Przez prawie 300 lat była najskuteczniejszą formacją polskich wojsk. Złoty okres husarii to XVII w. To właśnie wtedy budziła największy respekt i podziw wroga. Jeden z najbardziej cenionych wodzów w historii ludzkości król szwedzki Gustaw Adolf miał powiedzieć o husarii: „O, gdybym miał taką jazdę, z moją piechotą obozowałbym tego roku w Konstantynopolu”. Inny król szwedzki Karol X Gustaw poszedł jeszcze dalej. Kiedy podczas szarży husarii w trakcie bitwy warszawskiej (29 lipca 1656 r.) tylko cudem uniknął śmierci z rąk litewskiego husarza, stwierdził: „Gdybym miał przynajmniej dziesięć tysięcy takich żołnierzy, to nie tylko Turcję, ale cały świat spodziewałbym się z łatwością podbić…” Skuteczność husarii w boju nie brała się znikąd. Był to efekt niesłychanej pewności siebie, wyśmienitego wyposażenia, wyszkolenia, taktyki i dobrego dowodzenia.
KONIE I KOPIE
Pewność siebie husarzy wynikała z wieloletniego doświadczenia w walkach z różnorodnym przeciwnikiem i ze wspomnianego wyśmienitego wyposażenia. Na to ostatnie, zwłaszcza na konie, tracono fortuny. Najdroższe rumaki husarskie kosztowały 1500 dukatów. Była to wówczas równowartość 1031 muszkietów lub też 22 lekkich dział (falkonetów). Koszt ogromny, ale koniem takim – pięknym, wytrzymałym i zwrotnym – było można dokonywać ponadprzeciętnych rzeczy. Tak jak husaria w bitwie pod Kłuszynem 4 lipca 1610 r. Nie dość, że przez kilka godzin ścierała się z wojskiem szwedzko-moskiewskim, to jeszcze uczestniczyła w dalekich pościgach za rozbitym przeciwnikiem. A przecież musiała ponadto wykonać długi przemarsz od swojego obozu do obozu nieprzyjaciela i z powrotem. W ciągu lipcowej doby wiele koni husarskich przebyło dystans ok. 120 km, a w samej bitwie do 10 razy szarżowało na wroga! Konie husarskie musiały być nie tylko wytrzymałe, ale też szkolone do wykonywania trudnych ewolucji. Na przykład do zwrotu o 180 stopni w kole średnicy zaledwie 2 m. I to wszystko w pełnym biegu! Rumaki wykorzystywano także jako żywe tarany: do uderzania w przeszkody (płoty, wozy, parkany), za którymi stał przeciwnik. Chodziło też o skoczność, co przydało się we wspomnianej już bitwie pod Kłuszynem, gdzie husarze z roty Andrzeja Firleja najpierw przeskoczyli przeszkodę, a następnie pokonali pikinierów, którzy za nią stali.
Skoro mowa o pikinierach, warto dodać, że husarze mieli na nich specjalną broń: najdłuższe w historii wojen kopie. Osiągały 6,2 m i były dłuższe niż piki piechoty. Posługiwanie się tak długą bronią wymagało niemałej siły. Ale nie stanowiło to dla husarzy szczególnego problemu. Wywodzili się z zamożnej szlachty. Zamożnej oznacza w tym przypadku ponadprzeciętnie dobrze odżywionej oraz mającej czas i środki na fizyczne przygotowanie do trudów wojny. Jak zanotowano w XVIII w., wśród husarzy znajdowali się tacy siłacze, którzy jedną ręką podnosili 3 kopie naraz. Kopia husarska była prawdziwie zabójczą bronią. W bitwie pod Połonką (28 czerwca 1660 r.) pojedynczy jej cios przebił 6 piechurów rosyjskich naraz. W jednym z epizodów bitwy pod Chocimiem (7 września 1621 r.) husarskie kopie jednym pchnięciem przebijały po 3 i 4 konnych Turków. Ale wyposażenie husarii to nie tylko konie i kopie. To także wytrzymałe zbroje. Grubość napierśników dochodziła do 10 mm! W kilku przypadkach zbroje uratowały życie noszącym je ludziom, mimo że uderzyły w nich kule armatnie! Normalne zaś było, że chroniły przed kulami długiej broni palnej. Np. w bitwie pod Łojowem w 1649 r. stolnik litewski „postrzał w przednią blachę odniósł bez szwanku”.
BROŃ PSYCHOLOGICZNA
Husarię kojarzy się ze skrzydłami. Ale przez całe lata negowano ich bojowe użycie. Ostatnie badania potwierdziły jednak, że zakładano je nie tylko w czasie parad. Skrzydła były jednym z kilku elementów służących wojnie psychologicznej. Dla „okazałości” i „postrachu nieprzyjaciela” husarze zarzucali na plecy skóry tygrysów, lampartów, gepardów, wilków czy niedźwiedzi. Przyczepiali skrzydła do pleców, tarcz, szyszaków, a także mocowali je przy siodłach. Na końcach kopii zawieszali długie proporce. Liczne świadectwa potwierdzają bojowe zastosowanie tych ozdób. Np. w 1575 r. poseł wenecki Hieronim Lippomano pisał: „W czasie wojny używają [Polacy] wszystkich sposobów, aby się zdawało, że ich jest więcej niżeli w istocie, a dla przestraszenia nieprzyjaciela ubierają konie w pióra, przypinają sobie skrzydła orle, a na barkach zawieszają skóry lamparcie i niedźwiedzie”. Taktykę użycia skrzydeł w boju opisał przebywający w 1681 r. w Polsce Francuz Jean-François Regnard: „Służący [pocztowi] tych ludzi [tj. towarzyszy husarskich] poprzedzają chorągiew konno z kopią w ręku; co jest dość szczególne to to, że mają z tyłu przymocowane skrzydła, gdy jest okazja przenikają w szeregi nieprzyjaciela i płoszą konie nieprzyjacielskie, które nie są przyzwyczajone do takich widoków, i robią miejsce dla swych panów, którzy posuwają się tuż za nimi”.
