Komunizm uwodził zachodnich polityków, dziennikarzy, intelektualistów czy robotników. Uwodził, mimo że równolegle prasa zamieszczała dramatyczne relacje o życiu w ZSRR. Komunizm i sowiecka propaganda uwodziły tak dobrze, że korespondent „New York Timesa”, laureat Nagrody Pulitzera Walter Duranty pisał w 1932 roku, że „wszelkie informacje o wielkim głodzie [na Ukrainie] są przesadą lub złośliwą propagandą”. Pożyteczni idioci – jak podobno Lenin określał sympatyków Związku Radzieckiego żyjących na Zachodzie – tacy jak właśnie Duranty, Jean Paul Sartre czy George Bernard, korzystając ze swojego autorytetu, zaprzeczali komunistycznym zbrodniom, o których donosiła prasa, lub je bagatelizowali. Europejska opinia publiczna miała jednak szanse na chociażby szczątkowe poznanie prawdziwego obrazu życia w ojczyźnie socjalistycznego szczęścia.
KATORGA W PORCIE
Jednymi z pierwszych, którzy zaczęli przywozić do Europy Zachodniej wstrząsające informacje o życiu w ZSRR, byli pływający do tego kraju marynarze. Chociaż z reguły ich kontakt z ludnością miejscową ograniczał się do kilkudniowego pobytu w porcie, to często wystarczało to, aby zobaczyć na własne oczy różnicę między propagandą a rzeczywistością.9 lutego 1931 r. „Times” donosił o wysłuchaniu przez brytyjskich parlamentarzystów oświadczeń o sytuacji w ZSRR, złożonych przez dziewięciu uciekinierów oraz marynarza ze statku regularnie pływającego do Związku Radzieckiego. Marynarz, który kontaktował się z obywatelami ZSRR głównie w porcie w Archangielsku, dzięki nawiązaniu kontaktu z mówiącym po angielsku Rosjaninem, więźniem pobliskiego obozu, zdołał pozyskać wiele informacji o mało znanych wówczas faktach. W okolicach Archangielska miało się wówczas znajdować sześć obozów pracy, w których przetrzymywano około 16 tysięcy więźniów. Większość z nich pracowała przy wyrębie lasu, więźniowie także dokonywali załadunku statku, na którym pływał świadek. Zgodnie z jego relacją władze radzieckie ukrywały jednak fakt, że robotnicy ładujący statki są więźniami – obcokrajowcom mówiono, jakoby byli to pracownicy wolnonajemni. Podejrzenia świadka wzbudził jednak tragiczny stan, w jakim większość z nich się znajdowała, oraz wydarzenie, do którego sam nieświadomie się przyczynił, dając jednemu z robotników bochenek chleba. Obdarowany już nie pojawił się w pracy, a anglojęzyczny rozmówca poinformował marynarza, że został on zabity za nawiązanie kontaktu z obcokrajowcem.„Times” uzupełnia relację Brytyjczyka o fragmenty jednego z oświadczeń złożonych w grudniu 1930 r. przez więźniów, zbiegłych z obozów na Wyspach Sołowieckich do Finlandii. Wstrząsające relacje, z którymi zapoznali się brytyjscy parlamentarzyści, spowodowały dyskusję dotyczącą humanitarnego wymiaru importu taniego drewna z ZSRR. Informacje o obozach na Wyspach Sołowieckich docierały do europejskiej opinii publicznej już wcześniej. Zbiegły w 1926 r. z ZSRR oficer Armii Czerwonej, skazany na 2 lata obozu, mówił o około 12 tysiącach więźniów przetrzymywanych na terenie byłego klasztoru, żyjących w małych celach po 7–8 osób, w lekkich ubraniach mimo panującego mrozu, karmionych minimalnymi racjami żywnościowymi. Jego relacja została także odnotowana w „Timesie”. 31 stycznia 1931 roku brytyjska gazeta zamieściła obszerną relację z przesłuchania zbiegłego do Finlandii oficera OGPU (Zjednoczony Państwowy Zarząd Polityczny – policja polityczna). Można powiedzieć, że jest to jedna z pierwszych powszechnie dostępnych relacji, zawierająca informacje o przemysłowym charakterze radzieckich obozów koncentracyjnych. Mówi on wprost, że „obozy koncentracyjne w północnej Rosji są zakładane do specjalnych celów pod nazwą Siewiernyje Łagieria Osobogo Naznaczienija (SLON – Północne Obozy Specjalnego Przeznaczenia) w porozumieniu między OGPU oraz wielkimi trustami drzewnymi. […] Zgodnie z danymi oficjalnymi 1 maja 1930 roku w obozach było 662 200 więźniów. […] Dzięki porozumieniu między OGPU a trustami leśnymi OGPU zobowiązało się do dostarczania umówionej liczby więźniów za umówioną cenę. Jest ona nieduża, więc nie można się dziwić, że porcje żywnościowe są zbyt małe. Podczas zimy 1929–1930 było w obozach nie mniej niż 72 tysiące ofiar”. Świadek opisuje także sposób organizacji pracy w obozach, żywienia więźniów i ich traktowania. Świadectwo to nie pozostawia żadnych złudzeń co do pochodzenia importowanego do Europy Zachodniej drewna z Rosji – każde z drzew to życie któregoś z więźniów.
