Iloraz farta. Jak matematycznie wyjaśnić szczęście i pecha?

Nawet największe szczęście czy najgorszego pecha można wyjaśnić matematycznie. Ale nasz mózg nie potrafi się pogodzić z tym, że tak wiele w życiu zależy od przypadku, i uparcie dorabia wytłumaczenia do ślepego losu.
Iloraz farta. Jak matematycznie wyjaśnić szczęście i pecha?

Historia Frano Selaka, zwanego największym szczęściarzem świata, wydaje się niewiarygodna. W 1962 r. ów chorwacki nauczyciel muzyki przeżył katastrofę kolejową. Pociąg, którym jechał, wpadł do lodowato zimnej rzeki. Zginęło wówczas 17 osób, a Selak złamał jedynie rękę i dał radę dopłynąć do brzegu. Rok później wybrał się w podróż lotniczą z Zagrzebia do Rijeki. W samolocie znienacka otworzyły się drzwi i naszego bohatera wyssało na zewnątrz, ale spadł na stóg siana i przeżył, choć samolot się rozbił (zginęło 19 osób). W 1966 r. Selak wyszedł cało z kolejnego wypadku, tym razem autokaru – zginęły cztery osoby. W 1970 r. w ostatniej chwili uciekł z płonącego samochodu… i historia powtórzyła się trzy lata później. W 1995 r. został potrącony przez autobus w Zagrzebiu – skończyło się na siniakach. Rok później jego samochód wylądował na dnie przepaści, Selak w ostatniej chwili wyskoczył. Ukoronowaniem historii była wygrana na loterii w 2003 r. równowartości miliona dolarów.

Czy taka seria zdarzeń jest możliwa? Zastanawiając się nad tym, pomińmy fakt, że całą historię Selaka trudno zweryfikować. Jedynym potwierdzonym faktem z jego niezwykłego życiorysu jest wygrana na loterii. W zapiskach międzynarodowych instytucji zajmujących się wypadkami lotniczymi nie ma informacji o katastrofie samolotu w 1963 r., próżno też szukać czegoś o katastrofie kolejowej z 1962 roku. Pozostałe wypadki są zbyt drobne, żeby wiadomości o nich zachowały się w archiwach.
Załóżmy jednak, że historia jest prawdziwa. Czy Selak jest szczególnie kochany przez Pana Boga, skoro ma taki niesamowity fart?

Z punktu widzenia nauki odpowiedź jest prosta. Badania nad wieloma aspektami naszego życia – od katastrof i losowań lotto po notowania giełdowe i wyniki wyborów – pokazują, że nie steruje nimi żadna siła wyższa, ale właśnie zwykły bezosobowy przypadek. Mimo to wierzący mówią o „dopuście bożym” czy „wyrokach boskich”. Nawet osoby, które deklarują się jako niewierzące często używają sformułowań typu „traf chciał”, „diabli nadali” czy „zrządzenie losu”. Wynika to z działania naszego mózgu, który ma wbudowane mechanizmy ułatwiające nam znajdowanie powiązań i zależności między zjawiskami – nawet jeśli takowych w ogóle nie ma.

Manowce intuicji

Dlatego właśnie tak trudno nam uwierzyć w historię Selaka. Do głosu dochodzi nasza intuicja, która mówi, że każde z wydarzeń w jego życiu było bardzo, bardzo mało prawdopodobne. Prawdopodobieństwo znalezienia się na pokładzie samolotu, który uległ katastrofie z ofiarami śmiertelnymi, szacowane jest na jeden do 3,4 miliona. Czyli dwa do czterech razy wyższe od prawdopodobieństwa głównej wygranej w loterii typu lotto (w Polsce to 1:14 mln). Wypadek lotniczy stanowi najbardziej niezwykłe wydarzenia z całej historii. Udział w katastrofie kolejowej to prawdopodobieństwo rzędu jeden na tysiąc, a wypadki samochodowe są smutną codziennością. Według statystyk co czwarty człowiek na świecie przynajmniej raz w życiu bierze udział w takim zdarzeniu. Po pomnożeniu wszystkich prawdopodobieństw można dojść do wniosku, że Selakowi faktycznie przytrafiło się coś, co nie powinno w ogóle się zdarzyć – traf jeden na kilkaset miliardów.

