Kiedy Giuseppe Marazia sześć lat temu leciał samolotem z rodzinnego Lecce w Apulii do Mediolanu, musiał kupić dwa bilety. „Człowiek o pańskiej tuszy potrzebuje dwóch miejsc i za tyle musi zapłacić” – usłyszał, gdy próbował się buntować. Rodzina straciła kilka godzin, aby załatwić zezwolenie na podjazd samochodem bezpośrednio pod schodki prowadzące do samolotu. W ostatniej chwili okazało się, że Giuseppe nie jest w stanie o własnych siłach wgramolić się do środka. Trzeba było użyć specjalnej windy. Ponieważ służby naziemne nie zadbały o to wcześniej, odlot opóźnił się o pół godziny. Już w samolocie mężczyzna miał wrażenie, że wszyscy patrzą na niego z wyrzutem. Czuł się upokorzony. Dziś wspomina to wydarzenie z rozrzewnieniem: „To były piękne czasy! Mogłem chodzić, ważyłem tylko 180 kilo”.
Ostatni raz leciał samolotem 14 kwietnia tego roku z Lecce do Neapolu. Aby przewieźć go do uniwersyteckiej kliniki, konieczny był Hercules C-130, samolot militarny używany przez wojsko do transportu sprzętu ciężkiego na terenie państw, w których Włosi mają swoje oddziały pokojowe (ponieważ w kraju jest tylko siedem egzemplarzy, trzeba było czekać, aż będzie wolny). Na pokład samolotu został przetransportowany razem z łóżkiem przez specjalny dźwig, w operacji uczestniczyło 10 strażaków. W drodze towarzyszył mu lekarz i pielęgniarka. Kiedy po przyjeździe do szpitala położono go na specjalnej wadze (od trzech lat Giuseppe nie chodzi i nie siedzi o własnych siłach) – okazało się, że waży 315 kg.
Giuseppe Marazia nie zawsze był gruby. Po urodzeniu ważył najmniej z trójki rodzeństwa, niewiele ponad trzy kilogramy (starszy brat 5,5 kg). Do siódmego roku życia był wręcz chudy, zaczął tyć po operacji wycięcia migdałków i tarczycy (tak twierdzi). Już jako 9-latek miał nadwagę, na zdjęciach z I Komunii jest najpulchniejszy ze wszystkich dzieci. W wieku 23 lat zastosował pierwszą dietę odchudzającą, stracił około 40 kg, po trzech latach odzyskał je z nawiązką. Potem było coraz gorzej – kolejne diety, wędrówki od lekarza do lekarza. Po ostatniej zaaplikowanej przez dietetyka kuracji amfetaminą szybko schudł do 130 kg, ale niestety, równie błyskawicznie osiągnął na powrót 180 kg. Dokładnie tyle ważył, kiedy w listopadzie 2005 roku przekroczył próg szpitala w Modenie, jak podkreśla – na własnych nogach. Trzy dni później leżał na stole operacyjnym. Jednak zabiegu nie wykonano, bo zdaniem lekarza cierpiał na wirusowe zapalenie wątroby (nie przeprowadzono wszystkich niezbędnych badań przed operacją). Skończyło się więc na rozległym cięciu brzucha, które niestety nie chciało się goić. Od tej chwili Giuseppe Marazia nigdy nie podniósł się z łóżka. Umieszczono go w placówce społecznej, gdzie przebywał do momentu przewiezienia do kliniki w Neapolu.
W ciągu dwóch tygodni pobytu w neapolitańskim szpitalu schudł 23 kg. Kiedy zapytałam go o dzienną rację żywieniową, wyliczył: 20 g chleba, 30 g makaronu, 100 g gotowanego mięsa lub ryby, jeden owoc, 150 g gotowanych warzyw. Wszystko bez soli i tłuszczu.
