Jasne, szybkie, błękitne zjawiska przejściowe w zakresie optycznym (LFBOT, ang. luminous fast blue optical transients) są jednymi z najjaśniejszych znanych rozbłysków w zakresie promieniowania widzialnego we wszechświecie. Dotychczas udało się ich zarejestrować zaledwie kilka.
Najnowszy rozbłysk tego typu został dostrzeżony w miejscu, w którym nikt się go nie spodziewał. Źródło rozbłysku bowiem znajdowało się z dala od jakiejkolwiek galaktyki. Po wstępnym odkryciu niemal natychmiast do obserwacji rozbłysku skierowano różne instrumenty obserwujące niebo w całym zakresie widma elektromagnetycznego, od promieni rentgenowskich po fale radiowe.
Kosmiczny Teleskop Hubble’a dzięki swojej rewelacyjnej optyce był w stanie ostatecznie zidentyfikować położenie rozbłysku. Fazy wzrostu i spadku jasności rozbłysku trwały łącznie zaledwie kilka dni. To znacznie krócej niż w przypadku supernowych, które po krótkim rozbłysku potrafią znikać z nocnego nieba przez całe tygodnie czy nawet miesiące.
Finch, jak nazwano nowy rozbłysk (nazwa katalogowa AT2023fhn) różni się od innych rozbłysków tego typu tym, że doszło do niego w nietypowym miejscu, tj. pomiędzy dwiema galaktykami. Jedna z nich oddalona jest od niego o 50 000 lat świetlnych, druga o 15 000 lat świetlnych. To zaskakujące, bowiem dotychczas uważano, że do rozbłysków LFBOT dochodzi we wnętrzach galaktyk.
Tu pojawia się jednak pewna zagadka. Dotychczas naukowcy podejrzewali, że LFBOTy to po prostu rzadko obserwowany rodzaj supernowej, w której dochodzi do kolapsu grawitacyjnego jądra bardzo masywnej gwiazdy. Problem jednak w tym, że tak masywne gwiazdy żyją stosunkowo krótko, a więc w ciągu całego swojego życia nie są w stanie przesadnie oddalić się od miejsca swoich narodzin. Stąd i wszystkie dotychczasowe LFBOTy odkrywano w ramionach spiralnych galaktyk, gdzie zazwyczaj zachodzą procesy gwiazdotwórcze.
Czytaj także: Istnieje trzeci rodzaj supernowych – twierdzą uczeni. To wyjaśnia zagadkę z 1054 r.
Pierwszym instrumentem, który zarejestrował Fincha była szerokokątna naziemna kamera Zwicky Transient Facility, która skanuje całe północne niebo co dwa dni. Niemal natychmiast po otrzymaniu informacji o rozbłysku uruchomiono całą procedurę obserwacyjną obejmującą wiele innych obserwatoriów na Ziemi i w przestrzeni kosmicznej. Dzięki temu teleskop Gemini South w Chile był w stanie ustalić, że temperatura rozbłysku wynosi 20 000 stopni Celsjusza. Pomiary odległości wykonane przez Gemini także pozwoliły obliczyć jasność absolutną rozbłysku i potwierdzić, że faktycznie jest to kolejny LFBOT.
Teraz naukowcy podejrzewają, że LFBOT może być wynikiem rozszarpania gwiazdy przez czarną dziurę o masie pośredniej. To z kolei wskazuje na to, że do rozbłysku mogło dojść we wnętrzu gromady kulistej krążącej wokół jednej z dwóch dostrzeżonych przez naukowców galaktyk. To właśnie gromady kuliste są najczęściej miejscem, w którym mogą powstawać czarne dziury o masie pośredniej. Do potwierdzenia tej teorii niezbędne jest jednak skorzystanie z Kosmicznego Teleskopu Jamesa Webba, który miałby szansę na dostrzeżenie gromady kulistej.
Naukowcy przyznają, że kwietniowy rozbłysk przyniósł nam więcej pytań niż odpowiedzi i potrzeba jeszcze wiele pracy, aby z pewnością ustalić, co tak naprawdę jest źródłem rozbłysków LFBOT. Przede wszystkim potrzeba znacznie większej liczby odkrytych rozbłysków tego typu. Tego jednak przyspieszyć się nie da. Pozostaje nam zatem czekać na to, aby wszechświat znów do nas błysnął.