Jednak posługiwanie się intuicją szybko prowadzi na manowce. Jak pisze prof. Leonard Mlodinow w książce „Matematyka niepewności. Jak przypadki wpływają na nasz los”, nasz umysł nie za dobrze radzi sobie z pojęciami takimi jak zbieg okoliczności czy prawdopodobieństwo. Często przyjmujemy intuicyjne założenia, że coś albo „nie mogło” się wydarzyć, albo – jeśli już się wydarzyło – że stoi za tym jakaś siła wyższa.

Tymczasem historia Frano Selaka, wzięta pod lupę matematyki, pokazuje nam, że tak naprawdę wszystko, co go spotkało, mieści się w granicach prawdopodobieństwa.

 

Nie taka czarna seria

Zacznijmy od tego, że udział w katastrofie, a śmierć w jej wyniku to – statystycznie – dwie różne rzeczy. Na co dzień rzadko kto ma tego świadomość, bo w naszej pamięci zostają głównie tragiczne informacje, budzące wielkie emocje. Tymczasem nawet katastrofa lotnicza nie zawsze bywa tragiczna w skutkach – statystycznie przeżywa ją co druga osoba. Ginie co dziesiąty uczestnik wypadku samochodowego i co setny w przypadku katastrofy kolejowej. Co to oznacza? Ano to, że nawet jeśli ktoś uczestniczył w kilku kolejnych takich zdarzeniach, to jego szanse na przeżycie wcale nie są kosmicznie małe. Selak ma na koncie sześć wypadków: jeden lotniczy, jeden kolejowy i cztery samochodowe. Nawet gdy pomnożymy wszystkie prawdopodobieństwa, otrzymujemy szanse na przeżycie równe aż 32 proc.! Innymi słowy, co najmniej co trzecia ofiara ma szanse ujść z życiem z takiej czarnej serii.

Poza tym w każdym tego typu zdarzeniu pojawiają się czynniki, które mogą znacznie zmniejszyć ryzyko zgonu. Weźmy pod uwagę chociażby upadki z dużej wysokości. Niejaki Tom Stilwell próbował przejść z balkonu na balkon na 14. piętrze nowozelandzkiego wieżowca. Spadł, ale przeżył – prawdopodobnie dlatego, że uderzył w dach pobliskiego parterowego budynku, który załamał się pod nim, co wyhamowało jego rozpęd. Podobne szczęście miał czteroletni Joey Williams, który wypadł z 17. piętra hotelu w Miami. Odbił się od liści palm rosnących wokół basenu na 10. kondygnacji budynku i wylądował niemal bez szwanku. Stóg siana, w który wpadł Frano Selak, zadziałał zapewne w taki sam sposób.

Trening czyni mistrza

A co z wpływem naszego bohatera na własne życie? Czy Frano Selak mógł jakoś dopomóc swemu szczęściu? Oczywiście i to na kilku płaszczyznach. Jego sytuacja po części przypomina stary żydowski szmonces o uczniu jesziwy, któremu nauczyciel usiłuje wytłumaczyć, na czym polega cud. „Wyobraź sobie, Chaimku, że pewien człowiek spadł z wysokiej wieży i przeżył. Jak byś to nazwał?” – pyta. „Przypadek” – odpowiada uczeń. „No dobrze, to ten człowiek wszedł jeszcze raz na wieżę, znowu spadł i znowu przeżył. Jak byś to nazwał?” – nauczyciel nie daje za wygraną. „Zbieg okoliczności” – odpowiada Chaim. „To ten człowiek wszedł jeszcze raz i znowu spadł. Jak byś to nazwał?” – ciągnie nauczyciel. „Przyzwyczajenie” – odpowiada rezolutnie Chaim.

