Goryle we krwi

Jedne z najrzadszych zwierząt świata znalazły się w centrum starć między plemionami Tutsi, Hutu, partyzantami i armią Demokratycznej Republiki Konga. Zagrażają im też kłusownicy, a przede wszystkim handlarze węglęm drzewnym

W końcu listopada 2007 roku w prowincji Północne Kiwu w Demokratycznej Republice Konga odbyła się szczególna ceremonia. Przywódcy okolicznych plemion i przedstawiciele władz państwowych zasadzili drzewo. Nastrój był odświętny, jakby nie chodziło tylko o drzewo – bo rzeczywiście chodziło o coś więcej.

Obecni na uroczystości dobrze pamiętali inną ceremonię, która odbyła się cztery miesiące wcześniej. Przez porośnięte równikowym lasem stoki Gór Księżycowych przeszedł wtedy kondukt. Mężczyźni, strażnicy Parku Narodowego Wirunga, dźwigali rozpięte na drewnianych noszach zwłoki. Byli krzepcy i rośli, ale w porównaniu z tym, kogo mozolnie taszczyli, wyglądali na kruchych i słabych jak dzieci. Nie nieśli człowieka. Dźwigali goryla górskiego, największego ze ssaków naczelnych. Szli go pochować razem z ciałami trzech samic, które znaleźli zastrzelone tego samego dnia.

Drzewo uroczyście posadzone w listopadzie nie było zwykłą rośliną. To drzewo miało spowodować, że goryle górskie w Parku Narodowym przestaną wreszcie ginąć.

ODKRYCIE PRZEZ ZABICIE

Trzy samice i samiec, znalezione martwe w lipcu 2007 roku w Parku Narodowym Wirunga, to nie pierwsze górskie goryle zastrzelone w Górach Księżycowych. Strzelanie do nich ma już ponad stuletnią tradycję. Choć motywy ludzi pociągających za spust były kiedyś inne.

Pierwszy zastrzelony górski goryl zginął, ponieważ wymagało tego dobro nauki. W roku 1902 kapitan Friedrich Robert von Beringe wyruszył z misją w głąb Afryki. Jego zadaniem było złożyć uszanowanie sułtanowi w Rwandzie, a następnie odwiedzić niemieckie oddziały w Niemieckiej Afryce Wschodniej. Po drodze nieustraszony kapitan postanowił wspiąć się na wulkan Sabinyo w Górach Księżycowych. W eskapadzie towarzyszył mu lekarz, kilku czarnoskórych żołnierzy oraz tragarze. Na wysokości 3100 metrów von Beringe rozbił obóz.

„Z obozowiska dostrzegliśmy stado dużych czarnych małp, które próbowały wspinać się po górskiej grani. Udało nam się zabić dwa duże egzemplarze. Ich ciała z wielkim łoskotem stoczyły się po zboczu. Po pięciu godzinach wytężonej pracy, z pomocą liny wydobyliśmy jedno martwe zwierzę” – pisał kapitan na łamach „Deutsches Koloniablatt” (czyli „Niemieckiej Gazety Kolonialnej”).

Upolowana małpa była człekokształtna, wysoka na 1,5 metra. Miała gigantyczne dłonie i stopy. Na jej piersi nie było włosów. Von Beringe z żalem przyznał, że nie jest w stanie zaklasyfikować jej do żadnego znanego mu gatunku.

Wysłał więc szczątki do Niemiec. Po drodze skórę i jedną rękę małpy zjadła hiena, reszta dotarła szczęśliwie do Berlina. Tam prof. Paul Matschie orzekł, że to nowy gatunek goryla: Gorilla beringei. Potem nazwę zmieniono na Gorilla beringei beringei i uznano za podgatunek goryla wschodniego. W ten sposób zwierzę zostało nazwane na cześć człowieka, który je zastrzelił.

WYRZUTY SUMIENIA WYPYCHACZA ZWIERZĄT

Goryl zabity przez kapitana von Beringe był duży, ale jeszcze młody. Nie miał srebrnego futra na plecach, które jest oznaką pełnej dorosłości.

Pierwszego zupełnie dorosłego samca z pasem srebrzystych włosów na grzbiecie zabił Amerykanin Carl Akeley – biolog, fotograf, filmowiec, wybitny specjalista w zakresie taksydermii, czyli sztuki wypychania zwierząt. Uzbrojony w sztucer i kamerę filmową wyjechał do Konga z polecenia Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku. Okazał się pierwszym człowiekiem, który uwiecznił goryle górskie na filmie. I jednym z ostatnich ludzi, którzy w majestacie prawa zabijali te zwierzęta.

