Emisja pola elektromagnetycznego w normie i daleko od maksymalnych wartości przyjętych norm. Czy ktoś jest zaskoczony?
Wyniki z 767 punktów pomiarowych zlokalizowanych w 16 województwach mówią jasno – wartości pól elektromagnetycznych nie tylko mieszczą się w przyjętych normach, ale są bardzo niskie.
Przypomnijmy, że od 1 stycznia 2020 roku obowiązują nowe, wyższe normy emisji pól elektromagnetycznych. Wyższe dla Polski, ale będące standardem dla wielu innych krajów, nie tylko Europy. W zakresach działania większości pasm sieci komórkowych norma dla składowej elektrycznej wynosi 61 V/m.
W 2021 roku GIOŚ przeprowadził pomiary w 767 punktach pomiarowych, zlokalizowanych we wszystkich 16 województwach. Średnia wartość pomiarów wyniosła 1,21 V/m dla zakresu częstotliwości od 2 do 300 GHz, a mediana 0,97 V/m.
Najwyższe wartości chwilowe w ramach monitoringu badawczego stwierdzono w miejscowości Pajęczańska i Lubliniecka w województwie śląskim i wynosiła ona 3,2 V/m. W ramach monitoringu stałego najwyższa zamierzona wartość to 18,6 V/s, przy ul. Klasztornej w Kościerzynie. Tutaj również pojawił się najwyższy wynik z półgodzinnego pomiaru, który wynosił 7,95 V/m. Można to jednak uznać za anomalię, bo drugi najwyższy wynik chwilowy pochodzi z ul. Reformanckiej w Chełmie i wynosi już tylko 3,9 V/m. Z kolei najwyższy wynik półgodziny to 3 V/m i pochodzi z Pasażu Wisławy Szymborskiej w Warszawie.
Wyniki pomiarów GIOŚ pokrywają się z tymi, jakie zmierzył Instytut Łączności, który w 2021 roku na zlecenie KPRM wykonywał pomiary w 64 wytypowanych lokalizacjach i 32 placówkach szkolnych. Wyniki z 1 750 pomiarów miały porównywalne wartości.
Ogółem pomiary potwierdzają to, co wiemy od lat. Wartości pól elektromagnetycznych są w Polsce od lat trzymane w ryzach. Pomimo stałej rozbudowy sieci komórkowych przez operatorów, co jest konieczne jeśli chcemy nadal mieć możliwości korzystania z naszych smartfonów, cały czas możemy czuć się bezpieczni. Pole elektromagnetyczne emitowane przez nadajniki nam nie zagraża.
Czytaj też: Poduszka audio KIWI. Brzmi dziwnie do pierwszego użycia. TEST
Wyniki pomiarów i tak są kwestionowane przez środowiska antykomórkowe. Sytuacja z Odrą może to dodatkowo podsycić
Środowiska antykomórkowe od lat prześcigają się w kolejnych teoriach mających udowodnić rzekomą nierzetelność pomiarów. Sugerując choćby przykręcanie mocy nadajników komórkowych przez operatorów na czas wykonania pomiarów. Naprzeciw certyfikowanym pomiarom stawiają te, wykonane miernikami-zabawkami, często nie wiedząc nawet, co mierzą. Ważne, że ich zabawka świeci na czerwono i piszczy.
Brak znajomości sprzętu i nieumiejętność zinterpretowania wyników pomiarów to największy problem amatorskich pomiarów. Nawet dysponując nieco lepszym sprzętem pomiarowym, kosztującym kilka tysięcy złotych, ten pomiar nie będzie wiarygodny. Profesjonalny sprzęt pomiarowy jest w stanie wyizolować pola elektromagnetyczne emitowane przez różne źródła. Dzięki temu jasno wiemy, jakie pole emitują okoliczne routery, jakie nadajniki sieci komórkowej, nadajniki telewizji, a jakie linie wysokiego napięcia, a wyniki można łatwo porównać z obowiązującymi normami. Amatorski miernik mierzy… coś. Owe coś i wskazanie potencjalnego winnego to już wyłącznie radosna twórczość wyobraźni osoby dzierżącej urządzenie pomiarowe.
Czytaj też: Korzystanie z telefonu komórkowego wywołuje raka? Na prawdę czekaliśmy 14 lat!
Sytuacja związana z katastrofą klimatyczną na Odrze może spowodować, że więcej osób nie będzie wierzyć we wiarygodność pomiarów GIOŚ. W pełni to rozumiem, bo skoro odpowiedzialna za to instytucja nie jest w stanie zauważyć obumarcia rzeki, to jak może być w stanie prawidłowo zmierzyć emisję pola elektromagnetycznego?
Nie wiem, jak to wygląda w przypadku innych dziedzin mieszczących się w zakresie obowiązków GIOŚ, ale miałem okazję widzieć, w jaki sposób przeprowadzane są w Polsce pomiary PEM. Widziałem użytkowany do tych celów, piekielnie drogi (nawet po 200 tys. złotych) sprzęt i znam osoby, które takie pomiary wykonują choćby dla Instytutu Łączności. Ile osób jest w takiej sytuacji jak ja? Zapewne niewiele.
Zaufanie do instytucji publicznej i tak od dawna jest na niskim poziomie. A, bardzo delikatnie mówiąc, wpadki takie jak ta z Odrą, tylko ten problem pogłębiają. Nawet jeśli za wykonywanie pomiarów PEM i pilnowanie rzek odpowiadają kompletnie inne osoby, to jednak pracują one w tej samej instytucji, które traci zaufanie jako całość. Jego późniejsza odbudowa potrafi być bardzo trudna.