W jaki sposób można było zostać celebrytą w wiktoriańskim Londynie? Od niektórych, choćby doktora Davida Livingstone’a, wymagało to spędzenia dużej części życia na dokonywaniu nowych odkryć i cywilizowaniu dzikich krain. Inni, jak Kuba Rozpruwacz (do dziś nie ma pewności, kim był naprawdę), zyskiwali rozgłos, popełniając spektakularne zbrodnie. Dla pewnego nastolatka z West Endu przepustką do sławy okazało się jednak coś zupełnie innego – nieokiełznany pociąg do tego, by z bliska śledzić codzienne życie królowej Wiktorii… To nie jedyny królewski stalker.
POCIĄG DO BIELIZNY
Pewnego lipcowego ranka w 1982 r. królowa Elżbieta II znalazła się w swojej sypialni sam na sam z intruzem. Niejaki Michael Fagan zdołał niezauważony wślizgnąć się po rynnie do pałacu Buckingham. Spędził tam kilka godzin, m.in. w apartamentach państwowych i pokoju, w którym przechowywana jest bezcenna kolekcja znaczków Jerzego V, by w końcu dotrzeć do prywatnej części rezydencji. Sprawa wzbudziła w Wielkiej Brytanii ogromne oburzenie – nie dość, że intruzowi udało się oszukać kosztujący krocie system bezpieczeństwa, to jeszcze żaden z oficerów ochrony nie interweniował, choć monarchini wzywała pomocy. Fagan z dnia na dzień stał się jednym z najsłynniejszych ludzi na Wyspach. Oczywiście dziennikarze zaczęli szukać wcześniejszych przykładów podobnych zdarzeń. I tak trafili na historię niejakiego Edwarda „Boya” Jonesa i jego licznych wizyt w pałacu.
Nastolatek po raz pierwszy został zatrzymany w pałacu Buckingham w listopadzie 1838 r. Strażnik schwytał go po kilku godzinach obecności | w rezydencji, podczas których zdołał przejrzeć królewską korespondencję, zniszczyć kilka antyków, włamać się do pokoju jednego z dworskich urzędników, a nawet posilić się potrawami przygotowywanymi w królewskiej kuchni. Gdy go złapano, próbował upchnąć w spodniach przedmiot, który okazał się damską bielizną (o zgrozo, należącą do królowej!). Władczyni została poinformowana o całej sprawie i nie ukrywała szoku – w swoim dzienniku napisała: „O, jakże straszliwie byłabym przerażona, gdyby zdołał wejść do mej sypialni!”.
Po raz drugi złapano go w grudniu 1840 r., gdy ukrywał się pod sofą w pokoju sąsiadującym z sypialnią Wiktorii. Został zatrzymany dzięki szybkiej reakcji dam dworu, które, spostrzegłszy intruza, zapobiegły jego ucieczce i wezwały ochronę. Jego „wizyta” odbyła się zaledwie kilka dni po przyjściu na świat pierwszego dziecka królowej Wiktorii, więc pojawiły się dodatkowe obawy o bezpieczeństwo całej rodziny królewskiej.
Ostatni raz Jonesa zatrzymano w pałacu wiosną 1841 r., tym razem w Galerii Portretowej. Przechadzał się tam, pogryzając podobno kawałek pieczeni, wykradziony wcześniej z pałacowej kuchni. Tak naprawdę nie wiadomo, ile razy nastolatek zdołał przedostać się do pałacu. Sam zapewniał, że robił to wielokrotnie i spędzał w królewskiej rezydencji mnóstwo czasu. Jego ojciec potwierdzał, że chłopcu zdarzało się często znikać na kilka dni, a po powrocie do domu nigdy nie chciał wyjaśnić, gdzie był i co robił.
Gdyby królowej Wiktorii dane było stanąć oko w oko ze swoim prześladowcą, mogłaby się wystraszyć. „Boy” miał bowiem zdeformowaną, wykrzywioną twarz, przez co wyglądał, jakby cały czas był nadąsany. Unikał też kąpieli i nie przykładał żadnej wagi do stroju. Autor „Ostatniego Mohikanina” James Fenimore Cooper, który podczas wizyty w Londynie spotkał Jonesa, opisał go jako „nudnego, niewymiarowego karła, wyjątkowo upartego i małomównego”.
