O tym, że wschodnią granicę Polski wytyczono wzdłuż linii Curzona, uczy się w szkołach. Ale już nie każdy wie, że linie były dwie i żadna nie stanowiła projektu granicy!
11 lipca 1920 r. brytyjski minister spraw zagranicznych George Curzon wysłał notę do swego odpowiednika w rządzie bolszewickim Gieorgija Cziczerina. Demokracje zachodnie obawiały się, że Polacy nie zdołają powstrzymać czerwonej nawały. Zagrożenie było tym poważniejsze, że wrzało również w Niemczech i wizja światowej rewolucji stawała się jak najbardziej realna. Próbując zapobiec marszowi Armii Czerwonej na Polskę i Berlin, szef brytyjskiej dyplomacji zaproponował więc ustanowienie linii demarkacyjnej rozdzielającej wojska obu stron.
Jej przebieg z grubsza odpowiadał granicy polsko-rosyjskiej po II rozbiorze. Ponieważ Galicja ze Lwowem znajdowała się pod panowaniem Austrii, która w traktacie pokojowym z 1919 r.oddała ten region do dyspozycji mocarstw sprzymierzonych, Curzon pociągnął swoją linię niemal prosto na południe, do granicy z Czechosłowacją. Co oznaczało, że Lwów pozostanie po stronie polskiej.
I wtedy wydarzyło się coś bardzo tajemniczego. Przed wysłaniem depeszy do Cziczerina nieznana ręka wyrysowała inną wersję linii Curzona, przesuwając ją na zachód od Lwowa (patrz mapa i ramka s. 33)! W takiej postaci dotarła do szefa bolszewickiej dyplomacji.
Jednak pewni swego bolszewicy w 1920 r. nie podjęli rozmów na temat propozycji Curzona. Lenin skwitował ją krótko: „za pomocą drobnego szachrajstwa imperialiści chcą zatrzymać światową rewolucję”. Przeliczył się. Polska nie tylko obroniła swą niepodległość, ale doprowadziła do podpisania korzystnego dla niej traktatu ryskiego. Zgodnie z jego ustaleniami nasza wschodnia granica biegła ok. 200 km na wschód od linii Curzona. Moskwa nigdy się z tym nie pogodziła.
Bomba z opóźnionym zapłonem
Ze względu na propagandowy wizerunek „obrońcy światowego pokoju” ZSRR nie mógł oficjalnie zgłaszać roszczeń terytorialnych. Zamiast tego zaczął więc lansować teorię zjednoczenia zachodniej Ukrainy i Białorusi z macierzą.
23 sierpnia 1939 r. Stalin ujawnił jednak swoje prawdziwe intencje. Dołączony do układu Ribbentrop–Mołotow tajny protokół przewidywał podział Europy Środkowej między III Rzeszę i imperium sowieckie. Zgodnie z jego postanowieniami w strefie wpływów ZSRR, a w przyszłości także w jego granicach, miały się znaleźć ziemie Rzeczypospolitej położone na wschód od Narwi, Wisły i Sanu.
Do realizacji paktu Niemcy przystąpili 1 września, Sowieci 17 września. Jedenaście dni później obie armie spotkały się. Ponieważ rozpędzony Wehrmacht dotarł dalej niż przewidywano, niezbędne stało się zmodyfikowanie wcześniejszych ustaleń w ramach Traktatu o granicach i przyjaźni.
Współpraca nazistowsko-komunistyczna skończyła się po dwóch latach. ZSRR z wroga zachodnich demokracji stał się ich bezcennym sojusznikiem. Zadrą między członkami koalicji antyhitlerowskiej była jednak sprawa polska. Londyn i Waszyngton nie mogły uznać granicy ustalonej w pakcie Ribbentrop–Mołotow. Stalin doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Ale miał w zanadrzu atut, który pozwalał utrzymać zdobycze terytorialne bez narażania się na oskarżenia o kolaborację z Hitlerem. Wysłana ćwierć wieku temu depesza z Londynu nagle ukazała swą złowieszczą moc.