Był rok 1921 – przełomowy w dziejach górskich goryli. Kiedy po udanym strzale Carl Akeley przyglądał się twarzy zabitego kolosa i zajrzał w ciemne nieruchome oczy – zrozumiał, że zrobił źle. Rozpoczął starania o to, by rzadkie ogromne małpy otoczyć opieką. Jego wysiłek zaowocował powołaniem przez rząd belgijski, który w owych latach rządził Kongiem, Parku Narodowego Alberta – pierwszego parku narodowego w Afryce.

Można powiedzieć: nie ma tego złego, coby na dobre nie wyszło. Gdyby kapitan von Beringe nie zabił dwóch goryli, muzeum w Nowym Jorku nie pozazdrościłoby eksponatu muzeum berlińskiemu, Carl Akeley nie zastrzeliłby srebrnowłosego samca i – dręczony wyrzutami sumienia – nie rozpocząłby walki o ochronę tych zwierząt.

Nie zostałby ustanowiony Park Narodowy Alberta, przemianowany później na Park Narodowy Wirunga. A gdyby nie ten rezerwat, najprawdopodobniej nie byłoby dziś ani lasów na zboczach Gór Księżycowych, ani górskich goryli w Demokratycznej Republice Konga. Teren podzieliłby los innych lasów w tej części kraju. Drzewa zostałyby wycięte, a drewno zużyte na opał.

Wschodnia część Demokratycznej Republiki Konga, gdzie leży Wirunga, to obszar skrajnej ludzkiej nędzy. To także obszar olbrzymich bogactw naturalnych. Wydobywana jest tam miedź, cyna, cynk, kobalt, magnez, diamenty, złoto, uran, a także koltan, minerał przydatny do produkcji telefonów komórkowych. Wiele z tych bogactw zaczęli eksploatować jeszcze Belgowie na przełomie XIX i XX wieku.

SKAZANI ZA KŁUSOWNICTWO

 

Zabijanie goryli górskich dla mięsa jest dość rzadkie, bo jedzenie tych zwierząt jest we wschodniej Afryce obłożone silnym tabu. Obyczaj nie zabrania jednak handlowania gorylami. W roku 2003 odbył się w Rwandzie proces sądowy ludzi, którzy postanowili porwać i sprzedać małego goryla za granicę. Podczas porwania zabili dwie samice, które broniły malca. Mężczyźni byli byłymi pracownikami Parku Narodowego Wulkanów. Skazano ich na 4 lata więzienia i 8 tys. dolarów grzywny. Ludzie, którzy obiecali im pomóc w sprzedaniu gorylątka, trafili do więzienia na dwa lata i musieli zapłacić po 3200 dolarów grzywny.

Eksploatacja była niestety główną działalnością, jakiej oddawali się biali ludzie w belgijskim Kongu. Powstawały wprawdzie szpitale i szkoły, ale bez kongijskich lekarzy i nauczycieli. Belgowie nie kształcili elit, o żadnym zalążku demokracji nie było mowy.

Po II wojnie światowej działalność kongijskich organizacji antykolonialnych doprowadziła do tego, że w 1960 roku Belgia musiała przyznać kolonii niepodległość. Nowo powstały kraj początkowo nazwał się Republiką Konga, ale że jego zachodnim sąsiadem było państwo o tej samej nazwie, po czterech latach przemianował się na Demokratyczną Republikę Konga – dla odróżnienia.

Jak podaje Serwis Światowy BBC, w momencie uzyskania niepodległości w DR Konga tylko trzech afrykańskich urzędników pracowało na kierowniczych stanowiskach. Nie było żadnego czarnoskórego oficera w armii. W całym kraju jedynie 30 rdzennych mieszkańców miało wyższe wykształcenie. To zdecydowanie za mało, by pokierować państwem o powierzchni siedmiokrotnie większej od Polski.

Trzej pierwsi liderzy DR Konga – Patrice Lumumba, Joseph Kasavubu i Joseph Mobutu – ukończyli jedynie szkoły prowadzone przez misjonarzy. Od razu wybuchł pierwszy konflikt: premier Lumumba gwałtownie potępił politykę kolonialną Belgów i poróżnił się z prezydentem Kasavubu, człowiekiem o poglądach mniej radykalnych. Spór rozstrzygnął Mobutu, który stał na czele armi. Zabił Lumumbę. W roku 1965 przejął władzę. W roku 1971 zmienił nazwę państwa na Zair.

