Sympatycznie wyglądający starszy pan z żoną i trójką dzieci. 72-letni ojciec idealnej amerykańskiej rodziny mieszkającej w Los Angeles, który… ma na koncie 10 zabójstw i przynajmniej 46 gwałtów. Wedle śledczych miał się ich dopuścić na przestrzeli lat 1970-86. Od 1973 roku był żonaty.
Przypadek Josepha Jamesa DeAngelo pokazuje jak seryjni zabójcy doskonale potrafią się ukryć przed sprawiedliwością, nierzadko dołączając do jej funkcjonariuszy. DeAngelo sam przez pewien czas służył w policji, co ułatwiło mu ukrywanie się i zacieranie śladów.
Spokojne życie seryjnego zabójcy nie jest według ekspertów niczym zaskakującym. Oczywiście nie ma danych na temat tego ilu nieskazanych sprawców cieszy się wolnością, jednak są tacy, którzy zdobywają się na odwagę przybliżonej oceny. Thomas Hargrove, założyciel Murder Accountability Project zakłada, że może być to nawet 2000 osób. Tak, dwa tysiące seryjnych zabójców na wolności. Teraz z pewnością będziesz dokładniej przyglądać się sąsiadom prawda?
Wedle definicji FBI seryjny zabójca to osoba dopuszczająca się dwóch i więcej morderstw, u której widać wyraźny okres uspokojenia pomiędzy przestępstwami.
Murder Accountability Project to organizacja non-profit zajmująca się dokumentowaniem i zbieraniem szczegółów dotyczących nierozwiązanych policyjnych dochodzeń. Na jej czele stoją: były dziennikarz śledczy oraz były wieloletni pracownik wydziału zabójstw.
Na jakiej podstawie pojawił się właśnie taki wynik? Hargrove obliczył go na podstawie rozmów ze swoimi kontaktami w FBI dowiadując się ile nierozwiązanych morderstw jest powiązanych ze sobą za pomocą bazy danych DNA. Władze oceniają, że około 1400 połączeń (około 2% całej bazy) zmieściło się w kryteriach.
To jednak według Hargrove’a wynik zaniżony, bo nie wszystkie morderstwa mają w bazie dowody DNA – stąd rozszerzenie orientacyjne do około 2000 spraw.
– Od 1980 roku mamy około 220 000 nierozwiązanych morderstw, zatem jak bardzo szokujące jest gdy pomyślisz, że wśród nich jest co najmniej 2000 serii zabójstw – mówi twórca Murder Accountability Project.
Inne, ostrożniejsze i bardziej konserwatywne wyliczenie mówi o 115 seryjnych mordercach nie ujętych w USA od lat 70-tych. Autorką oceny jest kryminolog Kenna Quinet z uczelni Indiana University-Purdue University Indianapolis. Do otrzymania takiej liczby doprowadziła zmiana założenia – zabójca powinien mieć na koncie 3, nie 2 ofiary. Jej metoda ma jednak pewną dziurę: łączy w ciągi morderstwa w poszczególnych regionach. A jeśli morderca zabił po jednej osobie w kilku stanach? Nie trafiłby do statystyki Quinet.
– Gdzieś między moim wyliczeniem i tym stworzonym przez Hargrove’a jest prawdziwy wynik – tłumaczy.
Mike Aamodt, psycholog z Radford University w stanie Virginia, w 2015 roku oceniał liczbę aktywnych seryjnych morderców w USA na 30. Przekonuje, że największy “boom” na seryjne zabijanie miał miejsce w latach 80-tych ubiegłego wieku. W tej dekadzie aktywnych miało być według niego około 145, natomiast średnia w latach 2010-15 to już “zaledwie” 54. Czy jest jakiś powód dlaczego tak się stało? Quinet ani Aamodt go nie podają. Może to wynikać z faktu spadku popularności na przykład podróży autostopem. Jednak różnica między dekadą lat 80-tych i 90-tych XX wieku także jest silna, a ten sposób podróżowania był na podobnym poziomie w obu. Zatem konkretnego wytłumaczenia nie ma.
Jak się schować?
Seryjni zabójcy bardzo często potrafią doskonale wpasować się w tkankę społeczeństwa i budować pozory normalnego życia pomiędzy kolejnymi zbrodniami. Jednak nie tylko dlatego tak trudno ich złapać.
Hargrove tłumaczy, że problemem jest “ślepota na połączenia” policji, czyli niezdolność do połączenia ze sobą różnych spraw o podobnym przebiegu i okolicznościach. Służby, wedle jego oceny, nie mają wyrobionego nawyku szukania takich powiązań. Co więcej, jeśli morderstwa zdarzyłyby się w różnych regionach i jurysdykcjach – istnieje małe prawdopodobieństwo by śledczy nawzajem się o tym informowali.
Mimo faktu, że nowoczesna technologia dostarcza nam coraz lepszych metod śledczych w USA wciąż pozostaje problemem odpowiednie finansowanie techników i ekspertów analizujących dowody. Bez dobrze wyposażonych i przygotowanych badaczy setki spraw pozostaną nierozwiązane.
Sprawa DeAngelo pokazuje jednak, że pewne dowody się nie zacierają i mogą nawet po dekadach wskazać sprawcę. Potrzeba jednak odpowiednich ludzi i warunków by je zebrać i dobrze zanalizować.
Źródło: Live Science