2 lutego 1943 r. Niemcy skapitulowali pod Stalingradem. Armia Czerwona przeszła do kontrofensywy, a radzieccy dyplomaci zaraz zaczęli przekonywać aliantów do uznania za przyszłą granicę Polski linii Curzona. Przy każdej okazji podkreślali, że pomysłodawcami byli Brytyjczycy, czyli strona formalnie neutralna, a Kreml jedynie akceptuje ich propozycję. Londyn znalazł się więc w kłopotliwej sytuacji, Waszyngton dostał wygodny pretekst do umycia rąk.
W marcu Moskwa zażądała uznania linii Curzona od polskiego rządu na wychodźstwie. Gabinet gen. Sikorskiego odrzucił stalinowski dyktat. Decyzję o zmianie granic i oddaniu niemal połowy terytorium państwa powinien podjąć naród w referendum lub wybrany w wolnych wyborach parlament. Żaden rząd nie miał takich uprawnień.
Stalin o tym wiedział i – pod pretekstem zwrócenia się polskiego rządu do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża o zbadanie odkrytych przez Niemców grobów w Katyniu – zerwał stosunki dyplomatyczne z polskimi władzami w Londynie. Zarzucił im, że „posługując się oszczerczym falsyfikatem dążą do wymuszenia ustępstw terytorialnych kosztem Białorusi, Lit-
wy i Ukrainy”.
Dalsza międzynarodowa dyskusja o przyszłych granicach Polski miała się toczyć bez Polaków.
Propozycja nie do odrzucenia
Pierwszy akt tej gry dokonał się w Teheranie, podczas spotkania przywódców USA, Wielkiej Brytanii i ZSRR (28 listopada – 1 grudnia 1943 r.). Stalin – ignorując fakt, że linia Curzona nie była projektem granicy, lecz rozdzielenia wojsk – przedstawił ją jako zgodną z radzieckimi oczekiwaniami propozycję brytyjską. Dopiero w trakcie debaty Anglicy zorientowali się, że istnieją dwie linie. Stalin zaprezentował dokument w wersji Namiera (patrz ramka), a dyplomacja brytyjska powoływała się na oryginał, który pozostawiał Lwów po stronie polskiej.
W trakcie zaciętych dyskusji wykreślono na mapach aż sześć potencjalnych granic polsko-radzieckich. Wariant A przewidywał powrót do granicy sprzed 17 września 1939 r. i został od razu odrzucony. B i C były korzystne dla Polski, gdyż pozostawiały przy niej Wilno, Grodno, Tarnopol i Lwów. Wariant D odpowiadał pierwowzorowi linii Curzona, przyznawał Polsce Lwów i Drohobycz. Wariant F nie wzbudzał większych kontrowersji, gdyż dotyczył podziału dawnych Prus Wschodnich. Za to w wersji E Stalin własnoręcznie, zielonym ołówkiem, wyrysował linię graniczną i dał do zrozumienia, że jest to propozycja nie do odrzucenia. Zgodnie z nią Polska traciła Wileńszczyznę, Grodzieńszczyznę i Lwów.
Churchill i Roosevelt nie powiedzieli „tak”. Ale nie odparli też „nie”. Podjęcie ostatecznych decyzji odłożyli do następnego spotkania. W grę wchodziły już jednak tylko warianty D i E.
O tych ustaleniach nie poinformowano polskiego rządu. Premier Mikołajczyk poznał prawdę dopiero w październiku 1944 r. podczas wizyty w Moskwie. „Jechał tam z nadzieją, że uda mu się wynegocjować jakiś kompromis. Utwierdzały go w tym zapewnienia Amerykanów i Anglików o poparciu, tymczasem sprawa polska została przesądzona już w Teheranie” – wyjaśnia prof. Stanisław Parzymies. Prof. Norman Davis dodaje, że „polski premier został oszukany, i to nie tyle przez Sowietów, którzy byli brutalnie szczerzy, ile przez zachodnich sojuszników”.
Mikołajczyk spodziewał się, że części zagarniętych ziem ZSRR nie odda, ale strata Lwowa była dla niego wstrząsem. „Lwów nigdy nie był rosyjski” – przekonywał dyktatora. Stalin odpowiedział pogróżką: „Rzeczywiście, za to Warszawa była”.