Co jadał wcześniej? „W ciągu dnia może i nie jadłem dużo, ale wieczorem jak się przysadziłem…”. Marazia musi zrzucić przynajmniej 40–50 kg, idealnie byłoby 70–80 kg, zanim będzie można go zoperować. Powinien też odzyskać sprawność fizyczną – ważne, aby po zabiegu zaczął chodzić. Od tego, zdaniem lekarza, zależy powodzenie przedsięwzięcia. Prof. Pietro Forestieri, jeden z najlepszych chirurgów bariatrycznych (zajmujących się leczeniem otyłości) we Włoszech, miał wielu otyłych pacjentów, ale Marazia jest najgrubszym człowiekiem, którego będzie operował.
Nawet wśród pacjentów klinicznie otyłych jest nietypowym przypadkiem. Waży ponad 300 kg, od trzech lat nie chodzi, ma chorą wątrobę. Dlatego prof. Forestieri wraz z zespołem zdecydował, że jedyny zabieg, jaki można zastosować, to rękawowa resekcja żołądka. „Z reguły traktujemy ją jako pierwszą fazę, po której następuje któryś z zabiegów ograniczających absorpcję, zależnie od pacjenta. Z naszego doświadczenia wynika jednak, że rękawowa resekcja żołądka sama w sobie daje świetne rezultaty i w przypadku osób starszych, o złym stanie zdrowia, może być zabiegiem definitywnym” – stwierdził Forestieri. Marazia na tydzień przed zabiegiem zostanie przewieziony na oddział reanimacji i intensywnej terapii, tutaj zostanie też po operacji. O ile bowiem większość zabiegów chirurgii bariatrycznej wykonuje się laparoskopowo, czwartego dnia po rękawowej resekcji żołądka pacjenci są wypisywani, o tyle w jego przypadku będzie to operacja wykonana metodą tradycyjną. Marazia był już wcześniej operowany i ma rozległą bliznę na brzuchu. Lekarze usuną mu ok. 70–80 proc. żołądka. Jeśli wszystko przebiegnie sprawnie i Marazia straci połowę wagi (jest to możliwe w ciągu półtora do dwu lat), konieczne może okazać się usunięcie tzw. fartucha, czyli nadmiaru skóry na brzuchu. Pacjent został poinformowany o ryzyku związanym z operacją i mogącymi wystąpić później powikłaniami. „Zgodziłem się na wszystko, moje życie to nie jest życie, ale wegetacja” – stwierdził. Kiedy mógł chodzić, wszystko wyglądało inaczej, choć też nie było lekko. Gdy przekroczył 150 kg, nie mógł kupić żadnego ubrania (dobrze, że bratowa jest krawcową), nie mógł wejść po schodach, przestał spotykać się ze znajomymi, przestał nawet uczestniczyć w świętach kościelnych i patronalnych, co dla niego jako diakona było szczególnie bolesne. „Ludzie patrzyli na mnie, wytykali palcami. Popatrz, ale się spasł – słyszałem za plecami. Od trzech lat nie podnoszę się z łóżka, na leżąco jem, nie mogę pójść do toalety, nawet użycie kaczki czy basenu jest niemożliwe, przestałem czuć się człowiekiem. Jestem gotowy na wszystko”.
Specjalnie dla „Focusa”
Rozmowa z prof. Pietro Forestieri, specjalistą w zakresie chirurgii przewodu pokarmowego, ordynatorem oddziału bariatrycznego Uniwersytetu Federico II w Neapolu, który będzie operował Giuseppe Marazię.
Ile kosztuje służbę zdrowia pacjent superotyły, powiedzmy pan marazia?
– Giuseppe jest skrajnym przykładem, bo został przewieziony specjalnym samolotem, kilkunastu strażaków pomagało przy jego transporcie, cała akcja była możliwa dzięki pewnego rodzaju narodowej mobilizacji. Gdyby to zsumować, na pewno cyfry byłyby ogromne. Obecnie wydatki służby zdrowia związane z pacjentami otyłymi wynoszą w skali kraju 20 miliardów rocznie, a wydatki socjalne, czyli dodatki opiekuńcze (przecież ci ludzie są niepełnosprawni, wymagają opieki, zapomóg, rent itp.) sięgają 60 miliardów. Nie jesteśmy wyjątkiem, na całym świecie wydatki związane z otyłością przewyższyły koszty chorób wywołanych alkoholizmem i nikotyną.
