimo pozornej nietrwałości miał kilka zalet: był miękki i lekki, można go było zabierać ze sobą w dalekie podróże i dawać kolegom uczonym do skopiowania. Gdy w Pergamonie w Azji Mniejszej, objętej embargiem na dostawy papirusu przez egipskiego króla Ptolemeusza, rozwinęła się technologia produkcji skórzanego (trwalszego) pergaminu, wiele zapisów z greckich i łacińskich zwojów zostało nań przepisanych. Dzięki temu przetrwały do średniowiecza, kiedy to w ramach ówczesnego recyklingu, religijni mnisi postanowili zeskrobać z pergaminów pogańskie teksty i przerobić je na święte księgi. Jednak już kilkaset lat później rozwój techniki umożliwił odczytanie oryginalnych treści. W ten sposób udało się odnaleźć m.in. wiele rzekomo zaginionych dzieł Archimedesa. Równie mało skuteczni okazywali się późniejsi destruktorzy. Kiedy w 1986 roku wybuchła afera Iran-Contras, jej główny bohater amerykański płk Olivier North próbował usunąć dowody, kasując ze swojego komputera e-maile. Nie wiedział jednak o tym, że wciskanie klawisza „delete” nie usuwa danych bezpowrotnie. Nie miał też pojęcia o systemie archiwizacji kopii zapasowych.
EPOKA DANYCH
Jak wyliczyła firma analityczna IDC, nasza cywilizacja wyprodukowała do 2007 roku 161 eksabajtów danych (eksabajt – trylion bajtów, jedynka z osiemnastoma zerami). Gdyby to wszystko wydrukować w postaci książek, powstałoby 12 stosów wysokości równej odległości Ziemi od Słońca. Tymczasem jeszcze w 2003 roku badacze z University of California oceniali zasoby światowej informacji zaledwie na pięć eksabajtów. Przyrost jest lawinowy – według prognoz IDC do 2010 roku w komputerach na całym świecie będzie przechowywanych już 988 eksabajtów informacji. Nawet jeśli na te dane spojrzymy z przymrużeniem oka, to i tak widać, że ludzkość na zawsze straciła możliwość skutecznego niszczenia informacji. Nie tylko dlatego, że produkuje ich tak wiele, ale też z tego powodu, że zapisywane są na praktycznie niezniszczalnych nośnikach.
Dziś tylko 30 proc. danych drukuje się na papierze. Resztę przechowują pamięci komputerów, pamięci przenośne, płyty CD i DVD. Nie zwykliśmy uważać tych nośników za zbyt solidne przedmioty, a jednak… Okazuje się, że skuteczne usunięcie z nich informacji jest już praktycznie niemożliwe. To, co nazywamy kasowaniem pliku, jest w rzeczywistości tylko skasowaniem ścieżki dostępu do niego.
Plik dalej istnieje i dopóki na miejsce, które zajmuje na twardym dysku, nie zostanie zapisana następna informacja, można go odzyskać. Ale nawet to nie zniszczy go całkowicie.
Jednej z największych na świecie firm zajmujących się odzyskiwaniem danych – Kroll Ontrack – udawało się uratować pliki z dysków, które zostały wielokrotnie sformatowane, utopione, spalone, pogryzione przez zwierzęta czy rozbite po upadku z helikoptera. Tylko w jednym wypadku dane zapisane w komputerze utracono bezpowrotnie – kiedy w studio nagrań uderzył piorun. Ofiarą sił natury padł wtedy kielecki raper Liroy, nagrywający właśnie album „Dzień Szaka-L’a”.
Nie kojarzymy zwykle twardego dysku z odpornym na ludzkie zdolności destrukcji urządzeniem, jednak to właśnie on jest jednym z najtrwalszych nośników informacji, jakie wynalazła ludzkość. A dokładniej – wykonane z polerowanego aluminium talerze dysku, na których – w warstwie ferromagnetycznej – komputer zapisuje informacje.
Danych tych nie da się do końca wykasować ani za pomocą oprogramowania, ani przez fizyczne zniszczenie. Usunięcie ich jest możliwe tylko poprzez poddanie dysku bardzo silnemu impulsowi elektromagnetycznemu o natężeniu ponad 11 tysięcy gausów. Ponieważ jest to niebezpieczne dla zdrowia, operację taką przeprowadzają tylko wyspecjalizowane firmy. Efekt? Według jednego z badań tylko jedna trzecia z używanych dysków twardych zakupionych w serwisie e-Bay miała trwale usunięte dane. W pozostałych można było znaleźć takie ciekawe informacje jak np. dane dostępu do stron internetowych amerykańskich sił powietrznych czy numery kart kredytowych.
SKARBY NA ŚMIETNIKU
Jak mawiają hakerzy, drugim po komputerach miejscem, w którym można znaleźć bardzo ciekawe informacje, są wysypiska śmieci. Zarówno wyrzucane na złom twarde dyski, jak i wykonane z twardego poliwęglanu płytki CD, półprzewodnikowe karty pamięci czy nawet zwykły papier mogą w tych miejscach przetrwać czas znacznie dłuższy niż Zwoje znad Morza Martwego. Zanim jednak do informacji zakonserwowanych na wysypisku dotrą archeolodzy, znacznie szybciej mogą to zrobić ludzie, którymi bynajmniej nie kieruje naukowa pasja.
