Przed 220 laty grupa magnatów, na czele ze Stanisławem Szczęsnym Potockim, Sewerynem Rzewuskim, Ksawerym Branickim i Szymonem Kossakowskim, zawiązała konfederację wymierzoną w Konstytucję 3 maja i reformy Sejmu Wielkiego. Znana pod nazwą targowicy stała się synonimem zdrady narodowej. Jedynie kiejdański układ Janusza Radziwiłła z królem szwedzkim Karolem X Gustawem z 1655 r. zyskał sobie w dawnej historii Polski równie fatalne konotacje. Czy słusznie?
Bóg i Katarzyna
Reformy sejmowe z lat 1788-1792 wywołały opór części magnaterii i szlachty broniących swojej dotychczasowej pozycji. Na ich czele stała tzw. partia hetmańska. Jej przywódcy poszukali pomocy za wschodnią granicą. Żelazną ręką rządziła tam kobieta, która mówiła o sobie, że bycie arystokratką to jej rzemiosło. Polscy malkontenci zostali przyjęci nad Newą z otwartymi ramionami. Caryca Katarzyna II, nie mogąc dosięgnąć Francuzów i ugasić ich rewolucji, postanowiła rozprawić się z Polakami, skutecznie grzebiąc nasze reformatorskie i wolnościowe marzenia. Kilka miesięcy później z ust targowiczan miała usłyszeć niezwykłe słowa podzięki: „Despotyzm osiadł na tronie Polski, na nieszczęśliwy naród wejrzał Bóg i Katarzyna”.
18 maja 1792 r. Rosjanie weszli w granice Rzeczypospolitej. Od południowego wschodu zaatakował generał Kachowski, na Litwę uderzył Kreczetnikow. Cztery dni wcześniej w nadgranicznej Targowicy (wyboru miejscowości o takiej nazwie mogli dokonać jedynie ludzie pozbawieni wyobraźni) ogłoszony został akt konfederacji. Stawiała sobie za cel przywrócenie swobód szlacheckich zniesionych przez Sejm Wielki i obalenie jego głównego dzieła: Konstytucji 3 maja.
Stosowny tekst został ustalony już kilkanaście dni wcześniej w Petersburgu. Akt konfederacji, zwieńczony kilkunastoma podpisami, ułożył szef kancelarii Potiomkina i główny doradca carycy w sprawach polskich generał Wasilij Stiepanowicz Popow. Już wówczas, przewidując bieg wypadków, nadano temu aktowi datę 14 maja. W jego treści pojawiły się znamienne i chwytliwe hasła, które mogły znaleźć zrozumienie u znacznej części szlachty i magnaterii. Oto konfederacja generalna została zawiązana, aby trwać „przy wierze, wolności, całości granic, zachowaniu potęgi narodowej, niepozwalaniu rozprzestrzeniania władzy królów i zachowaniu imienia towarzystwa i prerogatyw kawalerii narodowej”. Jej bezgranicznie obłudni i bezczelni twórcy wkraczającej do Korony i Wielkiego Księstwa Litewskiego armii rosyjskiej nadali miano wojska posiłkowego.
Zbiorowisko łotrów
Ogłoszenie aktu konfederacji targowickiej poprzedziła akcja propagandowa. Na południowo-wschodnich Kresach Rzeczypospolitej pojawiły się druki ulotne i emisariusze, namawiający szlachtę do wystąpienia przeciwko reformom Sejmu Wielkiego. Propagowano dziełko niejakiego Dyzmy Bończy Tomaszewskiego, klienta Szczęsnego Potockiego i zarazem sekretarza konfederacji, zatytułowane „Uwagi nad konstytucją i rewolucją 3 Maja”. Zgrabnie napisany paszkwil rozpowszechniano na Ukrainie, przemycając pojedyncze egzemplarze wśród żołnierzy dywizji księcia Józefa Poniatowskiego. Polemicznej odpowiedzi na nie udzielił jego bliski współpracownik Antoni Trębacki, dzięki czemu udało się stępić antykonstytucyjne ostrze i osłabić propagandowy wydźwięk „Uwag…”.
Po oręż propagandowy – ale dopiero kilka miesięcy później – sięgnęli również Rosjanie. Poprzez swoich ambasadorów rozpowszechniali w Europie ohydny paszkwil autorstwa Andrzeja Alestiego „Memoires sur la revolution de Pologne”. Autor przedstawił Polaków jako dzicz zawdzięczającą wszystko Rosji, a stronnictwo konstytucyjne jako zbiorowisko łotrów i intrygantów.
