Starożytni Celtowie zapisali się na kartach historii jako nieustraszeni wojownicy, utalentowani rzemieślnicy oraz zaradni kupcy. Mało kto jednak zdaje sobie sprawę, że na długiej liście ich niewątpliwych osiągnięć znajduje się także… wynalezienie implantów zębowych. Jeden z ostatnich numerów „Antiquity” donosi, że na terenie północnej Francji odkryto najstarszy w zachodniej Europie fragment sztucznego zęba. Znalezisko pochodzi z III w. p.n.e. W bogato wyposażonym grobie arystokratki zespół Guillaume’a Seguina z firmy badawczej Archeosphere odkopał żelazny gwóźdź mocujący koronkę. Choć większość kości czaszki rozłożyła się, zęby zachowały się w anatomicznym układzie – gwóźdź znajdował się na miejscu jednego z górnych siekaczy. Miał 24 mm długości i do złudzenia przypominał te, którymi dziś mocuje się sztuczne uzębienie. Badacze podejrzewają, że stanowił bazę dla korony z drewna lub kości zwierzęcej. Niestety, z powodu zbyt kwaśnej gleby koronka ta się nie zachowała.
GALIA STOMATOLOGIĄ STAŁA
Zespół Seguina jest przekonany, że arystokratka straciła ząb przez przypadek. Być może spadła z konia, przewróciła się lub uderzyła w coś głową. Taką wersję wydarzeń sugeruje znakomity stan reszty jej uzębienia – nie miała próchnicy ani parodontozy, śladu najmniejszych ubytków. Co samo w sobie jest dosyć ciekawe, bo dziś każdy z nas, będąc w jej wieku (czyli mając 20-30 lat), ma już kilka dziur. Ponieważ brak górnego siekacza raczej nie utrudnia jedzenia, uczeni podejrzewają, że bezpośrednią przyczyną zamocowania implantu w szczęce były względy estetyczne lub fonetyczne (bez przedniego zęba kobieta mogła seplenić). Pierwsza hipoteza wydaje się jednak bardziej prawdopodobna z uwagi na rozmach, z jakim wyposażono pochówek arystokratki – pas zrobiony z brązu, cztery zapinki, wspaniała bransoleta na lewej ręce, brązowa ozdoba na włosy jasno dowodzą że mamy do czynienia z osobą, która miała określone wyobrażenie na temat tego, jak powinna prezentować się ^ przedstawicielka jej warstwy społecznej.
Wiele wskazuje na to, że obyczaj używania żelaznych gwoździ do mocowania fałszywych zębów był galijską specjalnością. W idealnie zachowanej czaszce ok. 30-letniego mężczyzny, pochowanego we francuskiej miejscowości Chantambre na przełomie I i II wieku n.e., znaleziono metalowy bolec, który wciąż mocno tkwił w szczęce. Nie wiadomo, czy pokrywała go jakaś korona, bo był znacznie grubszy niż poprzednie znalezisko, mógł więc uchodzić za coś w rodzaju żelaznego przedtrzonowca. Najbardziej jednak zaskakujący jest fakt, że implant zrósł się z kością (osteointegracja). Ponieważ taki proces zajmuje od trzech do sześciu miesięcy, badacze są przekonani, że metalowy bolec został umieszczony w szczęce co najmniej rok przed śmiercią mężczyzny. Osteointegracja żelaza z kością jest o tyle dziwna, że współcześnie uważa się, iż jedynie implanty z tytanu się do tego nadają. W opinii dzisiejszych stomatologów żelazo zbyt szybko koroduje, by proces zrastania był bezpieczny, a sztuczny ząb – użyteczny. W przypadku mężczyzny z Chantambre stało się jednak inaczej, być może metal został w jakiś specjalny sposób przygotowany, ale nie udało się tego wykryć. Wiele do myślenia daje także fakt, że dowód prawdziwego mistrzostwa w dziedzinie protetyki stomatologicznej znaleziono w grobie przeciętnego mieszkańca wsi. Czyżby wówczas każdego było stać na dobrego protetyka? Nie wiadomo, ale z całą pewnością sztuczny ząb z Chantambre miał bardziej praktyczne zastosowanie niż siekacz arystokratki. Pomagał w gryzieniu pokarmów, zwłaszcza że mężczyzna nie miał zębów trzonowych po lewej stronie.
