Opowieści o gigantycznych wężach od pokoleń krążą wśród lokalnych społeczności, ale jedna z nich brzmi szczególnie fantastycznie. Podobno gdzieś w dżunglach Afryki Środkowej mogła czaić się 15-metra bestia, bardzo agresywna i zdolna zaatakować wszystko, gdy czuje się zagrożona – nawet helikopter! Niemożliwie brzmią nie tylko same rozmiary zwierzęcia, ale i zachowania, których nie odnotowujemy u współczesnych węży. Ciekawe jest jednak pochodzenie tej historii, gdyż łączy się ona z szanowaną i zasłużoną postacią – pułkownikiem Remym van Lierdem.
Czytaj też: Węże robią salta. Mamy na to dowody
Pułkownik Remy van Lierde (1915-1990) był pilotem, który służył podczas II wojny światowej w belgijskich i brytyjskich siłach powietrznych, zestrzeliwując sześć samolotów wroga i 44 latające bomby V-1 oraz osiągając rangę RAF dowódcy eskadry. W 1958 r. jako jeden z pierwszych Belgów przełamał barierę dźwięku podczas lotu próbnego samolotem Hawker Hunter na lotnisku Dunsfold w Anglii. Uważany jest za bohatera II wojny światowej i asa myśliwskiego.
Wąż atakuje helikopter – scenariusz rodem z Hollywood
Pułkownik w 1959 r. wracał helikopterem z patrolu nad regionem Katanga w Demokratycznej Republice Konga, kiedy nagle zobaczył coś niezwykłego. Obniżył lot, a jego oczom ukazał się ok. 15-metrowej długości wąż, o ogromnej trójkątnej głowie, ciałem pokrytym ciemnobrązowymi i zielonymi łuskami, ale białym brzuchem. Pułkownik odbył jeszcze kilka przelotów nad wężem na niższej wysokości, aby umożliwić innej osobie na pokładzie zrobienie zdjęcie tej bestii.
Ale to, co było najbardziej przerażające to fakt, że kiedy helikopter obniżył lot, gad skoczył na wysokość trzech metrów w powietrze i próbował złapać dolną część maszyny pyskiem. Brzmi to niedorzecznie, ale zdarzenie tak właśnie opisał płk. Van Lierde. Miało to pokazać nieustraszony charakter zwierzęcia, które przez swoje dotychczasowe życie było na szczycie łańcucha pokarmowego.
Jeśli ocena van Lierde byłaby prawidłowa, mielibyśmy do czynienia z największym wąż, jakiego kiedykolwiek widziano. Ale stworzenie, które widział żołnierz, od lat jest przedmiotem dyskusji zoologów. Nie ma pewności o jakim gatunku mówimy.
Najłatwiej byłoby stwierdzić, że van Lierde zmyślał lub się przewidział, ale był on uważany za poważnego, wiarygodnego świadka. Jego zeznania są przekonujące i nie miał on żadnego interesu w tym, by zmyślać. Wielu ekspertów specjalizujących się w badaniu węży potwierdziło prawdziwość relacji pułkownika. Jest też słynne zdjęcie, które było analizowane przez wiele niezależnych ośrodków i ani razu nie poddano w wątpliwość jego autentyczności.
Wąż czy nie wąż?
Najdłuższym znanym gatunkiem węża na świecie jest pyton siatkowy (Malayopython reticulatus), który dorasta do 10 m i wagi ponad 100 kg. Największy osobnik znaleziony w 1912 r. na wyspie Celebes mierzył 9,76 m i ważył 160 kg. Ale jest jeden problem – pyton siatkowy występuje w Azji Południowo-Wschodniej i nigdy nie był widziany w Afryce. Chyba, że to jednak inny gatunek pytona – pyton skalny, który do dzisiaj występuje w Afryce Subsaharyjskiej. Musiałby jednak być naprawdę spory, bo największe okazy zbliżają się do 6, a nie 15 m. Trudno jednak stwierdzić, jak wiele mutacji genetycznych musiałoby się na siebie nałożyć, by wąż tak bardzo urósł. Pytony skalne są bardzo agresywne, dość często są widywane w osadach ludzkich, więc “dziwny” atak na helikopter mógłby tu pasować.