Selak mógł wytrenować odruchy, które pozwoliły mu przeżyć tyle katastrof. Po pierwszej z nich, kiedy musiał torować sobie drogę w rozbitym wagonie kolejowym, przeżył silny stres, ale zobaczył, że może się uratować. To w kolejnych sytuacjach pomogło mu reagować prawidłowo na sytuację zagrożenia życia – z wypadku na wypadek stawał się coraz lepiej przygotowany. Zbieg okoliczności zapewnił mu swoistą szkołę przeżycia, taką jak obóz survivalowy czy wojskowe ćwiczenia. Bo w sytuacjach zagrożenia najlepiej sprawdzają się reakcje odruchowe, nieangażujące świadomości.

Stres, który wzmacnia

Jednak to nie tylko kwestia fizycznego treningu. Bardzo ważna jest psychika, bo tę samą traumatyczną sytuację można przeżywać różnie. Jak tłumaczy dr Jakub Kryś, psycholog z Instytutu Psychologii PAN i z Uniwersytetu Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, człowiek poddany silnemu stresowi może zareagować co najmniej na dwa sposoby: zespołem stresu pourazowego (PTSD) lub zespołem wzrostu pourazowego. Pierwszy przypadek to ludzie, którzy sobie nie poradzili z przeżytą traumą. Cierpią na jednostkę chorobową, o której słyszymy częściej, choćby w relacjach związanych z żołnierzami wracającymi z Iraku czy Afganistanu. Takich ludzi dręczy poczucie winy, że przeżyli, często popadają w depresję.

Ale drugim biegunem jest syndrom wzrostu pourazowego, kiedy osoby po sytuacji kryzysowej zaczynają postrzegać świat inaczej – w pozytywnych kategoriach. Chcą coś zmienić w swoim życiu, uważają, że odkryli coś ważnego. Jeśli Selak w ten sposób przeżył katastrofy – a można to wywnioskować z wywiadów, których udzielał – to z wypadku na wypadek był coraz lepiej przystosowany psychicznie do walki o przetrwanie w sytuacji ekstremalnej.

 

Wierzyć, nie wierzyć?

Nie bez znaczenia jest też wiara. W wywiadach Selak nieraz powtarzał, że to Matka Boska się nim opiekowała. Z wdzięczności nawet zbudował kapliczkę. Takie przekonanie może być ogromną pomocą, gdy spotyka nas coś złego. „Wiara w Boga obniża poziom lęku przed śmiercią. Ale musi to być wiara uwewnętrzniona, a nie instrumentalna, na zasadzie »wierzę na wszelki wypadek«. Wtedy w sytuacji ekstremalnej, gdy człowiek przeczuwa, że może umrzeć, strach aż tak nie paraliżuje” – tłumaczy dr Kryś. Wiara religijna potrafi też np. zmniejszać cierpienie w przypadku osób chorych czy rannych.

Czy coś jeszcze może nam pomóc w walce z rachunkiem prawdopodobieństwa? Optymizm! – odpowiadają naukowcy. Frano Selak, mimo wszystkich katastrof, które go spotkały, był pozytywnie nastawiony do życia. Nie zamknął się w domu, nie przestał podróżować, nie popadł w paranoję. No i nie zawahał się pomóc szczęściu, kupując los na loterię.

Pułapki hazardu

Niewiarygodne wydaje się, że Frano Selak kupił los po raz pierwszy od 40 lat i od razu wygrał. Czy na pewno niewiarygodne? Myśląc tak, wpadamy w pułapkę zwaną paradoksem hazardzisty. Zjawisko badane w połowie XX wieku sprowadza się do tego, że jesteśmy skłonni – wbrew logice, za to bazując na intuicji – zakładać, że mechanizm w grach losowych „pamięta” wyniki poprzednich losowań (stosujemy tę taktykę zresztą także w przypadku np. serii katastrof). Tymczasem nie istnieje żaden „licznik”, który sumowałby szczęśliwe i pechowe wydarzenia w naszym życiu. Po każdym takim zdarzeniu prawdopodobieństwo wraca do punktu wyjścia.