Lata 70. XX w. to początek prawdziwej światowej kariery górskich goryli. W styczniu 1970 roku okładkę magazynu „National Geographic” ozdobiło zdjęcie dzikiego górskiego goryla łagodnie dotykającego ręki kobiety. Goryl miał na imię Peanuts. Kobieta nazywała się Dian Fossey.

Z dnia na dzień świat diametralnie zmienił swoją opinię o gorylach. Przestały być uważane za dzikie bestie w rodzaju filmowego King Konga. Przed Dian Fossey ludzie osądzali goryle nie po ich rzeczywistym zachowaniu, ale po imponującej posturze i owłosieniu – aparycji, zdawać by się mogło, nie do pogodzenia z łagodnym usposobieniem. Dian Fossey pokazała światu prawdziwe goryle. Rozsądne, czułe i nieskłonne do przemocy.

OFIARA MAŁPIEGO BIZNESU

Wiedza o gorylach, którą dała światu Dian Fossey, niosła też smutną refleksję na temat naszego gatunku. Człowiek okazał się mniej ludzki od goryla.

Losy samej Dian Fossey potwierdzają ten osąd. Badaczka, której żaden goryl nigdy nie skrzywdził, zginęła z rąk człowieka. W 1985 roku została zabita maczetą. Morderca najprawdopodobniej działał na zlecenie kłusowników. Fossey pochowano na cmentarzu, który właśnie ona założyła dla zabitych małp. Kłusownicy byli w tamtych latach największym zagrożeniem dla górskich goryli. Zabijali je dla mięsa, ale nie tylko. Odcinali olbrzymim małpom głowy, stopy, dłonie i sprzedawali. Z dłoni wyrabiano np. gigantyczne popielniczki. Kłusownicy łapali też malutkie goryle i sprzedawali je do prywatnych zoo. Nierzadko, by złapać malca, zabijali rodziców. Dian Fossey była największą przeciwniczką kłusowników, nalegała, by wzmacniać straż parkową.

Według innej hipotezy za zbrodnię odpowiedzialni byli ludzie zainteresowani rozwojem turystyki w rejonie Parku Narodowego Wirunga. Taką opinię przedstawia Farley Mowat w książce „Wirunga: Pasja życia Dian Fossey”. Jeżeli to prawda, badaczka padła ofiarą mody, która narodziła się dzięki niej. Kiedy udowodniła światu, że goryle są łagodne, do Parku Narodowego Wirunga zjeżdżać zaczęli turyści, by fotografować goryle i przebywać wśród nich. Fossey uważała, że do parku wstęp powinni mieć tylko naukowcy i strażnicy.

Nikt nie przejmował się jej zdaniem, bo turystyka przynosiła duże dochody. Rwanda i Zair zarabiały na wydawaniu pozwoleń na oglądanie goryli, okoliczni mieszkańcy na obsłudze turystów. Kiedy Fossey została zabita, jej grób, który znajduje się we rwandyjskiej części parku, został wciągnięty na listę atrakcji.

PARTYZANCI Z PARKU NARODOWEGO

Rządy Josepha Mobutu pogrążyły Zair w gospodarczej ruinie. Państwo sparaliżowała korupcja. Dostatkiem cieszyli się tylko urzędnicy i generałowie. Taka polityka doprowadziła w latach 90. do wybuchu powstania. W 1997 roku dyktator uciekł do Maroka, gdzie wkrótce umarł. Wtedy jego przeciwnicy – partyzanci rozpoczęli walki przeciwko sobie, trwają one do dziś. W roku 1997 została przywrócona nazwa Demokratyczna Republika Konga. Władzę prezydencką obejmuje Laurent Kabila, ale kraj wciąż jest w stanie wojny domowej. W roku 2001 prezydent ginie od kuli. Tymczasowy parlament wybiera na prezydenta jego syna Josepha Kabilę. Ten wybór zostaje potwierdzony w wyborach bezpośrednich w 2006 roku. Rząd ogłosił, że wszystkie grupy bojowników powinny się albo rozbroić, albo zgodzić na wcielenie do armii rządowej. Wielu skorzystało z oferty. Niemało jednak zbrojnych grup postanowiło zachować niezależność, przede wszystkim we wschodniej części DR Konga – gdzie mogą żyć, kontrolując wydobycie bogactw naturalnych i handel nimi. A ponieważ nie ma dla partyzantów lepszych kryjówek niż lasy i góry, uzbrojone bandy obrały sobie za bazę wypadową lasy Parku Narodowego Wirunga.