Zgodni w pogardzie
Mikołajczyk nie wiedział jeszcze o jednym. 27 lipca 1944 r. Edward Osóbka-Morawski, szef marionetkowego prorosyjskiego rządu zwanego Polskim Komitetem Wyzwolenia Narodowego (PKWN), podpisał w Moskwie porozumienie o granicy polsko-radzieckiej. Za jej podstawę przyjęto linię Curzona z dwiema drobnymi poprawkami na korzyść Polski: w Puszczy Białowieskiej i na Lubelszczyźnie. Chociaż PKWN nie miał żadnych uprawnień do decydowania o tak drastycznych zmianach terytorialnych, Stalin wykorzystał „porozumienie” w negocjacjach z zachodnimi aliantami. Położył je na stole podczas następnego spotkania Wielkiej Trójki w Jałcie (4–11 lutego 1945 r.) jako dowód zgody Polaków na nową granicę wschodnią.
Churchill i Roosevelt wiedzieli, że był to dokument pisany pod dyktando Kremla. Próbowali jeszcze podnieść kwestię Lwowa, ale w tym czasie Armia Czerwona docierała już do Odry i żadna siła nie mogła zmusić Stalina do złagodzenia żądań. USA zależało ponadto na radzieckiej pomocy w wojnie z Japonią, więc o Polskę nie zamierzało kruszyć kopii. W Jałcie alianci przyjęli wszystkie żądania Stalina. „Wielka Trójka okazała się zgodna w pogardzie dla interesów mniejszych państw” – podsumowuje prof. Wojciech Roszkowski.
Podczas trzeciego spotkania na szczycie (Poczdam, 17 lipca–2 sierpnia 1945 r.) kwestię wschodniej granicy Polski traktowano już jako rozwiązaną. Dwa tygodnie po jego zakończeniu delegacja polskiego Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej podpisała w Moskwie traktat graniczny. Ponieważ ten organ władzy został uznany przez kilkanaście państw, jego decyzje miały moc prawnomiędzynarodową. Co oznaczało, że Polska przestaje uznawać Kresy Wschodnie za tereny okupowane i akceptuje postanowienia jałtańskie. Traktat wymagał ratyfikacji przez parlament. Jego rolę uzurpowała sobie powołana przez komunistów Krajowa Rada Narodowa. Mimo że nie miała żadnego umocowania w konstytucji, podjęła decyzję o oddaniu ZSRR ok. 180 tys. km kw., czyli 48 proc. terytorium II RP.
Bełz będzie ruski
W 1948 r. dokonano drobnej korekty granicy wschodniej: do Polski przyłączono Medykę. Poważniejsze zmiany zaszły 3 lata później. Według oficjalnego komunikatu na życzenie strony polskiej ZSRR zgodził się dokonać wymiany terytoriów łącznej powierzchni 480 km kw. (dla porównania obecny obszar Warszawy wynosi 517 km kw.). Prawda wyglądała zupełnie inaczej. To Moskwa zażądała tzw. kolana Bugu, gdzie odkryto bogate złoża węgla. W efekcie w granicach ZSRR znalazła się część powiatów hrubieszowskiego i tomaszowskiego, miasta Bełz i Krystynopol.
W zamian za żyzne i bogate w surowce ziemie Polska otrzymała jałowy obszar w Bieszczadach z Ustrzykami Dolnymi i kilkoma wioskami. PRL-owska propaganda przekonywała, że wymiana okazała się niezwykle korzystna, gdyż ZSRR oddał Polsce tereny roponośne. Była to jawna kpina, gdyż złoża ropy zostały dawno wyczerpane, zaś na terenie przejętym przez Stalina zbudowano cztery duże kopalnie węgla.
