W kwietniu 2013 r. 32-letnia amerykańska uczona wybrała się wraz z mężem i przewodnikiem na Karkar, jedną z wysp należących do Papui-Nowej Gwinei. Szukała siedlisk egzotycznych ptaków, badając wpływ zmian klimatu na ich życie. Pewnego dnia, gdy trójka wędrowców szła ścieżką w dżungli, drogę zastąpiła im banda dziewięciu mężczyzn i wyrostków uzbrojonych w strzelby i noże.
Jakikolwiek opór nie miał sensu. Amerykance i jej dwóm towarzyszom kazano się rozebrać do naga i przywiązano ich do drzew. Potem bezradny mąż z przerażeniem patrzył, jak jeden z oprychów podchodzi do jego żony, wyciągając nóż zza pasa. Napastnik złapał kobietę za jej jasne włosy i przyłożył ostrze do skóry. Odciął ofierze gruby pukiel włosów. Potem następne. Gdy uznał, że ma już dość trofeów, zaczął rozpinać rozporek.
Amerykanka była gwałcona przez 20 minut. Napastnicy (najmłodszy miał 9 lat) kładli się na niej jeden po drugim wśród rechotów swych kolegów i szlochań bezsilnego męża.
Nie wiadomo, jak by się to skończyło, gdyby nagle jakiś odgłos z lasu nie spłoszył bandy. Gwałciciele wymienili między sobą kilka zdań, po czym schwyciwszy torby i ubrania swych ofiar, zniknęli w dżungli.
Przewodnik Amerykanów zdołał uwolnić się z więzów i rozplątał sznury pozostałej dwójki. Obawiając się powrotu napastników, zaczęli szybko uciekać. Biegli nago przez dżunglę, nie zważając na kolczaste rośliny i ukąszenia owadów. Wiedzieli, że podobna napaść zaledwie przed tygodniem w Papui-Nowej Gwinei skończyła się tragicznie – gang nie tylko dokonał zbiorowego gwałtu na pochodzącej z Filipin kobiecie, ale zamordował też jej męża Australijczyka.
Na szczęście Amerykanom udało się uciec. Potwornie zmordowani dotarli po wielu godzinach do jakiejś wioski, gdzie miejscowi dali im ubrania i powiadomili władze o tym, co się stało. Wieść o napaści szybko się rozniosła, policja wszczęła śledztwo. Pojawiły się domniemania, że napadnięta kobieta mogła zostać zarażona HIV, wśród miejscowych panuje bowiem przekonanie, iż gwałt na białej kobiecie leczy z AIDS. Głos zabrał sam premier Papui Peter O’Neill, zapowiadając surowe ukaranie sprawców. Ataki na gości z Zachodu są szczególnie nie na rękę władzom, które chcą rozwinąć w kraju turystykę, korzystając z jego walorów krajobrazowych i przyrodniczych.
Ofiara bandziorów wzbudziła duże zainteresowanie zachodnich mediów, które ustawiły się w kolejce po wywiady. Amerykanka udzielała ich, choć nie zgodziła się na publikację swego nazwiska. Ku niemiłemu zaskoczeniu rządu w Port Moresby stwierdziła, że jej tragedia jest okazją do zwrócenia uwagi na epidemię gwałtów, których ofiarami padają codziennie tysiące kobiet w Papui i o których media milczą.
– O tej historii powinno się mówić nie dlatego, że jestem biała. Powinno się o niej mówić po to, by kobiety w Papui zbuntowały się i powiedziały: dość przemocy wobec kobiet w tym kraju – podkreśliła uczona z USA.
Opublikowany w połowie września raport ONZ na temat gwałtów we wschodniej Azji potwierdza, że sytuacja w Papui-Nowej Gwinei jest pod tym względem tragiczna. 62 procent badanych mężczyzn na wyspie Bougainville (według badaczy reprezentatywnej dla całego kraju) przyznało, że przynajmniej raz w życiu popełnili gwałt! W części Papui należącej do Indonezji odsetek ten jest niewiele mniejszy – wynosi 48 proc. W niechlubnym rankingu Papua-Nowa Gwinea zajęła pierwsze miejsce, dystansując inne kraje regionu.
PIEKŁO CÓRKI, GEHENNA MATKI
Według tego samego raportu – w Chinach do zgwałcenia przyznaje się nieco ponad 22 proc. mężczyzn. Gdy zna się ten wynik, trudno dziwić się tragedii, jaka spotkała panią Tang Hui i jej córkę Le Le.