PIERWOTNY INSTYNKT
Co powodowało obu intruzami? I dlaczego wybrali właśnie pałac Buckingham? Fagan zmagał się z depresją po rozstaniu z żoną, która wyprowadziła się, zabierając ze sobą dzieci. Jak mówiła jego matka, z całą pewnością chciał po prostu wyżalić się królowej i opowiedzieć jej o swoich kłopotach…
Motywy „Boya” Jonesa są dużo bardziej tajemnicze. On sam twierdził, że zakradał się do rezydencji, by obserwować życie jej mieszkańców, które planował później szczegółowo opisać w książce. Skąd jednak u niewykształconego nastolatka, którego jedynym wcześniejszym zajęciem była praca chłopca na posyłki w aptece, taki pęd do tworzenia literatury?
Zdaniem części ekspertów, którzy analizowali jego przypadek, Jones mógł cierpieć na zaburzenia psychiczne. Z całą pewnością miał kompleksy (patrz ramka s. 70), ale mogło to być coś poważniejszego, np. zaburzenie znane jako osobowość schizoidalna. Świadkowie, opisując Jonesa, zgodnie wymieniali zestaw symptomów tego zaburzenia: był chorobliwie nieśmiały, wycofany, wydawał się niezdolny do okazywania silniejszych emocji oraz nie nawiązywał bliższych relacji – nawet z rodzicami i licznym rodzeństwem. Ponadto chory może popaść w swoistą obsesję na punkcie osoby przeciwnej płci – często powszechnie znanej lub o znacznie wyższej pozycji społecznej – ponieważ wydaje mu się, że darzy go ona uczuciem.
Czy tak było w przypadku królowej Wiktorii i czy stała się ona dla „Boya” obiektem chorobliwego uwielbienia? Trudno powiedzieć, ale trzeba pamiętać, że Jones nie szukał bezpośredniego kontaktu z królową poza pałacem, a i podczas swych eskapad nie próbował za wszelką cenę do niej dotrzeć. Tak jakby przyciągało go bardziej samo miejsce niż lokatorzy.
Edward zmagał się również z nerwicą natręctw. Potrafił pisać coś całymi godzinami tylko po to, by następnie wyrzucić wszystkie notatki do ognia. I tak za każdym razem. Jedno nie ulega wątpliwości – coś kazało mu wracać do pałacu Buckingham, nawet gdy wiedział już, że zostanie zatrzymany i może się to wiązać z utratą wolności.
W 1840 r. Jonesa poddano badaniom psychiatrycznym. Dwóch lekarzy uznało go za poczytalnego. Władze chętnie widziałyby inną diagnozę, ponieważ wtedy młodzieniec trafiłby na długie lata do osławionego londyńskiego szpitala psychiatrycznego Bedlam. Skoro jednak nie udało się go tam posłać, oficjele musieli poradzić sobie inaczej.
CIĘŻKI ŻYWOT CELEBRYTY
Konsekwencje eskapady do pałacu, przynajmniej na początku, były dla „Boya” dość łagodne. Gdy zatrzymano go po raz pierwszy, oskarżono go o kradzież. Jego ojciec, ubogi krawiec, zdołał pożyczyć sumę, która wystarczyła na wynajęcie adwokata. Prawnik był na tyle zręczny, że zdołał zdyskwalifikować zeznania świadków oskarżenia i przekonać przysięgłych, że „Boy” nie miał zamiaru dokonywać kradzieży i nie wyniósł nic z królewskiej rezydencji, lecz tylko nieco tam nabałaganił. Z pewnością zadanie ułatwiał mu fakt, że władze nie miały ochoty ujawniać, że u młodzieńca znaleziono kilka sztuk królewskiej bielizny… Edward został uniewinniony i oddany pod opiekę ojcu.