Gdy kilka lat temu byłem w Bełzie, podeszła do mnie staruszka, prosząc o jałmużnę. Tłumaczyła, że usłyszała polską mowę, a rodacy na pewno jej nie odmówią. Okazało się, że nieźle pamiętała wydarzenia sprzed ponad pół wieku. „Była już wiosna, gdy rozeszła się wieść, że będą zmieniać granice – wspominała. – Nikt nie wiedział kiedy, jak, gdzie. Przyjechało wojsko, najpierw polskie, potem ruskie”. Umowę o korekcie podpisano 15 lutego, lecz społeczeństwo poinformowano o niej dopiero w maju. „Panowała wielka niepewność, jedni płakali, inni chodzili do urzędu, ale wójt tylko powtarzał: zobaczymy co będzie, zobaczymy. Jakieś dwa tygodnie później mój mąż poszedł na radę gminy i wrócił z wiadomością, że Bełz będzie ruski. Polacy mają wyjechać”.
Stanęli przed koszmarną alternatywą, ona była Polką, mąż Ukraińcem: „Ja z domu Maciejewska jestem, ale po mężu Panasiuk, Katarzyna”. Gdy oficjalnie ogłoszono wykaz wsi, mających z polskich stać się radzieckimi, pojawili się milicjanci. W myśl umowy o zmianie granic przesiedleńcy mogli zabrać jedynie mienie ruchome – meble, narzędzia, zwierzęta. Panasiukowie zdecydowali się nie wyjeżdżać. Dziś wdowie pozostały jedynie smętne wspomnienia: „Była niedaleko taka ładna wioska Worochta. Zrobili z niej kołchoz i wszystko zniszczyli. Teraz ludzie mówią, że nie ma już ani wioski, ani kołchozu”.
Dwie Nysy Stalina
Alianci niemal od początku wojny rozważali plany zrekompensowania Polsce strat kosztem Niemiec. Pierwsze sugestie, zgłaszane przez rząd Sikorskiego już w 1940 r., dotyczyły jedynie szerszego dostępu do Bałtyku i ewentualnych nabytków terytorialnych na Warmii, Mazurach i Śląsku Opolskim. Nikt jeszcze nie spodziewał się utraty Lwowa i Wilna. Sytuacja radykalnie zmieniła się po konferencji w Teheranie. Stało się jasne, że jeśli Polska nie ma zostać sprowadzona do rozmiarów Księstwa Warszawskiego, drobne korekty granicy polsko-niemieckiej nie wystarczą.
„Powinna się oprzeć o linię Odry” – odpowiedział szef sowieckiej dyplomacji Wiaczesław Mołotow na pytanie Mikołajczyka o granicę zachodnią Polski. W spotkaniu uczestniczył Stalin i przebywający w Moskwie Winston Churchill. Brytyjski premier potwierdził słowa Mołotowa. „Zdaniem rządu radzieckiego Polska powinna otrzymać nie tylko Gdańsk, lecz także Szczecin” – doprecyzował Stalin. Dla polskiej delegacji było oczywiste, że warunkiem uzyskania tej rekompensaty jest zgoda na oddanie Kresów Wschodnich. Do podjęcia takiej decyzji Mikołajczyk nie miał uprawnień. Sprawę znów wzięła w swoje ręce Wielka Trójka. Na szczycie w Jałcie przywódcy mocarstw zadecydowali o przekazaniu Polsce części Prus Wschodnich z Olsztynem i Elblągiem, Pomorza – z Gdańskiem i Szczecinem, Dolnego i Górnego Śląska z Opolem, Wrocławiem i Gliwicami oraz ziemi lubuskiej.
Stalin, który już wówczas widział Polskę jako kraj satelicki, dążył do skrócenia granicy swojej strefy wpływów z Niemcami. Poinformował więc Churchilla i Roosevelta, że „zdaniem rządu radzieckiego linia graniczna powinna przebiegać wzdłuż Odry, a następnie Nysy”. Doprecyzował, że „istnieją dwie rzeki o tej samej nazwie. Jedna płynie niedaleko Wrocławia, druga bardziej na zachód”. I właśnie na niej, czyli na Nysie Łużyckiej widział przyszłą granicę. Alianci przyjęli to do wiadomości, ale uznali, że z ostateczną decyzją powstrzymają się do konferencji pokojowej po zakończeniu wojny.
Kto wróg, kto przyjaciel?