Z kolei kolorystyka brzucha węża podczas “ataku” na helikopter sugeruje, że to mogła być anakonda. Ale węże te nie dorastają do raportowanych przez płk. van Lierde rozmiarów. Najdłuższa zmierzona anakonda, której pomiar został zweryfikowany, miała ciało o długości 7 m.
Anakonda zielona (Eunectes murinus), znana także jako anakonda olbrzymia, to gatunek węża z rodziny dusicieli, który zamieszkuje dorzecza Amazonki i Orinoko – występuje na terenie prawie całej Brazylii, Kolumbii i Wenezueli, jak również we wschodnim Peru i Ekwadorze, północnej Boliwii i Paragwaju. Jest jednym z największych węży na świecie, choć nie najdłuższym. Współczesne anakondy są prawdopodobnie najbliżej spokrewnione z Titanoboa, czyli olbrzymim wężem żyjącym na terenach obecnej Ameryki Południowej w okresie paleocenu (ok. 60 mln lat temu). Te okazy mogły osiągać długość 15 m i ważyć blisko 1,2 tony. Ale Titanoboa nie mógłby przetrwać do dzisiaj, bo obecny klimat jest dla niego niekorzystny.
Czytaj też: Łechtaczka nie tylko u ssaków. Potwierdzono, że mają ją także węże
Anakondy mają dużą głowę i grubą szyję. Ich oczy i nozdrza znajdują się na czubku głowy, umożliwiając oddychanie i widzenie ofiary, podczas gdy jej krępe ciało leży zanurzone pod wodą. Współczesne anakondy są dusicielami i nie jest jadowite; jednak nadal mają zęby i potężne szczęki, których używają do zaciskania się na swojej ofierze. Ale co anakonda miałaby robić w Afryce? Skąd mogłaby się tam wziąć? Na te pytania nie ma odpowiedzi.
Czy zatem jest możliwe, by w afrykańskim buszu skrywał się jakiś nieznany nauce gatunek węża, być może bezpośrednio potomek gigantofisa (Gigantophis garstini), który istniał 60 mln lat temu i wg znalezionych skamieniałości mógł dorastać do 15-16 m długości? Nie można wykluczyć takiej ewentualności i ze wszystkich tu przytaczanych byłaby ona najbardziej “oczywista”. Ale od razu pojawia się inne pytanie: dlaczego dowodów na obecność gigantycznych węży w Kongu nie ma więcej? Przecież mówimy o obszarze, który jest regularnie eksplorowany i zwierzętach mających 15 metrów, a nie 15 centymetrów długości. Nawet jeżeli gad umarłby wkrótce po spotkaniu z helikopterem van Lierde, musiałby zostać po nim jakiś ślad. Niczego natomiast nie znaleźliśmy.
Wąż, którego uchwycił na zdjęciu van Lierde, na pewno jest już martwy, bo najstarsze pytony i boa mogą żyć 25-30 lat. Ale co z jego potomstwem? Czy był to może jednorazowy wybryk natury i podobnych gigantów już nie zobaczymy? Trudno jednoznacznie to stwierdzić, bo przecież 15-metrowe truchło powinno być dość łatwe do wypatrzenia. Nawet jeżeli porwałby je nurt rzeki, to w końcu powinno zostać wyrzucone na brzeg. Zagadka gigantycznego węża z Afryki pozostaje nierozwiązana i mimo upływu czasu, wcale nie jesteśmy bliżej jej rozwiązania. To bardzo symboliczne, że potrafimy oglądać odległe rejony kosmosu, a nie mamy pojęcia, co skrywa się tuż pod naszym nosem.