Hinduska legenda mówi, że syn królewski, mnich buddyjski uważany za świętego i noszący dźwięczne imię Bodhidharma, postanowił rozwijać się wewnętrznie, nieprzerwanie czuwając i medytując. Rozmyślania miały mu zająć siedem lat. Po pięciu latach nastąpił jednak kryzys – wydawało się, że Bodhidharma zaśnie. I wówczas to przyszedł mu z pomocą bóg. Za podszeptem Buddy (a może wiedziony nieomylnym instynktem?) mnich sięgnął po liście rosnącego w pobliżu krzewu. Żując je, świątobliwy mąż poczuł, jak wstępują w niego nowe siły. Rozbłysły mu oczy, kręgosłup się wyprostował, mięśnie rozluźniły, a umysł z nadzwyczajną wnikliwością zaczął drążyć coraz to nowe tajemnice ludzkiej egzystencji.
To był krzew herbaciany. Według jednej z chińskich legend, odkrywcą herbaty był cesarz Szen Nung. Ten władca Chin, wędrując po swym przeogromnym państwie, aż do roku 2737 przed narodzeniem Chrystusa pijał wyłącznie przegotowaną źródlaną wodę. Ale pewnego dnia, gdy zdrożony spoczął przy ognisku, do bulgoczącego w kociołku wrzątku boski wiatr strącił liść z herbacianego krzewu. Cesarskie usta spróbowały zabarwionej na złocisto wody. Napój był aromatyczny i ożywczy. Stał się przysmakiem władcy. Herbaciany liść – i doprawdy nie ma znaczenia, skąd on pochodzi – inspirował poetów i pisarzy. Wielkim dziełem jest „Pieśń o piciu herbaty”. Poemat ten napisał słynny chiński poeta Lu Tong. Syczuan – prowincja, w której najdoskonalej udają się herbaciane plantacje – obfituje w poetów. Najznamienitsze bowiem gatunki herbat noszą niezwykle poetyckie nazwy: „Słodka rosa ze szczytów Meng”, „Kamienny kwiat ze szczytu Meng” oraz „Srebrne igiełki dziesięciu tysięcy wiosen”. W 1610 roku na statkach holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej herbata dopłynęła do Amsterdamu. Niestety, nie obeszło się bez rozlewu krwi.
Najpierw Japończycy usiłowali powstrzymać pazernych holenderskich kupców i ochronić sekret pożytków płynących z picia tajemniczego dla Europejczyków naparu. Później, gdy Holendrzy nieopatrznie dostarczyli w 1650 roku herbatę także Anglikom, ci rozpoczęli swoją herbacianą wojnę ze znienawidzonymi konkurentami zza kanału. Wkrótce statki angielskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej zmonopolizowały handel liśćmi i ich transport. W 1669 roku pierwsze angielskie transporty dobiły do portów na Wyspach Brytyjskich. Herbata szybko podbiła serca bogatych Anglików. Musieli oni jednak wydawać fortunę na ten snobistyczny napój. Król bowiem też chciał ciągnąć zyski z handlu herbatą. W ciągu stu lat – od roku 1711 do 1810 – brytyjska Korona zainkasowała z tytułu herbacianego podatku 77 milionów funtów. To kwota na ówczesne czasy wprost astronomiczna. Obfitująca w dramatyczne i nierzadko krwawe wydarzenia droga herbacianych listków z dalekiej Azji na stoły smakoszy na całym świecie nie mogła ominąć i kontynentu amerykańskiego. Oczywiście, towar ten – jak i wszystkie inne – dostarczała tam angielska flota. Przy okazji zachłanni poddani brytyjskiej Korony usiłowali obłupić ze skóry swych rodaków osiadłych za oceanem. Ci zaś bronili się zaciekle przed urzędnikami podatkowymi.
W 1773 roku w porcie bostońskim miało miejsce niezwykłe (nawet jak na amerykańskie obyczaje) wydarzenie. Na pokład trzech angielskich statków zacumowanych przy nabrzeżu, pod których pokładami leżały 342 skrzynie herbaty, wdarli się uzbrojeni Indianie i – nie bez użycia przemocy oraz rozlewu krwi – ów cenny ładunek wrzucili do morza. Czemu Indianie pałali taką niechęcią do zupełnie sobie nieznanego towaru?! Otóż szybko wyszło na jaw, że to nie czerwonoskórzy ze szczepu Mohawk, nie Czarne Stopy ani nie Apacze narozrabiali w Bostonie. Byli to bowiem przebierańcy – biali osadnicy, pochodzący głównie z Anglii i Irlandii, którzy tak rozpoczęli swoją wojnę z Koroną. Kolejne akty sabotażu następowały w Filadelfii, Nowym Jorku, Annapolis. Tak właśnie, poniekąd za przyczyną delikatnych listków z krzewów rosnących w Indiach, Chinach, na Cejlonie i na Sumatrze, wybuchła wojna o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Tym, których powyższa lektura nie przekonała i nie zachęciła do porzucenia wszelkich innych napojów na korzyść herbaty, przedstawiam dowód ostateczny. Oto cytat z „Przeglądu Brytyjskiego”, który w 1826 roku pisał: „W hrabstwie Cumberland Mary Noble od 65 lat pije głównie herbatę. Obecnie liczy ona sobie 107 lat, a jej zdrowie i kondycja są tak doskonałe, że chodzi ona nie używając laski”. Pijcie więc, Czytelnicy, herbatę – zaoszczędzicie na lasce!