My jednak o tym nie pamiętamy i z upodobaniem np. obstawiamy w lotto liczby, które do tej pory rzadko padały. W pewnym sensie polegamy tu na rachunku prawdopodobieństwa, który podpowiada nam, że jeśli będziemy losować nieskończenie długo, częstość wypadania każdej z liczb musi się wyrównać. Ale pułapka tkwi w sformułowaniu „nieskończenie długo”. W przypadku lotto wyrównanie częstości następuje po kilkudziesięciu milionach losowań – a to zajęłoby więcej niż obecny czas trwania naszej cywilizacji. Jeśli natomiast mamy do czynienia ze stosunkowo niewielką liczbą losowań, rzędu kilku tysięcy, to każdy układ jest jednakowo prawdopodobny. I żaden „system” tu nie pomoże.

„Intuicyjnie próbujemy doszukiwać się w losowych ciągach jakiegoś schematu, reguły, wzoru” – wyjaśnia prof. Leonard Mlodinow. I gdyby w najbliższym losowaniu lotto wypadł ciąg „1, 2, 3, 4, 5, 6”, zaraz pojawiłyby się pytania, jak to możliwe? Czy nie jest to wynik jakiegoś spisku? Takie reakcje dobrze obrazują działanie paradoksu hazardzisty; paradoks ten każe nam przywiązywać szczególną wagę do pewnych zjawisk. Inna nazwa tego fenomenu to złudzenie Monte Carlo. Pochodzi ona od wyników ruletki latem 1913 r. w tejże stolicy hazardu. W jednym z kasyn 26 razy z rzędu wypadł kolor czarny. Większość graczy obstawiała uparcie czerwony, wierząc, że ta passa musi się skończyć. Ale los nic nie musi, więc kasyno obłowiło się na tym przesądzie nieziemsko.

A co zrobił z wygranymi pieniędzmi Selak? Postanowił większość z nich rozdać rodzinie i znajomym. „Do szczęścia potrzebuję tylko mojej żony Katariny” – wyznał 81-letni wówczas Chorwat, dodając, że jego wcześniejsze cztery małżeństwa były katastrofami. W tym wypadku jednak nie ma chyba sensu obliczanie szans na przeżycie…

 

Warto wiedzieć:

Jechać czy iść?
W codziennym życiu często stajemy przed wyborem, który wymaga od nas oceny ryzyka. Niestety, najczęściej posługujemy się wówczas stereotypami, a nie rzetelnymi danymi, które trzeba sumiennie przeanalizować. Przykładem może być eksperyment myślowy przeprowadzony przez autorów książki „Superfreakonomia”.

Wyobraź sobie, że jesteś na imprezie u przyjaciela, który mieszka 1,5 km od ciebie. Wypiłeś kilka kieliszków wina, więc nie powinieneś prowadzić samochodu. Czy bezpieczniej będzie wrócić na piechotę? Gdy spojrzysz na suche statystyki wypadków drogowych, ginie w nich więcej pijanych kierowców niż pijanych pieszych. Trzeba jednak wziąć pod uwagę odległość, jaką pokonuje dana osoba, bo samochodem pokonujemy z reguły znacznie większy dystans niż na własnych nogach.

Po wykonaniu obliczeń okazuje się, że prawdopodobieństwo, iż zginie pijany pieszy, jest aż osiem razy większe niż to, że zginie pijany kierowca. Czy to oznacza, że wychodząc z imprezy powinieneś siąść za kółkiem, ryzykując złapanie przez policję? Teoretycznie tak, ale w praktyce lepiej będzie ograniczyć spożycie alkoholu albo po prostu wezwać taksówkę.

Jak wiele ryzykuje pasażer samolotu (ryzyko „dożywotnie”, szacowane na podstawie danych światowych):

  • udział w wypadku – 1:3400000
  • śmierć w wypadku – 1:7000000

Jak wiele ryzykuje kierowca samochodu osobowego (ryzyko roczne, szacowane na podstawie statystyk policji):

  • udział w wypadku – 1:1275
  • śmierć w wypadku – 1:17560

Psażer samochodu osobowego:

  • udział w wypadku – 1: 3118
  • śmierć w wypadku – 1:65255

Pieszy:

  • udział w wypadku – 1:3550
  • śmierć w wypadku – 1: 33275

Jak wiele ryzykuje pasażer pociągu (ryzyko „dożywotnie”, szacowane na podstawie danych światowych):

  • udział w wypadku – 1:1000
  • śmierć w wypadku – 1:100000