Po wybuchu antykrzyżackiego powstania w lutym 1454 r. i po podpisaniu przez Kazimierza Jagiellończyka aktu inkorporacji Prus do Królestwa Polskiego Zakon stanął w obliczu katastrofy. Większą część kraju opanowały oddziały zbuntowanych stanów pruskich. Zamkniętemu w Malborku wielkiemu mistrzowi pozostało już tylko modlić się o cud. Póki ten nie następował, zaciągał jak najwięcej wojsk najemnych.
Krzyżaccy werbownicy działali wszędzie, gdzie było to możliwe – w Niemczech, Czechach i na Śląsku. W Polsce z wiadomych względów nie. Z tym większym zaskoczeniem przyjęto ofertę pomocy z… Mazowsza. Na początku kwietnia 1454 r. w Malborku pojawił się Łukasz Miczowski, wysłannik księcia Władysława Płockiego. Oświadczył, że jego pan nie tylko przepuści przez swe ziemie wojska, idące Krzyżakom z pomocą, ale też zgadza się na zaciągi na swym terytorium.
TAJEMNICZY VON DONEN
Oferta była szokująca, bo pochodziła od lennika polskiego króla. Miczowski pojawił się w Malborku z oddziałami już 20 kwietnia. Tego samego dnia przybył tam też – okrężną drogą z Królewca przez Płock – jakiś von Donen z 7 ludźmi z Mazowsza. O jego obecności w Malborku mówią dokumenty, znajdujące się w gdańskim archiwum, i kronika „Geschichte wegen eines Bundes”. Nazwisko von Donen od razu wydaje się znajome. Przypomina Piotra Dunina z Prawkowic, bohatera walk z Krzyżakami. Czy von Donen to właśnie on? Czy rzeczywiście tak niewiele brakowało, by najznamienitszy polski dowódca z czasów wojny trzynastoletniej służył Krzyżakom?
Jak dotąd, większość historyków dyskretnie omija te fakty. Prof. Marian Biskup w swej „Trzynastoletniej wojnie z Zakonem Krzyżackim” najpierw zdaje się te przypuszczenia potwierdzać (s. 190), później jednak im zaprzecza (s. 611). Trudno się temu dziwić, bo zapis kroniki jest niejasny. Równie dobrze wspomnianym przez nią von Donenem mógł być jakiś inny przedstawiciel rodu Łabędziów o przydomku Dunin. Z drugiej strony jednak nie można też wykluczyć, że chodzi o Piotra. Von Donen przybył do Malborka jako dowódca roty zaciężnej. Skoro jechał z Królewca, to mógł już wtedy być na krzyżackim żołdzie. Najemników było wówczas wielu, ale nie dowódców o przydomku von Donen. Jak dotąd nie udało mi się spotkać żadnego, z wyjątkiem Piotra Dunina.
Na dworze Kazimierza Jagiellończyka pojawia się ni stąd, ni zowąd w 1455 r., a w 1461 r. zostaje najwyższym dowódcą polskich wojsk zaciężnych. Nikt nie potrafi wyjaśnić, jak to się stało, że człowiek, o którego wcześniejszych dokonaniach wojskowych nic nie wiadomo, został nagle głównodowodzącym armii. Dywaguje się, że za młodu uczył się wojaczki gdzieś na Zachodzie. Jednak w średniowieczu szkół wojskowych nie było, więc w grę wchodzić mogła tylko nauka praktyczna. Czyli zaciągnięcie się do walki w jakiejś wojnie, których wówczas nie brakowało. Tyle że dla polskiego młodzieńca, pochodzącego z dość ubogiego rodu, wybór nie był już tak szeroki. Jeśli nie chciał służyć jako podrzędny żołnierz za marne pieniądze, to powinien wybrać służbę u jednego z władców sąsiednich krajów – np. cesarza i króla czeskiego. To tam, a nie we Francji czy Włoszech (jak chce historyk Karol Górski), Dunin mógł zarobić i przy okazji czegoś się nauczyć.