ROŚLINOŻERNE OLBRZYMY

Największe z żyjących ssaków naczelnych są raczej łagodne i opiekuńcze

Samiec goryla górskiego osiąga dojrzałość płciową, kiedy ma osiem do dwunastu lat. W wieku lat trzynastu włosy na jego grzbiecie zmieniają kolor na srebrzysty. Wtedy najczęściej odłącza się od rodziny. Wędruje sam lub w towarzystwie podobnych sobie młodzieńców. Kiedy znajdzie się w pobliżu jakiegoś stada, próbuje nakłonić którąś z samic, by opuściła swojego dotychczasowego protektora i związała się z nim. Jeżeli mu się to uda – powstaje nowe stado.

W stadzie zazwyczaj występuje tylko jeden samiec o srebrnym futrze. Pozostali członkowie rodziny to jego dzieci oraz ich matki. Typowe stado składa się z dominującego samca, kilku samic i kilkorga młodych. Bywają jednak także rodziny większe; znana jest jedna, która liczy ponad 30 osobników.

Srebrnowłosy samiec decyduje o każdym szczególe życia stada: kierunku marszu, o tym, kiedy i gdzie się zatrzymać. Jest dwa razy większy niż samica, waży około 200 kg. Rozpiętość jego ramion ma dwa metry. Swój autorytet w stadzie opiera nie tylko na postrachu. Jest przede wszystkim obrońcą. Chroni swoją rodzinę przed drapieżnikami.

Goryle górskie są roślinożerne. Czasem urozmaicają dietę ślimakami, larwami albo mrówkami safari: napychają sobie nimi usta pełnymi garściami, choć żądła owadów dają im się ostro we znaki.

Wstają o świcie, kładą się spać o zmroku. Drzemią też za dnia. Życie stada to na przemian godziny wędrówki, posiłku i odpoczynku. Kiedy nadchodzi pora drzemki, srebrnowłosy samiec kładzie się w środku, reszta rodziny dookoła. Młode dokazują, bawią się, wspinają po gałęziach. Właśnie w czasie tego odpoczynku samica może odłączyć się od stada i przyłączyć do innego samca.

Gdy skuszona samica przyprowadzi ze sobą młode, bywa, że nowy oblubieniec je zabija. Gdy jedno stado goryli napotka drugie, dochodzi czasem do walki pomiędzy ojcami rodów. Częściej jednak spór kończy się na rytualnej wymianie groźnych gestów, takich jak uderzanie się pięściami po klatce piersiowej, znane z filmów o King Kongu.

W ten sposób obszar chroniony stał się teatrem intensywnych walk. Strażnicy parkowi mogą co najwyżej odstraszyć kłusowników, w starciach z partyzantami są bez szans. W ciągu ostatnich 10 lat w lasach Wirungi zginęło 120 strażników.

MAGICZNA WODA, MOŹDZIERZE, ŚMIGŁOWCE

 

Nawet specjalistom niełatwo zorientować się w sytuacji w prowincji Kiwu DR Konga. Nie wdając się w szczegóły, wymieńmy kilka tamtejszych ugrupowań zbrojnych. Najpierw są oddziały lokalnego pochodzenia określane zbiorczym mianem Mai-Mai. W języku suahili Mai znaczy woda. Wedle relacji zebranych przez Human Right Watch, Mai-Mai, przyjmując nowych żołnierzy, spryskują ich magiczną wodą. Do takiej inicjacji nie trzeba przygotowań: Mai-Mai zjawiają się w wiosce i przymusem wcielają mężczyzn i chłopców do oddziału.

Kolejna grupa to zbrojne ramię plemienia Hutu – pozostałości organizacji odpowiedzialnych za rzeź plemienia Tutsi w Rwandzie. Znane są jako Demokratyczne Siły Wyzwolenia Rwandy (FDLR). Znalazły schronienie w lasach Wirungi. Najprawdopodobniej cieszą się poparciem rządu DR Konga.