Zachód chciał czekać, lecz Stalin stosował metodę faktów dokonanych. 20 lutego 1945 r. wydał rozkaz ustalający zachodnie granice Polski w takim kształcie, jaki dwa tygodnie wcześniej przedstawił w Jałcie. Pod osłoną Armii Czerwonej na wskazanych terenach zaczęto tworzyć polską administrację. Gdy w Poczdamie znów zebrała się Wielka Trójka, całe terytorium naszego kraju znajdowało się pod radziecką kontrolą i Stalin mógł dyktować warunki.
Czytając protokoły z konferencji, trudno oprzeć się wrażeniu, że Churchill i nowy prezydent USA Harry Truman bardziej troszczyli się o los Niemców niż niedawnego sojusznika. Było już bowiem oczywiste, że Polska znajdzie się w strefie wpływów Moskwy, więc jej wzmacnianie nie leżało w interesie Zachodu. Dlatego Jankesi i Brytyjczycy sprzeciwiali się przesunięciu granicy aż na Nysę Łużycką. „Największe zastrzeżenia miał Churchill, który obawiał się, że Polska nie zdoła zagospodarować tak dużego obszaru, natomiast jego utrata negatywnie odbije się na sytuacji Niemiec” – wyjaśnia prof. Parzymies.
Stalin, który pilnował, by w kwestii granicy wschodniej Polacy nie mieli okazji do zaprezentowania Wielkiej Trójce swego stanowiska, tym razem zgodził się na zaproszenie do Poczdamu przedstawicieli Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. 24 lipca, jedyny raz w historii, komunista Bierut i opozycjonista Mikołajczyk mówili jednym głosem, walcząc o linię Odry i Nysy Łużyckiej.
Churchill upierał się przy Nysie Kłodzkiej, co oznaczało, że Wałbrzych z jego zagłębiem i Jelenia Góra pozostaną niemieckie. Truman sprawiał wrażenie niezdecydowanego. Zdenerwowany Mikołajczyk przekonywał, że nawet po spełnieniu wszystkich polskich żądań, terytorium Rzeczypospolitej i tak będzie mniejsze o 20 proc. od przedwojennego. Churchill nie zmienił zdania, ale po przegranych wyborach musiał spakować walizki i zastąpił go mniej nieustępliwy nowy premier Clement Attlee. Także Amerykanie poinformowali, że zgadzają się na Nysę Łużycką. Tuż przed podpisaniem protokołu końcowego dyplomaci radzieccy wnieśli jeszcze jedną poprawkę, zgodnie z którą granica miała przebiegać „na zachód od Świnoujścia”. Niby drobiazg, ale dzięki temu Szczecin uzyskał swobodny dostęp do Bałtyku.
Komuna woli Breslau
Decyzje podjęte w Poczdamie nie były ostateczne. Miały się nimi stać dopiero po podpisaniu traktatu pokojowego z Niemcami. Zachód chciał dochować wierności zasadom prawa międzynarodowego, Stalin zastawiał kolejną pułapkę. Do podpisania traktatu pokojowego nie doszło, a to oznaczało – przynajmniej w teorii – że granica na Odrze i Nysie Łużyckiej ma charakter tymczasowy. Niemieccy prawnicy i politycy stali więc na stanowisku, że ziemie przyznane po wojnie Polsce są przez nią jedynie „tymczasowo administrowane”, a z punktu widzenia prawa „Rzesza nadal istnieje w granicach z 1937 r.”.
Po utworzeniu dwóch państw niemieckich Zachód nie wywierał presji na RFN w sprawie ostatecznego uznania granicy z Polską. Tak jak zaplanował Stalin, jedynym gwarantem nienaruszalności terytorium naszego kraju stał się więc ZSRR. I skrzętnie to wykorzystywał do zastraszania Polaków.Tym bardziej że nawet wasalni wobec Kremla NRD-owscy komuniści pokazywali rogi. W 1948 r. Johannes Becher, poeta, autor słów wschodnio-niemieckiego hymnu i przyszły minister kultury, nie przyjął zaproszenia na wrocławski Kongres Intelektualistów, oświadczając, że może się udać do Breslau, ale nie do Wrocławia. Wschodni Niemcy ulegli jednak naciskom Stalina i podpisali 6 lipca 1950 r. układ zgorzelecki. Choć później zgłaszali jeszcze np. uwagi o konieczności „umiędzynarodowienia” Szczecina, z NRD nie było takiego problemu jak z RFN.