Kiedy w 1454 r. wybuchła wojna w Prusach, Dunin miał małe szanse, by jako żołnierz zaciężny służyć pod polskim sztandarem. Monopol na wojowanie miało u nas pospolite ruszenie, a nieliczne wojska zaciężne składały się głównie z Czechów lub Ślązaków. Może zatem ktoś (np. Miczowski) zaproponował mu służbę po stronie krzyżackiej? Wbrew pozorom jest to bardzo prawdopodobne. Warto przypomnieć przypadek Bernarda Szumborskiego – najwybitniejszego dowódcy wojsk krzyżackich, który spuścił Polakom lanie pod Chojnicami. Z początku był on przecież na usługach stanów pruskich, ale wiosną 1454 r. przeszedł na żołd Krzyżaków, namówiony przez Piotra Szafrańca z Pieskowej Skały.
CZŁOWIEK ZNIKĄD?
Flirt Władysława Płockiego z Zakonem nie trwał długo. Kiedy panowie koronni przywołali go do porządku, oddziały mazowieckie zostały z Malborka odwołane. Wtedy w roku 1455 w otoczeniu królewskim pojawił się Piotr Dunin. Najpierw jako dworzanin, później zaś jako burgrabia krakowski. Był też przy królu podczas wyprawy na Łasin. Być może Kazimierz Jagiellończyk trzymał go przy sobie, by zapobiec jego ewentualnemu powrotowi do Krzyżaków? W średniowieczu walczące strony często „podkupywały” co zdolniejszych dowódców.
Po pięciu latach król nagle awansował Dunina. Najpierw mianował go marszałkiem nadwornym. Potem, w 1461 r., postawił go na czele nowo tworzonej grupy wojsk zaciężnych. Sytuacja strategiczna była wówczas odmienna od tej z 1454 r. Teraz to nie Krzyżacy, lecz Polacy byli w tarapatach. Z każdym rokiem zajęte przez nich tereny w Prusach kurczyły się. Krzyżacy napierali, choć to Polska miała większy potencjał militarny. Winę za to ponosił polski system wojskowy, prawie w całości oparty na pospolitym ruszeniu szlacheckim, niezdolnym do szybkich operacji i długich oblężeń. Jego słabość ujawniła się szczególnie latem 1461 r., kiedy to niepowodzeniem zakończyła się wyprawa na Pomorze Gdańskie. Klapa ta ostatecznie przekonała Kazimierza Jagiellończyka, że z taką armią wojny nie wygra. Postanowił więc oprzeć się na wojskach zaciężnych.
Awans Dunina był rzeczywiście błyskawiczny, ale król miał przy sobie niewiele osób, które znały się na dowodzeniu. I to szczególnie wojskami zaciężnymi. Wodzowie pospolitego ruszenia byli nieudolni. Książę Janusz Oświęcimski, który walczył na czele zaciężnych, odszedł już w 1456 r. Podobnie Czech Jan Kolda z Żampachu. Idealnym dowódcą byłby Prandota Lubieszowski, ale zmarł w 1460 r. Na placu boju pozostał więc tylko Czech Jan Skalski oraz Piotr Dunin. Król wybrał Polaka i trudno się temu dziwić. Skoro miał go cały czas przy sobie, to ufał mu bardziej niż Skalskiemu, który przebywał z wojskiem na Warmii.
Czy był to jedyny powód? Jeśli zaufać naszej literaturze historycznej, to tak. Dunin wydawał się nie mieć ani doświadczenia wojskowego, ani też zasług, które predestynowałyby go na dowódcę armii zaciężnej. Gwarancją, że się sprawdzi, mogły być jakieś wcześniejsze, nieznane nam osiągnięcia wojskowe. A jedynym dowodem na to jest właśnie notatka o panu von Donen. Jeśli mowa jest tam o Duninie, to nie był on człowiekiem znikąd, lecz doświadczonym dowódcą rot zaciężnych. Krótki epizod krzyżacki tylko podnosił jego wartość.