W 2006 r. gangsterzy w Yongzhou porwali 11-letnią Le Le i umieścili ją w miejscowym domu publicznym działającym pod przykrywką centrum rozrywki. Dziewczynka spędziła tam trzy miesiące, w trakcie których zgwałcono ją ponad 100 razy. Gdy stawiała opór, była zastraszana i bita przez swoich oprawców. Zarażono ją chorobą weneryczną, doznała też oczywiście ogromnych urazów psychicznych.
Tang Hui i jej krewnym udało się uwolnić małą Le Le z piekła, po czym matka zaskarżyła do sądu właścicieli centrum. Okazało się, że są oni powiązani ciemnymi interesami z przedstawicielami miejscowych władz, w tym z komendanturą policji. Sąd skazał na śmierć szefa bandy organizującej porwania oraz oprycha, który porwał i jako pierwszy zgwałcił córkę Tang Hui. Innym zamieszanym w proceder mężczyznom nie postawiono jednak zarzutów. Sprawiedliwości uniknęło m.in. dwóch policjantów, którzy bywali w burdelu i gwałcili 11-latkę. Są nie przyznał też matce, która przeszła piekło, żadnego odszkodowania.
Zarówno Tang Hui, jak i adwokaci skazanych wnieśli apelację, ale sąd wyższej instancji podtrzymał wyrok. Zrozpaczona kobieta zaczęła wtedy indywidualną kampanię protestu. Godzinami klęczała przed siedzibą głównego sądu prowincji w Changsha, jeździła też do Pekinu i składała listy protestacyjne w różnych instytucjach rządowych. Władze były coraz bardziej zirytowane i postanowiły się jej pozbyć. W 2012 r. policja w Yongzhou uznała, że Tang Hui „zakłóca porządek społeczny”, w związku z czym wydano nakaz umieszczenia jej na 18 miesięcy w obozie pracy. Będącą u kresu wytrzymałości kobietę aresztowano.
Gdy wieść o jej uwięzieniu rozniosła się po chińskim internecie, rozpętała się burza protestów. Władze zrozumiały, że posunęły się za daleko. Komitet ds. Pracy i Reedukacji anulował areszt ze względu na „konieczność opieki nad córką”, której zdrowie zostało zrujnowane w wyniku gehenny w burdelu.
Po wyjściu na wolność Tang wystąpiła do sądu o odszkodowanie za pobyt w obozie. O całej sprawie było w Chinach coraz głośniej, kobiecie kibicowały miliony internautów. Sprawę wygrała – sąd przyznał jej rekompensatę w wysokości 2641 juanów (około 1460 zł).
Tang Hui nie zamierza już dalej walczyć o ukaranie wszystkich mężczyzn, którzy gwałcili jej dziecko i ochraniali zbrodniarzy. – Chcę teraz spędzać czas z moją córką i zapomnieć o wszystkich złych rzeczach. Pragnę po prostu spokoju i odpoczynku – stwierdziła. Jak powiedziała gazecie „Beijing Times”, myśli o przeniesieniu się do Pekinu albo nawet emigracji do Stanów Zjednoczonych, gdzie jej córka mogłaby poddać się kompleksowemu leczeniu.
Dziewczyna, dziś 18-letnia, cierpi na zaburzenia psychiczne i komplikacje po chorobie wenerycznej.
ZBIOROWY GWAŁT, NORMALNA SPRAWA
Pod koniec sierpnia 2013 r. na wsi w kambodżańskiej prowincji Kam- pot znaleziono zmasakrowane ciało 9-letniej Su Lindy. Okazało się, że dziewczynka wyszła z chaty do znajdującej się w pobliżu ubikacji – tam napadł ją zwyrodnialec. Zaciągnął ofiarę w krzaki, zgwałcił ją, udusił, wyrwał z uszu kolczyki – jedyną wartościową rzecz, jaką miała – a ciało porzucił w pobliżu domu sąsiadów.
Kambodżańskie media nie poświęciły tej sprawie wiele uwagi, gdyż gwałty – w tym na dzieciach – są tam codziennością. W pierwszych siedmiu miesiącach 2013 r. zgłoszono na policję 116 gwałtów na nieletnich, a wiadomo, że to tylko wierzchołek góry lodowej. – Społeczeństwo mówi u nas: i co z tego, że ktoś zgwałcił dziecko? Przecież to tylko dziecko – powiedziała Mu Sochua, była minister ds. kobiet w kambodżańskim rządzie, cytowana przez „Cambodia Daily”. Jak podkreśliła, w Kambodży nic się nie zmieni, dopóki w społeczeństwie będzie utrzymywać się przekonanie, że dziecko jest osobą drugiej kategorii albo wręcz rzeczą.