Ostatnim elementem wojny psychologicznej było malowanie koni. Używano do tego wywaru brezylii czerwonej z ałunem. To zestawienie – łopoczące proporce na długich kopiach, skóry drapieżników, skrzydła i farbowane rumaki – było bardzo efektowne. Nic dziwnego, że w bitwie pod Wiedniem 12 września 1683 r. sprzymierzona kawaleria cesarsko-niemiecka zatrzymała się, aby móc podziwiać rozpoczynających szarżę husarzy. Dokonania bojowe husarii były równie świetne, jak jej wygląd. Ta skrzydlata kawaleria pokonywała nawet kilkunastokrotnie liczniejszego nieprzyjaciela. Na przykład 7 września 1621 r. pod Chocimiem ok. 600 husarzy spędziło z pola ok. 10 000 Turków 26 września 1660 r. między Lubarem a Cudnowem ok. 140 husarzy rozbiło co najmnie 1700 Kozaków i Moskali. W bitwie pod Kłuszynem (1610) husarze pokonali 14-krotnie liczniejsze wojska szwedzko-moskiewskie. Z kolei pod Łojowem (1649) mimo olbrzymiej dysproporcji sił (ok. 400 husarzy przeciw 4000–5000 konnych Kozaków) „książę Radziwiłł Niewiarowicza z dywizją wojska na korpus Krzeczkowskiego ordynował, ile husaryje, które złożywszy kopie, tak uderzyli na nieprzyjaciela [konnych Kozaków], iż zaraz go złamali i napędzili w ucieczkę”. W odnoszeniu tak spektakularnych zwycięstw pomagała husarii sława, która jej towarzyszyła. Bywało, że dzięki niej na sam widok husarzy nieprzyjaciele brali nogi za pas. Tak było z armią rosyjsko-kozacką pod Lubarem (16 września 1660 r.), gdzie „wyprowadzono wojsko [polskie] wszytko w pole, z regimentami i z działami; które gdy z góry poczęło się było okazować, nieprzyjaciel w pole wychodzić począł był z taboru swego na prawe skrzydło: ale obaczywszy usarskie chorągwie, jako językowie [jeńcy] powiadali, począł się powracać nazad do taboru swego”. Podobnie pod Smoleńskiem „zaraz z pola uciekła Moskwa, skoro się ku nim pomknęli [zbliżyli do nich] usarze”.
JEGOMOŚĆ HUSARZ
Najsławniejszym husarzem epoki batoriańskiej był dziadek Jana III Sobieskiego – Marek. O nim to król Stefan Batory miał powiedzieć: „Gdyby los całego Królestwa od jednego harcu zależał, nikomu bym bezpieczniej w tym razie nie ufał nad Marka Sobieskiego”. Jednym z jego wyczynów było przepłynięcie Wisły wpław, na koniu i w zbroi. Dokonał tego w trakcie bitwy pod Lubieszowem 17 kwietnia 1577 r. Jednak najbardziej znanym husarzem w całej naszej historii jest Stefan Czarniecki, którego upamiętnia polski hymn. Jednym z podstawowych motywów zaciągania się w szeregi husarzy była nie tylko sława, ale i prestiż, towarzyszący tej formacji. Sebastian Cefali, jeden z włoskich sekretarzy polskiego króla Jana Kazimierza, w 1665 r. zanotował: „Przedniejsza szlachta zaciąga się do tych chorągwi i zasłużeni oficerowie, którzy dowodzili kozakami lub w innych doborowych pułkach, nie mają sobie za ujmę służyć jako prości żołnierze w usarzach. […] usarze […] zostają w takim poszanowaniu, że sami hetmani, oddając im rozkazy nazywają ich »panowie bracia«”. Sami towarzysze husarscy uważali się za równych nie tylko swoim dowódcom, ale i samemu królowi! Pamiętnikarz Jędrzej Kitowicz w XVIII w. pisał: „Każdy towarzysz tych znaków [husarii i pancernych] tytułował się równym swemu rotmistrzowi; stąd poszło nazwisko towarzysz, czyli kolega. Nie mówił, że służy pod królem JMcią albo pod panem hetmanem, lub pod panem wojewodą, lecz z królem JMcią, z panem hetmanem, z panem wojewodą. Towarzysz miał wyższą rangę niż którykolwiek oficjer autoramentu cudzoziemskiego, nawet sam generał. Towarzysz nie mógł pójść pod komendę generała, a przeciwnie, generał z całym regimentem swoim mógł pójść pod komendę towarzysza”. Jednak husaria była fenomenem swojej epoki przede wszystkim ze względu na dokonania bojowe, wygląd i sławę. A dzięki ocalałym relacjom i badaniom historyków możemy zobaczyć ją w świetle, w którym błyszczała przez wieki.