Oczywiście nie da się ukryć, że potencjalnych powodów szalonych słów nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych może być kilka. Wyłączając jednak kwestie militarne czy też czysto polityczne, warto rozpatrzyć scenariusz, w którym Grenlandia okazuje się łakomym kąskiem ze względu na tamtejsze zasoby. Tych może być na miejscu sporo, ale czy oznacza to, że dla terytorium o powierzchni niemal 7-krotnie większej od Polski – zamieszkiwanego przez kilkadziesiąt tysięcy ludzi – warto ryzykować potencjalny konflikt o globalnym zasięgu?
Czytaj też: Rewolucyjna metoda pozyskiwania metali ziem rzadkich. Aż 95% skuteczności!
Co ciekawe, zainteresowanie Grenlandią ze strony Trumpa nie jest nowe, wszak już w sierpniu 2019 roku po raz pierwszy oficjalnie zaproponował on zakup tego terytorium od Danii. Pomysł ówczesnego prezydenta Stanów Zjednoczonych spotkał się z błyskawiczną i zdecydowaną odmową – zarówno ze strony Duńczyków, jak i Grenlandczyków. Ci ostatni podkreślili, że o ile są otwarci na prowadzenie interesów, tak sprzedaż Grenlandii nie podlegała dyskusji.
Tym razem podejście Trumpa wydaje się inne, ponieważ nowy-stary prezydent twierdzi, że przejęcie kontroli nad Grenlandią pozostaje na tyle istotną kwestią, iż w razie potrzeby użyje w tym celu siły militarnej bądź nacisków ekonomicznych. Oczywiście nie musi to oznaczać wybuchu trzeciej wojny światowej, lecz bez wątpienia widać zmianę nastawienia amerykańskiego polityka, który jest wyraźnie zdeterminowany, aby osiągnąć cel.
Grenlandia i jej złoża stanowiły obiekt zainteresowania prezydenta Trumpa już w 2019 roku
Eksperci zajmujący się kwestiami militarnymi zwracają uwagę na znaczenie Grenlandii jako swego rodzaju łącznika między Europą a Ameryką Północną. Potencjalny konflikt, na przykład na linii Stany Zjednoczone-Rosja, z pewnością wymagałby wykorzystania tego terytorium do uzyskania przewagi nad przeciwnikiem. Nas interesuje jednak kwestia potencjalnych złóż znajdujących się na Grenlandii.
Wiadomo, iż na miejscu mogą występować cenne składniki towarzyszące nam na co dzień. Chodzi między innymi o metale ziem rzadkich, a także pierwiastki i minerały pokroju miedzi, ołowiu, cynku, grafitu czy uranu. Dodajmy do tego fakt, że pokrywa lodowa Grenlandii kurczy się na skutek rosnących globalnych temperatur, a zrozumiemy, dlaczego możliwości potencjalnej eksploatacji tych złóż są obecnie większe niż w przeszłości.
Problem w tym, że badania prowadzone na miejscu nie sugerują, by Grenlandia miała być istnym game changerem na rynku wydobycia cennych materiałów. Jak stwierdził Minik Rosing z Uniwersytetu Kopenhaskiego, jest mało prawdopodobne, aby w najbliższej przyszłości dochody z eksploatacji tych zasobów zastąpiły więcej niż połowę corocznej dotacji przekazywanej Grenlandczykom przez rząd Danii. A mówimy w tym przypadku o odpowiedniku 2,2 mld złotych rocznie, co stanowi około 20 procent PKB Grenlandii.
I choć nie należy całkowicie przekreślać potencjału tego terytorium w kontekście eksploatacji tamtejszych złóż, to jednocześnie nie można go przeceniać. Najpierw konieczne będzie opracowanie strategii działania, znalezienie rynku zbytu na to, co można wydobyć oraz otrzymanie koniecznych zgód. Intensywnie działają w tej sprawie firmy Amaroq Minerals oraz GreenRoc. Zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w ten proces może przyspieszyć jego realizację. O ile wcześniej nie wybuchnie międzynarodowy skandal.