HETMAN WOJSK POLSKICH
Z czasem król przekonał się, że dobrze wybrał wodza najważniejszej armii polskiej, działającej w Prusach. Czy jednak Dunin naprawdę był wojskowym geniuszem, jak tego chcą niektórzy historycy? W 1461 r. nie odniósł żadnych znaczących zwycięstw, bo jego siły były bardzo niewielkie. Jesienią zdobył co prawda Łasin, jednak nie był w stanie przeszkodzić Krzyżakom w zajęciu w następnych miesiącach Brodnicy. Ale druga połowa 1462 roku przyniosła przełom. Najpierw, wraz ze Skalskim, dokonał desantu w Sambii, czym zmusił wielkiego mistrza do wycofania się spod Fromborka. Później zaś ruszył niespodziewanie w kierunku Gdańska, a stąd na Puck. Po drodze, 17 września 1462 r., doszło do bitwy pod Świecinem, a sposób jej rozegrania mógł się podobać. Nie ze względu na zastosowanie taboru, bo tę taktykę Polacy opanowali już dawno. Ciekawszy był sposób użycia piechoty.
Pod Świecinem siły polskie dorównywały mniej więcej krzyżackim. Dunin miał ok. 1000 konnych i 1000 pieszych, zaś Frytz von Raweneck ok. 1000 jazdy i 1700 pieszych. Wśród tych ostatnich dominowali jednak chłopi kaszubscy (1300), którzy na wojaczce raczej się nie znali.
Dunin ustawił oddziały na wrzosowisku otoczonym lasami. Stworzył obronny tabor ze spiętych łańcuchami wozów, okolony rowem. Gdy dostrzegł, że Krzyżacy próbują go otoczyć, wewnątrz taboru pozostawił jedynie gdańską piechotę, a sam z jazdą i częścią pieszych wyszedł na zewnątrz. Jazda stanęła przed taborem, zasłaniając umieszczoną na lewym skrzydle piechotę, uzbrojoną w kusze.
Bitwę rozpoczęła polska jazda, atakując ciężkozbrojną konnicę krzyżacką. Bój trwał bardzo długo. Około południa Krzyżacy popełnili błąd. Zmasowanym atakiem jazdy próbowali rozbić oddziały polskie. Gdy te zaczęły się cofać, Krzyżacy dotarli do miejsca, gdzie stała niewidoczna dla nich piechota. Ostrzelała ona prawe skrzydło szarżującej jazdy przeciwnika i atakujący rozpierzchli się w popłochu. Raweneck, choć ranny, podjął jeszcze próbę ataku, która zakończyła się jednak klęską. Jeśli taki sposób użycia piechoty był zamierzony, to był to rzeczywiście majstersztyk. Tyle że Stanisław Herbst zauważył, że tak znakomite zgranie działań jazdy polskiej z piechotą mogło być zupełnie przypadkowe. Faktycznie, okoliczności odwrotu jazdy polskiej są zastanawiające. Dlaczego zaczęła się ona cofać dopiero po kilku godzinach od rozpoczęcia starcia? Jeśli miał to być manewr, to dlaczego zwlekano z nim tak długo? Na dodatek jazdy polska i krzyżacka przerwały w pewnym momencie walkę, by odpocząć. Dlaczego Polacy zgodzili się na to, skoro zamierzali wpędzić Krzyżaków w zasadzkę? Przecież podczas przerwy przeciwnicy mogli dostrzec zakryte pozycje polskiej piechoty!
