Naukowcy podejrzewają bowiem, że Ziemia, ale także i wszystkie inne planety skaliste mogą wykorzystywać swoją grawitację do rozrywania przelatujących w ich otoczeniu planetoid. Skutkiem ubocznym takiego procesu może jednak być powstawanie liczniejszych strumieni mniejszych planetoid.
Może nam się wydawać, że w pobliżu Ziemi jest relatywnie spokojnie. W rzeczywistości jednak w ciągu każdego roku dziesiątki planetoid zbliżają się do Ziemi na odległość mniejszą niż odległość Księżyca od Ziemi. Z drugiej strony rzadko kiedy któraś z nich faktycznie trafia w Ziemię. Wynika to po części z faktu, że średnica orbity Księżyca wokół Ziemi to ponad 700 000 km, a średnica Ziemi znajdującej się w jej środku to niecałe 13 000 km. Jak się jednak okazuje, niewielkie rozmiary Ziemi to tylko jeden element naszego bezpieczeństwa. Naukowcy wskazują, że Ziemia ma wbudowany własny system obronny, w którym główne i jedyne skrzypce gra przyciąganie grawitacyjne. To ono może skutecznie zwalczać niektóre potencjalnie niebezpieczne planetoidy.
Czytaj także: Możemy skończyć jak dinozaury. Zagrożenie uderzeniem dużej planetoidy wyższe niż sądzono
Doskonałym przykładem sytuacji, w której siły pływowe były w stanie rozerwać planetoidę, mogliśmy obserwować w 1992 roku, kiedy to gigantyczna siła grawitacyjna Jowisza rozerwała jądro przelatującej w jego otoczeniu komety Shoemaker-Levy 9. Dwa lata później, szczątki komety szeregiem uderzyły w największą planetę Układu Słonecznego. Od tego czasu jednak naukowcy starali się ustalić, czy planety typu ziemskiego, a więc znacznie mniejsze i lżejsze od Jowisza też są w stanie tak niszczyć planetoidy.
Prowadzone już jakiś czas temu poszukiwania strumieni takich szczątków rozerwanych planetoid spełzły na niczym. Z czasem jednak naukowcy ustalili, że jeżeli do takich rozerwań dochodzi, to szczątki bardzo szybko wtapiają się w otoczenie i nie sposób ich zidentyfikować.
Sytuacja zmieniła się, gdy naukowcy opracowali model opisujący liczbę planetoid różnych rozmiarów w różnych odległościach od Słońca. Porównanie tak uzyskanych danych z danymi obserwacyjnymi z przeglądu nieba Catalina Sky Survey wykazało, że w otoczeniu orbity Ziemi i Wenus jest znacznie więcej małych planetoid krążących po kołowych orbitach wokół Słońca i to w tej samej płaszczyźnie co te planety. Właśnie w tym momencie pojawiła się myśl, że nadmiar małych planetoid może w rzeczywistości być szczątkami większych planetoid rozerwanych pływowo przez Ziemię oraz Wenus.
Czytaj także: Jak wyglądało uderzenie asteroidy, która zabiła dinozaury? Wystarczy spojrzeć na tę symulację
Wprowadzenie zatem do modelu zmian, według których planetoidy przelatujące w pobliżu planet skalistych traciły od 50 do 90 proc. swojej masy, generując strumienie fragmentów, sprawiło, że nagle model prawidłowo przewidywał liczbę planetoid w naszym otoczeniu. Artykuł naukowy opisujący ten model opublikowano właśnie w periodyku The Astrophysical Journal Letters.
Pozostaje jedynie pytanie o to, czy to dobrze, że taki proces ma miejsce. Z jednej strony, w otoczeniu Ziemi mamy dzięki niemu mniej dużych planetoid, które mogłyby zagrażać (w razie zderzenia) zagładą całego życia na Ziemi. Z drugiej strony mamy więcej planetoid mniejszych (o rozmiarach mniejszych niż 1 km), które prędzej czy później zderzą się z naszą planetą. Mimo wszystko lepiej obserwować częstsze zderzenia podobne do tego z Czelabińska, jeżeli to oznacza mniejsze ryzyko kolejnego masowego wymierania. Możemy zatem spać spokojnie.