Konfederacja bez poparcia
Szczęsnemu i jego kompanom w mocnych słowach odpowiedział książę Józef Poniatowski. Zrobił to też zwykły oficer, niejaki Perekładowski: „Sejm posłów wolnych od narodu nań wybranych nazywasz WPan piskiem; siebie zaś, przybyłych z nim z Petersburga wspólników i wojsko moskiewskie, już się potykające z nami, nazywasz WPan narodem polskim i władzą prawą i najwyższą. Podobne rezonowanie nie wiem, w czyjej rozsądnej głowie i sercu cnotliwym miejsce znajdzie…”.
Znalazło, choć rzeczywiście w bardzo ograniczonej liczbie głów. Generał Kachowski był zawiedziony postawą mieszkańców Rzeczypospolitej; trudno mu było znaleźć nawet odpowiednich ludzi do prowadzenia zwiadu. Oczekiwanej pomocy nie udzielili również konfederaci pozbawieni własnej armii. Jak z przekąsem napisał Władysław Smoleński, „hetmani wałęsali się w obozach generałów rosyjskich, powaga dyktatury konfederackiej opierała się na armii alianckiej”. Właśnie ten fakt – odsłaniając największą słabość konfederacji – odbierał jej powagę w oczach szlachty.
Jednak gdy Rosjanie posuwali się w kierunku Warszawy, kolejne województwa zawiązywały konfederacje. Zwykle zaprzysięgały je grupki szlachty pod groźbą bagnetów, ze strachu przed zemstą i represjami oraz w obawie o utratę majątków. Często byli to ludzie niepiśmienni bądź klienci magnatów tworzących władze konfederackie.
Zmianę stosunku do targowicy przyniósł dopiero akces Stanisława Augusta do konfederacji. Po jego decyzji z 24 lipca 1792 r. „obywatele i szlachta, recessa od dawnej, accesa do nowej [konfederacji] czynić poczęli. I Konstytucja 3 maja powszechnie zaczęła się nie podobać”. Kiedy jednak miesiąc później konfederacki marszałek Szczęsny Potocki zmusił króla do oficjalnego potępienia konstytucji, ci sami obywatele i szlachta w większości odwrócili się od konfederacji, zasilając „grupę wątpiących i zniechęconych”. Konfederaci zaś podczas paru miesięcy rządów nad Rzecząpospolitą uczucia te jedynie pogłębili. Doczekali się jednak stosownej odpłaty.
Na emigracji i na szubienicy
Ich los był różny. Szczęsny i Branicki osiedli w Rosji. Pierwszy z nich usłyszał w Petersburgu z ust Katarzyny II słowa: „Ojczyzna Pańska jest tutaj”. Drugi w stopniu generalskim rozpoczął służbę w carskiej armii; zmarł w 1819 r. Rzewuski po drugim rozbiorze wypowiedział szokujące słowa: „Wolność nam się wróciła, całości kraju nie mamy” i nie niepokojony żył w Wiedniu do 1811 r.
Część targowiczan w 1794 r. skończyła na szubienicy z wyroku Sądu Kryminalnego. Kilku innych, jak biskup wileński Ignacy Jakub Massalski i kasztelan Antoni książę Światopełk-Czetwertyński, zostało wywleczonych z więzień i zginęło podczas rozruchów z rąk warszawskiego ludu.
Szymon Kossakowski, samozwańczy hetman i wszechwładny marszałek konfederacji litewskiej, zaskoczony przez insurekcję wileńską, najpierw otrzymał „grzmotnienie w mordę”, a później również zawisł na szubienicy. „Ciało, które nosiło kontusz, mundur barski, strój turecki, kurtę chłopską, wreszcie uniform generała rosyjskiego zawisło w żółtym szlafroku na szubienicy wystawionej na wileńskim Placu Ratuszowym”. Cztery pierwsze okrycia skrywały hulakę, zawadiakę, czasami łotra, piąte już tylko okrutnika i pozbawionego sumienia zdrajcę.
Po kilkunastu latach rozległ się złośliwy chichot historii. Biskup chełmski Wojciech Skarszewski, który co prawda nosił jedynie sutannę i w niej wysługiwał się targowicy, w 1812 r., kiedy Napoleon rozpoczynał drugą wojnę polską, tworzył Konfederację Generalną Narodu Polskiego i rzucone przez nią hasło pojednania i zapomnienia „błędów przeszłości” powitał zapewne z wielką satysfakcją.
Ochrona dóbr
Przez dwa stulecia uważano targowicę za jednoznacznie negatywne zjawisko. Pojawiają się jednak odosobnione głosy, że wynikająca wyłącznie z osobistych pobudek akcja Szczęsnego i jego błękitnokrwistych kompanów mogła jednak przynieść pozytywne konsekwencje. Szczególnie w porównaniu z ciągiem fatalnych zdarzeń, jakie nastąpiły po wojnie 1792 r. Dobrowolna rezygnacja z reform i oddanie się pod rosyjski protektorat dawało szansę uniknięcia rozbiorów i kadłubowe istnienie Polski u boku Rosji.