Ta uważała się za prawną spadkobierczynię Rzeszy. I dopiero 25 lat po zakończeniu wojny, 7 grudnia 1970 r., premierzy Józef Cyrankiewicz i Willy Brandt podpisali w Warszawie Układ między PRL a RFN o podstawach normalizacji ich wzajemnych stosunków. Stanowił, że obie strony „potwierdzają nienaruszalność istniejących granic teraz i w przyszłości oraz zobowiązują się do bezwzględnego wzajemnego poszanowania ich integralności terytorialnej, oświadczając zarazem, że nie wysuwają i nie będą wysuwać w przyszłości żadnych roszczeń terytorialnych wobec siebie”. Po zjednoczeniu Niemiec w 1991 r. granicę na Odrze i Nysie uznał – pod naciskiem mocarstw – Bundestag.
Czesi chcą Raciborza i Wałbrzycha
Granica z Czechosłowacją mogła się wydawać jedyną spokojną. Tymczasem właśnie na niej doszło do najpoważniejszych incydentów, i to z udziałem wojsk!
Stare rany, wywołane konfliktami o Zaolzie, Spisz i Orawę, rozogniły się zaraz po zakończeniu wojny. Po obu stronach granicy stała jednak Armia Czerwona, która realizowała wytyczne Stalina, nakazujące powrót do stanu sprzed układu monachijskiego.
Bardziej skomplikowana sytuacja wytworzyła się na odebranym Niemcom Śląsku, zwłaszcza w regionie Kłodzka i Raciborza. Jeszcze w czasie wojny emigracyjne rządy Polski i Czechosłowacji podjęły grę dyplomatyczną o zgodę mocarstw na ich przejęcie. W grudniu 1943 r. podczas wizyty w Moskwie prezydent Edvard Beneš przedstawił Stalinowi listę żądań, obejmującą m.in. południową część Górnego Śląska z Raciborzem, Wałbrzych z jego zagłębiem oraz większość Kotliny Kłodzkiej. Stalin przyjął to do wiadomości, lecz konkretnej odpowiedzi nie udzielił.
Natychmiast po kapitulacji III Rzeszy Czesi próbowali więc zastosować metodę faktów dokonanych. 10 maja 1945 r. do Raciborza jednocześnie przybyli polski starosta i zmotoryzowany oddział czeskiej armii. Przez dwa dni utrzymywało się napięcie, w końcu radziecki komendant miasta kazał się Czechom wycofać. Odwrotna sytuacja wytworzyła się w Nysie, gdzie władzę przejął czeski starosta, a żołnierzy wysłali Polacy. Spór – na naszą korzyść – znów rozstrzygnęli Rosjanie.
Pod koniec maja silne oddziały czeskich wojsk ruszyły na Wałbrzych. Ponieważ do sowieckiego komendanta nie dotarły jednoznaczne instrukcje, w pierwszej chwili udzielił im poparcia. Na rozkaz zwierzchników zmienił zdanie.
Najbardziej napięta sytuacja powstała w okolicach Kudowy, gdzie żyła dość liczna mniejszość czeska i morawska. Polska administracja przybyła do Kłodzka 17 maja, jednak przez dwa tygodnie nie mogła rozpocząć działalności. Najpierw uniemożliwił to przywieziony ciężarówkami 60-osobowy oddział czeskiej milicji, potem nadjechał… czeski pociąg pancerny. Gdy padły pierwsze strzały, polskie władze podjęły decyzję o przerzuceniu w sporny rejon 10. Dywizji Piechoty.