PIĘKNIE WYGLĄDAĆ PO ŚMIERCI
Sztuczne zęby czy koronki wstawiano nie tylko żyjącym. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że większość tego typu „wynalazków” opisywanych w literaturze archeologicznej to estetyczne upiększenia zmarłych. Najstarsze z nich pochodzą z Afryki. Około 7 tysięcy lat liczy czaszka z Faid Souar w Algerii – na miejsce drugiego górnego przedtrzonowca wstawiono w niej kawałek kości. Z kolei w egipskim Gebel Ramlah, na cmentarzysku sprzed 5,5 tys. lat (gdzie wykopaliska prowadziła ekipa naszych archeologów z instytutu Archeologii i Etnologii PAN), znaleziono siekacz zrobiony z kawałka muszli. Pradawnym Afrykańczykom wyraźnie przeszkadzało, że zmarły mógłby ruszyć w swą ostatnią podróż ze szczerbatym uśmiech i starano się uzupełnić jego defekty.
CZŁOWIEK ZE ZŁOTĄ CZASZKĄ
Skąd wziął się galijski obyczaj wstawiania implantów? Zespół Guillaume’a Seguina sugeruje, że inspiracją dla Celtów byli Etruskowie. Wiadomo, że już ok. 400 r. p.n.e. obydwie grupy utrzymywały ze sobą intensywne kontakty handlowe. Mniej więcej w tym samym czasie celtyccy osadnicy pojawili się niedaleko Etrurii, na terenie dzisiejszych północnych Włoch, zakładając m.in. Mediolan. Dotychczasowe badania dowodzą że Etruskowie byli prawdziwymi mistrzami protetyki stomatologicznej. Specjalizowali się jednak nie w implantach, lecz zaawansowanych technikach łączących lub trzymających zęby razem.
Mostki – bo o nich mowa – robili ze złota. Miały postać taśm lub drucików, niektóre utrzymywały w miejscu ubytków fałszywe zęby zrobione z kości lub zębów zwierzęcych. Pierwsze takie cacka pojawiły się około 630 r. p.n.e., ale najwięcej pochodzi z V—III w. p.n.e. Jednym z najlepszych przykładów mistrzostwa etruskich protetyków jest odkrycie z grobu zwanego Poggio Gaiella (IV w. p.n.e.) nieopodal Chiusi w Toskanii. Osiem górnych zębów (od pierwszego lewego przedtrzonowca do pierwszego prawego) spoczywającej tam kobiety owija złota taśma. Możliwe, że zęby się ruszały, dlatego starano się utrzymać je w miejscu. Interesujące, że mostki spotyka się jedynie u wyjątkowo zamożnych przedstawicielek płci pięknej, co sugeruje, że oprócz praktycznych celów, złoty uśmiech był dla etruskich dam oznaką wysokiego statusu społecznego (to zresztą miało powtarzać się w przyszłości, zwłaszcza na terenie Europy Wschodniej).
Złoto świetnie sprawdzało się w roli protezy czy mocowania zębów, ponieważ jako metal szlachetny nie korodowało pod wpływem wody, śliny ani powietrza. Wyjątkowe właściwości tego materiału znano także w Ameryce prekolumbijskiej, gdzie wykorzystywano je do uzupełniania ubytków kości w czaszce, czyli kranioplastyki. Prawdziwymi mistrzami w tej dziedzinie chirurgii były ludy zamieszkujące tereny dzisiejszego Peru. W tekście opublikowanym w „Neurosurgery” w 2000 r. dwaj lekarze Raul Marino oraz Marco Gonzales-Portillo, zamieścili zdjęcie czaszki przechowywanej w Limie, w Museo del Oro, na którym widać, że doszło do integracji złotej płytki z kością.
Jak wynika z artykułu, operacje głowy były na porządku dziennym wśród ludów kultur Paracas (I tys. p.n.e.), Nazca (przełom I tys. p.n.e. i I tys. n.e.) oraz Wari (I tys. n.e.). Dlaczego? Używane przez wojowniczych Indian hełmy „cascos” były wykonane z drewna lub cienkiego metalu – nie stanowiły więc najlepszej ochrony. Wielu badaczy podejrzewa nawet, że pełniły funkcję ozdobną W rezultacie pęknięcia i wgniecenia czaszek były wśród tych ludów na porządku dziennym. Prekolumbijscy medycy wyspecjalizowali się więc w usuwaniu kawałków zmiażdżonych kości, czyli kraniotomii oraz kranioplastyce. Jak dowodzą Marino i Gonzales-Portillo, przeżywalność pacjentów wynosiła aż 70 proc.! Trzeba też pamiętać, że część pacjentów umierała nie dlatego, że operacja się nie udała, lecz z powodu zbyt ciężkich obrażeń. Choć złoto było jednym z głównych materiałów wykorzystywanych do uzupełniania ubytków, zdarzały się także implanty ze srebrnych płytek czy… kawałków tykw.
Co ciekawe – jak wynika z tekstu zamieszczonego na łamach „Neurosurgery” przez inną parę lekarzy Abhaya Sanana i Stephena Hainesa – w starożytnej Europie prawdopodobnie nie znano kranioplastyki. Nie wspominają o niej ani pisma Hipokratesa, ani Galena, choć znano przecież trepanację. Pierwsza informacja o złotej blaszce zamiast kawałka kości w głowie pojawiła się w europejskich tekstach medycznych dopiero w XVI wieku!