Zwolennicy takiej tezy przywołują przykład francuskiego państwa Vichy czy Protektoratu Czech i Moraw z czasów II wojny światowej, kiedy za cenę kapitulacji i kolaboracji Francuzi oraz Czesi i Słowacy uzyskali żałosny pozór samo-dzielnego bytu. Jednak targowica nie osiągnęła niczego poza wyniszczeniem kraju i oddaniem go na pastwę „sojuszniczej” armii. Zdemoralizowała również szlachtę, która chroniąc stan posiadania i ratując się przed sekwestrami, zgłaszała akces do konfederacji, przykładając rękę do upadku państwa.
Lecz akurat ta okoliczność – pisze o tym dr Dariusz Rolnik z Instytutu Historii Uniwersytetu Śląskiego – miała przynieść zaskakujący skutek: „Konfederacja targowicka, jak i powstanie kościuszkowskie były kolejnymi lekcjami, które uczyły, jak przetrwać i ochraniać rodzinę oraz dobra. W okresie upadku Rzeczypospolitej postawa ta przyniosła złe skutki dla Ojczyzny, niemniej w następnym stuleciu takie zachowanie będzie uznawane za patriotyczne, a rodzina stanie się miejscem kultywowania i rozwoju polskości, już znacznie szerzej pojętej niż tylko jako naród szlachecki i państwo szlacheckie”. Można także postawić tezę, że głęboka niechęć do targowicy i wspomnienie jej rządów stanowiły jeden z zapłonów insurekcji kościuszkowskiej. Stała się swoistą pobudką dla narodu szlacheckiego i znacznej części społeczeństwa Rzeczypospolitej na chwilę przed jej upadkiem.
Litwa ze Szwecją
W przeświadczeniu milionów Polaków do zdrady o podobnym do targowicy ciężarze gatunkowym doszło również w 1655 r. 20 października w Kiejdanach reprezentujący Wielkie Księstwo hetman wielki litewski Janusz Radziwiłł na czele grupy magnatów zawarł unię ze Szwecją, wypowiadając posłuszeństwo prawowitemu królowi. Spotkaniu w Kiejdanach towarzyszyło fatalne zdarzenie: podczas przemówienia wojewody wendeńskiego Mikołaja Korffa zarwała się podłoga i kilka osób zostało rannych, co poczytano za złą wróżbę.
Aby rzetelnie i bezstronnie ocenić zachowanie Janusza Radziwiłła, trzeba wziąć pod uwagę bardzo skomplikowaną sytuację polityczną. W chwili szwedzkiego najazdu Polska i Litwa zmagały się już nie tylko z samymi Kozakami, ale też z Moskwą. Stało się to za sprawą politycznego wyboru Bohdana Chmielnickiego, który – zrażony do Lachów – w ugodzie perejasławskiej z 1654 r. oddał się pod protekcję cara. Dla Rzeczypospolitej oznaczało to jeszcze jednego wroga i otwarcie dodatkowego frontu.
Jak strasznym przeciwnikiem będzie car Aleksy, pokazała szybko kampania toczona na Litwie. Moskiewskie pułki zdobyły i bezwzględnie ograbiły Wilno, które następnie płonęło przez wiele dni i wedle kronikarza „Wilna w Wilnie znaleźć nie było można”. I właśnie w momencie, kiedy Wielkie Księstwo uginało się pod carską przemocą, druzgocący cios spadł także na Koronę. Od strony Wielkopolski wkroczyli Szwedzi. Rozpoczął się trwający pięć lat potop. Skandynawski najeźdźca, który w dotychczasowych starciach z Polakami natrafiał zawsze na twardy i często zwycięski opór, tym razem odniósł sukces niemal bez walki. Pod Ujściem haniebnie skapitulowała wielkopolska szlachta, zaś po kilku przegranych potyczkach raczej niż bitwach rozpoczął się exodus wojska i herbowych do obozu zwycięskiego Karola Gustawa. Wyścig pod hasłem: kto pierwszy opuści Jana Kazimierza, zakończył się swoistym remisem. W październiku przysięgę wierności szwedzkiemu władcy złożyli zarówno Litwini, jak i koroniarze.
Pomysł Sienkiewicza
Tyle tylko, że ci drudzy uczynili to 4 dni wcześniej i postępkowi potomków Jagiełły nie można przypisać roli politycznego katalizatora.