Chcąc dosięgnąć swych wrogów Hutu, w Górach Księżycowych zjawili się też Tutsi: oddziały generała Laurenta Nkundy. Na miejsce przybyła również armia rządowa. W rezerwacie przyrody rozgorzały boje z użyciem karabinów maszynowych, artylerii, śmigłowców. Niestety walki pomiędzy oddziałami zbrojnymi to wcale nie największe zagrożenie dla parku. Większą siłą niszczycielską wykazali się dręczeni nędzą cywile.

UCHODŹCY POTRZEBUJĄ WĘGLA

W roku 1994 plemię Hutu przejęło władzę w Rwandzie i wymordowało w ciągu trzech miesięcy około 750 tys. Tutsi. Ci odzyskali władzę, a wtedy Hutu zaczęli masowo uciekać do ówczesnego Zairu. Milion Hutu zamieszkało w tymczasowych obozach w pobliżu granicy, w sąsiedztwie Parku Narodowego. Szerzyła się tam cholera. Panował głód. Ludziom potrzebny był opał. Jak opisuje to „Animal Welfare Institute”, każdego dnia do parku narodowego po drewno szło 30 tys. zbieraczy. Ścinali tysiące drzew. Zabijano zwierzęta – na mięso. Choć goryle rzadziej padały ofiarą myśliwych niż, na przykład, hipopotamy.

Większość rwandyjskich Hutu została zmuszona do powrotu pod koniec roku 1996. Pozostawili spustoszenie. W okolicy nie było już żadnego lasu, oprócz Parku Narodowego Wirunga, mocno naruszonego. Jakby tego było mało, w roku 2002 wybuchł wulkan Nyirangogo, niszcząc połowę Gomy – stolicy prowincji – w tym lotnisko.

Nieszczęścia nie zmniejszyły populacji Gomy. Liczba ludności wzrosła dziesięciokrotnie. Dziś miasto ma 160 tys. mieszkańców. W większości biednych. Tylko 3 proc. domów jest zelektryfikowanych. Jak szacuje Emmanuel de Merode, dyrektor organizacji Wildlife Direct, miasto zużywa rocznie węgla drzewnego za 30 milionów dolarów.

W zeszłym roku podczas godzinnego lotu nad parkiem strażnicy naliczyli 30 wielkich ognisk, miejsc wypalania węgla. To właśnie ludzie kontrolujący ten proceder są dziś największym zagrożeniem dla górskich goryli w DR Konga.

DWA ZJEDZONE, SIEDEM ROZSTRZELANYCH

W roku 2007 zabitych zostało w kongijskim Parku Narodowym Wirunga dziewięć goryli. Pierwsze dwa, samotne samce, zginęły w styczniu, prawdopodobnie z rąk ludzi generała Nkundy lub oddziałów Mai-Mai. Zostały zjedzone. Części niejadalne zabójcy porzucili w latrynie. W czerwcu zginęła jedna samica. Jej ciało znaleziono nienaruszone.

22 lipca miał miejsce najokropniejszy mord na gorylach górskich. Najpierw strażnicy znaleźli ciała olbrzymiego samca i trzech samic. W stadzie brakowało jeszcze jednej samicy i jej dziecka. Ich zwłoki zostały odnalezione w całości w sierpniu. Motywem zabójstwa nie był więc głód ani chęć pozyskania trofeów. Strażnicy parku podejrzewają, że za morderstwem stoją ludzie zajmujący się nielegalnym wycinaniem lasu w celu produkcji węgla drzewnego.

„Goryle nie będą bezpieczne, dopóki mieszkańcy Gomy nie będą mieli do dyspozycji innego źródła energii niż drewno z parku narodowego” – mówi Paweł Średziński z organizacji ekologicznej WWF Polska. – „Dlatego WWF zorganizował wielką akcję sadzenia drzew, jednak nie w samym parku narodowym, ale na sąsiadujących z nim terenach”. Akcja sadzenia drzew prowadzona jest w okolicy Gomy od 1987 roku. 24 listopada 2007 roku uroczyście zostało zasadzone dziesięciomilionowe drzewo. W tym roku posadzony będzie kolejny milion drzew.

„Park Narodowy Wirunga musi przestać być jedynym zadrzewionym terenem w tym rejonie” – mówi Paweł Średziński. – „Wtedy dopiero goryle będą mogły żyć spokojnie”.

Łukasz Kaniewski