Pod Świecinem jednego odmówić Duninowi nie można: walczył z pełną determinacją. Kończył bitwę z kontuzjowaną prawą ręką i nogą postrzeloną kulą armatnią. Dzięki zwycięstwu Polska przejęła inicjatywę w wojnie. Zdobyła przewagę na terenie Kaszub i uwolniła Gdańsk od wypadów krzyżackich. Dunin też zyskał – w grudniu 1462 r. w jednym z dokumentów tytułuje się campiductorem. Już wtedy – jak się wydaje – był naczelnym wodzem polskich wojsk zaciężnych w Prusach. Pozostali dowódcy przechodzili pod jego komendę z chwilą, gdy łączyli się z jego oddziałem. Na tej podstawie niektórzy historycy orzekli, że Dunin był pierwszym hetmanem koronnym w historii. Jest to jednak twierdzenie na wyrost. Dunin nigdy nie uzyskał tak szerokich kompetencji.
GENIALNY STRATEG?
Podczas zdobywania krzyżackich twierdz na Pomorzu w latach 1462–1466 taktyczny talent Dunina nie błyszczał już tak jak pod Świecinem. Osobiście brał udział w oblężeniu Gniewa, Nowego i Chojnic, ale zdobyto je po prostu… głodem. Dookoła każdej obleganej twierdzy Polacy wznosili podwójne drewniano- ziemne umocnienia. Z jednej strony uszczelniały one pierścień okrążenia i umożliwiały odpowiednie kierowanie ogniem dział. Z drugiej zaś zapewniały obronę przed atakami przeciwnika. Wprowadzenie tych umocnień nie było pomysłem Dunina. Po raz pierwszy zastosował je Prandota Lubieszowski. Pewną nowością było blokowanie twierdz również od strony Wisły – przy zastosowaniu łodzi przysłanych z Gdańska i Torunia. Użyto ich podczas oblężenia Gniewa i Nowego. Dyskutować jednak można, czy była to rzeczywiście zasługa Dunina, czy też raczej towarzyszącego mu dowódcy z Gdańska.
Upadek Chojnic przypieczętował los Zakonu. Krzyżacy musieli podpisać pokój i Dunin mógł wracać do domu. W pole wyruszył ponownie w 1471 r. jako naczelny dowódca wojsk, które towarzyszyły królewiczowi Kazimierzowi w wyprawie po koronę węgierską. Tym razem miał aż 12.000 zaciężnego wojska. Na dodatek dołączyło później do niego wojsko Pawła Jasieńskiego, który wracał z Czech.
Wyprawa węgierska nikomu chluby nie przyniosła. Miasta zamykały przed Polakami bramy. Na niewiele zdały się manifesty Dunina o poparcie dla królewicza Kazimierza. Ufortyfikowany Peszt nie chciał poddać się bez walki. Polacy wycofali się więc do Nitry. Tutaj wyprawa utknęła na wiele dni, a tymczasem król Maciej Korwin zaczął wypierać Polaków z poszczególnych prowincji. Z ponad 12-tysięcznej armii Duninowi pozostało zaledwie 4000 żołnierzy. Trzeba było podjąć decyzję o odwrocie. Właściwie nie wiadomo, kto w większym stopniu odpowiadał za porażkę – Piotr Dunin jako dowódca wojskowy czy przywódcy polityczni.
Dziedzic Prawkowic stanął ponownie na czele wojska po ciężkiej chorobie, którą przeszedł w 1476 r. Król mianował go dowódcą armii, wysłanej przeciw popieranemu przez Krzyżaków biskupowi warmińskiemu Tungenowi. Dunin rezydował wtedy na stałe w Malborku, a komendę nad wojskiem sprawował jego syn – Jan Biały ze Sroczkowa. Znów więc trudno się odnosić do efektów dowództwa Dunina. Kiedy syn pustoszył Pomezanię, Warmię i zdobywał Kwidzyn, ojciec pilnował zamku w Malborku i prowadził rokowania ze stanami pruskimi. Kto wie, czy nie było to trudniejsze od dowodzenia…