W sposób całkowicie nieuprawniony zrobił to Henryk Sienkiewicz w „Potopie”, przesuwając datę kiejdańskiej ugody na sierpień, kiedy w tzw. akcie jaszwojnieńskim 436 litewskich dostojników zgodziło się pod pewnymi warunkami uznać władcę Szwecji wielkim księciem. Zrobił to w tym jednym celu, aby z hetmana wielkiego litewskiego uczynić demonicznego zdrajcę i sprawcę późniejszych nieszczęść, również ucieczki prawowitego króla na Śląsk. Fakty i daty (Jan Kazimierz opuścił Polskę już 12 października, pięć dni przed upadkiem Krakowa i ponad miesiąc po zdobyciu przez Szwedów Warszawy) są bezlitosne i obnażają dokonaną przez pisarza manipulację. Jednak ugruntowany jego czarodziejskim piórem literacki i całkowicie zafałszowany obraz rzeczywistości wdarł się w świadomość kilku pokoleń Polaków i jest w niej obecny do dzisiaj.
Literacko sponiewierany przez Sienkiewicza hetman wielki litewski Janusz Radziwiłł zerwał unię, licząc na wykrojenie udzielnego księstwa pod szwedzkim protektoratem. Mówienie o zdradzie nie ma większego sensu. Siedemnastowieczne kanony moralne nie przystają do dzisiejszych. Cyniczne odstępstwo ogromnej części szlachty i wojska posiadało natomiast zdroworozsądkowe podstawy. Uważali oni, że niemożliwa jest walka z kilkoma przeciwnikami jednocześnie. Poddanie się najpotężniejszemu z nich, na dodatek krewniakowi rodzimego króla (który tchórzliwie zrejterował), stwarzało szansę poskromienia pozostałych wrogów. Zresztą i wódz konfederatów litewskich, wojewoda witebski Paweł Sapieha, w „Potopie” wykreowany na bohatera, jeszcze równe półtora miesiąca po Kiejdanach poważnie rozważał zwrócenie się do Karola Gustawa o protekcję.
Odstępstwo Radziwiłła mogło urosnąć w oczach potomnych i nabrać tak czarnego zabarwienia z prozaicznego powodu: zbyt szybko umarł (31 grudnia 1655 r.) i nie dane mu było odkupić swej winy. Zrobili to ludzie, przy których hetman mógł uchodzić ledwie za czeladnika w zdradzieckim fachu.
Święci zdrajcy
Hieronim Radziejowski, który sprowadził Szwedów do Rzeczypospolitej, umierał w aureoli męczennika, posłując do Turcji. Bogusław Radziwiłł, traktujący państwo jak „postaw czerwonego sukna”, wysługujący się bez różnicy Szwedom i elektorowi, został jednym z kandydatów do korony po śmierci Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Sięgnął po nią Jan Sobieski, który podczas potopu jako jeden z pierwszych opowiedział się po stronie Karola Gustawa i jeden z ostatnich porzucił jego sprawę. Możliwe, że niezbyt chlubnie podokazywał także podczas oblężenia Jasnej Góry. Nic nie trzymało go w szwedzkim obozie poza polityczną kalkulacją i względem na osobiste korzyści. Im wszystkim szybko zapomniano grzechy. Naród szlachecki, w znacznej części ubabrany w niecne czyny, wolał nie rozpamiętywać mało chlubnej przeszłości. Łatwiej było zaatakować człowieka, który nie mógł już się bronić. I stał się wymarzonym wręcz celem. Również jako ewangelik i obrońca litewskich protestantów. W dobie brutalnej rozprawy z arianami, którzy zostali wyrzuceni z Rzeczypospolitej, ewangelik zdrajca doskonale kontrastował z wyobrażeniem katolika patrioty. Chociaż określani mianem Lutrów Szwedzi nienawidzili ewangelików, to dla polskich katolików jedni i drudzy byli równie podejrzani i podobnie znienawidzeni.
Znalazł się jeszcze jeden ważny powód zohydzania Radziwiłła. Natury ekonomicznej. Ci spośród konfederatów litewskich walczących ze Szwedami i hetmanem, którzy w różnych okolicznościach zawładnęli jego rozlicznymi dobrami, nie zamierzali z nich rezygnować. Było oczywiste, że zamiar taki powiedzie się tym łatwiej, im mocniej mianem zdrajcy i zaprzańca uda się napiętnować poprzedniego ich posiadacza. Furtkę dla takiego zachowania uchylił uniwersał Jana Kazimierza z początku 1657 r., w którym król pisał o przejmowaniu dóbr siłą i wskazywał warunki, od których spełnienia była uzależniona możliwość utrzymania się w ich posiadaniu. W tych okolicznościach do zrobienia pozostawało jedno – wielkiemu Litwinowi i zasłużonemu dla Rzeczypospolitej wodzowi domalować gębę zdrajcy. Polacy wciąż ją mają przed oczami.