Ten dość szybko zdał sobie sprawę, że ma okazję zarobić na wyczynie syna, który z dnia na dzień stał się sławny – chciało go zobaczyć zarówno wielu mieszkańców Londynu, jak i przyjezdnych. Jones senior zaczął zatem pobierać opłaty za możliwość spotkania z „Boyem”. Najczęściej przyjmował je w naturze (dokładniej mówiąc, w alkoholu).
Po kolejnej wyprawie do pałacu w 1840 r. sprawa wyglądała już dużo poważniej. Do akcji wkroczył bowiem rząd, który przypomniał sobie, że Rada Królewska w szczególnych sytuacjach ma prawo działać jako sąd. I tym razem nie udało się postawić „Boyowi” poważniejszych zarzutów – w końcu skazano go za włóczęgostwo. Wyrok: trzy miesiące ciężkich robót. Podobnie potoczyła się sprawa po trzeciej eskapadzie, wiosną 1841 r.
Po odbyciu kar „Boy” wracał do Londynu. Próbował znaleźć pracę, ale z racji „sławy” stało się to niemal niemożliwe. O jego poczynaniach regularnie donosiły gazety, zaczęto pisać o nim piosenki i publikować satyryczne teksty opisujące jego przygody. Zaproponowano mu występy w teatrze wodewilowym. Madame Tussaud była gotowa zapłacić mu 20 funtów (czyli więcej niż przez rok zarabiała przeciętnie młoda dziewczyna zatrudniona w Londynie jako pomoc domowa) za prawo wykonania i włączenia do swej kolekcji jego woskowej figury.
Co ciekawe, sam „Boy” nie próbował wykorzystać swoich pięciu minut sławy i odrzucił obydwie propozycje (Fagan nie miał takich oporów i np. nagrał cover piosenki „God save the Queen” zespołu Sex Pistols).
W 1920 roku znany francuski psychiatra Gaetan de Clerambault opisał przypadek pewnej francuskiej milionerki Madame X, która cierpiała na urojenia i obsesję na punkcie króla Jerzego V. Pięćdziesięciokilkuletnia korpulentna dama wielokrotnie odwiedzała Londyn i wyczekiwała na monarchę pod pałacem Buckingham. Król miał się z nią porozumiewać, dając jej sygnały przez odsłanianie i zasłanianie okiennych zasłon. Choć Madame X nigdy nie udało się dotrzeć do obiektu jej uczuć, przez cały czas żyła w przekonaniu, że łączył ją z Jerzym płomienny romans, o którym wie i któremu sprzyja cała Anglia!
Nie mniej fascynująca jest historia innego królewskiego stalkera amerykanina Roberta Moore’a. Przez ponad 15 lat wysyłał do królowej Elżbiety II paczki (często z obraźliwą lub obsceniczną zawartością) oraz listy – niektóre liczyły ponad 600 stron. W końcu w 2007 r. Moore przyjechał do Anglii i zamieszkał kilkaset metrów od pałacu Buckingham, na małej wysepce na stawie w St. James’s Park. W 2011 r. odnaleziono tam jego szkielet – okazało się, że niezauważony przez nikogo zmarł w tym miejscu najprawdopodobniej trzy lata wcześniej, do końca obserwując królewską rezydencję.
MR EVANS WKRACZA DO AKCJI
Tymczasem władze zaczęły się obawiać, że „Boy” może w końcu zrobić coś niebezpiecznego. Wystarczyłoby, aby zaczął rozmawiać z prasą i twierdzić, że podsłuchał w pałacu jakąś ważną rozmowę, lub pochwalił się, że widział królową w kompromitującej sytuacji. Istniała również obawa, że następnym razem – a nikt nie miał wątpliwości, że będzie następny raz – np. wniesie pistolet i zastrzeli księcia Alberta, w którym mógł przecież upatrywać swego rywala, a nawet samą władczynię.