Szokujący jest w tym kraju nie tylko młody wiek ofiar, ale też sprawców gwałtów. W badaniu ONZ do tego czynu przyznało się 20 proc. kambodżańskich mężczyzn, przy czym aż trzy czwarte z nich ujawniło, że swój pierwszy gwałt popełnili przed 15. rokiem życia. Socjolodzy i kryminolodzy zastanawiają się, co jest tego przyczyną. Niektórzy wskazują na modne w tym kraju puby, w których młode byczki oglądają razem brutalną pornografię, często z udziałem nieletnich. Zwraca się też uwagę na popularny w Kambodży przesąd, że stosunek z dziewicą wzmacnia męską siłę. – Małe dziewczynki to z reguły dziewice, dlatego właśnie są gwałcone – zauważyła Ly Vichuta, szefowa organizacji Prawne Wsparcie dla Kobiet i Dzieci. Jak dodała, policja traktuje ofiary niemal tak źle jak przestępców, nie zapewnia im pomocy psychologicznej, a często w ogóle nie chce zajmować się ściganiem gwałcicieli. W 2011 r. zaledwie
w jednym na sto przypadków napaści seksualnej na dziecko wszczęto postępowanie prokuratorskie. A większość spraw w sądzie i tak kończy się korzystnie dla sprawcy. Adwokaci proponują rodzicom zgwałconego dziecka ugodę i odszkodowanie. Biedni ludzie wolą dostać pieniądze niż posłać zwyrodnialca za kraty.
Ofiarami gwałtów są w Kambodży także dorosłe kobiety. Atmosfera przyzwolenia powoduje, że gwałciciele nie wstydzą się mówić mediom o swoich wyczynach. Pewien 24-la- tek opowiedział dziennikarzowi „The World” o uczestnictwie w zbiorowym gwałcie. W klubie zaczepił prostytutkę i uzgodnił z nią cenę 20 dolarów za „numerek” Nieświadoma pułapki dziewczyna poszła z nim do mieszkania, gdzie czekało już czterech kolegów chłopaka. Została zgwałcona przez wszystkich po kolei.
Wśród młodych Kambodżan zbiorowy gwałt, określany khmerskim terminem „bauk”, jest uznawany za coś normalnego. – To dla nich zwyczajna rzecz, którą robi się dla relaksu, tak samo jak gra w piłkę albo jazda na rowerze – zauważył David Wilkinson, który prowadził w Kambodży badania na ten temat. Chłopcy, którzy nie mają ochoty na gwałcenie, często ulegają rówieśnikom i biorą udział w przestępstwie. Odmowa wiąże się bowiem z szyderstwami i przyklejeniem łatki: „to ciota, a nie prawdziwy mężczyzna”
Z NUDÓW ALBO Z NERWÓW
13 września 2013 r. sąd w New Delhi skazał na śmierć czterech zwyrodnialców, którzy zgwałcili 23-letnią kobietę. Ofiara, którą gwałcono i torturowano żelaznym prętem, zmarła w szpitalu dwa tygodnie po zdarzeniu. Sprawa zyskała międzynarodowy rozgłos, a proces oprawców stał się jedną z najważniejszych rozpraw sądowych w Indiach. Wywołał narodową debatę na temat przemocy wobec kobiet i przyzwolenia na nią.
Badania ONZ wśród mężczyzn w Azji Wschodniej dowodzą, że nie tylko Indie mają problem z tzw. kulturą gwałtu. We wszystkich sześciu badanych krajach – Bangladeszu, Kambodży, Chinach, Indonezji, Papui-Nowej Gwinei i na Sri Lance – odsetek mężczyzn przyznających się do tego czynu okazał się przerażająco wysoki. Jako przyczynę swojego postępowania gwałciciele najczęściej wymieniali prawo mężczyzny do uprawiania seksu bez zgody kobiety. Duża część mężczyzn w tych krajach nie ma świadomości, że to, co robią, jest zabronione. Na drugim miejscu wśród przyczyn znalazła się chęć znalezienia rozrywki. „Robię to dla zabawy i z nudów” – odpowiadali respondenci. Na trzeciej pozycji pojawiła się kara – mężczyzna gwałci, bo kobieta go zdenerwowała lub czymś się naraziła. – Być może to zaskakujące, ale najrzadziej spotykaną przyczyną okazał się alkohol – powiedziała autorka badań dr Emma Fulu.
Eksperci zgodnie podkreślają, że walka z kulturą gwałtu we wschodniej Azji będzie trudna, a jej efekty nie pojawią się od razu.