ŻELAZNA RĘKA, DREWNIANY PALUCH
Nasi przodkowie radzili sobie nie tylko z brakiem zębów czy utratą fragmentu czaszki. Dotychczasowe badania pokazują, że potrafili stworzyć także w pełni funkcjonalne protezy kończyn. O sztucznej metalowej ręce, którą posługiwał się rzymski generał Marek Sergiusz Silus, bohater m.in. wojen punickich, wspominał historyk Pliniusz Starszy w „Historii naturalnej”. „W swojej drugiej kampanii Sergiusz stracił prawą rękę. (…) Choć niepełnosprawny, służył w wielu kolejnych kampaniach. (…) Czterokrotnie walczył tylko lewą ręką i padły pod nim dwa konie. Miał prawą dłoń zrobioną z żelaza i przymocowaną do kikuta. I tak walczył w bitwie i prowadził oblężenie Cremony, bronił Placencji i zdobył dwanaście obozów nieprzyjacielskich w Galii (chodziło o Galię Przedalpejską – przyp. red.)” – pisał rzymski uczony. Podejrzewa się, że żelazna ręka służyła generałowi do trzymania tarczy.
Niestety, ani ręka Sergiusza, ani żadna inna starożytna proteza tego typu nie zachowała się do czasów współczesnych. Dysponujemy jednak pozostałościami sztucznych nóg i stóp. Najsłynniejszym tego typu znaleziskiem jest proteza z Capui (a raczej była, bo została zniszczona w 1941 roku podczas bombardowania Londynu). Na szczęście zachował się jej gipsowy odlew przechowywany aktualnie w londyńskim Science Museum, a także dwa bardzo dokładne opisy tego artefaktu sporządzone w 1920 i 1926 r. przez niemieckich badaczy – Karla Sudhoffa i Waltera von Brunna. Drewniano-metalowa proteza pochodziła z około 3 00 r. p.n.e. Jej drewniany rdzeń został wydrążony, prawdopodobnie po to, by umożliwić przyczepienie sztucznej stopy lub metalowego kołka. Wiele wskazuje na to, że za pomocą skórzanych pasków mocowano ją do specjalnego pasa noszonego na brzuchu. Z kolei w szwajcarskim Banaduz w grobie z V-VII w. znaleziono mężczyznę ze sztuczną prawą stopą. Przypominała skórzaną torbę wypełnioną sianem czy mchem, której spód wzmocniono drewnem przybitym do skóry żelaznymi gwoździami.
Nie wiemy jednak, jak sprawowały się opisane powyżej protezy, czy były wygodne oraz czy łatwo się ich używało. Nie wykonano bowiem rekonstrukcji, a bez tego trudno orzec o ich funkcjonalności. Z całą pewnością jednak egipskie wynalazki tego typu z I tys. p.n.e. sprawowały się znakomicie. Dr Jacky Finch z University of Manchester pokusiła się o przetestowanie dwóch protez dużego palca u nogi znalezionych na terenie kraju nad Nilem. Pierwsza z ok. 600 roku p.n.e. została zrobiona z nasączonego klejem roślinnym płótna pokrytego gipsem, któremu nadano kształt palca, a nawet namalowano paznokieć. Druga, pochodząca z grobu kobiety żyjącej ok. 950-710 r. p.n.e., była z drewna i skóry.
W ramach eksperymentu dr Finch zleciła wykonanie replik egipskich protez oraz starożytnych sandałów i poprosiła dwie osoby po amputacji o sprawdzenie, jak sprawują się takie zestawy. Spacery ochotników sfilmowano i poddano specjalistycznej analizie. Okazało się, że w przypadku płóciennego palucha uzyskano aż 87 proc. elastyczności zdrowej stopy, zaś drewnianego – 78 proc. Co jednak ważniejsze, uczestnicy eksperymentu zgodnie twierdzili, że obydwie protezy są wygodne, a zwłaszcza ta drewniana. Po co jednak w ogóle wykonywać taką protezę? Podczas chodzenia duży paluch dźwiga 40 proc. ciężaru ciała – bez niego człowiek po prostu by się przewracał!
Wygląda więc na to, że tak jak w wielu innych dziedzinach, tak i w produkcji funkcjonalnych protez starożytni Egipcjanie mieli duże osiągnięcia. I nie sposób się oprzeć wrażeniu, że gdy w grę wchodzą sekrety sztuki medycznej, współcześni lekarze mogliby się wiele nauczyć, studiując teksty opisujące odkrycia archeologów oraz historyków.