Czesi odpowiedzieli wysłaniem w okolice Raciborza batalionu piechoty wspartego przez czołgi i jednostki zmotoryzowane. Błyskawicznie zajęli 14 wiosek, zbliżyli się do miasta na odległość 5 km. Na stacji kolejowej w Chałupkach zerwali polskie flagi i tablice, a pracownikom dali 2 godziny na opuszczenie miejscowości. 13 czerwca polski rząd zażądał od Pragi wycofania w ciągu 24 godzin wszystkich wojsk. Ultimatum wsparł wysłaniem potężnego 1. Korpusu Pancernego. W razie odmowy nasze wojska miały otoczyć miejscowości zajęte przez Czechów i zmusić ich do kapitulacji.
Niespłacony dług graniczny
W każdej chwili mogło dojść do wybuchu otwartego konfliktu. Ostateczny głos należał jednak do Stalina, który zażądał od obu stron zachowania spokoju. W efekcie 18 czerwca Warszawa zawróciła dywizję pancerną, Czesi wycofali się za wyznaczoną przez Moskwę linię graniczną.
W ciągu następnych tygodni zdarzyły się już tylko drobne incydenty – ostrzeliwanie oddziałów patrolujących granicę, zrywanie flag itp. Rok później w Kłodzku odbył się 20-tysięczny wiec, na którym Stanisław Grabski, wiceprzewodniczący KRN, oświadczył, że „polski rząd nie pozwoli, by z powodu szowinistycznej czeskiej fantazji Polacy, którzy osiedlili się na tych terenach, kolejny raz musieli się udać na poniewierkę”.
W tym samym czasie pod presją Moskwy przedstawiciele obu rządów zasiadali do rokowań nad układem o przyjaźni i dobrym sąsiedztwie. O to ostatnie było jednak trudno. Strona czechosłowacka domagała się Koźla z dużym portem rzecznym, Głuchołazów, Wałbrzycha i części Kotliny Kłodzkiej. Strona polska upominała się o Zaolzie.
Stalinowi w końcu się to znudziło i zmusił oponentów do podpisania układu. W dokumencie datowanym na 10 marca 1947 r. znalazły się słowa o przyjaźni, jednak kwestię wytyczenia wspólnej granicy pominięto. Dopiero 13 czerwca 1958 r. rządy PRL i ČSRS zawarły porozumienie kończące spór. Na Zaolziu granica miała przebiegać tak jak w roku 1920, natomiast na Spiszu i Orawie zgodnie z ustaleniami z 1924 roku, zaś na pozostałym obszarze: wzdłuż dawnej granicy polsko-czechosłowackiej i historycznej prusko-austriackiej.
Podczas wytyczania granicy w trudnym górskim terenie niezbędne okazały się pewne korekty. Polska przekazała Czechosłowacji 1205 hektarów, Czechosłowacja Polsce – 837 ha. W efekcie powstał tzw. dług graniczny wynoszący 368 ha, który nie został spłacony do dziś i wciąż jest przedmiotem negocjacji.
Największe znaczenie miały zmiany w okolicach Szklarskiej Poręby. Notabene, niewielu miłośników skoków narciarskich, odwiedzających pobliski Harrachov, zdaje sobie sprawę, że część tego miasta zwana Mytinami jeszcze w 1958 r. należała do Polski i nosiła nazwę Tkacze.
Warto wiedzieć:
Kto sfałszował Linię Curzona?
Sprawcy fałszerstwa nigdy oficjalnie nie zidentyfikowano. Według najczęściej przyjmowanej hipotezy był nim Lewis Bernstein-Namier, historyk i polityk urodzony w Woli Okrzejskiej jako Ludwik Bernstein. W czasie prac nad traktatem wersalskim odpowiadał z ramienia delegacji brytyjskiej za sprawy Polski. Jego głównym partnerem przy stole negocjacyjnym był Roman Dmowski.
Stosunki między nimi układały się fatalnie, Namier widział w Dmowskim antysemitę. Dmowski w Namierze – przedstawiciela niechętnego Polsce lobby żydowskiego. W wydanej w 1925 r. książce „Polityka polska i odbudowanie państwa” przywódca endecji jednoznacznie wskazał Namiera jako autora drugiej wersji linii Curzona.
Kremlowska dyplomacja dopilnowała, by depesza z Londynu nie zawieruszyła się. Być może już wówczas przewidywano, że kiedyś okaże się bezcennym argumentem w rozmowach o przyszłości Polski…