Opracowano więc skomplikowany plan pozbycia się Edwarda. Właściciel mieszkania, w którym gnieździła się rodzina Jonesów, przedstawił ojcu chłopca niejakiego pana Evansa. Nieznajomy zaoferował pomoc w znalezieniu „Boyowi” zajęcia na morzu. W końcu niemal siłą wywiózł Edwarda do Gravesend, gdzie chłopak miał porozmawiać z potencjalnym pracodawcą. Gdy „Boy” nie wrócił do domu, ojciec zaczął poszukiwania, w które zresztą wciągnął także dziennikarzy.
Ich ustalenia nie były optymistyczne – wszystko wskazywało na to, że „Boya” porwano, jednak nie zrobili tego nieznani złoczyńcy, ale władze. Okazało się bowiem, że Mr Evans to w rzeczywistości inspektor policji i miał znaleźć statek, który przyjąłby chłopca na pokład i zabrał go jak najdalej od Anglii.
Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Kolejni kapitanowie, zorientowawszy się, że potencjalny kandydat nie z własnej woli szuka zatrudniania na ich jednostce, a towarzyszący mu „opiekun” zachowuje się co najmniej podejrzanie, odmawiali pomocy. Nietypowa para tułała się po portach – od Londynu przez Bristol, Plymouth, a nawet Irlandię aż po Liverpool. Tam w końcu do Evansa uśmiechnęło się szczęście. Niejaki kapitan Ramsey zdecydował się zabrać „Boya” do Brazylii.
Po kilku miesiącach Jones był jednak znów w Londynie. Gdy jego okręt wrócił z Ameryki Południowej, Edward uciekł i na piechotę dotarł do domu. Znalazł pracę jako goniec i wydawało się, że powoli zaczyna mu się lepiej wieść. Nie trwało to jednak długo – wiosną 1842 r. znikł ponownie. I tym razem odnalazł się na morzu, jednak już nie na statku handlowym, ale na okręcie wojennym HMS Warspite. W kolejnych latach kilkakrotnie przenoszono go z jednostki na jednostkę. Raporty na temat jego poczynań trafiały na biurko samego Pierwszego Lorda Admiralicji. Do ojczyzny wrócił dopiero po ponad sześciu latach. Władze zdecydowały się go zwolnić z powodu obaw, że jeśli zachoruje i umrze, może to pociągnąć za sobą antyrządową kampanię w prasie.
WIELKA UCIECZKA
Po powrocie do kraju Edward dalej musiał zmagać się ze sławą „pałacowego włamywacza”, czyli wątpliwym powodem do chwały. Był też stale nagabywany przez policję, która podejrzewała go o różnego rodzaju przewinienia. Nie może więc dziwić, że w końcu rzeczywiście zszedł na złą drogę. W 1849 r. został skazany za kradzież z włamaniem na więzienie i deportację do Australii. Nawet tam nie zdołał uciec przed przeszłością. Próbował ułożyć sobie życie w Perth – pracował jako sprzedawca ciast i krzykacz miejski – ale i tam niemal codziennie musiał opędzać się od gapiów i ciekawskich, którzy wypytywali go o to, co widział i słyszał w pałacu. Niektóre z tych spotkań kończyły się bójkami lub nawet miały finał na komisariacie, a Jones coraz częściej szukał ukojenia w alkoholu. W końcu w drugi dzień Bożego Narodzenia 1893 r., wracając do domu, pijany Edward spadł z mostu w miejscowości Bairnsdale w południowej Australii i w ten sposób zakończył swój żywot.
W porównaniu z nim Michael Fagan miał więcej szczęścia. Choć również trafił do więzienia i ośrodka zamkniętego, a później kilkakrotnie aresztowano go za kilka mniejszych lub większych wykroczeń, nikt nie prześladował go z powodu jego „wizyty” u królowej. Dziennikarze przypominają sobie o nim jedynie przy okazji podjęcia przez kogoś próby wtargnięcia do pałacu Buckingham lub kolejnego jubileuszu królowej. Fagan nigdy nie próbował uciekać przed sławą. W końcu dziś prawie każdy chciałby zostać celebrytą… Zresztą Fagan zmienił obiekt swojego zainteresowania – po raz ostatni trafił za kratki za. handel heroiną.