Pewien student Politechniki Gdańskiej potrzebował twardego dysku starego typu. Powiedział o tym koledze, który pracował w pobliżu skupu złomu, gdzie bezdomni często sprzedają znalezione na śmietnikach części komputerowe. Kiedy za niewielkie pieniądze dostał dysk i uruchomił go w komputerze, jego oczom ukazały się tysiące numerów kart płatniczych, danych osobowych, faktur i informacji o kontach bankowych. Bez trudu złamał kody dostępu do każdego z nich. „Gdybym nie był uczciwy, mógłbym bez problemu robić zakupy przez Internet płacąc każdą z tysiąca kart” – powiedział gazecie, którą poinformował o znalezisku. Okazało się, że dysk wyrzucił na śmietnik pracownik jednego z banków.
POUFNE, ALE PORZUCONE
Jak wiele cennych i kompletnych informacji o nas ląduje dziś na wysypiskach śmieci, dowodzi też badanie, które przeprowadzili studenci Uniwersytetu Wrocławskiego.Na pewnej stacji przeładunkowej zbadali 618 losowo wybranych worków z makulaturą. Ponad 250 z nich zawierało dokumenty z danymi personalnymi. Na wysypiskach znaleziono m.in. takie „perełki”, jak dowód wpłaty za usunięcie ciąży (zawierający pełne dane kobiety i lekarza), karty wzorów podpisów z banku, odciski palców z kartoteki policyjnej, odpisy wyroków sądowych, protokoły o przeciekach informacji z wewnętrznego dochodzenia firmy oraz szczegóły ofert przetargowych. Z kolei na 25 wyrzuconych twardych dyskach przeanalizowanych przez firmę Kroll Ontrack znajdowało się 118 klauzul poufności, 18 tys. danych osobowych klientów, trzy strategie marketingowe, 12 budżetów firmowych oraz 687 różnego rodzaju umów.Z rozrzewnieniem możemy już tylko wspominać czasy, kiedy wystarczyło rozpalić dobre ognisko, by pozbyć się niewygodnych pamiątek i niepotrzebnych dokumentów. Dziś nawet wojna nuklearna nie byłaby w stanie zniszczyć wszystkich danych, które ludzkość wyprodukowała w ostatnich 20 latach. Czy jest jakaś pociecha?W USA działa już około 1000 firm, które profesjonalnie palą, tną, mielą i kasują miliardy niepotrzebnych danych. Po raz pierwszy w historii sytuacja się odwróciła – na niszczeniu informacji można znacznie więcej zarobić niż stracić.
PALENIE NIE ZAWSZE SZKODZI
Od czasów spalenia świątyni Artemidy w Efezie (uznawanej za jeden z siedmiu cudów świata) przez szewca Herostratesa ogień był uważany za skuteczny i ostateczny sposób pozbycia się niewygodnych treści. Okazuje się jednak, że nie zawsze im szkodzi, czasem wręcz pomaga!
Kiedy w 612 roku p.n.e. Medowie i Babilończycy najechali asyryjskie miasto Niniwa, puścili z dymem największą wówczas na świecie bibliotekę króla Asurbanipala. Zawierała 30 tys. tabliczek, na których pismem klinowym zapisano wiersze, teksty historyczne, astronomiczne, informacje administracyjne i handlowe. Ogarnięci szałem niszczenia najeźdźcy przegapili fakt, że tabliczki były z gliny, a wypalenie w ogniu wzmocniło ich trwałość. Dzięki temu w 1849 r. Austen Henry Layard mógł odkopać tę najstarszą bibliotekę świata w całkiem niezłym stanie, a George Smith złożyć z odnalezionych tabliczek „Epos o Gilgameszu” uznawany za pierwsze wielkie dzieło literackie w historii ludzkości. „Twarde dyski” Asurbanipala przetrwały jego państwo o 2500 lat.
Palenie informacji zawodzi też z innych powodów – psychologicznych. Wielu twórców w testamentach nakazało wrzucenie swoich dzieł w ogień. Wergiliusz prosił o spalenie „Eneidy”, jednak cesarz August nie mógł się na to zdobyć. Platon też kazał spalić swoje listy – równie bezskutecznie. Jak twierdzą badacze, apel o spalenie dzieła jest jednym z najlepszych sposobów, by je zachować. Ale nie jedynym. Wczesnochrześcjański myśliciel Ireneusz z Lyonu poświęcił życie na tępienie herezji w księgach innych autorów. Robił to, zamieszczając obszerne cytaty w swoich pismach i zaciekle z nimi walcząc. I chociaż niemal wszystkie księgi heretyków zostały w końcu spalone, ich idee przetrwały do dziś dzięki polemicznemu zaangażowaniu Ireneusza. Czasem warto mieć zdeklarowanego wroga – dzięki niemu informacje o nas mogą przetrwać.