Dlaczego tyle ludzi tyje? Również w krajach, w których do tej pory umiera się z głodu, jak Indie, Bangladesz, Chiny?
– W ostatnim dwudziestoleciu liczba osób otyłych zwiększyła się w Europie trzykrotnie, zgodnie z przewidywaniami podwoi się w ciągu najbliższych 30 lat. We Włoszech też mamy 16,5 miliona osób z wysoką nadwagą i 5,5 miliona otyłych, z tego pół miliona z otyłością kliniczną, czyli o wskaźniku BMI (charakteryzuje relacje pomiędzy masą ciała a wzrostem) powyżej 40. Jest to prawdziwy alarm socjalny. A przecież jeszcze gdy ja byłem dzieckiem, kilkadziesiąt lat temu, tak nie było. Zmienił się styl życia, wszyscy mało się ruszamy, dzieci, nastolatki, młodzież zamiast biegać za piłką siedzą przy komputerze, telewizorze itp. Mało ruchu z jednej strony, dostatek jedzenia z drugiej – oprócz obfitych posiłków podjadamy, wszędzie: w szkołach, w szpitalach; nawet u nas, na oddziale chirurgii bariatrycznej, są dystrybutory pepsi i innych napojów gazowanych, słodyczy itp. Na każdym kroku jesteśmy wodzeni na pokuszenie. Podobny proces zachodzi w krajach rozwijających się – tyle, że w przyspieszonym tempie – jest już ponad 60 mln otyłych Chińczyków. Jeśli nie zmieni się polityka globalna, będzie coraz gorzej. Otyłość to prawdziwa epidemia współczesności.
To znaczy, że otyłość jest chorobą?
– Jest chorobą i to ciężką, która skraca życie o średnio 12 lat. Co roku w krajach Unii Europejskiej co trzynasty zgon związany jest z otyłością. Im większa nadwaga, tym większe ryzyko – człowiek otyły to nie tylko wytykany palcem grubas, z którego można się pośmiać, któremu trudniej się żyje, bo nie może znaleźć żony czy męża, przyjaciół. Ma kłopoty z kupnem ubrania, poruszaniem się; najczęściej w ogóle nie wychodzi z domu. To zarazem ktoś, kto cierpi na nadciśnienie tętnicze, chorobę niedokrwienną serca, cukrzycę typu II, zespół zaburzeń oddychania. Jest narażony bardziej niż inni na nowotwory złośliwe, zwłaszcza jelita grubego, a w przypadku kobiet – również piersi i trzonu macicy.
Czy każdy może utyć tak jak Marazia?
– Nie, tak jak nie każdy zachoruje na raka. Jest wiele osób cieszących się dobrą przemianą materii, bez skłonności do magazynowania tkanki tłuszczowej. Istnieją przesłanki genetyczne, ale i społeczne – dzieci przekarmiane częściej w dorosłym życiu cierpią na otyłość
Od lat jest pan propagatorem chirurgicznego leczenia otyłości. Dlaczego?
– Umieralność wśród pacjentów otyłych, którzy poddali się operacji, jest sześć do siedmiu razy mniejsza niż wśród osób leczonych tradycyjnie bądź nieleczonych. Zgony pooperacyjne nie przekraczają 0,1 procenta, a to jest naprawdę niski wskaźnik. Nie chcę przez to powiedzieć, że ryzyko nie istnieje, ale twierdzę, że wielu superotyłych ma mniejsze szanse na przeżycie bez zabiegu. Jeśli ktoś z ogromną nadwagą boi się operacji, tłumaczę mu, że to jest tak, jakby nie wsiadł nigdy do samolotu, obawiając się o własne życie, a potem pędził samochodem 300 km na godzinę. Gdyby wszyscy pacjenci z otyłością kliniczną, czyli ważący od 200 do 250 kg i więcej, a jest ich we Włoszech około pół miliona, oraz z I i II stopniem nadwagi zostali zoperowani, żyliby dłużej, lepiej i co równie ważne – kosztowałoby to znacznie mniej.