W archipelagu Gułag
Lewicujący intelektualiści Zachodu niechętnie dawali wiarę świadectwom, pochodzącym od robotników czy marynarzy, i chętnie podtrzymywali mit o szczęśliwym życiu w Związku Radzieckim. Ich wiarę zachwiały jednak książki Aleksandra Sołżenicyna (1918–2008), który bezlitośnie obnażał prawdę o systemie komunistycznym, a w szczególności o jego aparacie represji. Zachód nie zdawał sobie sprawy z istnienia potwornych obozów pracy, do których zsyłano skazańców za winy niewspółmierne do kary. Wyrok obozu oznaczał nierzadko śmierć. Sam Sołżenicyn trafił do takiego więzienia w 1945 r. NKWD przechwyciło jego korespondencję – w liście do przyjaciela znalazła się nieśmiała krytyka niektórych wojennych decyzji Stalina. Tak rozpoczęła się więzienna gehenna Sołżenicyna – Łubianka, Butyrki, Nowa Jerozolima, Ekibastuz… W sumie spędził on za drutami ponad 8 lat. Na fali chruszczowowskiej odwilży, w ZSRR ukazało się kilka jego demaskatorskich książek, w tym „Jeden dzień z życia Iwana Denisowicza” czy „Oddział chorych na raka”. To dzięki nim Zachód przejrzał na oczy i przestał postrzegać ZSRR jako raj. Po zmianie warty na Kremlu zmienił się też stosunek władz do Sołżenicyna. W 1973 r. (to wtedy powstał „Archipelag Gułag”) administracja Breżniewa doprowadziła do wyrzucenia pisarza-noblisty z kraju. Wrócił do Rosji niemal 20 lat póżniej.
RYŻ Z RYŻEM W RYŻU
Można więc zauważyć, że mimo coraz szczelniejszej izolacji ZSRR od reszty świata zasób wiedzy o tym, co dzieje się w tym kraju, mógł być wówczas dość szeroki, głównie dzięki zbiegom z „robotniczego raju”. Ów raj jednak kusił, a na pokuszenie dało się zwieść kilku niemieckich górników, którzy w odpowiedzi na ogłoszenie o pracy w ZSRR zgłosili się na ochotnika do pracy w Zagłębiu Donieckim. Ich relacja, także zamieszczona na łamach „Timesa” z 20 września 1930 roku, pokazuje, jak wygląda życie robotnika w robotniczym kraju. Zresztą niezwykle celny wydaje się podtytuł tegoż artykułu – „Sowiecka teoria i praktyka”. Górnicy, którym udało się wrócić, ostrzegają swoich kolegów, by nie decydowali się na wyjazdy do kopalni w ZSRR. Mówią o biedzie, o tym, że obok luksusowych samochodów oficjeli widzieli robotników chodzących w Charkowie bez butów, o fatalnych warunkach pracy i życia radzieckich robotników. „Jedzenie było fatalne. Nie było w ogóle mięsa, tylko ryż, zupa z ryżu oraz danie, którego składu nie byli w stanie rozpoznać. Szóstego dnia [pracy] zostali wyposażeni w narzędzia, buty, spodnie, koszule. Rosyjscy robotnicy byli zazdrośni, gdyż Niemcy otrzymywali lepszy sprzęt od nich. Wyposażenie kopalni było, w porównaniu do kopalni niemieckich, bardzo prymitywne. 6-godzinna zmiana istnieje w Sowieckiej Rosji jedynie na papierze. Każdy robotnik, także Niemcy, dostaje zadanie, które ma wykonać podczas jednej zmiany. Górnicy, aby wykonać plan, pracują 7–8 godzin a niektórzy mówią nawet, że 10 do 12 godzin”. Górnicy nie mieli także możliwości umycia się po pracy, gdyż na terenie kopalni nie było umywalni. Wszyscy, a już Niemcy w szczególności, byli także bez przerwy pod nadzorem odpowiednich służb, które śledziły każdy ich krok. Niemieckim robotnikom udało się w końcu zrezygnować z pracy i wydostać z ZSRR. Ich relacja zawiera nie tylko unikatowe, bo sporządzone przez człowieka z zewnątrz, świadectwo warunków życia i pracy radzieckich robotników, ale także przestrogę dla tych, którzy chcieliby pracować w ZSRR: „Kulturalne i socjalne warunki w Rosji nie mogą usatysfakcjonować żadnego niemieckiego robotnika. To, co oficjalne delegacje mówią o Rosji, nie może być traktowane jako wiarygodne, ponieważ oglądają one jedynie pozytywne strony życia w Rosji i nie mają okazji spojrzenia na prawdziwe życie radzieckich robotników. Jesteśmy w obowiązku przestrzec wszystkich niemieckich robotników przed wyjazdem do Rosji”.
Takie relacje powstały jedynie dzięki temu, że radzieckie służby nie zachowały „rewolucyjnej czujności”, że w tym misternie zbudowanym systemie kłamstwa i mistyfikacji znalazł się przypadkowy więzień, który opowiedział o swojej tragedii obcemu marynarzowi, czy też na tyle nierozsądny oficer OGPU czy później NKWD, który dopuścił do tego, by grupa niemieckich robotników opuściła granice ZSRR, wywożąc ze sobą wiedzę na temat robotniczego raju.
A mimo to kolejne pokolenia zachodnioeuropejskich (także polskich) intelektualistów nie były w stanie uwierzyć, że w kraju za Bugiem dzieją się prawdziwe potworności.